46.
Już sam nie wiedział co robić najpierw - wściekać się, rozpłakać, czy iść napić. Właśnie dziś odwróciła się od niego jedyna osoba w szkole, dla której jeszcze coś znaczył. Niezależnie od tego, czy lubił to znaczenie, czy nie.
Bang wezwał go na rozmowę, po raz pierwszy od incydentu ze zwichniętą ręką jednego z uczniów, którą to zbagatelizował, a jak się okazało była złamana. Dał mu wtedy upomnienie na piśmie, które wrzucił do kosza zaraz po wyjściu z gabinetu. Twierdził, że to tylko formalność, ale na następny raz ma nie odsyłać uczniów do pielęgniarki bez opieki i zbadania sprawy. Obiecał, że się poprawi.
Teraz jednak Bang od progu powitał go poważną miną, nie zapowiadającą nic dobrego. Kazał mu usiąść i niczym zawiedziony ojciec wyjaśnił, że tych pogłosek i skarg nie może bagatelizować. Podobno po szkole niosła się wieść, że Kim Seokjin napastuje nieletnich, a z jednym z nich wiąże go intymna zażyłość. Ktoś usłyszał informację, że całował się z uczniem, a to pociągnęło za sobą lawinę podejrzeń, plotek, kłamstw i szyderstw.
Próbował się tłumaczyć, nawet rzucał jakieś obietnice, że to wszystko wyprostuje, ale Bang nie mógł dać mu kolejnej szansy i chyba jego hipoteza a propos słabości Banga się potwierdziła, bo wydawał się wręcz zaborczy, a może i zazdrosny. Absurd, prawdziwy, kretyński absurd.
Bang dał mu wypowiedzenie. Jednocześnie zapewnił, że napisze pozytywne świadectwo pracy i bez problemu znajdzie zatrudnienie w innej szkole, nawet polecił mu jedną z prywatnych szkół, w której miał udziały. Lecz za pogłoski i plotki nie odpowiada. Wieść szybko się niesie, a w środowisku edukacyjnym zwłaszcza.
Nie miał złudzeń, że mimo wszystko ciężko mu będzie znaleźć pracę w zawodzie.
A może już tego nie chciał?
Ile można użerać się z dziećmi, które za lata poświęceń, wbiją ci nóż w plecy kłamliwymi pomówieniami? Nie mniej jednak podziękował Bangowi za czas, który mógł spędzić w jego placówce i przeszedł korytarzem, jakby chciał pomordować Bogu ducha winnych pierwszaków wzrokiem.
Nikt oprócz jego, Jungkooka i Namjoona o pocałunku nie wiedział. Nam był zbyt miękki i honorowy, żeby zrobić mu takie świństwo. Nie podejrzewał go i to nie tylko ze względu na uczucie, którym go darzył, ale przede wszystkim charakter Kima. Rozsiewanie plotek, to bardzo nie w jego stylu.
Dużo bardziej skłaniał się w stronę Kooka. Chłopak nawet nieumyślnie mógł coś wypaplać, pochwalić się, powiedzieć coś w żartach, albo w ogóle rzucić mu świnię pod nogi. Nie rozmawiali od dnia pocałunku, choć młodszy wysyłał mu jakieś pojedyncze wiadomości z prośbą o spotkanie. Nie odpowiadał na nie, bo nie miał ochoty rozmawiać i rostrząsać tę sprawę. Myślał, że rozejdzie się po kościach, a Nam zrozumie ile dla niego znaczy, że Kook to jedynie błahostka, z którą sobie poradzą. Tylko dziecko.
Nam się jednak zawziął i uparcie uciekał od odpowiedzialności za relację, jaką stworzyli. Zostawił go, jakby co najmniej zdradził z dwójką facetów, na ich wspólnym łóżku, pod jego kocykiem z dzieciństwa.
Czuł, że to Kook. Tym bardziej, że na ich wspólnej konwersacji przygruchał sobie nowego fagasa. Nie długo zajęło mu znaleźć pocieszenie. Po tamtym pocałunku twierdził, że kocha go od lat i jest gotów na każde poświęcenie, że uważa go za swój ideał, że na ich spotkania cieszy się jak dziecko, że chciałby zawsze móc go oglądać, całować i wielbić, to jaki jest idealny.
Tyle obrzydliwych kłamstw.
...
Kook wracał z poprawy sprawdzianu z chemii. Nie napisał wszystkiego, ale przynajmniej wiedział o co chodzi w zadaniach, przeczytał ich treść i skupił się na rozwiązaniach. Czuł się dużo pewniej niż ostatnim razem. Nawet jeśli dostanie dwóję albo tróję, to przynajmniej o własnych siłach.
Zamiast do domu, kierował się do mieszkania Chenga. Ostatnio spędzał tam sporo czasu, bo Cheng zaparł się, że nauczy go na poprawę, choćby miał wyzionąć ducha. I nie było tak źle (no może oprócz tych wyjątków, gdy wracała ciotka Liu i miała pretensje... w sumie o wszystko). Często też robił starszemu na złość i dekoncentrować go zagadywaniem o nowym odcinku serialu, wyrzuceniu Syunga ze szkolenia drużyny, a w ekstremalnych przypadkiem wgapianiem się w niego, gdy tłumaczył, tak intensywnie, że jego twarz robiła się bordowa i gubił płynność wymowy.
Teraz, kiedy wiedział o słabości Chenga, lubił ją wykorzystywać drobnym dokuczaniem. A to robił mu zdjęcia, cmokał w policzek (o ile udało mu się wspiąć tak wysoko) albo poprawiał mu włosy. Widział jak bardzo takie gesty działają na tego kłapoucha wielkoluda. Ostatnio nawet złapał się na myśli, że ta nieporadność międzyludzka chłopaka jest urocza.
Nie mógł się doczekać, aż opowie Chengowi o tym, jak mu poszło. Będzie zadowolony, a może nawet dumny. Ile to już czasu nikt nie był z jego dumny. Miał wrażenie, że może ojciec w dniu, gdy nauczył go wiązać sznurówki, to znaczy w przedszkolu.
Cały czas próbował tylko ,, doskoczyć,, - do kolegów z klasy, do przyjaciół, do brata. Cheng miał inne podejście, tłumaczył długo i wytrwale, a chwalił go tak długo, aż sam uwierzył, że rozwiązanie zadania z chemii to powód do dumy.
Był już blisko, kiedy zadzwonił telefon. Serce prawie roztrzaskało mu pierś, widząc kontakt ,,Jin hyung,,.
- Tak? - odebrał niezwłocznie, zestresowany jak chyba jeszcze nigdy.
- Gdzie jesteś?
- Idę do znajomego.
- Wywalili mnie dzisiaj z pracy.
Jungkook zatrzymał się w parku, obok pustej fontanny. Usiadł na jej brzegu, bo czuł jak trzęsą mu się kolana.
- Jak to?
- Może jeszcze nie wiesz dlaczego?
Jego głową natychmiast zapłonęła od myśli. Szybko znalazł rozwiązanie. To przez plotki o ich ,,romansie,,.
- Myślałem, że to tylko takie gadanie.
- Takie gadanie?! Czyli to ty powiedziałeś to całej szkole.
- Nie! Hyung, Nigdy czegoś takiego bym nie powiedział. Sam mam przez to cholerne kłopoty, po co miałbym robić coś takiego?
- Nie udawaj. Jesteś tylko dzieciakiem i to popularnym w szkole, zaraz wszyscy ci to zapomną, albo nawet pogratulują. A ja? Nie myślałeś jakie to będzie miało dla mnie konsekwencje?
Jin dyszał ciężko przez telefon, jakby gdzieś biegł, ale to tylko wściekłość wylewała się, nawet przez zwykłą rozmowę telefoniczną. Jungkook poczuł jak na powiekach tworzą mu je łzy.
- Nic nie powiedziałem, przysięgam ci na swoje życie.
- Straciłem pracę, straciłem Joona. I czyja to jest wina?
- Moja - powiedział przez łzy, uświadamiając sobie całą prawdę - moja, hyung.
- Zniszczyłeś mi życie, Jungkook. Tyle ci wystarczy za odrzucenie?
Telefon zachwiał się w wiotkich palcach Kooka. Słabość ogarnęła jego ciało, zupełna bezczynność i głęboki żal. Nawet nie umiał prosić o wybaczenie, nie zasługiwał na nie. Może i nie wyjawił prawdy o pocałunku, ale to on go zainicjował, sprawił, że stał się faktem. Swoją decyzją rozpoczął łańcuszek tragedii, maleńkie ogniwo podpalało kolejne, wywołując prawdziwy pożar.
Gdy maszerował do domu Chenga w jego głowie przeplatały się słowa Jina.
To twoja wina. Zniszczyłeś mi życie.
To prawda, zniszczył życie osobie, którą kocha. Kochał, czy kocha, nie miało to już znaczenia. Nie tylko jego potrzeby były ważne, nie tylko jego ból był prawdziwy. Konsekwencje czynów mają wpływ na wiele osób, a jego czyn był wyjątkowo głupi i nieodpowiedzialny.
Odrobinę ulgi odczuł dopiero, gdy zatopił się w ramionach Chenga. Objął go w pasie i przycisnął twarz do piersi, wdychając zapach jego ciała, ubrań, wszystkiego co składało się na tego wielkiego Kłapoucha. Powstrzymał łzy, gdy ciepłe palce pogładziły go po włosach, zatopiły się i dotknęły skóry. Było mu tak dobrze, tak przyjemnie. Mógłby nigdy nie opuścić tych ramion.
Tym razem udawał, że wszystko jest w porządku. Postarał się z całych i sił i użył wszytkich umiejętności aktorkich jakie posiadał, żeby Cheng pozostał nieświadomy, tego jak bardzo przygaszony jest wewnątrz, jak bardzo jego ciało umiera w środku, jak płacze, choć z jego oczy nie wylewają się łzy. Chciał być jeszcze szczęśliwy.
Usiedli razem na łóżku Chenga i rozmawiali o sprawdzianie. Przypomniał sobie większość zadań i swoich odpowiedzi które starszy ocenił jako poprawne. Wreszcie to zobaczył - dumę, zwykła, krótka iskra doceniania i szczere słowa. Znowu zacisnął gorycz bólu w gardle.
Szybko zmienili temat na niezwiązany ze szkołą. Rozmawiali długo, dopóki zmęczony ukrywaniem emocji i wszystkim co stało się tego dnia osunął się na ramię przyjaciela. Zaczął bawić się jego palcami, które złączył na swoim udzie. Oczarowany przyglądał się jak bardzo różnią się wielkością. Przypomniało mu się jak maleńkie są palce Jimina w odróżnieniu od Tae. Ich wyglądały podobnie. Muskały się nieśmiało, jakby ciągle w obawie przed ujawnieniem, że tak naprawdę wolałyby połączyć się bez strachu i wstydu.
- Kook - odważył się zakłócić ciszę Cheng. Choć bezpieczna i błoga, musiał wyznać mu prawdę - mogę ci coś powiedzieć?
- Nie zabronię ci tego - uśmiechnął się młodszy. Drobna obawa kazała mu odsunąć dłoń, którą Chińczyk od razu przyciągnął i splótł z własną.
- Chciałem zapytać o Jina.
- Nie chcę o nim rozmawiać. Nie teraz. Porozmawiajmy o nas.
- O nas?
- O tobie i o mnie - zaśmiał się pod nosem.
- Nie wiedziałem, że myślisz o nas. W sensie tak razem - zawstydził się.
- A ty myślisz? - zapytał już poważniej Kook.
- Bałem się.
- Mnie? Spokojnie nie jestem aż tak straszny.
- Wiesz o czym mówię. Miałem pomóc ci uporać się z uczuciami do kogoś innego - zgrabnie ominął imię Jina - nie samemu wpychać się między was.
- Dzisiaj jesteśmy my. Nie chciałbym spędzać tego wieczoru z nikim innym.
- Nie jesteś na mnie zły?
- Dlaczego?
- Może ci się narzucam albo...
- Zamknij się Cheng - przycisknął się do boku chłopaka, żeby powstrzymać łzy po raz kolejny. Nikt nie dbał o niego tak jak Cheng - jeśli już, to ja narzucam się tobie. Cały czas mi pomagasz, chociaż wcale nie musisz, nie jesteś mi nic winny. A jestem tutaj, bo chcę i czuję się z tobą dobrze. Nie każ mi tego tłumaczyć, przecież o tym wiesz.
- Nie wiem, czy... Czy mogę na coś liczyć - schował twarz w jego włosach. Był taki uroczy.
- A na co liczysz? - trochę się z nim droczył.
- Nie - pokręcił głową - na razie na nic więcej. Jestem dla ciebie.
Brak bezpośredniości Chenga rozczulał. Taki duży, mądry facet, a bał się wyznać kilka prostych prawd. Kook już dobrze wiedział, że coś dla niego znaczy, może nawet więcej niż chciał do siebie dopuścić. Tym bardziej ciężko było mu obiecywać cokolwiek, właśnie jemu, człowiekowi, który nie znał jutra, ani stałości. Który był teraz w rozsypce. Tylko ciało, niewiele z człowieczeństwa.
- Na razie?
- Kiedyś mogę stać się egoistą i będę chciał cię tylko dla siebie.
Jungkook uśmiechnął się w jego ramię. Nigdy nie pomyślałby, że usłyszy takie słowa i w dodatku mu się spodobają. Był niegrzecznym nastolatkiem, niezbyt rozgarniętym sportowcem, nie romantykiem. Co z tego, skoro uśmiech ciągle tlił się na jego wargach.
Szukając bliskości znów go pocałował. Tak bardzo podobała mu się ta intymność między nimi. Bardziej niż ta, która na krótki moment zagościła między nim i Jinem. Przesiąknięta ufnością i silnym pragnieniem bliskości.
Całowanie Jina było rozbrajaniem bomby. Ekscytujące, stresujące i cholernie niebezpieczne. Jak zabawa z dzikim zwierzęciem, a Kook przecież kochał adrenalinę. Dopiero, kiedy świat zaczął walić mu się na głowę docenił ile wartości ma poczucie bezpieczeństwa. Szkoda, że niektóre sprawy miały większą wartość i znaczyły dla niego więcej niż powinny.
- Dzięki - powiedział w przerwie między muskaniem jego miękkich warg - dziękuję - powtórzył, nie mogąc przestać.
Cheng przyciągnął go do siebie. Nie mógł uporać się z tęsknotą, za długo powstrzymywał się, żeby nie pokazywać Kookowi jak bardzo mu zależy. Ta czułość wystarczyła, żeby zburzyć mury jego nieśmiałości.
Bliskość, dotyk i pocałunki zakręciły mu w głowie. Wyobcowani od świata, w ciszy całowali się tak długo, aż stracili siły. Usta Jungkooka bolały, na co nie miał zamiaru narzekać. Schowany w ramionach chłopaka czuł jak jego ciało opuszcza napięcie. Znów przez chwilę był potrzebny i szczęśliwy. Stracił uwielbienie wielu, ale na ten moment zyskał równe im wszystkim uczucie jednego chłopaka.
Pożegnali się, gdy na zewnątrz było już ciemno.
Cheng nie mógł odprowadzić go do domu, bo wróciła ciotka Liu. Znowu miała pretensje, że zmarnował cały wieczór, zamiast zająć się dziadkiem i nauką. Nie zauważyła, że wszystkie obowiązki wykonał tak jak trzeba, jeszcze zanim Jungkook przyszedł go odwiedzić. Ważne, że mogła się do czegoś przyczepić.
Leżał w łóżku, w pokoju panowała ciemność, a zza drzwi słyszał żarliwą dyskusję ciotki z własnym telefonem. Bezwiednie, jak co noc, sięgnął po buteleczkę z lekami, ukrytą w szparze między materacem, a drewnem łóżka, pod poduszką. Trzymanie jej uspokajało go, nawet nie musiał otwierać buteleczki, ani zażywać leków.
Serce podskoczyło mu do gardła, czując, że jego skrytka jest pusta.
...
Ktoś ucierpi? Pożar rozrósł się bardziej niż nam się wydawało
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro