Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21.


- Dlaczego nie podajecie na lewo?! - Syungwin był wściekły. Piłka omijała go jak pies jeża, a specjalnie założył dzisiaj nowe korki. Cóż z tego, skoro nie miał okazji przyjąć nawet jednego podania.

- No to wyjdź bardziej do przodu! Bramkarz cię nie zje! - krzyknął z drugiego końca boiska Nawon.

Syungwin pokazał mu środkowy palec i przesunął się kilka kroków w stronę bramki, nadal bardzo niepewnie. Jego zachowanie można było określić tylko w jeden sposób - chojrak na pokaz. Tak samo było z podjudzaniem do konfliktów podatnego Jungkooka i szybka ewakuacja, kiedy robiło się gorąco, a nawet ostre wyparcie podczas przesłuchania przez nauczycieli. Po ostatnich zawodach przestali się ze sobą zadawać, co więcej Syungwin nieustannie starał się podkopywać pod Jungkookiem denerwujące dołki, niezbyt głębokie, ale wystarczające, żeby zwichnął nogę. Zajmowanie szafki w szatni, wyrzucenie z drużyny w Kosmicznej wojnie, gdzie niewiadomo jak zdobył pozycję lidera, ogryzek w plecaku, pokruszona kreda w butelce z wodą. Dziecinne, ale bardzo w stylu Syungwina. Właściwie tylko dzięki namowom Chenga, Jungkook zrezygnował ze srogiej zemsty. Kapitan nie zgodził się też wyrzucić go z drużyny za namową Jeona, ponieważ jak uważał, to byłoby faworyzowanie.

Bo Cheng miał w sobie silne poczucie sprawiedliwości. I chyba właśnie dlatego został kapitanem drużyny. Nie wybrano go demokratycznie, zrobił to trener, bo uznał go za najbardziej sprawiedliwego i bezstronnego, a dodatkowo miał nadzieję oraz sugestię od szkolej pedagog, że odpowiedzialne stanowisko mogłoby Chengowi pomóc. Wszystko przemawiało za jego kandydaturą, a chłopcy z drużyny przyjęli to z aprobatą. Kapitan przecież miał najwięcej obowiązków i musiał zajmować się organizacją wyjazdów razem z trenerem, zbiórką kasy, ustalaniem godzin treningów i tak dalej. Dla niektórych taki ciężar byłby nie do udźwignięcia przy jednoczesnej nauce i całym nastoletnim życiu, ale Cheng świetnie sobie ze wszystkim radził.

Teraz, po dwóch latach, drużyna nie wyobrażała sobie innego kapitana.

Syungwin dostał swoją upragnioną szansę, ale długo nie zabawił z piłką pod nogą, zaraz został wykiwany przez najszybszego z drużyny Yongjay. Nowy nabytek ich drużyny, trafił do składu zaraz po przegranych zawodach i w sumie przydawał się, zwłaszcza w tym tygodniu, kiedy Jungkook postanowił nie pokazywać się na boisku i nawet nie uprzedzić o tym łaskawie nikogo z drużyny.

Wszyscy, oprócz Syungwina, który wyczuł swoją okazję w nieobecności Kooka, przejmowali się brakami w składzie. Za to Chenga martwiło co innego. Kompletny brak odzewu. Już nie przejmował się tym, czy się narzuca, dzwonił i pisał po kilkanaście razy dnia, ale odpowiedź miał ciągle taką samą, czyli jej brak.

Wczoraj jego cierpliwość sięgnęła zenitu i zwrócił się o pomoc do  kumpli Kooka spoza szkoły. Przed spotkaniem z Taehyungiem wypił ogromny kubek melisy, a serce i tak odbijało się od jego żeber, jakby miało zamiar je porozrywać. Kiedy okazało się, że wybrał najmniej odpowiednie źródło informacji i dostał polecenie szukania kolejnego, tym razem dużo poważniejszego, starszego i trochę strasznego na pierwszy rzut oka mężczyzny, naprawdę zwątpił w powodzenie misji.

Przemógł się jednak i najuprzejmiej jak potrafił, poprosił bibliotekarza o kilka informacji. Dowiedział się tego, czego obawiał się najbardziej. Oni również nic nie wiedzą. Teraz od zwyczajnego niepokoju wskoczył na poziom wyżej, do lekkiej paniki. Nie umiał skupić się na grze, herbaty i tabletki ziołowe przestały pomagać i obawiał się, że będzie musiał wrócić do leków na receptę.

Ale nie dawał się zwariować. Miał zamiar to przeczekać, a kiedy Kook wróci, obrazić się na kilka dni, ze wcześniejszą reprymendą w stylu kapitana.

- Cheng! - zatrzymał go jeden z chłopaków, kiedy schodzili już do szatni po zakończonym treningu - i co? Wiesz co z Kookiem?

- Nie, nadal nic. Ale pewnie niedługo się znajdzie - poinformował i podniósł na duchu jednocześnie, zmęczonego Chana.

- Ciekawe czy chociaż na lekcje wróci.

- Wątpię, żeby gdzieś wyjechał na długo. W końcu ferie się już kończą.

- Nie przypominaj mi stary. Idziesz dzisiaj z nami na kręgle?

- Muszę być wcześniej w domu, siostra się wyprowadza i mam pomóc jej z pudłami.

- Pozbywasz się rodzeństwa z mieszkania? Zazdroszczę - uśmiechnął się od ucha do ucha Chan.

Cheng nie był zbyt szczęśliwy, że jego siostra wyjeżdża, nawet jeśli tylko na drugi koniec Seulu. W przeciwieństwie do opowieści kumpli on i jego siostra mieli dobry kontakt, właściwie tylko u niej mógł szukać zrozumienia w niektórych chwilach.

Ale musiał dać jej odejść. Skończyła studia, znalazła pracę, stać ją było na wynajęcie mieszkania i nawet zaproponowała mu, żeby na jakiś czas przeprowadził się do niej, ale miałby bardzo daleko do szkoły, dlatego odmówił.

- Raczej to ona pozbywa się nas - odparł, siląc się na śmiech.

- Oddałbym wszystko, żeby moje dwa gnomy się wyprowadziły. 

- Przecież mają po sześć lat.

- No i? Najwyższy czas na szkołę przetrwania. Ja w wieku dwóch lat sam się przewijałem.

Cheng pokręcił głową i zaśmiał się pod nosem.

- A teraz Mingua musi ci zapinać spodnie.

- A to już dla satysfakcji, nie z braku umiejętności.

Chan i Mingua nie byli parą, po prostu lubili sobie poleżeć razem w łóżku po każdym spotkaniu z kumplami na palenie i ,,poćwiczyć kondycję fizyczną,,. Nikt im tego nie zabroni, chociaż Cheng dziwił się, że jego kumpel w wieku siedemnastu lat ma za sobą praktyki seksualne pasujące do gwiazd porno. Jak kto lubi, on nikogo nie oceniał.

Chan jeszcze przy bramie na szkolny parking zapytał go o kręgle i Cheng znów musiał znaleźć ładny sposób, aby odmówić. Zaczęliby od kręgli, a skończyli na mieszkaniu jakiegoś studenta albo w akademiku. Już nie raz musiał się z nimi włóczyć
Kiedy pili jeszcze ciężej było im odmówić i się wymigać.

Po drodze do domu kupił dziadkowi tytoń do fajki. Palił tylko kubański, specjalne sprowadzany. Może z rozpoznawaniem wnuczków i robieniem herbaty u niego nienajlepiej, ale nieodpowiedni tytoń rozpoznał w każdym stanie. Raz ciotka Liu wsypała mu najtańszy, kupiony na targu. Pierwszy raz od dwóch lat usłyszeli wtedy jak krzyczy i nawet przypomniał sobie jej imię. Naprawdę, tytoń, a zwłaszcza próba oszustwa z tytoniem w roli głównej, wracały dziadkowi zdrowie.

Wszedł do mieszkania, gdzie jak zwykle panowała cisza. Ciotka Liu pewnie siedziała jeszcze w pracy, dziadek przysypiał przed telewizorem, a Kalie pojechała z pierwszą partią pudeł do nowego mieszkania. W korytarzu było ich jeszcze sporo, więc na pewno wróci.

- Kto wygrał? - zapytał na dzień dobry dziadka, widząc jego ulubiony teleturniej.

- Właśnie nie wiem, przysnąłem - powiedział staruszek, wskazując na prowadzącego trzęsącą się dłonią - w ogóle nie umie zadawać pytań.

- Wiem - uśmiechnął się do siebie. Dziadek mówił to za każdym razem - kupiłem ci tytoń.

- Od Chunyo?

- Tak.

- To dobrze. Nabij fajkę, nie paliłem od wczoraj.

Cheng doskonale pamiętał zapach tytoniu dzisiajszego poranka. W całym pokoju dziennym roznosił się smród jak z kadzidła po nocnym kopceniu, ale wypominanie tego nie miało żadnego sensu. Dziadek albo tego nie pamiętał, albo usilnie zaprzeczał.

Podał mu nabitą fajkę i poszedł do pokoju, wcześniej pytając jeszcze dziadka, czy nie nie jest głodny albo czegoś mu nie potrzeba. Nauczył się już, że pytanie o to, czy jadł obiad mogłoby wprowadzić go w błąd, bo dziadek często konfabulował, nie zdając sobie z tego sprawy. Wolał pytać wprost o potrzeby.

W pokoju od razu rzuciła mu się w oczy świecąca się na telefonie, zielona dioda. Musiał go zostawić, bo i tak zapomniał o ładowaniu na noc. Myślał, że to Kalie albo ciotka Liu, ale nie. Na jego ekranie pojawiło się maleńkie zdjęcie Kooka. Natychmiast go odblokował i z bijącym sercem otworzył okienko wiadomość.

Kook: sorki, że nie odpisywałem, ale jestem na szkoleniu sprawnościowym i nie ma internetu. Dopiero dzisiaj jestem pierwszy dzień w mieście, to mogę pisać.

Wiadomość wysłał trzy godziny temu, ale dla Chenga ważne było to, że odpisał, żył i miał się dobrze.

Cheng: Spoko, tylko się martwiłem, bo nic nie mówiłeś o żadnym wyjeździe. Nie było cię na treningach i zastanawiałem się czy coś się stało.

Odłożył telefon ze spokojną głową. Dzisiaj chyba nawet powrót z pracy ciotki Liu nie zepsuje mu humoru. Z uśmiechem na ustach położył się na łóżku, wsłuchując się we własne bicie serca i tykanie zegarka na ścianie.

Przez te kilka dni, oprócz oczywistego strachu o możliwie zaginięcie, myślał też o innej opcji. Zastanawiał się, czy Kook specjalnie nie odrzuca jego połączeń i nie odczytuje wiadomości, a nawet nie przychodzi na treningu. Przez niego.

Ciągle wracał do chwili, kiedy ostrożnie musnął wargi śpiącego chłopaka. Czuł się okropnie z tym, że uległ pokusie. Już chyba mniej przeżywały to co zrobił, gdyby pocałował Kooka wprost, gdy ten był tego świadomy. Może by go odrzucił i kazał wynosić się ze swojego mieszkania, ale przynajmniej wiedziałby na czym stoi i zaczął powoli wybijać sobie z głowy młodszego kolegę.

A tak, nadal miał złudną nadzieję,  śnił mu się, myślał o nim przed snem. Nawet tęsknił, kiedy kończył nie trening albo lekcje, a on musiał wracać do domu, rozstawać się z nim w połowie drogi i udawać, że nie zależy mu na spotkaniach poza szkołą. Po wyjeździe na zawody, kiedy na jaw wyszły niektóre tajemnice zdawało mu się, że coś się zmieni, ale chyba jednak nie.

Nie mógł i nie umiał się za to złościć, ani obrażać. Po prostu stał z boku i pilnował albo raczej starał się pilnować, żeby Kook nie robił żadnych głupot, bo był dość wybuchowy i dziecinny, czego nigdy mu nie powiedział. Nawet w złości.

Zdziwił się, czując wibracje telefonu.

Kook: Nic się nie bój, starszy szeregowy Kookson wie co robi XD

Cheng: Haha, Kookson?

Kook: pasowało mi do rytulu XD

Cheng: Co?

Kook: tytulu

Cheng: Aaa, w porządku. Jeszcze jesteś na mieście?

Kook: pijemy z chłopakami z jednostki fajni sa

Cheng: pozwolili wam pić?

Kook: pozowolili iść na miasto, a pijemy sami XD

Kook:

Kook: jeszcze Sojin ale wyjebaliśmy ją zeby zrobiła zdjęcie XD

Cheng: Żeby Tak dziewczynę... Ale  niezła impreza ;) Miłej zabawy w takim razie

Kook: przyslij zdjęcie

Cheng: Po co? XD

Kook: bo Sojin chcę cię obczaić, a nie masz profilowego

Cheng: Szczerość...

Kook: XD

Cheng: Muszę?

Kook: dawaj

Wybrał jedyne zdjęcie z galerii, na którym wyglądał jako tako. Zrobił je miesiąc wcześniej i w sumie miał wstawić je na profilowe, ale nadal się wahał. Ta mina kompletnie do niego nie pasowała. 

Cheng:

Kook: chce twój numer dać jej

Kook: ?

Cheng: Lepiej nie rozdawaj go na prawo i lewo...

Kook: dobra już znalazła cię na fb. Taka zdzirowata to ta XD

Kook: dostałem w łeb za ten tekst

Cheng: Trochę się nie dziwię 😅

Kook: przyjmij zaproszenie

Cheng: Już

Dziewczyna wyglądała zupełnie zwyczajnie. Miał jednak nadzieję, że nie będzie do niego pisać. Jakoś nie miał ochoty na nowe znajomości.

Kook: jakby co to życzę sobie miejsca vip na waszym ślubie za swatanko XD

Cheng: Chyba za bardzo się  zapędzasz. I może lepiej już przystopuj z piciem 😂

Kook: mam powód

Cheng: jaki?

Kook: sercowy XD

Kook: przeszczepie sbie wołowe będzie połowe problemówmniej XD

Cheng: z wołowego możesz sobie co najwyżej gulasz zrobić

Kook: a to z połowy, drugą połowę wszyje do siebie

Cheng: Nie gadaj bzdur...

Kook: idziemy zapalić. Bede konczył 

Cheng: ok, uważaj na siebie 

Kook: spoko XD

Niechcący prawie otworzył okienko z drugą konwersacją.

Sojin: Hej, tuż znajoma Kooka :* pogadamy?

Rzucił telefon na łóżko i potarł zmęczoną twarz. Z korytarza dosłyszał, że ktoś wchodzi do mieszkania.

- Kto do cholery zamknął okno?

Ciotka Liu przebiegła przez mieszkanie, już przy drzwiach nie czując podmuchu przeciągu. Nie miał siły, żeby do niej wyjść. Ale wiedział, że musi. Zza łóżka wyciągnął nie rozpieczętowaną buteleczkę z lekiem, który miał na czarną godzinę.

Wsadził ją pod poduszkę. Z każdym dniem był bliżej jej otwarcia.

...

Rozdział Chenga jest jak na razie najdłuższy w tej części książki xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro