Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 7

Przyjemną ciszę biblioteki przerywał jedynie szept przewracanych stron. Z kolei za oknem szeptały liście delikatnie spowijające otaczający krajobraz, jak puchaty żółto-pomarańczowy dywan. Widok był piękny, ale napawał dziwną melancholią. Za kilka dni nadejdzie listopad, a wszystko zacznie gnić, przygotowując gołą ziemię dla niekończących się zasp śniegu. Świat stał się dziwnie cichy, spokojny. Był to przyjemny czas dla wszystkich obywateli Hogwartu. Uczniowie jeszcze nie byli strapieni zbliżającym się końcem semestru, który poprzedał okres egzaminów i eseji. A nauczycieli nie topiły zastępy młodzieży, pragnących nagle poprawić ostatnie trzy miesiące.

Dan przyłapała się na tym, że jej skupienie ulotniło się w eter. Czasami za bardzo romantyzowała okoliczności i pory roku. Może było to nieco dziecinne, jednak pomagało to. Wszystko wydawało się wtedy nieco przyjemniejsze i sensowniejsze. Zmusiła się do wbicia swojej uwagi do poprzednio czytanej książki. Był to nudny temat, jednak nie siedziała przy nim z własnej inicjatywy. Sykes poprosił ją, żeby sprawdziła spis sprzedaży korzeni za ostatnią dekadę. Nie miała pojęcia, dlaczego bibilioteka szkolna posiadała takie informacje, jednak nie była też zdziwiona. W prawdzie można było tutaj znaleźć niemalże wszystko. Kątem oka zauważyła postać wyróżniającą się na tle nielicznych uczniów, mężczyzna szedł w jej stronę. W rękach trzymał kilka spasłych księg.

- Wolne?

- Niestety. Wolałabym mieć towarzysza, który sprawdziłby te bzdury za mnie.

Nikły półuśmiech przełamał jego twarz, usiadł na pustym miejscu i rozłożył swoje rzeczy. Przysunął lekturę Addington na swoją połowę i zmarszczył brwi.

- Addington co ty czytasz?

- Nashie mnie poprosił czy sprawdziłabym dla niego parę rzeczy. O widzisz. - wskazała palcem na długą kolumnę ciągnącą się na całą stronę pod napisem "korzonki stokrotki", w każdej linijce była schludnie zanotowana data i wykres sprzedaży. Brwi miał dalej zmarszczone

- Widzę, ale dalej nie rozumiem po co.

- Nie przyszło ci kiedyś do głowy, że jesteś ciekawski?

- Ciekawski? - wyglądał na urażonego, przewrócił oczami. - Lubię mieć przegląd o tym co się dzieje wokół mnie. Więc po co mu to?

- Po prostu lubisz plotki. - twarz mu stwardniała, był ewidentnie zażenowany stwierdzeniem Danielle, jednak nie miał siły i chęci jej dalej przekonywać. - Ma sklep w Hogsmeade. Dziwię się, że twoja para wścibskich oczu tego nie zauważyła.

- A więc awansowałem z ciekawskiego na wścibskiego?

- Tak Tom. - odpowiedziała, jakby zapytał ją, czy słodzi herbatę. - Sprzedaje zioła, kamienie, korzonki i inne cacka. Do eliksirów i tak dalej, sam się domyślasz.

- Czasami przejdzie mi przez głowę myśl, "o, pójdę i posiedzę z Danielle". W momencie, kiedy to zrobię, zastanawiam się dlaczego. - minę miał smętną, Dan wiedziała, że to teatrzyk z jego strony. Wbrew pozorom Riddle posiadał jakieś skrawki poczucia humoru. Może składały się one z ledwo zauważalnego sarkazmu i dramatycznych kamiennych wyrazów twarzy, ale gdzieś tam były. - On przypadkiem nie grał w quidditcha? Abraxas coś wspominał.

Tym razem to mina Danielle zrzędła. Jej pogodne oblicze skwaśniało, jakby zjadła miąsz z cytryny.

- Grał, miał wypadek jakiś czas temu. Może nie znasz za bardzo Sykesa, ale pewnie kojarzysz jedną rzecz. Ten człowiek nie może usiedzieć bezczynnie.

- Jak tego człowieka nie lubię, to leniwstwa mu nie zarzucę.

- A Abraxas jak się miewa?

Spokojna cisza wypełniająca bibliotekę przybrała raczej niewygodny spadek. Tom się zastanawiał, jak odpowiedzieć na to pytanie bez ujawniania nieproszonych szczegołów.

- Tak jak zawsze. Wiecznie coś mu nie pasuje i myśli, że jest dyskretny w swoich deluzjach.

- No to faktycznie jak zawsze. - odpowiedziała sama do siebie. Kwaśny wyraz twarzy jakby jej przysechł.

- Macie jakiś kontakt od skończenia szkoły? - pytanie było krokiem podobnym do wdepnięcia na cienki lód, mężczyzna jednak nie robił sobie z tego ciężkiej głowy.

- Mieliśmy. Przed Hogwartem pracowałam trzy lata w Ministerstwie. - ślizgon skinął głową, udając, że wcale o tym nie wiedział. - Jego osoba była po części powodem mojej rezygnacji.

Tu go wyjątkowo zaskoczyła. Blondyn napotknął, że Danielle odeszła z pracy, ponieważ nie widziała siebie w tym zawodzie. Riddle nie drążył tematu, ponieważ wytłumaczenie było dla niego realistyczne. Nie potrafił sobie wyobrazić kobiety siedzącej na przeciwko, za jakimś biurkiem w białej koszuli i krawacie. Praca urzędowa była monotonna, codzienna i niepodobna do lekko oderwanej krukonki.

- Nic o tym nie wspominał. Pozwolę sobie być wścibski i zapytać o więcej szczegółów.

Zaśmiała się. Brunet poczuł lekkie ciepło na sercu, świadkiem tego widoku był ostatnio lata temu. Zapomniał już, jak zielone oczy Addington zaciskają się w ciasną linię, a nad lewym kącikiem wyskakują jej dwa płytkie dołeczki.

- Byłam sekretarką jego zastępcy, zacznijmy od tego. Aleksander jest dobrym mężczyzną, przyjemnie się z nim pracowało. Po miesiącach współpracy się nieco zakolegowaliśmy, miał po drodzę herbaciarnię, a ja przynosiłam ciastka mamy. - uśmiechnęła się delikatnie na przyjemne wspomnienie. - Spędzaliśmy razem przerwy, albo czas jak nie było nic do roboty. Jego żona, Claudelie czasami do nas dołączała i gawędziliśmy o wszystkim i niczym Wszyscy tak robią, nie ma więcej do roboty, to wdają się w pogawędkę. Jednak z jakiegoś powodu, było to wielkim problemem dla Malfoya. Dokładał mi pracę swojej sekretarki, w opinii pracownika cytuję "panna Addington świetnie wywiązuje się w swojej roli, byłoby jednak fascynujące, gdyby szło jej to tak dobrze, jak przeszkadzanie innym pracownikom swoim gadulstwem".

- Chcesz mi powiedzieć, że wytrzymałaś pięć dni w tygodniu przez trzy lata, w tym samym biurze co ten gbur?

- Fragment z wytrzymaniem, jest otwarty do dyskusji. - prychnęła, ewidentnie rozeźlona. - Weź, ta cała praca była jak limbo. Codziennie to samo, można się poczuć jak na baterie. Zero własnych myśli lub wyobraźni, w kółko te same oklepane reguły.

- Piszesz dalej wiersze?

Patrzyła się na niego z uchylonymi ustami, jakby przemówił do niej w kompletnie obcym języku. Urwała kontakt wzrokowy i pokręciła głową.

- Nie, od dawna nie. Nie mogę znaleźć weny, inspiracji.

- Może powinnaś spróbować? Widziałem jak patrzyłaś na ten brudny dziedziniec za oknem, jak na siódmy cud świata. To chyba też jakaś inspiracja.

- Aha, czyli obserwujesz mnie? Tak myślałam, że jest podejrzane, że zawsze wiesz gdzie jestem.

- Nie Addington, po prostu jesteś przewidywalna. - fuknął rozbawiony, nagły powiew powietrza uniósł kilka pasm z jego grzywki. - Jeśli jest dzień, to przyrastasz do krzesła w bibliotece. A o późniejszej porze, o ile wystawisz pięte za drzwi swojego gabinetu, kuchnia lub Wieża Astronomiczna.

- Nie dość, że jesteś wścibski, to w ramach praktykowania tej cechy mnie śledzisz. - był to półżart, który go o dziwo nie uraził. Twarz Danielle była pogodna, a na wargi cisnął jej się uśmiech.

- Oczywiście, zapomniałem jaki jestem. W ramach dodania kolejnego punktu do listy miejsc, w których cię śledzę - przerwał na chwilę, jakby nie przemyślał co w ogóle zaczął mówić. - Chcesz mi potowarzyszyć na następnym wyjściu do Hogsmeade? Możemy posiedzieć pod Trzema Miotłami.

Chociaż cień uśmiechu jej nie znikł z twarzy, spojrzenie jej spoważniało.

- Może kiedy indziej, mam dużo rzeczy na głowie.

Danielle usiadła w pustym fotelu po stronie gościa biurka. Czuła się lekko zdenerwowana, chociaż w głowie zdążyła już przeanalizowować wszystkie możliwe powody, dlaczego dykrektor szkoły miałby ją wezwać. Żaden uczeń się nie wydawał mieć jakiś personalny problem do jej osoby, nie ominęła żadnych zajęć, u jej rodziny wszystko też było w porządku. Dyrektor uśmiechnął się do niej, wyglądało to raczej. jak próba rozluźnienia atmosfery. Dan stwierdziła, że starszy mężczyzna na przeciwko miał najdziwniejszy rodzaj uśmiechu. Nie można było do końca powiedzieć, czy chciał przekazać swój dobry humor, stworzyć przyjazne pozory lub zakryć nadchodzące nieprzyjemności. Kobieta względnie przepadała za Albusem Dumbledorem, jednak nie ufała mimice jego twarzy.

- Nie stresuj się Danielle, nie wzywam cię tutaj w negatywnej sprawie. Jest to raczej prośba. - krzaczwsta brew powędrowała mu lekko do góry. - Oczywiście masz prawo odmówić.

Addington czuła, że może to być nie do końca prawda.

- Zamieniam się w słuch, jak mogę pomóc?

- Kilku uczniów siódmej klasy oraz dwójka z młodszych zmaga się z ocenami na pani przedmiocie. Absolutnie nie uważam, że to wina twoich metod nauczania. Każdy ma swój przedmiot, który stanowi dla niego problem. - położył przed nią nieco pomiety pergamin. - Uczniowie zwrócili się do mnie z tą o to prośbą skierowaną do ciebie. Zaoferowali, że zostaną na świeta w szkole, o ile nie wyjeżdżasz. Chcieli poprosić o kilka dodatkowych lekcji, w niektórych tematach. Jeśli zdecydowałabyś się zgodzić, oczywiście szkoła policzy to jako czas pracy.

Dan się nawet dobrze nie zastanowiła, jej decyzja była oczywista. Wcześniej nie spędziła świąt w Hogwarcie, a jeśli uczniowie mieli trudności z jej przedmiotem i z w lasnej inicjatywy byli chętni je nadrobić, nie miała serca im odmówić.

- Ależ oczywiście, że tak. Jak mogłabym się nie zgodzić. - całkiem przekonujący uśmiech wślizgnął się na twarz Dumbledora. Polizał palec, żeby szybko przewrócić stronę i coś zaczął notować.

- Uczniowie cię polubili Danielle, słyszę same dobre opinie. Doceniam, że zgadzasz się poświęcić odrobinę swego wolnego czasu na nich.

- Są raczej grzeczni na większości zajęć, więc nie widzę powodu do odmówienia. - odwzajemniła uśmiech. - Czy to wszystko?

- Właściwie to nie, to już jednak bardziej prywatna sprawa. Chciałbym cię o coś zapytać.

Nabrała niemiłe wrażenie, że to będzie trudny temat. Rozważyła, co zrobiłby dyrektor, gdyby po prostu wstała i wybiegła. Otrząsnęła się z myśli. Odwzajemniła kontakt wzrokowy, dając mu do zrozumienia, że słucha.

- Nie pytam cię o powiedzenie mi tego co wiesz. Chcę cię zapytać o to, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że z Tomem dzieję się coś niedobrego. Coś mrocznego.

Deja vu sprzed pięciu lat mignęło jej przez głowę, niczym piorun rozświetlający nocne niebo przez ułamek sekundy.

- Tom jest wybitnym uczniem, może by ci pomógł?

Nie mogła odeprzeć myśli, że Albus Dumbledore bardzo ostrożnie przyglada się jej reakcji, miał niezdrowo badawczy wzrok. Wiedziała, że chodzi o Toma. I wiedziała, że profesor nie myśli tutaj o ich żadnych głębszych relacjach. On wiedział. Wiedział, że Tom jest inny. I chciał żeby Danielle powiedziała mu więcej. Zawładnęło nią uczucie które pojawiło się po raz pierwszy dopiero kilka miesięcy wstecz, złość pomieszana z paniką zawładnęła jej ciałem. Pomimo tego, wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet o milimetr.

- Zapytam go. Czy mogłabym już pójść? Mam dwa eseje do napisania.

- Ależ oczywiście, rozumiem. Nie zapomnij o tym z transmutacji. - i chociaż jego ton był żartobliwy, Danielle patrząc mu w oczy wiedziała, że jest poważny, i nie chodziło o esej.

Czuła się rozdarta. Zdawała sobie sprawę z tego, że z całą pewnością dzieje się coś niedobrego. Jednak po odświeżeniu znajomości, Riddle zgodnie z jej prośbą zachowywał swoje poczynania dla siebie. Nie chciała się mieszać w ten cały bałagan.

- Ciężko mi coś powiedzieć w tym temacie.

- Rozumiem, że kiedyś byliście blisko Danielle. Może zdarzyło się coś, co skłoniło cię do podejrzeń?

- Sam pan wie, że Tom potrafił być nieco.. nieprzyjemny za lat szkolnych. Jednak nie mam zbyt wiele do powiedzenia. W chwili obecnej nie wspomniał o niczym, co byłoby dziwne lub złe.

Nie skłamała, obeszła to co wiedziała za lat szkolnych. A teraz szczerze nie miała pojęcia o tym co knuje, chociaż domyślała się co.

- Powiedz mi proszę, - wzrok błękitnych oczu wwiercał w nią, jak dwie śruby. - Słyszałaś kiedyś o pojęciu horkruks?

Serce jej spowolniło. Poczuła, jak coś między mostkiem i żoładkiem jej się skurczyło.

- Nie. A powinnam?

Skłamała.

- Nie, nie powinnaś. - przestał ją przewiercać wzrokiem. - Jest to rzecz okropna, najgorsze pogwałcenie życia. Jest to rzadka praktyka czarnej magii, bardzo mroczna.

- Mogłabym zapytać co to takiego, lub jaki to ma związek z Tomem?

- To włożenie części duszy w przedmiot, unieśmiertelnienie. Wymaga to poświęcenia innego życia ludzkiego. Pogwałcenie natury. - twarz dyrektora udekorowana siecią zmarszczek, poszarzała po tej odpowiedzi. - Mam podejrzenia, że Tom może coś o tym wiedzieć.

- Chyba pan nie uważa, że Tom..

- Znasz Horacego, uczył cię eliksirów? - potulnie skinęła głową. - Wymsknęło mu się, że powiedział nieco na ten temat panu Riddlu kilka lat temu. Danielle możesz mówić co chcesz, ale jestem pewny, że to Tom miał na sumieniu wiele ciemnych rzeczy, które tutaj zaszło.

- Nie zaprzeczę, chociaż nie potwierdzę. Jakkolwiek okropny nie był, to jednak wydaje mi się, że było to jedynie szykanowaniem. Niczym więcej. To oczywiście go nie usprawiedliwia, jednak chcę powiedzieć, że Tom nie jest mordercą.

Siedzieli chwilę w ponurej ciszy. Dan nie miała zamiaru być kablem. Raz obiecane dotrzymanie sekretu, nie miało terminu ważności. Obiecała sobie też, że będzie bezstronna. Będzie ślepa na te sytuacje, będzie się od nich trzymała z daleka. Wiedziała jednak, że pomimo błyskotliwie sformułowanej odpowiedzi, Dumbledore ponownie ją przejrzał. Nie musiał się nawet dwa razy zastanawiać, pomimo braku dowodów, po raz kolejny znał prawdę.

- Rozumiem. Nie będę cię w takim razie dłużej zatrzymywać. - obdarzyła go wątłym usmiechem i wstała. Godzina robiła się późna. - Danielle, uważaj na siebie.

To zdanie wywołało w niej mieszane uczucia. Nie sądziła, że Tom planuje jej zrobić krzywdę. Jednak co jeśli ta gadka o "zachowaniu się w porządku i sentymecie" była jedynie przykrywką. Grą, której wygraną było jej zaufanie.

- Będę. Dobranoc.

Tom poluźnił ciemno-zielony krawat, w jego kwaterach było przytłaczająco ciepło. Uchylił okno umieszczone za jego biurkiem i oparł się łokciami o parapet. Noc była rześka, pierwsze mrozy spowijały pożółknięte listki i gołe gałęzie białym nalotem. Przyłapał się na tym. że zastanawia się, czy ten widok wysunąłby wiersz spod pióra pewnej pani profesor.

Pewnie byłby na siebie nieco zezłoszczony za impulsywną propozycję w bibliotece, gdyby nie to, że list od Orion Blacka zajmował większość jego myśli. Poczynania jego zwolenników zaczęło go lekko denerwować, stali się zbyt pewni siebie i bezmyślni. Może i byli szanowanego pochodzenia, które utrzymywało ich reputację, to jednak powiązanie z atakami na mugolaków nie dało by się zignorować za machnięciem ręki. Lekceważąco podchodzili do potencjalnych konsewkencji, czując się bezkarnie. Riddle miał gdzieś ich personalne losy, jednak potrzebował ich do osiągniecia swoich celów. Nie miał też zamiaru pójść na dno wraz z nimi. Dlatego wiedział, że wkrótce będzie musiał ukrócić im smycz fałszywej swobody. Zbliżała się pora pokazania prawdziwego autorytetu i tego, kto kieruje wszystkimi decyzjami.

Na tym etapie Tom miał wszystko potrzebne do otworzenia im oczu. Sam jedynie podsycił i rozochocił ich do morderczych poczynań, nie brał w nich udziału. Oni sami mieli na rękach krew tych mugolaków i zaklęcia odbite na różdżkach, mężczyzna miał jedynie dowody do szantażu.

A Addington? Nie musiał sobie nią zaprzątać głowy. Może jego propozycja była ryzykowna, biorąc pod uwagę, że dopiero co odświeżyli kontakt i mogła ją odebrać w zły sposób. Jednak Addington była w większości czasu dosyć prosta w odczytaniu, twarz miała ekspresyjną, po jej samych oczach mógł zazwyczaj wyczytać, co myśli. Na jego propozycję zareagowała pozornie z miłym odrzuceniem, podbarwionym czujnością. Równało się to dla niego jedynie z wolnym weekendem, do zrealizowania jego planów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro