Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26.

Najciszej jak potrafił uchylił drzwi i odłożył klucze na szafkę w przedpokoju. W mieszkaniu było cicho i ciepło, co napawało go dobrą myślą, że jednak się udało. Szybko rozebrał się z kurtki i butów. Teraz tylko dotrzeć do łóżka i udawać niewiniątko, a gdyby co zgrywać głupa, że był w łazience. Prześlizgnął się na płytkowej podłodze puchowymi skarpetami i wpadł do największego pokoju, gdzie przy stole siedział Yoongi. 

Zamarł, jakby miało mu to w czymś pomóc. Może jeśli zastygnie w bezruchu i na dodatek zasłoni oczy, to chłopak nie zareaguje. Yoongi spokojnie przeglądał telefon i popijał kawę z największego kubka jaki znalazł w szafce - wysoki, żółty, w prążkowane wzory,  z postacią kurczaka. Gdyby nie bezpośrednie zagrożenie życia, to pewnie by nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Słoneczny kubek miał się nijak do bladej twarzy, czarnych dresów i równie czarnej koszulki. Nie wspominając o czarnych jak kawa w kubku, włosach i cieniach pod oczami. 

Zdradziło go swędzące uczucie w nosie i skutkujące nim potężne kichnięcie. Aż zatoczył się od siły z jaką wypuścił powietrze z obolałego gardła. 

- Dobrze ci tak - powiedział spokojnie Yoongi i napił się łyka kawy. 

- Hyung, kichnięcie prawie oderwało mi głowę. 

- A co za różnica, i tak jej nie używasz.

- Musiałem ratować przyjaciela. To był szczytny cel - przysiadł nieśmiało na przeciwko Yoongiego. 

- Teraz przez cały tydzień nie wyjdziesz z łóżka, a przez to i ja. 

Hobi uśmiechnął się pod nosem, czego Min nie mógł przepuścić. Schylił się po miękkiego kapcia i rzucił nim prosto w głowę młodszego. Ten zareagował otwartym śmiechem. 

- Jak chcesz to mogę wrócić do siebie i tam odchorować - zaproponował. 

- Tak i ciekawe kto się będzie tobą opiekował. 

- Jestem już duży. 

- Duży może i tak, ale dojrzały w ogóle. Duże dziecko. 

- Przepraszam, hyung. Wiesz, że to była sytuacja awaryjna - złagodniał, podając właścicielowi kapcia przez stół. 

- No to mów czego się dowiedziałeś, skoro ta akcja ratunkowa  nie mogła poczekać chociaż do jutra - westchnął Yoongi. Wstał, żeby nastawić wodę na herbatę. Tylko ją miał w asortymencie leczenia, zanim Jimin i Tae nie przyniosą leków - jak już wyszedłeś, to mogłeś wstąpić do apteki. 

- Ta na naszym osiedlu była zamknięta. 

- Co z Namjoonem? 

- Zerwał z Jinem. Nie powiedział mi co się stało, ale ten idiota znowu musiał mu zajść za skórę i to poważnie. Nam może i trochę histerycznie podchodzi do sprawy z Jinem, ale w takim stanie jeszcze go nie widziałem. Wygląda gorzej niż my obaj razem wzięci. 

- Jest ktoś z nim?

- Rodzice i siostra, ma się kto nim opiekować. 

Pełny kubek parującej herbaty z miodem zapachniał mu pod nosem. Uśmiechnął się błogo, mimo wspomnienia cierpiącego przyjaciela. Nie chciał wyciągać nic na siłę, a chyba jedynym lekarstwem dla Nama był teraz czas. Wszystko powie, nie był typem człowieka trzymającym w tajemnicy swoje problemy. Wystarczyło trochę cierpliwości. Tylko ta myśl o niepotrzebnym cierpieniu, które spadło na niego znienacka i to właśnie teraz, kiedy zaczynał studia i tym samym w jakimś stopniu nowe życie. 

- Szczerze to myślałem, że już będzie dobrze - Yoongi wyciągnął z pudełka chusteczkę i wysmarkał obolały nos. Katar męczył go od trzech dni, a czuł jakby miał go co najmniej dwa tygodnie. 

- Ja też. Po akcji z Tae i Jiminem nie spodziewałem się, że coś wywinie. W końcu ma rozum i chyba czasem z niego korzysta. 

- No cóż, miałeś rację nie ufając mu do końca - powiedział Min. Młodszy przyznał się raz, że nie do końca wierzy Jinowi w tę wielką miłość. Zdziwiło go to wyznanie, bo Hobi wydawał się w pełni wierzyć każdemu ze swoich przyjaciół, gotów powierzyć im własne życie. Do Jina jednak zawsze miał dystans. Szczególnie po sytuacji, kiedy pozwolił Kookowi palić w swoim mieszkaniu i nie poczuł się do żadnej reakcji. Hoseok wytłumaczył mu potem swoją złość. 

Jego mama była wspaniałą osobą, ale jak każdy człowiek miała swoje wady. Jedną z nich było uzależnienie od tytoniu. Paliła nałogowo właściwie od rozpoczęcia studiów, aż do końca życia. Gdyby mogła nawet po odłączeniu od respiratora zakurzyłaby fajkę. Jako dziecko po prostu tego nie lubił i uciekał, gdy widział jak wyciąga pudełko. Potem zaczynał się buntować, podkradał pudełka, łamał i wyrzucał papierosy, albo spuszczał je w toalecie w sekrecie. Po wykryciu raka płuc jawnie pozbywał się wszelkiego rodzaju tytoniowych pokus i bywało nawet, że kłócił się z nią o byle co, bo brak fajki oznaczał nerwy. Próbował wszystkiego - wypominania, że szkodzi jego zdrowiu, wydanych pieniędzy, doprowadzenia się na własne życzenie do nowotworu. Nic nie działało. 

Kook był jeszcze młodszy, niż on, gdy zaczynała. Miał patrzeć na to spokojnie, jak kolejna osoba, na której mu zależy niszczy sobie zdrowie? 

Jin najwyraźniej nie znał ceny jaką może zapłacić Kook za głupi nałóg podyktowany chęcią zaimponowania kolegom. Sam palił i nie widział w tym nic złego. 

Seokjin nie przejmował się byle czym. Miał anielską cierpliwość, do tego stopnia stępioną, że nie reagował nawet na to co powinien. Normy nie grały dla niego roli - seks we czwórkę, na spokojnie, wyjście na kawę w środku lekcji, nie ma problemu, głupie zachowanie najbliższego przyjaciela, nie jego problem. Niektórym takie luzackie podejście do życia imponowało, ale nie Hobiemu. Może był sporo młodszy niż Jin, ale doświadczył tyle samo, jeśli nie więcej złego i wiedział, że olewanie świata naokoło i obrażanie się na swój los nie przyniesie nic pożytecznego. I najwyraźniej mu nie przyniosło. 

Ciekawe, czy chociaż przejął się porzuceniem przez Nama. 

- Może powinienem wcześniej zareagować - stwierdził, dopijając końcówkę herbaty. Zrobiło mu się zimno i zaczynał się trząść. 

- Teraz i tak już nic na to nie poradzimy. Chodź, położysz się. 

Starszy pociągnął go do łóżka i przykrył obiema kołdrami, najpierw pomagając pozbyć się dwóch z trzech swetrów. Sam usiadł obok, wcześniej przynosząc mu termometr. Delikatnie przesuwał kosmyki włosów z gorącego czoła, na którym pojawił się zimny pot, kiedy odezwał się dźwięk dzwonka.

- Cześć, hyung - już w progu przywitał go z szerokim uśmiechem Jimin, a za nim Tae. Młodszy obowiązkowo chciał się rzucić ze standardowym przytulasem. Nawet zdążył się cofnąć i ostrzec przed zarażeniem, ale Kimowi wirusy nie były straszne. Ścisnął go jak pluszową zabawkę, unieruchamiając zakleszczone ręce, więc nie miał jak się bronić. Trzymał go tak, dopóki nie poprosił o trochę tlenu. 

- Gdzie nasz drugi pacjent? Z niego też muszę wyprzytulać to okropne choróbsko - stwierdził, zdejmując mokre buty.

- Drugiego pacjenta proszę nie dotykać. Jesteś zimny, a on ma gorączkę. 

- Ale moje serce jest gorące! 

- Dla przeziębienia twoje serce nie ma znaczenia. 

- Ale rymy, hyung - odezwał się Jimin - napisz hymn ku przestrodze w czasie choroby. 

- Tak! - zachwycił się Tae - to może być tekst pierwszej piosenki naszego boysbandu. 

- Boysband się pomału rozpada, a ty nie krzycz, bo moja sąsiadka ma bardzo wrażliwy słuch. 

- Współczuję, nasi już chyba przywykli do hałasów. Ani Jimin ani ja się nie hamujemy w różnych życiowych sytuacjach. Waszym to przeszkadza? Co oni nigdy młodzi nie byli? 

Yoongi zarumieniał się potężnie. To już drugi raz w ciągu dwóch dni, kiedy Tae przypomina mu o jego zerowym życiu seksualnym. Zamiast wdawać się w dyskusje, podał im kartkę z zakupami i smycze dla psów. 

- Niestety, mam tylko dwie - powiedział do Jimina, który zachichotał na tę uwagę, ale Kim chyba nie zrozumiał, że właśnie został obrażony - poradzisz sobie?  

- Jak zawsze, hyung. Będziemy za godzinę, może trochę dłużej, bo przechodziliśmy obok waszej apteki i była zamknięta. 

- Wiem właśnie. Tym bardziej dzięki, że to robicie. 

- Hyung, jaką byłbym bratnią duszą, gdybym nie zrobił dla ciebie takiej maleńkiej przysługi? - przeraził się Tae i chciał znowu zwieńczyć ich przyjaźń uściskiem, ale tym razem Jimin zareagował w porę. Obiecali kupić też coś dobrego do jedzenia, zapięli oba psy i już po chwili słyszał ich rozmowy z klatki schodowej. 

Wrócił do Hobiego, ale młodszy spał w najlepsze. Nie budził go i nie przeszkadzał. Sam nie miał ochoty na sen, kaszel i tak nie pozwoliłby spać ani jemu, ani Jungowi. Postanowił więc zając się zaległymi fiszkami, które zaczynał już dziesiątki razy, a nigdy nie mógł ich skończyć. 

Musiał zająć się wszystkimi sprawami związanymi z biblioteką, ponieważ pani Wong uprzedziła o swojej nieobecności w najbliższym czasie. Jak się okazało jej lekarz miał poważne podstawy, aby podejrzewać u niej początki Alzheimera. Zapewne niedługo jej córka przejmie pieczę nad lokalem i całą zawartością, w tym także nim samym.

Nie lubił zmian. Nigdy nie wiadomo co ze sobą przyniosą, może lepsze, może gorsze, ale zawsze istniało ryzyko. Pracę w bibliotece dostał właściwie dzięki znajomościom. Suho to syn kuzynki staruszki, właśnie jego matka podszepnęła co trzeba i komu trzeba, dlatego dostał zatrudnienie, mimo, że pani Wong świetnie radziła sobie sama. Nie miał studiów, bez papierka nie przyjmą go w żadnej innej bibliotece.

Pieniądze dla pracownika i prowadzenie placówki związanej z edukacją pani Wong dostawała od oświaty i rady miasta, ale tak naprawdę biblioteka była raczej prywatnym przedsięwzięciem i nie zbijała kokosów. W końcu nie płaci się tam za wypożyczanie książek.

Zastanawiał się, czy nie zaproponować zmiany i przerobić bibliotekę na księgarnię, w ostateczności antykwariat, ponieważ większość książek lata świetności miała za sobą, a znalazłoby się tam kilka smaczków dla koneserów starej literatury. Przecież teraz będą jej potrzebne pieniądze na leczenie.

Aż ciężko uwierzyć, że dopadła ją tak okropna choroba. Ubytki w pamięci to początek poważnych problemów, które dopiero nadchodziły. Wolał o tym nie myśleć. Póki co staruszka czuła się dobrze, a częste zapominanie to norma w jej wieku. Przecież musiał być dobrej myśli, nic więcej nie pozostało.

Tak samo jak w sprawie Jina i Nama. A nawet swojego problemu, który coraz częściej zaprzątał mu głowę. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro