ROZDZIAŁ 12
Ciche pukanie rozbrzmiało wibrującym echem po kwaterach Panny Addington. Dopięła złotego, płaskiego kolczyka we wzór małej różyczki i pospieszyła do drzwi. Noc zdążyła wchłonąć krajobraz za oknem, więc jedynie stojąca lampa przy biurku rzucała żółtawe światło na główne pomieszczenie przy wejściu. Uchyliła ciężkie, drewniane drzwi — stał za nimi Tom. Ubrany był w czarne spodnie z szelkami, białą koszulę i ciężki, zimowy płaszcz.
- Gotowa?
Nerwowo się zawierciła. Chociaż przystała na jego propozycję przed początkiem nowego roku, zaczynała tego żałować. Obawiała się, że wszystko pójdzie tak bardzo nie tak — że coś złego się stanie, że przypływ wiedzy o jego planach będzie zbyt dużym ciężarem do uniesienia. Ale czy w końcu nie tego chciała? Prawdy? Z jednej strony miała ochotę żyć w błogiej niewiedzy, chciała zapomnieć o czarnej magii, horkruksach i tym wszystkim. Chciała rzucić pierścień gdzieś w siną dal. Z drugiej strony chciała poznać całą prawdę, czy to już z czystej ciekawości, czy nadziei, że to ma jakiś sens. Pokiwała głową i wychodząc, zamknęła za sobą drzwi. Oczywiście, że nie była gotowa. Towarzyszący jej mężczyzna to wyczuł, jednak nic nie powiedział. Złapał jedynie jej dłoń i rozpoczęli drogę w stronę Wieży Astronomicznej. Puścił jej dłoń, kiedy zbliżyli się do głównego korytarza. Wiedziała, że lepiej będzie, jeśli nikt nie zobaczy i się nie dowie o ich relacji... ale i tak jej było nieco przykro. Nie odzywali się do siebie całą drogę, dopóki nie dotarli na samą górę. Zatrzymała się na szczycie schodów i lekko uśmiechnęła, tu się w sumie poznali. Czy żałowała? Tak. Czy gdyby mogła zmienić przeszłość tak, że nie przyszłaby tutaj we wrześniu sześć lat temu, czy zrobiłaby to? Nie. Odwrócił się w jej stronę, kiedy zauważył, że nie dotrzymuje mu kroku. Rozejrzał się wokół siebie, jakby jej czytając w myślach.
- Jeśli się wahasz, to zostań. Zawsze możesz dołączyć przy innej okazji.
Pokręciła głową i pokonała ostatnie schody dzielące jej od czubku wieży.
-Waham się, bo boję się, że przerazi mnie mężczyzna, którego tam zobaczę.
- Danielle. - typowy, nonszalancki wyraz twarzy, z którego nie dało się nic wyczytać, rozluźnił się odrobinę. - Przy mnie nic ci się nie stanie. Nie pozwoliłbym Abraxasowi na żadną głupotę.
Nie chodziło jej o Abraxasa, tylko o niego. Nic jednak nie powiedziała, pokiwała dłonią i podeszła do niego. Korzenisty zapach jego wody kolońskiej otulił jej nos jak przyjemna bańka. Popatrzył na nią przeciągle i wyciągnął rękę w jej stronę, złapała ją. Świat zawirował w potwornie szybkim tempie, zamieniając otoczenie w rozmazane smugi. Chwilę później ponownie poczuła pod nogami twardą ziemię, była nią piękna marmurowa podłoga. Stali w samym centrum imponującego holu. Wysoki, strzelisty sufit zdobił masywny żylandor wykonany ze szczerego złota, przekłutego we wzór bluszczu. Jasne ściany podpierały precyzyjnie wyrzeźbione kolumny zdobione rozmaitymi rycinami. Znała to miejsce, nawet bardzo dobrze. Na prawej ścianie znajdował się pokaźnych rozmiarów kominek, w którym żywo igrał ogień. Z kolei po ich lewej wisiało wysokie lustro oprawione w złotą ramę. Przyjrzała się sobie przez chwilę. Tak bardzo się zmieniła od ostatniego razu, kiedy tu widziała swoje odbicie. Zamiast pełnej, brzoskwiniowej buzi z uprzejmym uśmiechem i włosami spiętymi kokardką, patrzyła na nią kobieta. Włosy miała dłuższe — jasne, brązowe pukle sięgały jej pasa. Twarz miała ostrzej zarysowaną, a wyraz twarzy zmęczony. Zamiast błękitnej spódnicy, kwiecistej koszuli i baletek, ubraną miała suknię wieczorową. Górna część składała się z gorsetu, rozchodząc się w długą, gładką spódnicę. Całość była w kolorze głębokiego szmaragdu, był to prezent od Toma na tą okazję. Pomógł jej zdjąć płaszcz i ruszyli korytarzem w stronę jadalni. Przy długim stole siedziało przynajmniej trzydzieści osób, jedyne wolne miejsca znajdowały się u czubku stołu i miejsce po jego lewej. Rozmowy ucichły, a zgromadzeni wstali, aby oddać ukłon swojemu liderowi. Błyskawicznie odnalazła w tłumie chudego mężczyznę z poszarzałą twarzą i niemalże białymi włosami, patrzył na nią intensywnie. Odwróciła wzrok i ruszyła za ślizgonem zmierzającym w stronę swojego miejsca. Odsunął jej krzesło, czym ją mocno zdziwił, poczekał aż usiadła i stanął u góry stołu.
- Dzisiaj jest wyjątkowy dzień. Świętujemy ostatnie osiągnięcia i zwycięstwa. - uniósł ciężki puchar, a zgromadzeni skopiowali gest, wydając z siebie dźwięki zadowolenia. - Jest to wyjątkowy dzień, ponieważ pragnę się z wami podzielić planami na najbliższy czas.
Okrzyki wiwatu zadudniły przez całe pomieszczenie, Danielle w ciszy upiła alkoholu ze swojego pucharu.
- Dzisiaj po raz pierwszy towarzyszy nam moja kobieta.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na krukonce, przełknęła ślinę, spoglądając po obcych twarzach. Nie miała pojęcia, co powiedzieć lub zrobić. Ku jej uldze zobaczyła po chwili parę uśmiechów, nie wyglądały serdecznie, ani przyjaźnie, ale nastąpiły po nich wiwaty. Tom popatrzył na nią z... dumą, a było to pierwszy raz, kiedy ujrzała u niego taką emocję niekierowaną w stronę samego siebie. Usiadł i upił łyka napoju.
- Jesteś nauczycielką?
Pytanie zostało zadane przez arystokratycznie wyglądającą kobietę. Ciemne włosy miała spięte w elegancką fryzurę, aby nie skradać uwagi pięknej, ciemnej sukni. Wokół ramion miała białe futro, uzupełniane przez rękawiczki tego samego koloru. Na palcach miała rozmaite sygnety zdobione kamieniami szlachetnymi. Jednak to jej oczy najbardziej zadziwiły Dan — szare i błyszczące. Dokładnie jak jej syna.
- Zgadza się.
Na czerwono pomalowane wargi Pani Nott wkradł się mały uśmiech.
- Leander bardzo Panią chwalił. Dziękujemy za cierpliwość do tak opornego nieudacznika.
Jej słowa zraziły brunetkę. Leander Nott wymagał cierpliwości i większej uwagi, jednak uznawała go za bardzo utalentowanego czarodzieja. Po prostu uroki i zaklęcia nie były jego najmocniejszą stroną. Zanim mogła coś powiedzieć, Tom zaczął swoją przemowę.
- Nowy rok się dopiero zaczął, a udało się nam postawić wielkie kroki do przodu. Ignacy ze skutkiem wprowadził program hodowania i udamawiania dementorów tak, jak zaplanowałem. Nawiązanie współpracy z tymi stworzeniami da nam wielką przewagę. - Panna Addington błyskawicznie spojrzała na wspominanego mężczyznę. Ignacy Tuff, Minister Magii siedział w połowie stołu. Mężczyzna nie ukrywał zadowolonego uśmiechu. - Udało nam się usunąć ostatnich członków zdradzieckich rodzin, a jest to wielka szkoda. Z pewnością się zgadzacie, że jest niemalże żałobne, kiedy tak stare, potężne rodziny muszą polec, ponieważ wybrały złą drogę. - parę osób się zaśmiało, a Dan nerwowo zaczęła mierzwić rąbek sukni. - Udało nam się zrekrutować olbrzymów i wilkołaków, a także kilka innych paskudnych stworzeń spod czarnej gwiazdy. Pragnę wam powiedzieć, że jestem z nas bardzo zadowolony, biorąc pod uwagę, że to zdarzenia z tego roku, a minęły dopiero dwa tygodnie.
Pokój ponownie zaniósł się szumem zwycięskich okrzyków. Z bocznego korytarza zaczęły się wyłaniać skrzaty domowe niosące rozmaite misy i naczynia.
- Zapraszam was do uczty z tej okazji, dalsze plany omówimy później.
Ulżyło jej na wiadomość o nadchodzącej przerwie. Goście zabrali się za spożywanie wykwintnych potraw, zagłębiając się przy tym w rozmowach o polityce, majątkach i przechwalaniu się swoimi korzeniami i osiągnięciami przodków. Kilka osób wstało, rozchodząc się do różnych pomieszczeń w celu przeprowadzenia prywatniejszych rozmów. Riddle odstąpił na bok, rozmawiając z Polluxem Blackiem, który wydawał mu się gorliwie przytakiwać. Czuła się tak nie na miejscu, nie miała z tymi ludźmi niczego wspólnego. Opróżniła zawartość swojego pucharka, a starszy mężczyzna siedzący po jej prawej uniósł butelkę z miodem z rdestu ptasiego. Uprzejmie skinęła głową na dolewkę i wróciła do samotnego wpatrywania się w punkt. Usłyszała na razie wstęp o tym, co się zadziało za ostatnie dwa tygodnie, a była przerażona. Minister Magii był jednym z podwładnych Toma? Niemalże wszystkie starodawne rodziny, wpływowi urzędnicy i potworne stworzenia... dementorzy? Wiedziała, że jego plany są poważne i rozległe, ale nie miała pojęcia, jak wielki zasięg zdobył od skończenia szkoły.
- Mogę cię oprowadzić?
Abraxas stał obok, zasłaniając jej jedyną drogę ucieczki. Odziany był w drogo wyglądający, uszyty na miarę garnitur. Wychyliła się trochę, aby spojrzeć na lidera grupy — pogrążany w konwersacji nie zwrócił na nich uwagi. Abraxas ściszył głos i pochylił się lekko w jej stronę.
- Myślę, że musimy porozmawiać Dannie. - odsunął jej się z drogi, wyciągając do niej dłoń, aby jej pomóc wstać. - Proszę.
Wstała i trzymając go za przedramię, ruszyła w tylko jemu znaną stronę. Ku jej zaskoczeniu wrócili do holu i pomógł jej włożyć płaszcz. Niechlujnie odział swój i otworzył jej drzwi wejściowe. Rzuciła mu pytające spojrzenie.
- Jeśli chciałeś mnie wyprosić, to mogłeś po prostu powiedzieć.
- Na litość Merlina. - otworzył drzwi szerzej i wyszedł na zewnątrz, czekając cierpliwie. - Musimy porozmawiać na osobności, jedynie w ogrodzie nikogo nie będzie. Chodź.
Ruszyła za nim, zachowując tym razem odstęp. Droga prowadząca do domu była ładnie odśnieżona, jednak nie można było powiedzieć tego samego o ścieżce prowadzącej do ogrodu, znajdującego się za potężnym budynkiem. To było jedyne miejsce, które polubiła podczas pierwszej wizyty Malfoy Manor. Latem krzewy były wystrzyżone do idealnych prostokątów, tworząc naturalny płot. Niezliczone gromadki róż, dyptamów, asfodelusów i lawendy pokrywały ziemię, jak wielkie, puchate dywany. W ciszy dotarli do fontanny stojącej w samym środku płaskiego, okrągłego labiryntu. Malfoy skinął różdżką, a cienka warstwa śniegu pokrywająca ławkę, roztopiła się przed ich oczami. Usiedli i chwilę patrzyli na zamarźnięte strumienie wody.
- Nie powinnaś tutaj być i zanim zaczniesz się sprzeciwiać, pozwól, że ci powiem dlaczego. Usłyszałaś jedynie okruch tego, co się dzieje. Oczywiście nie mam bladego pojęcia, ile on ci opowiada, ale podejrzewam, że nie jesteś w pełnym obrazie. - spojrzał na nią, nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła. - Ma po swojej stronie Ministra Magii, tylu urzędników, wpływowe rodziny, różne bestie i okręg jego ludzi się rozrasta, jak pleśń. Morduje bez litości, wydaje rozkazy na naloty na grupy mugoli, które są dosłownie egzekucją. On jest niebezpieczny i w końcu, jak dojdzie do oficjalnej władzy, to nikt nie będzie bezpieczny. Nawet ty.
- Dlaczego tak uważasz?
- Ponieważ na pewno wiesz coś, co mogłoby mu zagrozić.
- Abraxas. - popatrzyła na jego bladą, mizerną twarz. Gdyby nie arystokratyczny, prosty i lekko zadarty nos połączony z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi, wyglądałby, jak szaleńcy z alei Śmiertelnego Nokturnu. - Wiem o jego poczynaniach i o tym, jak wygląda sytuacja-
- To, co tu robisz? Dannie przy nim cię nie spotka nic dobrego cholera jasna. Czego się w ogóle spodziewasz? Że weźmiecie ślub, będziecie mieli dziecko, dobre prace i że będziecie żyli długo i szczęśliwie, a to wszystko będzie jego zajęciem na wolne soboty? Ten cały plan, to jego życie. Wszystko inne to tylko poboczne dodatki. Daj mu jeden powód do zwątpienia w twoje zaufanie, a rozpęta się piekło.
Tom się nie zorientował, co zrobił, był to czysty odruch. Złapał Danielle za kołnierz zielonego swetra i przyciągnął ją przed siebie. Przed szybkość gestu potknęła się o własne nogi i wylądowała na ziemi, co przypieczętowało trzaśnięcie jej kolan o podłogę. Brunet pochylił się nad nią, nie puszczając kołnierza i spokojnie zapytał:
- Co ty mu powiedziałaś?
- Nic, nic mu nie powiedziałam. - głos jej się zachwiał, zdanie jej urwało roztrzęsione westchnienie. - Powiedziałam mu, że nie zauważyłam nic dziwnego, że nie wiem co to horkruks.
Puścił jej kołnierz, w ręce mu zostało kilka pasm jasnobrązowych włosów. Dan zsunęła się na podłogę. Dolał jej szkockiej.
Wypuściła powolny oddech i przetarła czoło roztrzęsioną ręką. Blondyn mówił jej bardzo oczywiste rzeczy, o których od paru miesięcy próbowała nie myśleć.
- Kocham go, wiesz? Przez prawie pięć lat próbowałam o nim zapomnieć, ruszyć dalej i prowadzić moje życie. Chciałabym powiedzieć, że mi to wychodziło i popsuło się, dopiero kiedy wrócił, ale to byłoby kłamstwem. Sypało się od razu po skończeniu Hogwartu. Teraz nie jestem szczęśliwa, ale cieszę się, chociaż z tego, co mam, cieszę się, że mam jego.
- Uwierz mi, że jesteś wspaniałą kobietą i na pewno jest ktoś, kto mógłby cię w pełni uszczęśliwić. Ktoś, przy kimś czułabyś się bezpiecznie.
- Kto? Ty? - parsknęła. Odpalił zwykłego, mugolskiego papierosa i ją poczęstował. Przyjęła ten gest. Chwilę siedzieli w milczeniu, paląc i miała wrażenie, że ślizgon mocno się zastanawia nad tym, co odpowie.
- Nie, chociaż chciałbym. Nigdy cię nie przestałem kochać, ale po tym, jak odeszłaś z Ministerstwa, to zrozumiałem wszystko. Nigdy byś nie była ze mną szczęśliwa ani bezpieczna. Jestem tchórzem, jakim byłem, kiedy mieliśmy piętnaście lat i nie wiedziałem się za ciebie postawić własnym rodzicom. Nie mam ambicji, pasji ani planów. Moja rodzina to szaleńcy, którzy goszczą wszystkie spotkania, a ja sam mam na rękach krew tylu niewinnych osób, że chociaż pragnę twoich ust, to zasługuję najwyżej na pocałunek dementora.
Spojrzała na twarz człowieka, który w poprzedniej pracy, był jej największym powodem utrapienia. Patrzyła też na swoją pierwszą dziecinną miłość i pustą skorupę mężczyzny. Miała ochotę mu powiedzieć, że kiedyś go naprawdę kochała i że mu wybacza wszystkie krzywdy, ale nie potrafiła.
- Co uważasz, że powinnam zrobić? Rzucić go i normalnie uczyć i żyć w jednym budynku co on i pić kawę przy tym samym stole co on?
- Jeśli wiesz coś, powinnaś iść do Dumbledora. Tylko on może to powstrzymać i mu pomóc.
Abraxas wzdrygnął się lekko. Podwinął rękaw płaszcza, czarny wąż koronowany czaszką wił się pod jego skórą. Patrzyła na to z cichym obłędem. Uścisnął jej dłoń i z krzywym uśmiechem wstał.
- Chodź, przemówienie się zaraz zacznie.
-----
Danielle milczała, kiedy zmaterializowali się z powrotem na czubku Wieży Astronomicznej. On wyglądał, jak zawsze — na przystojnej twarzy panoszył mu się wyraz nieczytelnej obojętności. Oparł się o barierkę i zmierzył ją wzrokiem od góry do stóp.
- Znikłaś gdzieś na dłuższy moment.
Nie była w humorze na tą konwersację. Po rozmowie z Malfoyem spędziła wieczór w nieprzytomnym zamyśleniu. Była zdenerwowana, zrozpaczona i przytłoczona wagą decyzji o swoim życiu.
- Tak, jak ty, kiedy znikłeś na prawie całe święta.
Poczuła to. Przebłysk elektrycznego napięcia szczerego gniewu w powietrzu, jak wtedy, kiedy się zdenerwował o jej rozmowę z dyrektorem. Wziął głęboki wdech i odwrócił się do niej plecami.
- Tę kwestię sobie już wyjaśniliśmy, dlatego też dzisiaj zabrałem cię ze sobą. Przestań więc proszę, pytam, bo przez resztę wieczoru byłaś jakaś nieobecna.
- Rozmawiałam z Abraxasem. Wspominaliśmy lata szkolne i zrobiło mi się nostalgicznie.
- Nie jestem głupi Addington.
- Wiesz co jest zabawne? Kiedy mnie o coś podejrzewasz, to tak się klei konwersacja. To nasza najdłuższa rozmowa od tygodnia.
- Co tym chcesz powiedzieć? - był ewidentnie zirytowany i nie rozumiał, o co jej chodzi. Brwi miał zmarszczone, a wyraz twarzy smętny.
- Mam wrażenie, że nasze spędzanie czasu polega na kochaniu się, słuchaniu o twoich planach i oskarżaniu mnie.
Nie zdawała sobie z tego sprawę, ale zbierało jej się na płacz. Cały wieczór, rozmowa z Malfoyem i aktualna sprzeczka wywarły na niej tyle stresu i uczucia beznadziei, że nie wiedziała, co zrobić.
- Dan.
Pierwszy raz użył zdrobnienia jej imienia.
Podszedł do niej i przyciągnął ją do siebie w ciasnym, ciepłym uścisku. Pogładził tył jej głowy i westchnął. Cichutko pociągnęła nosem i wcisnęła twarz w jego ramię.
- Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Ostatnie tygodnie były napięte, miałem wiele rzeczy do załatwienia.
- Wydaje mi się, że przeszkadzam.
Odwrócili się w stronę, z której dobiegał znajomy głos. Ukryty cieniem filaru, na ziemi siedział Louis z ciężką księgą i niezręcznym uśmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro