ROZDZIAŁ 6
Delikatne pukanie do drzwi, przerwało letarg oceniania prac uczniów, w którym Addington tkwiła od wczesnego popołudnia. Przetarła zmęczone oczy, które wydawały się zamieć w piaskownicę. Zegar wskazywał godzinę piętnastą, kompletnie zapomniała o obiedzie. Wstała z wysiedzonego fotela, prostując zdrętwiałe kości. Na białą koszulkę na ramiączkach narzuciła rozpięty sweter. Nie miała pojęcia kogo się spodziewać u progów swojej kwatery.
- Cześć Dan.
Szczere szczęście, które poczuła na widok miodowej czupryny było nie do opisania. Cyra miała rozpuszczone długie włosy sięgające pasa, a jej twarz ku zdziwieniu krukonki zdobił delikatny makijaż.
- Merlinie, ciebie się tutaj ostatnie spodziewałam. - z śmiechem objęła niższą kobietę w dłuższym uścisku. Złapała ją za obydwa ramiona i spojrzała na nią z ukosa. - Czemu zawdzięczam te odwiedziny?
- Pozwolę sobie wprosić się do ciebie na krótki moment. Mam dla ciebie parę drobnych wieści.
Brunetka ochoczo ustąpiła jej drogi. Pozwoliła pannie Blythe, teraz już poprawniej mówiąc pani Hackney rozgościć się na kanapie. Sama sięgnęła po miód pitny i dwie, eleganckie szklaneczki. Kryształowe szkło wytopione było na kwadratowe naczynia, zdobione odstającymi wzorami. Nalała im po trochę i zajęła miejsce obok przyjaciółki.
- Zamieniam się w słuch.
- Od czego by tu zacząć Dan, jestem tutaj w ogóle w imieniu Louisa. - zaczęła, zawiesiła się jednak na krótki moment. Kobieta usiłowała się znaleźć odpowiednich słów lub odpowiednią kolejności zdarzeń. - Wiesz jak wygląda praca w Świętym Mungu, na pewno ci opowiadał jak była u nas w lecie.
Skinęła głową, upijając z ukochanego napoju.
- W rzeczy samej. Domyślam się też po tym, jak nie mógł odwiedzić Sykesa w potrzebie.
- Tak, to go też strasznie przytłoczyło. Ogólnie ta praca go przerasta Dan. - westchnęła i również upiła napoju. - Ostatnio ataki na czarodziei mugolskiego pochodzenia się nasiliły, a w skutku szpital działa na pełnych obrotach dzień i noc.
- Musi to być dla niego ciężkie. Domyślam się, że też męczy go strach o własną rodzinę.
- Tak. Wiesz jak jest. Czarę goryczy przelały obowiązkowe, dodatkowe dyżury. Alfred zaraz kończy dwa lata, a Louis mówi, że połowę tego czasu go nie widział. Podejrzewam, że ma rację.
Delikatną twarz przywodzącą na myśl porcelanę, strapiło kilka marszczek. Krukonka milczała, wiedziała że Cyra nie skończyła mówić.
- Mam wrażenie, że postarzał się z tego stresu. Wiesz jak bardzo zależało mu na karierze medyka, a jeszcze gorsze jest to, jak bardzo mu to wychodzi. Został przełożonym oddziału dla leczenia skutków zaklęć.
Danielle zawierciła się w swoim kącie, mogła uniknąć płaszczenia się z prośbą przed Riddlem. Otrzepała egoistyczne myśli. Jej przyjaciółka zwierza jej się z problemów, a ona pierwsze o czym pomyślała, to o sobie.
- Złożył rezygnację. - brwi brunetki powędrowały do góry z szczerego zdziwienia. - Dumbledore zgodził się przyjąć go na stanowisko pielęgniarza dziennego. W związku z wiekiem Alfreda również mu pozwolił wracać do domu na noc i weekendy. Dzisiaj ma dyżur, więc przybyłam w jego imieniu dociągnąć formalności.
- Może to zabrzmi nieco źle w takich okolicznościach, ale bardzo się cieszę. - upiła kolejnego łyka, gardło jej pulsowało od sztucznego ciepła. - Cieszę się, że udawało wam się znaleźć alternatywę w tych okolicznościach. Prowadząc taki tryb życia, Alfred wychowałby się w większości z nieobecnym ojcem. A Louis by pewnie zwariował.
- Ja bym zwariowała z tęsknoty. I z tego dziecka. - przyznała po chwili z uśmieszkiem. - Dziękuję za twoją życzliwość i nie zrozumiem mnie źle, kocham naszego syna. Tylko siedzenie z nim praktycznie sam na sam, to wariatkowo.
Panna Addington zaśmiała się. Miała pryjemność spotkać małego chłopca, wyglądem wdał się równo w obydwu rodziców - ale z charakteru? Matko. Dzieciak miał dar do tłuczenia wszystkich szklanych rzeczy, które stanęły mu na drodze. Kiedy kolejny wazon lądował na ziemi, albo okulary Louisa ginęły pęknięciem pod jego butem, uśmiechał się jak małe słoneczko.
- Jestem w stanie sobie wyobrazić. - zachichotała, a miodowowłosa przewróciła oczami. - Mam nadzieję, że to się również wiąże z twoimi częstszymi odwiedzinami. Możnaby się spotkać w któryś weekend w Hogsmeade na piwo kremowe z Alphardem i Sykesem.
- Z chęcią, brakuje mi widzenia naszego grona w jednej kupie. - przyznała, uśmiechnęła się do przyjaciółki znad szklanki. Różowa pomadka zostawiła przejrzysty odcisk na szkle. - Poza moim smętaniem o Louisie, opowiadaj co u ciebie. Rozpisałaś się w listach o pracy, o szkole.. ale to ja już wiem, uczyłam się tutaj kiedyś. - szturchneła ją w kolano. - Jakieś plotki?
Mina Danielle zrzędła, nie było co opowiadać. Był jednak mały szczegół, który pieczliwie pomijała we wszystkich listach.
- Plotek to ja nie mam, niestety nie dzieje się nic ciekawego. To nie to co bycie uczniem
- No ale na pewno jest coś ciekawego! - cisnęła dalej kobieta goszcząca w jej gabinecie. Dan popatrzyła na nią, rozważając podzieleniem się nowym dodatkie kadry. - Poznałaś jakiegoś przystojnego pana profesora?
- Nie Cyra. - uśmiech Dan nie współgrał z jej oczami. - Ale wraz ze mną od września też ktoś dołączył.
Figlarny uśmiech pani Hackney znikł w ułamku sekundy, jej twarz zrobiła się bliska złości.
- Nie mów mi, że ten idiota dostał tutaj pracę. Jak Dumbledore mógł do tego dopuścić? A Merlin wie, pewnie ma swoje powody. Przynajmniej mamy pewność, że to nie on stoi za tymi atakami na mugolaków. Tak myślałam, że to niedobitki Grindewalda, ale przez chwilę przeszedł mi przez głowę ten zimny drań. - popatrzyła się Dan prosto w oczy, brunetka ciężko przełknęła. - Znowu się spotykacie?
- Nie. Błagam cię nie przepytuj mnie, Sykes już mnie wyspowiadał.
- Aha! Czyli ten dupek się dalej się o wszystkim dowiaduje pierwszy. No pięknię. - minę miała obrażoną, dramatycznie skrzyżowała ręce na piersiach. - Mów mi tu prawdę. Sypiacie ze sobą?
- Kurwa Cyra, przestań. - głos jej przeskoczył na wyższy ton, bliski pisku. Rudawa brew powędrowała do góry. - Nie przyjaźnimy się nawet, co było, to było. Teraz po prostu razem pracujemy i tyle.
- Tak, tak. Co było to było, tylko najeżyłaś się jak wiewiórka i przeklnęłaś pierwszy raz po trzech latach. Gdyby "co było to było" takie jak mówisz, to nie ślęczałabyś sama od czterech lat i umówiła się z tym Rutherfordem z sąsiedztwa. Uganiał się za tobą, "przyniosłem wam gazetę, oh naprawiłem wam bramkę, oh Danielle Addington wyjdź za mnie!".
Danielle trzasnęła ją w ramie, na twarzy miała wypieki. Nie lubiła kiedy ktoś wspominał o chłopaku z sąsiedztwa. Był przemiły i przystojny, jednak przynosił dziewczynie emocje równe tym, co towarzyszą na grzybobraniu. Był nachalny swoimi zalotami, a kobiete to męczyło.
- Po prostu jeszcze nie poznałam nikogo nowego, kto by mnie zainteresował dobrze? Też możliwości randkowania mam nieco ograniczone, pracując w Hogwarcie. Za kogo mam się zabrać? Dumbledora?
Cyra zmarszczyła brwi, jakby naprawdę rozważała tą opcję.
- Rozumiem, spokojnie. - widziała, jak kobieta obok odetchnęła z widoczną ulgą. Diabelski uśmieszek pojawił się na jej twarzy. - Ale nie wierzę, że coś się nie dzieje w twojej głowie na widok Riddla.
- Tak, przejrzałaś mnie. Dzieje się tam reakcja zwana niechęcią. - burknęła, szklankę już prawie opróżniła. - Zapewniam cię, że po takim czasie moje serce nie zgłupiało na widok jego arystokratycznej gęby.
- No wiesz, ja o sercu nie mówię. - wyraz twarzy miała konspiracyjny, nachyliła się w stronę Danielle. - Drań jest przystojny, a to jego usposobienie zimnego dupka..
- Na litość Merlina, zmieńmy temat. - twarz miała ukrytą między dłoniami. Chciała tylko spędzić dzień, na sprawdzaniu niechlujnych pergaminów i myśleniu o tym co zje na kolację. Nie na obgadywaniu sąsiada z drugiego końca korytarza.
•
Uczniowie zawiercili się niespokojnie na swoich miejscach. Po długich dwóch godzinach drewno ławek zaczęło uciążliwie wbijać się w ich skotniałe mięśnie. Chociaż Tom Riddle był wymagającym nauczycielem, który nie przyjmował żadnych wymówek i nie akceptował poddania się, każdy uczeń lubił go za jedną rzecz. Jego lekcje punktualnie zaczynąły się i kończyły o wyznaczonej godzinie, ani minuty przedłużenia. Jeśli ktoś zapytał uczniów o opienie na jego ogólny temat, uzyskałby zróżnicowane odpowiedzi zależne od domu. Ślizgoni upodobali sobie młodego mężczyznę na ulubieńca, a skrajni od nich gryfoni stronili od jego zajęć z wyraźną antypatią. Może i nie do końca. Ambitni uczniowie, którzy angażowali się na jego zajęciach. Dobrze uczył, wiedzę miał bogatą, a przekaz jasny. Jeśli ktoś się postarał i nie robił z siebie głupca, mógł dużo się nauczyć. Tom nie oceniał według personalnych upodobań lub przekonań, nie faworyzował ślizgonów na zajęciach. W kwestii jego posady, pozornie nie można mu było zarzucić absolutnie niczego.
- To wszystko na dzisiaj. Przypominam, że termin oddania eseju na temat zaklęć niewerbalnych jest do piątku. - spojrzał przelotnie na zegarek. - Jesteście wolni, za wyjątkiem panny Ruffbury.
Uczniowie spakowali swoje rzeczy z ławek i pospieszyli na przerwę. Szesnastoletnia blondynka z niebieskim herbem na piersi niepewnie podeszła do jego miejsca. Torbę miała pewnie ściśniętą w dłoniach.
- Czy coś się stało proszę pana? - dziewczyna usiłowała się zachować grzeczny wyraz twarzy, jednak jej mowa ciała zdradzała stres. Była dobrą uczennicą, przedmiot nie szedł jej wybitnie, jednak Tom widział, że konsekwentnie pracowała nad poprawą.
- Nie. Miałbym dyskretną prośbę. - wyciągnął mały, zapięczetowany list. - Znasz pannę Addington?
Jasna twarz dziewczyny, która jeszcze nie zdążyła stracić blask dziecinności, rozpromieniała. Skinęła głową, patrząć na skrawek papieru w jego dłoni.
- Przekaż jej tą wiadomość, masz z nią następne zajęcia.
- Dobrze proszę pana.
Schowała liścik w kieszeni szaty, miała się już odwrócić i pomknąć w stronę drzwi. Mężczyzna rzucił na odchodne:
- Będę wiedział, jeśli otworzy go ktoś inny. Powodzenia z esejem.
Ciekawość dziewczyny prysnęła, jak bańka mydlana. Może Riddle był dobrym nauczycielem i nie dał uczniom powodu do strachu na zajęciach, to otaczała go nieprzyjemna aura. Powietrze wokół niego było jakby chłodniejsze, a spojrzenie miał ciemne.
Brunet spakował kilka swoich przyborów, machnięciem różdżki. Czuł się nieswojo. Zaczynął przeklinać swój pomysł z listem i jego zawartością, lekki stres pulsował mu w żyłach. Sytuacja z krukońską pani profesor go z niejasnych mu przyczyn frustrowała. Ich relacja uległa minimalnemu ociepleniu po kłopotliwym uroku Nasha, jednak ewidentna była jej postawa. Pomimo krótkich, przyjaznych konwersacji trzymała swój dystans i kretyn by nie wiedział, że nie ma zamiaru tego zmieniać. Postanowił podjąć ryzykowny krok w tą stronę, który mógł zakończyć się bardzo skrajnie.
- Kiedyś cię kochałam Tom.
Nie był do końca pewny, jakie odczucia w nim wywołało to zdanie. Nie były pozytywne, nie były też w spektrum gniewu. Nie poczuł też wiele, jednak ta odrobina była czymś, co za całe jego życie była najbliższa rozczarowaniu. Uważał Danielle za mądrą osobę, więc wiedział, że po jego powrocie nie rzuci mu się w ramiona. Nie spodziewał się też, że wskrzeszą swoją przyjaźń w pierwszy dzień września. Jednak nie spodziewał się również jej stoickiego, nieczytelnego spokoju. Traktowała go jak każdego innego członka kadry, jak kolegę z pracy. Frustrowało go to z wielu względów. Brakowało mu jej obecności i te rozterki mąciły jego myśli, komplikując kontynuację jego prywatnych planów. Czuł się rozproszony. O ile wcześniej miał zamiar zostawić sprawę w spokoju, chcąc uniknąć ponownych powikłań z lat szkolnych, to rezultat był przeciwny. Myślał o tym co raz częściej, więc w przypływie nerwów, napisał króki list. Albo Addington się od niego kompletnie odsunie, albo coś się poprawi. Mógł jej po prostu ujawnić coś mrocznego, coś przeciwnego jej morałom, jednak nie mógł się do tego zmusić. Nie jeśli była szansa, że mogą znowu rozmawiać.
•
Naciągnęła wełniane podkolanówki na cieńsze rajstopy, wieczór był chłodny. Na białą koszulę rzuciła swój ciepły płaszczyk i z różdżką w kieszeni, opuściła swoje kwatery. Nie była pewna co myśli o notce od mężczyzny, jednak przeterminowana resztka sympatii, skłoniła ją o godzinie dwudziestej do wyjścia na Wieżę Astronomiczną. Powtarzała sobię, że nie zależnie od tego, co jej powie Tom - nie mogła mu wierzyć. Nie miała mu za złe tego, że wyjechał i ją zostawił. Jednak nie mogła sobie pozwolić na ponowne zaplątanie w sieć jego obrzydliwych poczynań. Nie chciała mieć nic wspólnego z tym co knuje, ani z tym co zrobił. Może dlatego, że wyrzuty sumienia nigdy nie znikły. Może pięć lat temu mogła coś zrobić, co by go powstrzymało. Może mniej uczniów wspominałoby Hogwart z uśmiechem, a nie pustym wzrokiem.
Spotkajmy się o 20 na Wieży Astronomicznej. Nie mam prawa cię o nic prosić, jednak jestem ci winien chociaż prawdy. Będę czekał, jeśli zdecydujesz się przyjść.
Tyle stanowiła zawartość listu. Kłamałaby, gdyby powiedziała, że nie poszła też z czystej ciekawości. Prawdę miał w jednej kwestii, należały jej się odpowiedzi do paru pytań. Z lekką zadyszką wspięła się po licznych schodach, niebo było bezchmurne i ciemne. Dzięki obecności otaczających lasów, gwiazdy wyraźnie migotały, jak mroczki. Stanęła przy barierce, nie czuła stres lub niepokój. Może odrobinę. Była zaniepokojona perspektywą, że dowie się więcej niż chce. Nie chciała, żeby kilka dobrych wspomnień legło w gruzach.
Ciche kroki wyrwały ją z zamyślenia, nijak nie zareagowała. Chciał rozmawiać, to niech mówi.
- Dziękuję, że przyszłaś Addington. - obecność mężczyzny za nią kłębiła się, jak ciężka mgła. Dotarło do niej, jak blisko stoi barierki. Serce jej zatrzepotało przez krótką chwilę. - Nie, nie mam zamiaru cię zepchnąć.
Musiał zauważyć, jak niespokojnie się zawierciła. Stanął obok niej.
- Przez chwilę pomyślałam, że poszybuje na dziedziniec. - przyznała, jej ton głosu był odrobinę rozbawiony. Odchrząknęła krótko. - O czym chciałeś porozmawiać?
- Co chciałabyś wiedzieć? - odbił pytanie, brunetka się zamyśliła. Przez lata miała tyle pytań, jednak w tym momencie znikły.
- Nie wiem. Nie jestem pewna czy chę wiedzieć. - popatrzyła się na niego, wzrok miał wbity gdzieś za horyzont, tak zwanym "dzisięcio milowym spojrzeniem". - Co ci przyszło do głowy, że chcesz się zachować w porządku? Porozmawiać? Powiedzieć prawdę? Nie jesteś mi nic winien, wyjechałeś, bo miałeś swoje plany. Miałeś je wcześniej niż nasze drogi się skrzyżowały.
Trwał w ciszy, widać było, że intensywnie myśli. Ich oczy się spotkały i chociaż nie miał swojej śmiertelnie pustej miny, to nie mogła nic wyczytać.
- Jesteś jedyną osobą wobec której mam szacunek i niejaką troskę. Miałem prawo wyjechać, była to moja decyzja, której nie żałuję. Jednak żałuję, że jej kosztem było stracenie ciebie. - przerwał na chwilę, nabrała znajome wrażenie, że mężczyzna czuje się niekomfortowo. - Nie jestem głupcem, nie próbuję cię odzyskać Addington. W moim życiu nie ma miejsca na miłość. Jeśli jednak jest szansa, że moglibyśmy znowu być przyjaciółmi, to ucieszyłoby mnie to. Nie dzieliłbym sie z tobą żadnymi swoimi planami, jeśli nie chciałabyś o nich wiedzieć.
Teraz była jej kolej na moment milczenia. Bezpośredność Toma ją zaskoczyła i nieco zbiła z tropu. Spodziewała się raczej chłodnych, gniewnych odpowiedzi. Nie tego, że się zdobędzie na uchylenie rąbka człowieczeństwa.
- Nie chcę teraz wiedzieć, co robiłeś za ostatnie cztery lata. - mężczyzna subtelnie skinął głową, pozwolił jej kontynuować. - Nie jestem pewna, czy jestem w stanie z tobą odbudować jakąkolwiek relację. To jednak wyjdzie w praniu.
Neutralna twarz Toma drgnęła w całkiem przyjemnym uśmiechu. Nadal wyglądał na skrajnie odciętego od jakiejkolwiek formy emocjonalności, jednak mały przebłysk rozluźnienia był nie do przeoczenia. Danielle ofiarowała mu mały uśmiech, może nie serdeczny, ale szczery.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro