ROZDZIAŁ 13
Uczniowie zawiercili się nerwowo na swoich miejscach, odliczanie do końca przedostatniej lekcji zostało nieoficjalnie rozpoczęte. Brunetka uśmiechnęła się pod nosem, widząc stukającą nogę czternastoletniego gryffona. Objęła wzrokiem wszystkich zgromadzonych i zakończyła tłumaczenie teorii zaklęć odsyłających.
- Czy ktoś mi powie, jakie jest przeciwne zaklęcie accio?
Kilka rąk powędrowało do góry, najszybszy jednak był ku jej zdziwieniu Leander Nott. Była ucieszona faktem, że uczniowie skupiali uwagę na jej przedmiocie i że nawet oporniejsi starali się wykazać swoim postępem.
- Leander?
- Depulso jest zaklęciem przeciwnym, służy do odpychania przedmiotu.
- Bardzo dobrze, pięć punktów dla Slytherinu.
Chłopak o szarych oczach i nieposłusznej grzywie ciemnych włosów rozpromienił się na ten komentarz. Danielle machnęła różdżką, a tekst zaczął się pojawiać na tablicy.
- Zostało nam dziesięć minut, jednak nie będę was przemęczać. W końcu następne macie eliksiry. - kilka uczniów się zaśmiało. - Praktykę poćwiczymy na następnych zajęciach. Dla osób chętnych, na podstawie „Standardowej księgi zaklęć" proszę o napisanie krótkiego eseju na temat zaklęć odsyłających. Wykorzystajcie pozostały czas lekcji, jak chcecie, tylko poczekajcie w sali na dzwonek. Jeśli ktoś ma jakieś pytanie, zapraszam do mnie.
Uczniowie pogrążyli się w konwersacjach, chociaż pojedyncze osoby bardzo ewidentnie spisywały zadania na nadchodzący przedmiot. Z rozbawieniem pokręciła głową i usiadła za swoim biurkiem.
- Czy przyznała Pani punkty Slytherinowi ze względu na relację z profesorem Riddlem?
Klasa zamilkła, skacząc spojrzeniami pomiędzy Dan a uczniem, który zadał to pytanie. Był to William Weasley.
- Nie Williamie, gdybyś odpowiedział na to pytanie ty, to pięć punktów zostałoby przyznanych dla Gryffindoru. Moje przyjaźnie nie wpływają na faworyzację, chciałbym, żebyście wiedzieli, że na moich zajęciach każdy ma równe szanse.
Wiedziała, że pytanie było czysto retoryczne i miało jedynie ściągnąć uwagę na jej znajomość z Tomem. Uważała, że poradziła sobie z nim bardzo profesjonalnie. Uśmiechnęła się i dodała:
- Jeśli interesuje was życie prywatne nauczycieli, możecie przecież śmiało podejść i zapytać co tam u nas.
Wyrazy twarzy uczniów rozchmurzyły się, a chwilowa sensacja opadła. Wiedziała, że miała reputację tego przystępnego nauczyciela, z którym można było pogawędzić o przepisach, prywatnych sprawach i pogodzie. Zgrabnie zamykając temat, ogłosiła chwilę później koniec zajęć. Klasa opróżniła się w błyskawicznym tempie, a ona sama pospiesznie spakowała kilka niezbędników i ruszyła w stronę Wielkiej Sali.
-----
Popijając ziołową herbatę, bacznie obserwował wejście. Masa uczniów wlała się do środka, zajmując miejsca przy czterech wielkich stołach — Wielką Salę wypełnił szum setek rozmów. W końcu dostrzegł osobę, której wypatrywał. Jasne włosy spięte miała w luźnego warkocza, a spod nauczycielskiej szaty wystawała ciepła spódnica i alabastrowy golf. Twarz miała pogodną i wypoczętą, wyglądała w pełni życia, mimo że opalenizna wytraciła się z jej skóry. Jej drogę w stronę stołu nauczycielskiego przerwała ręka, która zacisnęła się na jej ramieniu. Przez chwilę przypominała spłoszoną sarnę, jednak po ujrzeniu twarzy sprawcy tego gestu, serdecznie się uśmiechnęła. Louis Hackney się oszałamiająco zmienił od ukończenia Hogwartu, nie był już wysokim, chudzielcem z mizernym zarostem. Przybrał zdrowo na wadze, twarz mu zdobił wypielęgnowany wąsik i okrągłe okulary. Dla Toma wyglądał jak typowy medyk. Obserwował, jak starzy znajomi zagłębili się w konwersacji, powoli zmierzając w stronę stołu, za którym siedział. Nie przepadał za znajomymi Danielle, niejaki szacunek miał może do Sykesa, ponieważ wiernie stał za jego kobietą i był pracowity, utalentowany i nietchórzliwy. Sykes był lepszą wersją Abaraxasa Malfoya. Nie przepadał jedynie za jego zdradzieckim mężem i orientacją. Z kolei Louisa i jego żonę Cyre uważał za nudnych szaraków. Nie był jednak zadowolony z faktu, że Hackney dołączył do kadry. Nie chciał w otoczeniu kolejnej osoby, która mąciłaby Dan w głowie. Dwójka dotarła do stołu i popatrzyła niego.
- Cześć Riddle. - czarnowłosy mężczyzna pozdrowił go i skinął mu głową, Tom bez słowa odwzajemnił gest i wrócił do popijania herbaty. Louis pożegnał krukonkę i ruszył ku wyjściu. Kobieta popatrzyła na niego pochmurnie i zajęła miejsce obok, w ciszy nałożyła sobie na talerz pierś z pieczonego kurczaka i ciepłe warzywa.
- Uczniowie podejrzewają. - mruknęła, rozglądając się za karafką soku dyniowego. Wydawała się rozluźniona i spokojna, ale wiedział, że kotłuje się w niej zdenerwowanie.
- Wiem.
- Wiesz?
Skinął i nałożył sobie jedzenia na talerz. Czuł jej palące spojrzenie na swojej twarzy.
- Byłaś na moim spotkaniu, było tam sporo rodziców niektórych uczniów.
Siedziała w milczeniu, skanując raz pomieszczenie, raz zawartość własnego talerza. Zaczął nabierać nieprzyjemnego wrażenia, że zaraz wybuchnie afera. Pod żadnym względem nie bał się pokłócenia z Danielle, nie obawiał się konsekwencji, ani jej gniewu. Wiedział po przeszłości, że jej złość opada również szybko, jak się pojawia. Mogła go ukarać jedynie ciszą, która sprzyjała jego skupieniu nad poważniejszymi rzeczami. Koniec końców zawsze się godzili.
- Wydaje mi się, że uważasz mnie za głupią. Nie jestem głupia, ale podjęłam głupią decyzję, idąc na to spotkanie, teraz to widzę. Przez to, że poszłam z tobą, uczniowie, których rodzice są twoimi przydupasami wiedzą o nas i że tam byłam. Co więcej, wygląda to zupełnie, jakbym była zaangażowana w twoje plany i w nich aktywnie brała udział. - złożyła widelec i popatrzyła na niego. Te soczyście zielone oczy, których widok tak lubił, wyglądały na zawiedzione. - Nie zabrałeś mnie ze sobą, żeby podzielić się ze mną swoimi planami i pokazać mi co robisz, kiedy znikasz. Zabrałeś mnie ze sobą, ponieważ cię to zabezpieczyło. Odebrało mi to kredyt wiarygodności i niewinności.
Utrzymując kontakt wzrokowy, spokojnie zaczął jeść swój obiad. Wyraz zawodu i niedowierzania rozciągał się na jej twarzy jak napięta mapa. Tom niemalże zdążył zapomnieć, że była krukonką. Niesamowita umiejętność łączenia faktów i składania ich w całość, jak układankę była pierwszą rzeczą, jaka go w niej zachwyciła na szóstym roku.
- Jednak nie byłaś na tyle mądra, żeby to przewidzieć przed faktem.
Chciał jej dogryźć z czystej złośliwości. Wiedział, że miała co do niego zawahania. Był gotowy całkowicie jej się oddać, postawić ją na równi ze swoimi planami i pracować nad sobą, aby być lepszym partnerem, niż był parę lat do tyłu. Dzień po spotkaniu w Malfoy Manor wrócił tam i użył legilimencji na Abraxasie, wiedział o ich całej rozmowie. Tom nie był zadowolony z faktu, że musiał zapewnić sobie bezpieczeństwo, za pomocą podstępu w stronę krukonki. Było to jednak koniecznością. Mężczyzna był najzwyczajniej zły o to, że rozważała zdradzenie go.
- To bardzo niemiłe z twojej strony. - powiedziała po dłuższej chwili czystego zaskoczenia, patrzyła na niego z taką krzywdą w oczach... jakby wyrządził jej każde zło na świecie. - Czymś jeszcze mnie zaskoczysz?
- Byłaś na tyle głupia, żeby uwierzyć, że to ostatni horkruks.
Nie do końca pomyślał nad tym, co mówi. Nie kłamał, ale nie był pewny tego, co powiedział. Rozważał stworzenie kilku kolejnych horkruksów dla własnego zabezpieczenia, ale nie było to konkretnym planem. Patrząc na jej śliczną twarz, nie wiedział nawet, jak opisać jej reakcję — miał jedynie wrażenie, że już innego wyrazu u niej nie zobaczy i że właśnie skończył ich relację.
-----
W posiadłości nadal relatywnie nowo upieczonych małżonków rozbrzmiewał jazz płynący z eleganckiego gramofonu. Alphard stał przy barze w kuchni, mając na sobie szare garniturowe spodnie i białą rozpiętą koszulę. Nucił melodię pod nosem, miksując przy tym ulubiony drink swojego ukochanego. Pierwszy raz od dawna miał dobry humor, Sykes miewał się lepiej i w ostatnich dniach opuściła go nawet drażliwość powodowana sugestią zajęcia się tajemniczą chorobą. Co jeszcze bardziej uszczęśliwiało Blacka to, że oznajmił mu, że w najbliższy poniedziałek jedzie do Hogwartu, aby Louis mógł go zbadać. Wymieszany trunek przelał do wykwintnej szklanki z wąskimi ściankami i uprzednio nasypanym lodem. Nucąc, obrócił się wokół własnej osi, wykonując dodatkowo kilka ruchów tanecznych, które widział w mugolskiej telewizji. Nie rozumiał, jak obsesyjni czarodzieje mogą nienawidzić mugoli i ich wynalazków. Sam telewizor był dla niego absolutnym okazem magii. Sykes próbował mu co nieco wytłumaczyć, jak to urządzenie działa, ale pojęcia „technologia" i „prąd" brzmiały w jego uszach, jak zaklęcia. Czarnowłosy mężczyzna uważał, że osoby półkrwi mają największego farta — doświadczyli obydwu rodzai magii. Winyl kręcący się wokół własnej osi zabrzęczał z drugiego pomieszczenia, a muzyka się momentalnie urwała. Uszy Alpharda przeszył dobrze mu znany, nieprzyjemny zgrzyt sygnalizujący, płyta się skończyła i to igła rysuje jej powierzchnię.
- Sykes! - krzyknął, próbując nie rozlać swoją porcję alkoholu. Zgrzyt kontynuował, tak samo, jak brak odpowiedzi krukona. Otarł ręce z soku limonkowego i gwiżdżąc pod nosem, ruszył w stronę salonu. Blondyn leżał na plecach, wygodnie ułożony na kanapie pod ciepłym kocem. Z tej całej tajemniczej choroby był ostatnio tak zmęczony, że Alphard przyłapywał go na nieplanowanych drzemkach kilka razy dziennie. Uśmiechnął się na widok pogodnie śpiącego ukochanego. Jasną twarz miał spokojną i zrelaksowaną, a białe włosy rozsypane wokół głowy jak aureolę. Dla niego Sykes wyglądał jak anioł. Uniósł igłę do góry i wyciągnął powoli kręcący się winyl. Wrócił do kuchni po przygotowane drinki i podreptał do salonu, gdzie odstawił je na niskim stoliku. Kucnął przed kanapą i pogładził tyłem dłoni twarz blondyna. Przeszła go nagła refleksja, że jest prawdziwym szczęściarzem, że głupi nie ma tyle szczęścia co on. Nigdy nie zaznał miłości w domu, jednak ta, którą obdarzył go krukon wynagradzała mu wszystko.
- Kochanie. - szepnął, odgarniając mu niesforny kosmyk z czoła. Nie zareagował na jego wołanie. Odchrząknął i nieco głośniej powtórzył. - Kochanie?
Alphard złapał jego twarz i obrócił ją w swoją stronę. Cienkie strużki krwi polały mu się z nozdrzy, jak tylko to uczynił. Osłupiały potrząsnął śpiącym blondynem, a kilka kropli poszybowały w różne strony, rozpryskując się na jego koszuli i ziemi. Zimny strach zaczął ściskać żołądek kucającego mężczyzny. Złapał Sykesa za przód błękitnego swetra i uniósł go do pozycji siedzącej. Karminowa ciecz zaczęła płynąć po jego twarzy, gubiąc jeden strumień w jego lekko rozchylonych ustach, zaś drugi zatrzymując się na brodzie, szybko kapał na rąbek wełny. Coraz bardziej spanikowany, ponownie potrząsnął mężczyzną, rozchlapując ciecz po najbliższym otoczeniu.
- Kurwa mać Sykes. Kurwa. - ubrudzoną ręką odsunął swoje włosy z czoła i wziął gwałtowny wdech. - Sykes?
Puścił jego sweter, a mężczyzna bezwładnie opadł na miękkie poduszki. Głowa wykrzywiła mu się na bok pod dziwnym kątem, a szkarłatny wodospad skierował swój prąd na kanapę i podłogę. Dlaczego on tak cholernie krwawił, dlaczego krew lała mu się z nosa, jak woda. Alphard nie mógł znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Złapał go pod pachami i spróbował posadzić. Umorusana głowa groteskowo opadła mu w przód i tył przy każdym szarpnięciu.
- Kurwa! - krzyknął bezsilnie. Sykes zsunął się na dół, lądując na ziemi oparty o kanapę. Mężczyzna padł na kolana, klękając przed nim. Pogładził jego twarz i gorzko załkał.
-----
Mężczyzna stojący za ladą rzucał co chwilę krzywe spojrzenia w stronę kobiety niemalże leżącej na stole. Zbliżała się godzina zamykania, a pani profesor nie wydawała się ani trochę gotowa do wyjścia. Machnął różdżką, a pusta butelka po ognistej whisky i dwa kufle po piwie kremowym powoli przyleciały do blatu lady. Zaczął się zastanawiać, jak wyprosić kobietę z lokalu, ale przerwał mu w tym dzwonek oznajmiający przybycie nowego gościa do pubu.
- Nie serwujemy już dzisiaj, zamykamy. - mruknął zmęczonym głosem. Nowy gość zmierzył go zimnym wzrokiem. Barman przyjrzał się jego eleganckiemu płaszczu, wypolerowanym butom i nienagannie ułożonej grzywce kasztanowych włosów. Podejrzewał, że to jakiś arystokratyczny dupek.
- Przyszedłem po nią, już wychodzimy.
Wziął kobietę spitą do niemalże nieprzytomności na ręce i ruszył w stronę wyjścia, cofnął się i wrócił do baru. Z jego kieszeni wyleciało kilka galeonów i spoczęło na otwartej ręce barmana.
- Dobranoc.
Dzwonek zadzwonił, a ostatnia dwójka gości opuściła „Pub pod Trzema Miotłami".
-----
Tom złapał poplątane włosy Danielle i przytrzymał je w luźnym kucyku. Gardłowe charknięcie zabrzmiało po raz setny w małej łazience jego kwater. Kolejna porcja wymiotów wylądowała z małym chlupnięciem w toalecie. Głęboko dysząc, oparła brzeg twarzy na sedesie i przymknęła załzawione oczy. Przeczesał jej włosy palcami i związał je gumką z jej nadgarstka. Nie wiedział, czy łzy wyciśnięte były przez zatrucie alkoholowe, czy powód jej upicia.
- Danielle. - spojrzała na niego. Rzęsy ciężkie miała od łez, więc ledwo uchyliła spuchnięte oczy. Otarł jej twarz zimnym ręcznikiem. - Wymiotujesz już samą żółć, chodź.
Pokręciła głową, jakby mocniej przylegając do toalety. Spłukał wodę i łapiąc ją pod kolanami i ramionami, uniósł ja do góry. Zapłakana, jak dziecko wtuliła twarz w jego klatkę. Ułożył ją na swoim niepościelonym łóżku i wyciągnął fiolkę z kieszeni spodni.
- Wypij to, Louis namieszał ci lekarstwo.
Posłusznie wykonała jego polecenie. Zdjął jej buty i przemoczoną od wody spódnicę. Trzęsąc się z zimna i emocji, obserwowała go nieufnym wzrokiem. Nic jednak nie powiedziała. Brudne ubrania rzucił na kupkę w roku sypialni i podszedł do swojej szafy. Wygrzebał najmniejszy sweter i parę czystej bielizny. Ubraną w świeże rzeczy ułożył do snu i zawinął w kołdrę. Ręce miała zimne i wilgotne od potu.
- Co ty sobie myślałaś?! Mogłaś się otruć lub zamarznąć gdzieś w drodze powrotnej!
Pierwszy raz na nią nakrzyczał. Rozpłakała się bardziej, przyciskając do siebie poduszkę. Przymknął oczy i wypuścił z siebie powietrze. W końcu zdjął płaszcz i usiadł na brzegu łóżka.
- Mogło ci się coś stać, wiesz?
Przytaknęła i dalej szlochając, wsunęła głowę na jego kolana.
- Powiedz mi, że to nie twoja wina. - wybełkotała w materiał jego spodni.
- Nie zabiłem go Dan i nikt go nie zabił na mój rozkaz. Przysięgam ci to.
Mruknął pod nosem accio grzebień, drewniany przedmiot znalazł się w jego ręce chwilę później. Wysunął kosmyk jasnych włosów i ostrożnie zaczął go rozplątywać. Pociągnęła nosem.
- Tak bardzo go kocham, jest moim bratem. - nic nie powiedział, dając jej przestrzeń do dalszego wyżalenia się. - Tom co ja teraz zrobię.
Nie było to pytaniem, tylko pustym zdaniem. Złapał kolejne pasmo z pokaźniejszym kołtunem. Odłożył grzebień na poduszkę i delikatnie pogłaskał ją po głowie, jakby była kruchą porcelaną, która zaraz pęknie na milion kawałeczków i rozsypie się w zaledwie popiół.
- Musisz przede wszystkim wyzdrowieć i zasnąć.
- Tak, tak. Masz rację.
Z westchnieniem spojrzał na roztrzęsioną kobietę leżącą obok. Nie wiedział, jak to jest stracić kogoś bliskiego, kogoś, kogo się kocha. Przez krótki moment wyobraził sobie, że to brunetka jest na miejscu Sykesa Blacka. Stalowa ręką zacisnęła się na jego sercu, a on wiedział, że nigdy nie chce zaznać tego uczucia. Póki Danielle usnęła za sprawą jego dłoni pieczliwie gładzącej jej głowę, Tom zagłębił się w snuciu nowych planów. Nie były one tym razem związane ze śmierciożercami, mugolami lub władzą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro