Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 8

Na wymężniałej twarzy bruneta migały rozmaite emocje. Dan obserwowała to zjawisko z lekkim rozbawieniem i uwagą, nie była pewna, czy kiedykolwiek widziała u niego tak rozmaitą reakcję. Z szczerym zaskoczeniem stwierdziła, że Tom jest najzwyczajniej na świecie zakłopotany. Czubki brwi uniesione miał do góry, a kąciki ust miał przeciwnie ściągnięte w dół. Skakał spojrzeniem pomiędzy Danielle, a kartką, którą zdążył przeczytać już enty raz. Doskonale wiedziała, jaka zawartość się tam znajduje. Było to zaproszenie.

- Czy to jest jakiś żart? - popatrzył się na nią ponownie. - Jeśli mam być z tobą szczery, nie wiem co myśleć.

- Nie, nie jest to żart. Już ci pokazywałam moje zaproszenie.

- Rozumiem dlaczego zaprosili ciebie, ale mnie? Dobrze wiemy co się stało w siódmej klasie.

- Rozmawiałam o tym z Sykesem, jest to raczej gest wdzięczności, za uratowanie mu życia z tym urokiem.

- Powiedziałaś mu? - był bardzo widocznie niezadowolony, nie miał zamiaru wyglądać na bohatera. Liczył na to, że Addington zachowa źródło leczniczej rady dla siebie. Z drugiej strony mógł mieć wyrzuty jedynie do samego siebie, już się przekonał o tym, że kobieta mówi wszystko blondowłosemu przyjacielowi.

- Wymsknęło mi się. Nie martw się, nie mają cię za dobrodusznego samarytana, któremu urosło serce wielkości hipogryfa. Powiedziałam mu, że byłeś mi winny przysługę. - twarz Toma przeszła z zakłopotania, do martwej powagi. - Nie dopytywał, woli żyć w niewiedzy i bezpieczeństwie.

Widziała, że zrobiło mu się lekko głupio. Szybko zakrył tą reakcję następnym pytaniem.

- Więc w ramach podziękowania zaprosili mnie na swój ślub?

- Tak. Ludzie tak robią Tom, jeśli cię lubią lub są ci wdzięczni, w ramach okazania tego, zaproszą cię na swoje ważne uroczystości. - zirytowanie przeszyło mężczyznę, poczuł się jakby Danielle tłumaczyła mu coś, jak głupiemu dziecku. Z drugiej strony naprawdę nie wiedział, że tak się robi. Nie przykładał uwagę do takich rzeczy, nigdy nie dostał takiego zaproszenia i sam nigdy żadnego nie obchodził. - Nie musisz iść, jeśli nie chcesz.

- Pójdę. - pod wpływem zdumionego wzroku zielonych oczu, zmusił się do rozwinięcia. - Nigdy nie byłem na ślubie i pewnie więcej nie pójdę.

Uroczystość była mała, kameralna. Ludzie nie pochwalali homoseksualnych związków, tymbardziej małżeństw. Była więc ona goszczona w ogrodach za domem pary przy Hogsmeade. Było to ładne miejsce - krzewy obcięte były na równe, kanciaste kształty, goszcząc między swoimi murami żółte róże i hortensje. Ścieżki między niskimi labiryntami zieleni wybrukowane były jasnymi, oszlifowanymi kamieniami. Środek ogrodu stanowiła kamienna altana. Postawiona była na sześciu wykwintnie rzeźbionych filarach, jej dach stanowiła pozłacana kopuła. Miejsce było piękne, jak wszystko co znalazło się w rękach Sykesa i Alpharda. Ogrodu pilnowało wiele rzeźb, stojących na rogach głównej ścieżki. Postacie wykonane z brązu miały twarze zastygnięte w wyrazie wiecznej nirwany, jakby nigdy nie zaznały troski lub żalu.

Malownicze miejsce w tym dniu uzupełniały stoliki nakryte granatowymi obrusami, wazonami kwiatów i porcelanowymi naczyniami. Krótko skoszona trawa usypana była płatkami róż, a nad głowami gości unosiły się błękitne świece.

Jedynym warunkiem postawionym gościom, był dresscode. Mieli ubrani być w kolor swojego domu w Hogwarcie, albo chociaż mieć jakiś dodatek. Goście również mieli nie krępować się ekstrawagancji. Panna Addington nie była tym do końca zachwycona, jednak przyjaciel z lat szkolnych dał jej jasno do zrozumienia, że jeśli przyjdzie ubrana, jakby wybierała się do urzędu, to będzie afera. Dlatego więc stała obok altany w jasnej, niebieskiej sukience do kolan. Górna część była uszyta na wzór gorsetu, który przy dekolcie przyszytą miał satynową kokardę rozchodzącą w lekko bufiaste, krótkie rękawy. Centralną częścią kokardy było lekkie zgrubienie, zdobione małymi perełkami, ładnie pasowały do szpilek tego samego odcienia. Czuła się nieco skrępowana, ponieważ kreacja wychodziła poza jej strefę komfortu. Rzęsy miała pomalowane i przeciągnięte cienką, czarną kreską. Z kolei włosy ułożone miała w wysokie upięcie, z którego wystawało kilka niesofrnych kosmyków. Czuła się pięknie, jednak za razem, jakby się przebrała za kogoś innego.

Uroczystość miała się rozpocząć za kilka minut, prawie wszyscy goście byli na miejscu. Nigdzie jednak nie widziała Riddla, który zadeklarował się przyjść. Nie była rozczarowana jego nieobecnością, raczej fałszywą obietnicą. Postanowiła, że tego dnia nie będzie się przejmowała jego osobą i że wyrzuci z głowy wszystko, co z nim związane. Dwójka jej przyjaciół w końcu obchodziła ważne święto, jedyne w swoim życiu.

Z uśmiechem patrzyła na Sykesa odzianego w biały garnitur z bogatymi, złotymi zdobieniami. Wplecione w nie byłi nie tylko motywy roślinne, ale także kruki. Z kolei Alphard ubrany był w czarny garnitur ze srebrnymi zdobieniami, niemalże identycznymi do swego przyszłego męża. Kruki jednak zamienione były wężami. Dan wiedziała skąd cała symbolika, nie chodziło o ich domy. Cały ślub był pod to nieco ustawiony, ponieważ to w Hogwarcie się poznali i zawitali w swoich sercach. Było to miłe, sentymentalne. Dwójka nie wydawała się być zestresowana. W dodatku z pięknymi strojami przywdziali ciepłe uśmiechy, wszystko szło po myśli.

Tom nie był zdecydowany na co przeznaczy swoje dwa dni wolne, do póki nie wybiła godzina decyzji. Mógł ubrać czarny garnitur z zielonym krawatem, lub uczynić sobie krótki spacer do Hogsmeade i teleportować się przed bramy Malfoy Manor. Decyzja była dla niego dziwnie ciężka. Oczywiście, że dawał pierwszeństwo swoim planom. Miał tego dnia wprowadzić długo opóźniany porządek wśród swoich zwolenników i pokazać im jak się tak naprawdę mają sprawy kontroli. Było to konieczne, ponieważ po ostatnim ataku zraportowanym przez Oriona Blacka, więcej aurorów odwiedziło szlachetne rodziny. Pretekstem była troska o bezpieczeństwo mugolaków i kilka pytań o to, czy mają jakieś podejrzenia. Prawda była oczywista, Ministerstwo robiło się po prostu podejrzliwe.

Po drugiej stronie monety była jednak Danielle Addington. Stawką nie było rutynowe wyjście na piwo kremowe, które mogło się odbyć w pierwszy lepszy weekend. Został w końcu zaproszony na bardzo prywatną ceremonię, na którą mieli iść, jako osoby towarzyszące z powodu braku partnerów. Była to niepowtarzalna okazja, żeby udowodnił kobiecie, że ich rozmowa na Wieży Astronomicznej była autentyczna. Mógł jej w ten sposób pokazać, że interesuje go jej życie prywatne i nie ma oporów się w nie czasami mieszać. Zwłaszcza w tym przypadku idąc na ślub dwójki bliskich jej osób, które w przeszłości nazwał kilka razy "pedałami".

Ubrany w garnitur i nienagannie wypolerowane buty, szedł ścieżką prowadzącą do Hogsmeade. Ponownie znalazł się na rozdrożu, dosłownie. Jeden zakręt prowadził w kierunku posiadłości przyszłej pary Blacków, a druga do puntku teleportacji. Westchnął.

Mógł przecież przełożyć spotkanie na jutro, w sobotę wszyscy arystkatyczni kretyni zajęci byli popijaniem szampana i chwaleniem się osiągnięciami swoich przodków. Mordowanie mugolaków zazwyczaj organizowali sobie w trakcie tygodnia, kiedy to nie mogli znaleźć zajęcia wieczorem. Skręcił w drogę usypaną białymi kamyczkami i przyspieszył kroku, był spóźniony o dobre dwie godziny. Słońce schowało się za horyzontem relatywnie szybko, świeżo rozpoczęty listopad poskąpił sobie światła dziennego. Nie wiedział co wypadało robić na weselach, Danielle mu zasugerowała, żeby przyniósł mały prezent. Tak więc niósł zawiniętą kulę śnieżną, która po wyjęciu z papieru unosiła się nad małą podstawką, którą stanowiło oczko jeziora. Kula przypominała raczej bańkę mydlaną, w której unosił się Hogwart. Drzewa otaczające zamek, wydawały się być muskane delikatnym wiatrem, który niósł wśród swoich podmuchów kilka ptaków. Był to ładny prezent, a był z niego dumny. Zrobił go sam, używając kilku mniej popularnych czarów. Przekroczył otwartą bramę peryferiów białej posiadłości i ruszył jasno oświetloną ścieżką, skręcającą na tyły. Był pewien, że idzie w dobrą stronę, ponieważ szum rozmów i spokojnej muzyki stawał się co raz wyraźniejszy. Tom nie czuł się zestresowany, lecz czuł się "nie na miejscu". Wiedział, że nie pasuje do tego zdarzenia, tych ludzi. Siedzieli przy stolikach z uśmiechami podbarwionymi alkoholem, żywo rozmawiając na wszelakie tematy. Zatrzymał się, powietrze stanęło mu w płucach, jakby zawór został zakręcony.

Danielle opierała podbródek na prawej dłoni, w lewej trzymała kieliszek z winem. Na brzegu szkła odbita była karminowa pomadka, którą pomalowane miała usta. Wyglądała przepięknie. Pogrążona była w konwersacji ze znanym mu Charlusem Potterem, który ramię owinięte miał wokół Claire. Wyglądali na zrelaksowanych, szczęśliwych. Czegoś takiego nie widział wśród swoich śmierciożerców. Uczęstniczył w paru uroczystych kolacjach lub podwieczorkach rodzinnych, jednak atmosfera była gęsta, a ludzie mieli poważne wyrazy. W ciszy spożywali wykwintne dania i popijali rzadkie nalewki. Tutaj atmosfera była rozluźniona, nikt nie wyglądał na zestresowanego. Czuł się nieswojo.

Złożył krótkie życzenia młodej parze, wręczył im także prezent, który o dziwo ich poruszył. Sykes podziękował mu z lekkim przejęciem, jakby wypadek z lat szkolnych nie miał miejsca. Alphard jednak zachował dystans, który złamały tylko dobre maniery. Riddle się szybko domyślił, kto wyłącznie stał za jego zaproszeniem. Nigdy nie lubił Nasha, a negatywne uczucia pogłębiły się podczas powikłań w relacji z Danielle pięć lat temu. Musiał jednak przyznać, że blondyn był wręcz uciążliwie dobrą osobą. Był pracowity, życzliwy i lojalny. Tom szanował te cechy. Od mężczyzny w białym dowiedział się również, że jego miejsce przy stole znajdowało się obok Addington. Idąc w tą stronę, czuł się dziwnie spięty. Wzrok miał wbity w pół obnażone plecy krukonki, nigdy nie widział jej tak odświętnie ubranej. Może bal zimowy.. nie,  to nie było to samo. Danielle wyglądała teraz kobieco, dziewczęcość wytraciła się z niej do reszty. Usiadł na pustym miejscu. Zielona para oczu oprawiona schludnym makijażem, wbiła się w niego, jak dwie strzały. Nie wiedział czemu, ale oddach mu stanął w gardle po raz drugi tego wieczoru.

- Dobrze, że się nie założyłam czy przyjdziesz, bo bym przegrała. - uśmiech jednak nie opuścił jej twarzy, także nie musiał się martwić powagą tych słów. Przysunęła w jego stronę kieliszek z winem. - Tym razem nie upchniesz mi argumentu, o byciu nieletnim.

- Piłeś. - uśmiechnął się i powiedział z wyższością:

- Ja nie pije alkoholu,a po za tym siedemnaście lat mam 31 grudnia.

- Jesteś młodszy? - pokręciła głową. - Nie możliwe, przecież jesteś taki wysoki i inteligentny i...

- Doceniam wszystkie twoje komplementy ale to kiedy się urodziłem nie ma znaczenia. -uśmiechnął się pewny siebie, był gotów przysiąc, że krukonka się na niego wpieni. Danielle wzruszyła ramionami.

Pamiętała, oczywiście. Upił łyka napoju, był słodki i orzeźwiający. Omiótł twarze innych gości i domyślił się, że pomimo lekkiego smaku, ma swoje procenty. Upewniły go w tym lekko błyszczące już oczy Addington.

- Staram się być słowny. Dzisiaj też nie odmówię napicia się lampki wina.

- Myślisz, że dzisiaj też mógłbyś zrobić wyjątek na chwilę?

- Jaki? - brwi mu się subtelnie zmarszczyły.

- Wiesz, zamknąć Toma Marvolo Skałę Riddle w kieszeni na zamek?

- Addington. Nie jesteśmy już w szkole. - westchnął niecierpliwie, pijani ludzie go irytowali. Opalona twarz kobiety oświetlona była świecami unoszącymi się w powietrzu, mógłby w tej chwili policzyć wszystkie jej piegi. Zacisnął usta w cienką linię, "Nie mamy już siedemnaście lat, żeby się bawić w teatrzyk" z jakiegoś powodu nie przechodziło mu przez usta. - Jeśli, jednak dolejesz mi trochę tego wina, to wyjdzie w praniu.

Uśmiechnęła się do niego, a on miał wrażenie, że ten gest był tylko dla niego.

- Merlinie, no tyle wina to ja jeszcze nie wypiłem, żeby mieć zwidy. Tom Riddle?

Charlus patrzył na niego znad zsuniętych okularów. Reszta osób siędzacych przy stole, popatrzyła się w jego stronę. Nie był pewny co powiedzieć, całe szczęście Potter go w tym wyręczył.

- Jak zobaczyłem karteczkę z twoim imieniem przy talerzu to pomyślałem, że Alphard sobie jaja robi. Ale cholera, mówili jak uratowałeś Sykesa z tego uroku i nie wiem co powiedzieć. - mężczyzna w lekko kręconych, ciemnych włosach unisół kieliszek w jego strone. Riddle z lekkim zawahniem go stuknął swoim. - Zdrowie!

Ślizgon pomyślał, że jego spóźnienie było zbawieniem. Nietrzeźwi ludzie wydawali się tymczasowo zapomnieć o nieprzyjemnej przeszłości. Potraktowany został, jak kolega z lat szkolnych.

Było to tak dziwne uczucie dla mężczyzny, tak obce. Jako dziecko w sierocińcu był czarną owcą, nie dogadywał się z rówieśnikami. Początkowo mieli go za dziwaka, więc po ujawnieniu jego zdolności magicznych, zaczął ich nieco nękać. Z kolei w szkole szybko zyskał mocny autorytet wśród uczniów, był albo szanowany w roli przywódcy, albo się go lękali. Lojalność pozyskiwał przez strach lub kiedy inni myśleli, że coś przez nią osiągną. A teraz siedział wśród ludzi, którzy mówili o swoich troskach i radościach. O tym co planowali, o tym z czego są dumni. O tym co kochają, o tych których kochają. Louis zwrócił się do niego, z rumianymi od wina polikami.

- A ty? Co robiłeś od skończenia Hogwartu?

Palce Danielle zacisnęły się na jego kolanie w ułamku sekundy. Chociaż ten gest miał być jasnym ostrzeżeniem, wywołał w Tomie zupełnie inne myśli i odczucia. Odchrząknął krótko, kątem oka patrząc jak kobieta dolewa mu wina.

- Podróżowałem trochę i pracowałem. Raczej nic ciekawego.

- Gdzie cię wywiało Riddle? - burknął Alphard dosiadający się po drugiej stronie krukonki, między wargami miał odpalonego papierosa.

- Do Albanii.

Ku jego zdumieniu, twarz wydziedziczonego arystokraty rozjaśniała.

- Byłem tam, starszna komunistyczna dziura, jak to mówili mugole. Ale lasy i wybrzeża mają piękne.

Chciał się przez chwilę zgodzić z Blackiem, jednak w ogóle nie zwrócił uwagę na te aspekty podczas swojego pobytu. Cała jego uwaga była skupiona na jednym zbutwiałym drzewie. Temat konwersacji potoczył się dalej, kiedy Alphard zaczął opowiadać o swoich podróżach w trakcie zakładów quidditcha. Tom spojrzał na Danielle, wyglądała tego wieczoru tak pięknie i pogodnie. Zastanawiał się, jak mógł w ogóle postawić cokolwiek ponad nią. Wiedział, że ta refleksja wypłynęła wraz z alkoholem. Jednak co mógł poradzić. Patrząc w bogatą zieleń, przypominającą świeżą mięte, miał ochotę pozostać w tym momencie na wieki.

- Co?

Pytanie Addington wyrwało go z zamyślenia. Otrząsnął się z deluzyjnego myślenia.

- Co? - odpowiedział.

- Gapisz się.

- Ładnie wyglądasz Danielle.

Poczuł dziwną ulgę, kiedy jej oczy nie przybrały tej chłodnej powagi, a kąciki uśmiechu nie zesztywniały. Stuknęli się kieliszkami.

- Dziękuję Tom, ty też. - popatrzyła się na swoich znajomych. - Dobrze, że przyszedłeś.

- Czemu? Chciałeś żebym przyszedł?- zażartował.

Zaśmiała się i pokręciła głową, chociaż nie było to zaprzeczeniem.

- Może moi przyjaciele w końcu przestaną mnie nękać za znajomość z tobą, po tym jak się dzisiaj zachowujesz.

- To znaczy jak?

- Normalnie.

Normalnie. Serce mężczyzny było równie pijane, co jego głowa. Przez chwilę pozwolił sobie zażyczyć, że w innej rzeczywistości, cały czas wygląda, jak ten wieczór - siedzenie wśród żywych ludzi przy dobrym winie i uśmiechniętej Danielle.





Rozdziały mogą się w najbliższym czasie pojawiać jeden dziennie/jeden na dwa dni, z powodu rozpoczęcia nowej pracy. Dziękuję za wszystkie gwiazdki i miłe komentarze!

arctus x

























































































Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro