ROZDZIAŁ 4
Pierwszy tydzień roku szkolnego minął, jak za mrugnięciem. Wątpliwości Dan co do niespodziewanego zawodu rozwiały się również szybko. Wyglądało na to, że nowa dwójka profesorów zaklimatyzowała się w swoich świeżych rolach, w czym znacznie pomogło im nastawienie do uczniów. Niestrapieni latami powtarzania tych samych wykładów i tematów, prowadzili lekcje w nieco luźniejszy sposób. Danielle starała się w mairę możliwości nie zasypywać młodych ludzi masą eseji, a lekcje prowadziła w interaktywny sposób, zachęcając do praktykowania materiału w teorii. Nie można było zaprzeczyć, że sympatię uczniów sobie zaskarbiło częstesze machanie różdżką na jej lekcjach, a z klasy brunetki często dobiegał radosny śmiech. Wszystko się układało, prawie.
Może minęło jedynie kilka dni od początku września, ale atmosfera w szkole bywała dziwna. Starsi uczniowie Slytherinu wydawali się trzymać ściślej siebie, a uczniowie pochodzenia mugolskiego otrzymywali nieuzasadnione, wrogie spojrzenia. W świecie magii dyskryminacja nie była nowością, od zarania dziejów czrodzieje czystej krwi czuli się lepsi. Jednak Dan bardzo dobrze wiedziała co się dzieje, widziała to samo co za swoich lat szkolnych. Komu można było zawdzięczać tą atmosferę? Była pewna, że profesorowi obrony przed czarną magią. Chociaż nie dochodziło do niczego poważniejszego niż wspomniane wspojrzenia i ewentualnie dogryźliwe komentarze, skutkujące szlabanem, to miała złe przeczucie. Ale krukonka wiedziała, że mężczyzna będący posiadaczem orzechowych oczu nie jest głupi. Nie wywinie czegoś ryzykownego na samym początku, byłoby to zbyt oczywiste. Dumbledore tłumaczył, że takie przykre zachowania miały miejsce od początku Hogwartu i chociaż był nim przeciwny, to najprawdopodobniej pochodziły od rodziców i nic więcej prócz odjęcia punktów nie dało się zdziałać. Danielle była bardzo podejrzliwa nastawienia dyrektora, była prawie pewna, że czeka na odpowiedni moment. Albo na coś gorszego, kiedy Riddle nabierze pewności, że jest niekaralny. Powietrze jej stawało w przełyku na myśl, co musi się stać, żeby to się skończyło. W ich piątym roku myślano, że będzie to śmierć Myrtli Warren. Ale terror nie zaznał przerwy do odejścia Toma Riddla na pięć lat.
•
Krukonka pogrążona we własnych myślach, bezmyślnie ładowała resztki jajecznicy do w pół otwartej buzi. Dzień był pochmurny, a sklepienie Wielkiej Sali pociemniałe. Dzięki temu lewitujące świece odznaczały się na jego tle, jak małe gwiazdki. Przez całą długość pomieszczenia poszybowała wyróźniająca się sowa - pióra miała srebrzyste, a skrzydła dłuższe. Poznała ją po krótkiej chwili zadumy, był to Roger. Sowa zgrabnie wylądowała na brzegu stołu obok jej ręki, wielkie złociste ślepia wbijały się w nią z pośpiechem. Liścik przywiązany do stópki sowy był niecodziennie gruby, wzięła go i oferowała Rogerowi pozostały plaster bekonu.
- Zachowujesz się jakby ten lot wcale ci nie zajął może dziesięć minut. - burknęła do sowy, która nadal wpatrywała się w jej talerz. Z rezygnają oddała mu pozostałą połowę mięsa i pogłaskała go po miękkiej głowie. Ptak zagruchał cicho i popatrzył na nią z ukosa, odleciał. Dan usmiechnęła się widząc podobieństwo między sową, a właścicielem. Tak aroganckie zwierze mogło należeć jedynie do Alpharda. Rozwinęła delikatny zwitek papieru i zagłębiła się w jego zawartość.
Danielle,
Kilka dni temu stał się mały wypadek. Nie mieliśmy głowy do poinformowania cię o tym, bo wyglądało na to, że nic poważnego się nie stało. Nieznajomy napadł na sklep zielarski Sykesa podczas spokojnej zmiany, zwinął tylko kilka galeonów z kasy. Sęk w tym, że raził go jakimś zaklęciem. Byliśmy pewni, że to najwyżej confundus.. jednak nie jest dobrze. Sykes słabnie przed oczami, kaszle krwią i nie jest w stanie użyć niczego powiązanego z magią. Nic nie działa, żadne eliksiry. Louis nie może przyjść do poniedziałku przez zamieszanie w Świętym Mungu i ilość dyżurów. Błagam popytaj kogo możesz, Dumbledora czy jakieś starej, zapyziałej księgi z biblioteki. Nie mam pojęcia co robić.
Alphard Black
Siedziała oszołomiona, nie miała pojęcia jak przetworzyć informacje przekazane jej w tak krótki sposób. Dolegliwości jej przyjaciela także nie były rozwinięte do najlepszych detali, jednak była zdeterminowana pomóc. Rozważyła swoje opcje - do poniedziałku zostały całe trzy dni, a zaklęcie które raziło Sykesa nie było niczym, co opisałyby żadne podręczniki zaklęć i uroków. Dumbledore gdzieś wyjechał, ponieważ jego miejsce było puste od dwóch dni. Czuła, że ta poufnie powierzona prośba, może być trudniejsza do rozgryzienia niż chciała sobie wyobrazić. Strach wkradł się do jej serca, wiedziała, że sprawa jest śmiertelnie poważna. Otóż półtora roku wcześniej Nash był zmuszony zakończyć swoją promieniejącą karierę gracza quidditcha, kiedy w trakcie meczu został strącony na gołą ziemię tłuczkiem. Diabelska piłka uderzyła go w sam kręgosłup, a paramedyk asystujący zdarzeniu pomylił sobie eliksiry. Blondyn zawdzięczał temu przewlekłe problemy z oddychaniem, które w poszczególne dni nie pozwalały mu wstać z łóżka. Wtaki właśnie sposób skończył na otwarciu sklepu zielarskiego, oferującego najbardziej doszukiwane składniki do wielku eliksirów. Przymknęła oczy, przyciskając powieki czubkami palców. Jej biedny Nashie, zawsze musiało się u niego zdarzyć coś, co prowadziło do samej rozpaczy.
Z zniecierpliwieniem odbębniła swoje piątkowe zajęcia, kompletnie zapominając o przerwie obiadowej. Dzień zleciał jej w niemiłosiernie uciążliwy sposób. Pragnęła złapać swoją torbę i pomknąć do biblioteki, gdzie nadzieję miała znaleźć odpowiedź na niepokojące zaklęcie. Tam też pomknęła, niemalże potykając się o własne nogi i dwójkę puchonów siedzących pod drzwiami klasy. Danielle rozważała wszystkie możliwe opcje. Opis objawów niemalże pasował do starego, obecnie nielegalnego uroku osłabiającego. Ale żeby Sykes stracił umiejętność korzystania z magii? O czymś takim nie słyszała.
Otoczona murami książek zaczynających się tematyką na zakazanych urokach, poprzez eksperymentalną magię i kończąc na zaklęciach osłabiających przeciwnika, usiłowała się doszukać chociażby tropu. Nadaremnie. Słońce schowało się za piętrzącymi się górami wokół zamku, spowijając go w gasnącym świetle minionego dnia. Okno nie było już źródłem łagodnego światła, lecz szarawej ciemności przed która zapalały się lampy przy każdym stoliku. Czuła się bezsilna. Rozważała pójście do sowiarni i wysłanie Patty z listem, ofiarującym przeprosiny w kwestii odniesionej porażki. Jasnozielone oko krukonki drgnęło. Jeżeli o uroku nie było mowy w żadnej dostępnej księdze mówiącej o magii, to pozostawało nieznane. Czarna Magia. Tak się składało, że był ktoś, kto mógłby mieć dobre pojęcie o tym temacie. Bez odkładania książek na swoje miejsce, Danielle chwyciła swoją torbę i popędziła na piąte piętro. Cała werwa wyszumiała niczym bąbelki szampana, kiedy stanęła przed ciemnymi drzwiami na końcu korytarza. Ślizgon już raz targnął się na zdrowie Sykesa, więc nie uważała, że chciałby to zrekompensować pomagając w tej sytuacji.
- Czemu zawdzięczam twoją obecność Addington? - mężczyzna właśnie zmierzał spokojnym krokiem w stronę drzwi własnych kwater, które blokowała postać brunetki. Było za późno żeby się wycofać. Tom zmierzył ją badawczym wzrokiem, włosy miała roztrzepane z niskiego kucyka, a twarz różową od wypieków. - Coś się stało?
- Potrzebuję rady i niestety podejrzewam, że tylko ty możesz mieć sensowną odpowiedź.
- Z problemami miłosnymi do mnie nie przychodź.
Parsknęła z frustracji. Może w innej sytuacji ta błystkotliwie cyniczna odpowiedź sprawiłaby, że przewróciłaby oczami. Teraz jednak była bliska uronienia paru łez ze zmartwienia.
- Chodzi o czarną magię.
Przyjrzał jej się przez dłuższy moment, a Dan zastanawiała się, czy rozważa możliwość podstępu. W ciszy odsunęła się na bok, umożliwiając mu dostęp do zamka drzwi. Otworzył je i wpuścił ją do środka. Układ gabinetu wyglądał identycznie, jak ten kwater młodej kobiety. Zaobserwowała, że przestrzeń jednak była dużo mniej zadomowiona. Biurko było puste, bez dekoracji. Jedynie część regałów zajmowały nietknięte książki uczonego przez bruneta przedmiotu. Pomieszczenie wydawało się wręcz puste, zimne. Brakowało w nim jakichkolwiek personalnych dodatków - zdjęć, bałaganu sugerującego codzienne życie. Bez czekania na zaproszenie usiadła na kanapie, po części zajętej jedynie zwiniętymi rolkami pergaminu. W myślach zanotowała, że powinna się zainspirować tym widokiem. Jej leżały po całym gabinecie, zdobione licznymi odciskami podeszwy lub kroplami tuszu. Pieprzony perfekcjonista.
- Nie nauczę cię niczego, jeśli przypadkiem to ci przeszło przez myśl.
- Nie. - ton głosu miała urażony. Postarała się opanować, świadoma tego, że Tom może być jedyną nadzieją w tej sytuacji. - Skoro znasz się na praktykowaniu czarnej magii, to pozwolę sobie założyć, że wiesz jak ją odwrócić?
- O ile jest to możliwe w danym przypadku, to tak.
Patrzył na nią oczekująco. Chociaż wyraz twarzy miał niezmieniony, czuła bijące od niego zniecierpliwienie i ciekawość. Wyciągnęła zwitek pergaminu z torby i mu go podała. Ich dłonie spotkały się na krótki moment, szybko zacisnęła ja razem na skrzyżowanych nogach. Ostre rysy twarzy Toma wykrzywiły się, posłał jej spojrzenie znad krawędzi krótkiego listu.
- Nie mów mi, że oni dalej-
- Tom błagam cię, nie przyszłam na pogawędkę o prywatnym życiu moich przyjaciół. Jeśli nie jesteś mi w stanie doradzić, to nie będę ci marnowała czasu.
Nic nie powiedział. Skończył czytać krótką kartkę, a Dan bezwstydnie obserwowała jak jego orzechowe oczy otulone wachlarzem ciemnych rzęs, skącza w prawo i lewo, w prawo i lewo, w prawo i lewo. Westchnął.
- To raczej rzadki urok, ale o dziwo ma bardzo proste leczenie. - odwrócił list na drugą stronę i zaczął coś na nim pisać. - Niech Black skruszy ćwiarkę kamienia księżycowego z korzeniem waleriany i zmiesza to z dwunastoma kroplami żółci pancernika. Sykes ma to pić do póki nie poczuje się lepiej.
- Skąd mam wiedzieć, że nie chce go otruć?
Spojrzenie brązowych oczu powiedziało więcej, niż esej tłumaczący odpowiedź jej pytania. Wzruszyła ramionami, wędrując wzrokiem po suficie,
- Raz go prawie zabiłeś to wiesz, nigdy nie wiadomo.
- Jego śmierć by mi w chwili obecnej nie przyniosła żadnych korzyści. Poza tym, chociaż tyle mogę zrobić dla ciebie za bezpieczne trzymanie mojego pierścienia.
Jej spięta postura widocznie się rozluźniła, a twarz zmiękła. Skinęła głową.
- Mogę ci go w każdej chwili oddać.
- Nie ma takiej potrzeby, dałem ci go. Prezentów się nie zabiera z powrotem. - wpatrywał się w Danielle beznamiętnym wzrokiem, pozbawionym jakiejkolwiek wskazówki. Oparty był o biurko, a ręce schowane miał w kieszeniach. - Mogę cię o coś zapytać?
- Chyba.
- Oni naprawdę.. wiesz?
- Tom! - wstała z kanapy, minę miała zirytowaną. Wiedziała, że o ile ślizgon nie lubił mugoli, to mężczyźni innej orientacji nie byli daleko w tyle. Mogła jednak przysiąc, że jego jasne usta drgnęły w czymś podobnym do uśmiechu. A Dan była prawie pewna, że jego pytanie nie miało być nienawistne, tylko droczące. Wzięła uzupełniony o wskazówki list z biurka obok niego. Patrzył się na nią z góry, a jej serce pierwszy raz od lata nie wzkipiało gniewem. Była mu wdzięczna, bo wierzyła, że to co jej polecił pomoże. - Dziękuję ci za twoją pomoc, dobranoc.
- Do jutra, Danielle.
---
Przed rozpoczęciem nowego tygodnia, brunetka miała na głowie wiele obowiązków. Wszystkie eseje były już sprawdzone i ocenione, wspomagające notatki odnośnie tematów lekcji leżały w schludnej kupce, a odpowiedzi na prywatne listy odesłane. Udało jej się w ten sposób zaskarbić kilka wolnych godzin dla samej siebie. Rozpuściła już zbyt długie włosy i ściągnęła gotujący ją sweter. Jej gabinet był przyjemnie ciepły, jednak wiedziała, co by jeszcze bardziej podkręciło temperaturę. Z szafki pod biurkiem wyciągneła butlę miodu pitnego i pozwoliła sobie na jeden, pełen kieliszek. Uważała, że należała jej się mała nagroda za ciężką pracę. Odziana w luźne spodnie i stanik usiadła na kanapie, kominek tlił się spokojnym ogniem.
Z płynna odwagą wędrującą jej przełykiem, dopuściła do siebie myśli o Tomie Riddlu. Miała wobec niego wiele zarzutów i żali, jednak mały okruszek lodu otaczającego jej serce pękł. Gdyby nie jego pomoc, Merlin wie czy jej przyjaciel nie leżałby teraz parę metrów pod ziemią, zamiast w wygodnym łóżku. Otrzymała list niedługo po kolacji, Sykes czuł się znacznie lepiej, chociaż do pełni sił było mu daleko. Dwójka mężczyzn nie wiedziała, kto stoi za życie ratującą radą. Krukonka obawiała się, że doszłyby do niej oskarżenia, o zaufanie brunetowi w sprawie zdrowia Nasha. Jej usta mimowolnie rozciągnął subtelny uśmiech przy skojarzeniu z parą. Ten moment w jego gabinecie, kiedy posłał jej znaczące pytanie znad listu, odegrał się w jej głowie jak film. Przez moment wtedy zapomniała, że są sobie znowu obcy. Poczuła się, jakby szeptem omawiała plotki z bliską osobą.
Tego wieczoru Danielle postanowiła, że w akcie wdzięczności nie zaszkodzi jej okazjonalna przyjacielskość wobec drugiego, młodego profesora. Nie miała zamiaru wracać do żadnych wcześniejszych stosunków, jednak zapytanie o to jak dzień mija, lub ile esejów zadał nikogo nie zaboli.
•
Postać starszego mężczyzny zasłaniała ciemną witrynę brudnego sklepiku. Chociaż sklep wydawał się być pusty, to wiedział, że właściciele są w środku. Wyciągnął delikatnie pomarszczoną dłoń, zwiniętą w pięść i zapukał do drzwi. Tabliczka z nazwą miejsca zaskrzypiała nad jego głową, przerywając niemalże całkowitą ciszę spowijającą uliczkę Nokturna. Przerywał ją jedynie niezrozumiały szept dobiegający z ciemnego kąta, minął w niej wcześniej bezimiennego szaleńca. Na zapleczu rozświeciła się lampka, ujawniając dziesiątki mniejszych lub większych przedmiotów, spoczywających na uginających się półkach. Starzy czarodziej odziany w garniturowe spodnie i umorusaną koszulę popatrzył na dziwnego przybysza zza szyby. Oczy błysnęły mu poznawczo i schował różdżkę do tylnej kieszeni.
- A niech mnie licho weźmie, chciałbym powiedzieć, że cieszę się widząc Albusa Dumbledora u swego progu, jednak skłamałbym. - profesjonalna gadka i sztuczna charyzma, służąca wciskaniu przedrożałych artefaktów klientom, odeszła w zapomnienie. - W czym mogę pomóc?
- Wiem, że przez ostatnie pięć lat przewinęły się przez twoje ręce cenne przedmioty.
- Jedynie takimi tutaj handluję. Mówże pan konkretniej.
- Kilka artefaktów założycieli Hogwartu.
- Żeby kilka, to ubranie miałbym droższe buty i zegarek kieszonkowy! - odparł z zażaleniem. Dostrzegł brak humoru na twarzy ówczesnego dyrektora szkoły magii i mlasnął. - Jeden miałem, lata temu to było. Na pewno nie pięć. Niech pan tej baby popyta, ona miała więcej róźnych cudów w kolekcji.
- O kim mowa?
- Chefsiba Smith, gomadzi wszystko co wychodzi spod dobrego, starego nazwiska jak sroka. Chociaż dawno jej tu nie było. - twarz sprzedawcy zmizerniała, popatrzył się kątem oka na Dumbledora. - O Merlinie.
- Dziękuję ci za twój czas i szybką rozmowę Caractacusie.
•
Tej nocy Tom spał niespokojnie. Jego nieprzytomny przez sen umysł męczyły poplątane wspomnienia. Gęste lasy spowijające Albanię i puste, spróchniałe drzewo, z dawno niezamieszkaną dziuplą w jego pniu, przeplatało się z Danielle, która przewiercała go błagalnym wzorkiem z rogu kanapy. Mężczyzna w jednej chwili trzymał w swoich rękach wykwintny, srebrny diadem, trzymający po środku błękitny brylant, a w drugiej chwili jego palce wplecione były w grzywę jasnych, brązowych włosów. Kropelki zimnego potu spowijały jego mleczną skórę. Nie potrafił przestać być na siebie zły, za chwilę słabości w odległym kraju Europy.
- Jaką najgorszą rzecz zrobiłeś w drodzę do spełnienia swoich planów?
- Dlaczego w ogóle pytasz? - zdenerwował się ponownie. Jednak jej śmiertelnie spokojne spojrzenie sprawiało, że nie panował do końca nad tym co mówił. - Stworzyłem horcruxa.
- Horcrux. - w końcu spojrzała w bok przerywając dłużący się kontakt wzrokowy, wyglądało to jakby się poddała. Pokiwała głową. - Wygrałeś.
I Tom chciał coś powiedzieć, chciał się jakoś obronić, wytłumaczyć sytuację lub coś obiecać. Ale nie potrafił wydusić nawet jedno słowo.
Ponieważ niecałe cztery lata temu w Albanii nie mógł zabić tego chłopskiego mugola. Słowa zielonookiej dziewczyny rozbrzmiały echem w jego głowie w momencie, kiedy sięgnął po różdżkę. Diadem domu drogiej mu krukonki nadal spoczywał nieskażony w jego kufrze. Jednak Tom wiedział, że nie będzie mógł z tym długo zwlekać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro