Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 1

sierpień 1950 roku, 5 lat po skończeniu szkoły

Wbrew regułom świata Danielle, tego dnia nadarzył się cud. Młoda kobieta nie była spóźniona. Może i dlatego, że ta rozmowa była dla niej tak ważna. Może dlatego, że przed spotkaniem z Albusem Dumbledorem chciała przez moment pospacerować po swojej dawnej szkole i ponownie wdmuchnąć życie w odległe wspomnienia. Sama nie była pewna, tym bardziej nie była pewna czy podjęła dobrą decyzję. Jej wypowiedź w Ministerstwie Magii była podjęta pod wpływem chwili, chociaż brunetka nigdy nie lubiła tej pracy. Nie nadawała się do tego wyścigu szczurów pragnących awansów i pochlebstwa. Danielle pragnęła spokoju, chciała znowu pisać wiersze i czuć się dobrze. Rodzice prosili ją, żeby dobrze przemyślała swoją decyzję - zwłaszcza Virginia, prawie sześcioletnia wersja Danielle z grzywą ciemno brązowych włosów. Kobieta żałowała, że nie będzie widziała rodzinę codziennie. Jednak miała już dwadzieścia cztery lata, musiała postawić na siebie i swoją przyszłość. Aczkolwiek bardzo kochała matkę, to nigdy nie zwierzyła się kobiecie ze zdarzeń ostatniego roku szkolnego. Może dlatego Estela Addington tak bardzo nie popierała chęci zmiany starszej córki, nie rozumiała chaotycznych decyzji dziewczyny. A Danielle bardzo potrzebowała świeżego startu, czegoś co nie przypominałoby jej o nim. Więc dlaczego Hogwart? Miejsce, w którym wszystko się zaczęło. Mówiła sobie, że chce się zmierzyć z koszmarem, nawet własnym boginem jakim jest jej przeszłość. Jednak podświadomie wiedziała, że ciągnię ją do utraconych resztek miłości, jak ćme do światła.

Poprawiła rąbek długiej, szaro-białej spódnicy w kratkę i zasunęła pasmo włosów za ucho. Chciała zrobić dobre wrażenie. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej wyniki przy ukończeniu szkoły były zachwycające, jednak wiedziała również, że może być za młoda na tą pozycję. Jej plątaninę myśli przerwał dudniący dźwięk. Gargulec powoli obrócił się wokół własnej osi, ukazując spiralne schody. Nie było śladu po nowym dyrektorze szkoły, jednak Danielle patrząc na mały zegarek znajdujący się na jej nadgarstku odryła, że była równo godzina dwunasta. Wyznaczona godzina rozmowy o pracę. Powoli wspięła się po schodach usiłując się nie spocić jeszcze bardziej ze stresu. Dumbledore siedział za swoim biurkiem, pióro w jego ręce zatrzymało się wtej samej chwili, jak kobieta stanęła w drzwiach. Posłał jej pogodny uśmiech.

- Ach panienka Addington, jak miło widzieć znajomą twarz. Proszę usiąść, porozmawiajmy.

Bąknęła nieśmiałe pozdrowienie i zajęła wyznaczone jej miejsce. Dyrektor przyglądał jej się w momencie ciszy, pozwoliła sobie unieść spojrzenie. Głębsze oznaki starości powoli dawały o sobie znać, srebrne włoski powoli przeplatały głowę mężczyzny. Błękitne oczy zdawały się być głębiej osadzone w sieć zmarszcek spowodowanych zmartwieniami i uśmiechami. Przyglądali się sobie tak przez moment, a Danielle wiedziała. Wiedziała, że dostanie tą pracę.

- Panie dyrektorze, cieszę się że nasze drogi się znowu skrzyżowały. Przepraszam również za zajęcie prywatnego czasu.

- Ależ skąd. - Dumbledore machnął ręką, uśmiechnął się serdecznie. - Proszę mi mówić Albus, jeśli mamy razem pracować, to możemy porzucić grzecznościowe wroty.

- Oczywiście. - bąknęła z nieco niezręcznym, lecz szcerym entuzjazmem. - Przyniosłam moje świadectwa i wyniki z egzaminów-

- Danielle, prosze cię. Może lat mi przybyło, jednak pamięć mam dobrą. Tak utalentowanych uczniów nie zapominam. - kiwnął różdżką, a w ich stronę poszybowały dwie porcelanowe filiżanki. Brzegi były pozłacane, a boki ozdobione motywem Hogwartu. Z zachwytem patrzyła na detale, wydawało jej się, że jezioro widniejące na jednej z nich zaraz ruszy falami. - Dlatego mogę przymknąć oko na wasz wiek.

- "Wasz"? Czyżby więcej absolwentów poszło tą samą drogą co ja?

- Owszem, jednak zdecydowałem się jedynie na dwójkę. Niestety czas nie stoi, a pozycje nauczycieli obrony przed czarną magią oraz zaklęć i uroków stały się puste. - wrzucił dwie kostki cukru do filiżanki, skinął głową w stronę Danielle. Dziewczyna zupełnie zapomniała o herbacie. Z lekkimi wypiekami na twarzy upiła łyka. - W naszej korespondencji wspomniałaś, że mogłabyś do nas dołączyć od zaraz?

- Zgadza się, mogłabym spakować swoje rzeczy po powrocie do domu. - zamyśliła się przez krótką chwilę, odstawiając filiżankę wytrąciła z niej kilka kropli. - Byłabym gotowa do pracy od jutra.

- Danielle, jeszcze trwają wakacje. - profesor zaśmiał się od serca, przysunął w jej stronę pojemnik z cytrynowymi dropsami. - Na spokojnie spędź czas z rodziną. Twój gabinet będzie jednak na ciebie czekał w każdej chwili.

- Dziękuję. - uśmiechnęła się, jednak jej kąciki ust drgnęły lekko. Z głowy nie mogła wyprzeć natrętnego pytania. - A mogłabym zapytać, kto został nauczycielem obrony przed czarną magią?

Dumbledore powoli przerwał kontakt wzrokowy i wstał. Niespiesznym krokiem podszedł do klatki z feniksem. Ptak pieszczotliwie schylił głowę do wyciągniętej ręki profesora. W ciszy obserwowała tą scenę, czując jak serce przybiera wagę małego kamienia. Fawkes otarł swój dziub o środek dłoni mężczyzny i przymknął oczy.

- Powiedz mi Danielle, czy masz jakiś kontakt z panem Riddlem? - nadal się na nią nie popatrzył, pieszczotliwie pocierał kciukiem czubek głowy feniksa. - Wiem, że w latach szkolnych byliście raczej... blisko.

Ich oczy się spotkały. Panna Addington czuła się jak nastolatka przyłapana na kosztowaniu alkoholu z szafki ojca. Nie chciała wiedzieć ile się domyślał dyrektor, jednak miała nadzieję, że ściany nie mają uszu ani oczu.

- Nie, od czterech lat nie.

- Pan Riddle odpowiedział na mój list z ofertą posady nauczyciela. W chwili obecnej jest poza krajem, jednak zobaczycie się w ostatni tydzień wakacji. Mam nadzieję, że to dla ciebie radosna wiadomość.

W uszach Danielle zaszumiało przez krótki moment. Przez cztery lata usiłowa się zagrzebać wspomnienie orzechowych oczu młodego ślizgona. Usiłowała się zapomnieć dotyk jego chłodnych rąk i czekoladowych loków. Jednak zrozumiała, że nie da się zapomnieć. Z czasem przestała czuć ukłucie w sercu słysząc jego imię, przestała wstrzymywać oddech widząc kogoś łudząco podobnego. Danielle przestała przeżywać ich ciężką relację. Powiedział jej, że wyjeżdża i po powrocie nie będzie już niczego. Z czasem mu uwierzyła, przestała się zastanawiać nad tym co robi, gdzie jest. Tom Riddle dla niej umarł, usechł w jej sercu.

- Tom jest bardzo utalentowaną osobą. - jego imię smakowało w jej ustach, jak zbyt sucha owsianka. - Na pewno będzie świetnym nauczycielem.

Dumbledore popatrzył się na nią z ukosa. Wydawało jej się, że widzi wprost przez jej grzecznościowe brednie. Jeśli tak było, to tego nie ujawnił.

- Zobaczymy. Pozostawiam ci klucz od twojego gabinetu. - wrócił na swoje miejsce za biurkiem i wyciągnął dłoń w stronę kobiety. Uścisnęła ją w delikatny, aczkolwiek pewny sposób. Jego podejrzliwą twarz zalał łagodny uśmiech. - Witaj w naszym gronie.

Danielle pospiesznie maszerowała pustą ścieżką prowadzącą do Hogsmeade. Serce waliło jej w piersi od obłędnie szybkiego spaceru i emocji. Czuła, że jeśli się z kimś błyskawicznie nie podzieli mieszanymi nowinami, to zemdleje. Albo usiądzie na brzegu drogi i pozostanie tam przez wieki. Kosmyk jasnych brązowych włosów wysunął jej się z nieskiego kucyka spiętego kokardką i przykleił do wilgotnego czoła, smaganego sierpniowym słońcem. Nie lubiła lata. Walczyła pomiędzy pójściem do Trzech Mioteł po kilka kieliszków pitnego miodu, a odwiedzeniem przyjaciół. Może wstyd było przyznać, jednak Addington odkryła, że o ile alkohol nie pomaga zapomnieć, to pomaga mieć wszystko gdzieś. Jako przyszła nauczycielka nie chciała zepsuć swojej reputacji w miejscu powiązanym z miejscem pracy, ociężałym krokiem wyminęła lokal i ruszyła na obrzeża miejscowości.

Czy lękała się ujrzenia Toma po latach? Tak, jednak nie z oczywistych powodów. Nie lękała się dawnych uczuć i ich relacji, bała się jego zmiany. Danielle zastanawiała się ile okropnych rzeczy dokonał na przestrzeni czterech lat, ile razy jego różdżka błysnęła zielenią. Na ile kawałków podzielił swoją duszę. Z wiekiem opuściła ją pewna doza marzycielstwa i nie stąpania nogami po twardej ziemi, była dorosłą kobietą - nie nastolatką. Wiedziała, że na pewno nie zrezygnował ze swoich planów i nie prowadził normalnego życia. Przystanęła w miejscu.

Dlaczego więc zatrudnił się w Hogwarcie? Miała tyle pytań. Czy chciał rekrutować nowych uczniów do swojej "sekty", czy chciał mordować mugolackich pierwszoklasistów? Potarła rozgrzaną twarz grzbietem dłoni, pomyślała, że jej odbiło. Oczywiście, że nie przyszedł mordować małych dzieci. Obiecała sobie, że będzie miała oko na młodych, bezbronnych uczniów. Ale najpierw musiała usiąść i się napić.

Dom, a raczej posiadłość dwójki mężczyn wyglądała jak siódmy cud świata błyszcząc się w promieniach słońca. Pomalowana na biało fasada budynku ją lekko oślepiała, podobnie jak złote ramy w których osadzone były wielkie okna stojące otworem. Widniały za nimi przewiewne błękitne zasłony, niektóre wypchnięte przez letnią bryzę wplątały się w bujne krzewy czerwonych róż. Jej kącik powędrował w górę. Podarowała małą sadzonkę róż ogrodu mamy przyjacielom jako prezent po przeprowadzce, wiedziala, że blodnyn ma do nich słabość. Powolnym krokiem podeszła do drzwi, przycisnęła dzwonek. Żałowała, że wybrała spacer zamiast sieci fiuu. Sentyment zobaczenia znajomej wioski wybrał nad rozsądkiem. Zza masywnych, ciemnych drzwi dobiegły stłumione kroki. Chwilę później mierzyła się z wzrokiem ciemnych, prawie czarnych oczu wystających spod niemalże białej, blond grzywy.

- Czy me oczy widzą przyszłą panią profesor? - zapytał udając poważny ton głosu, wypinając pierś do przodu. Odwzajemniła gest i popatrzyła na niego spod przymrużonych powiek.

- W rzeczy samej. Pani profesor zaraz padnie z nóg, tonąc we własnym pocie.

- O Merlinie! Wiedziałem, że dostaniesz tą fuchę! - krzyknął porzucając udawany akt. Niezważając na słowa przyjaciółki, złapał ją w talii i zakręcił ich wokół własnej osi. - Danielle mam nadzieję, że to się równa z częstszymi odwiedzinami?

- Tak, tak. Dziękuję Sykes. - odstawił ją na ziemię i zdobył okazję ujrzenia zbitej, winnej miny kobiety. - Przepraszam, że nie wpadałam częś-

- Daj spokój. Rozmawialiśmy o tym, nie mam ci nic za złe Dan. Wejdź do środka, napijemy się czegoś.

Przeszli długim, przestronnym korytarzem uzdobionym kwiecistymi tapetami. Dom był żywym dziełem sztuki, na każdym kącie znajodował się mały stolik z antycznym wazonem i róźne, witrażowe lampy. Pamiętała, jak przyjemne kolorowe światło rzucają po zmroku. Wyszli na tyły domu, gdzie na werandzie umieszczony był stół z ciężkiego drewna i wygodne fotele obite satyną. W jednym z nich siedział Alphard Black, wytknął przystojną głowę zza gazety i uśmiechnął się zębato. Sykes pognał ją w kierunku pustego fotela i zniknął w środku domu.

- Rozumiem z wcześniejszych okrzyków, że mogę pogratulować nowej pracy?

- Zgadza się. - odpięła parę guzików białej bluzki, materiał przyjemnie odkleił się od jej skóry, dzięki chłodnemu powiewowi wiatru. - Będę uczyć uroków i zaklęć.

- Sykes mówił, że bardzo chciałaś dostać tą pracę. Dlatego zastanawia mnie, dlaczego masz pochmurną minę. - odłożył gazetę i wyciągnął papierośnicę. Patrzyła jak wyciąga jednego i odpala go czubkiem różdżki. Rzucił jej badawcze spojrzenie i przysunął popielniczkę w jej stronę. Potrząsneła głową. - Danielle.

- Muszę się czegoś napić. - potarła rozgrzaną twarz, mężczyzna przyglądał jej się uważnie. Miał mieszane przeczucie, że zaraz usłyszy coś, czego nie chce. - Chciałam tą pracę, żeby zacząć na nowo Alphardzie. Tymczasem czuję, że obeszłam koło i jestem na samym początku.

- Hogwart przynosi za dużo wspomnień?

- Nie. Jedno wspomnienie przychodzi do Hogwartu za dwa tygodnie.

Zatrzymał się z papierosem w połowie drogi do warg i ofiarował jej długie, nieodgadnione spojrzenie. Chwilę tak siedzieli, a Danielle czuła, że pomimo bycia w cieniu robi jej się co raz bardziej gorąco. Czuła wstyd, czuła jakby to ona sama była na winie. Jakby to ona sprowadziła go do Hogwartu. Sykes wyszedł z domu niosąc tacę z trzema kieliszkami i wielką, wychłodzoną butlą. Zorientował się, że panuje gęsta cisza i raczej nie będą oblewać sukcesu przyjaciółki.

- Boję się zapytać, co mnie ominęło. - postawił przed brunetką szklankę i napełnił ją pitnym miodem, ulubionym panny Addington. Bez zawahania upiła parę łyków. - Matko. Nie podoba mi się ten brak odpowiedzi.

- Zgadnij, a ja dzisiaj umyję naczynia po kolacji. - burknął Black, powtarzając gest kobiety siedzącej na przeciwko. Zmieszany blondyn zajął miejsce obok swojego ukochanego, skakał spojrzeniem pomiędzy dwoma osobami.

- Nie wiem. Chyba ktoś nie umarł?

- Wygląda na to, że niestety nie.

- Alphard. - powiedziała ostrzegawczo, wzruszył ramionami. Opróżniła szklankę do końca i zaczęła się bawić własnymi palcami. Dopiero ją zaczynąły zżerać nerwy, chociaż sama dokładnie nie mogła ustalić dlaczego. - Ktoś z naszego rocznika również został nauczycielem.

Ciemne oczy Sykesa wbiły się w twarz przyjaciółki. Spojrzenie skierowane miała gdzieś w dal, a opaloną twarz posianą subtelnymi piegami, miała zaróżowioną od żaru lata. Nie mógł się nadziwić, że przez lata zachowała tą samą, delikatną urodę. Z grzywą jasnych brązwoych włosów, jej uroda przywodziła mu na myśl łań. Serce mu zamarło.

- Nie mów mi, że...

- Tom Riddle dostał posadę nauczyciela obrony przed czarną magią.

- Przecież to jakaś kpina! Każdy wie, że z tym facetem jest coś nie tak. A już na pewno to wie Dumbledore. - gwałtownie podniesienie głosu wzdrygnęło Danielle. Dolała sobie. - Żartujesz sobie?

- Nie.

- Dumbledore na pewno wie co robi. - rzucił Black, odgarnął czarne włosy do tyłu i w zastanowieniu popatrzył na niedopalonego papierosa. - Może to jakiś podstęp mający na celu obserwowanie Riddla.

- Po co miałby go obserwować? Przeciez wie nie od wczoraj, że on ma coś na sumieniu. Całe siedem lat Riddle coś kombinował prosto pod jego nosem bez konsekwencji.

Danielle zmarszczyła brwi i przerwała im konspirowanie.

- W sumie to nie jest zła teoria. W siódmej klasie wezwał mnie do swojego gabinetu wypytując o Toma. Wydaje mi się, że nie mógł znaleźć żadnych dowodów. - omiotła dwójkę mężczyzn wzrokiem i się wyprostowała. Myśli miała rozbiegane. - Może Dumbledore uważa, że Tom jest teraz zbyt pewny siebie i będzie się bardziej ryzykownie zachowywał.

- Uważasz, że szuka dowodów na to, że Riddle stoi za tymi atakami na mugoli?

- Raczej jest oczywiste, że to nie Grindewald. - zapadła krótka chwila ciszy. Panna Addington przez długi czas myślała, czy to jej był kochanek ma na sumieniu główne tytuły Proroka Codziennego. Ataki na niewinnych mugoli, w tym sierociniec w Londynie. Była prawie pewna, że to on. Tylko jak? Podobno nie ma go w kraju. Usiłowała się wyprzeć te myśli z głowy, że ktoś komu oddała swoje serce może mieć na rękach krew dzieci. - Zastanawia mnie tylko, po co Tom chce wrócić do Hogwartu.

- Może dowiedział się, że ty tam będziesz? - rzucił blondyn, którego blada twarz była co raz bardziej pochmurna. Ujął w dłonie palce kobiety i je splótł ze swoimi, wyraz miał poważny. -Co jeśli chce ci coś zrobić?

- Nie ma powodu. - głos miała cyniczny, chociaż niewiele pod wypowiedzeniu tych słów, dopadły ją wątpliwości. Nadal miała ten pierścień, kawałek duszy, który należal tylko do niej. Jeśliby go chciał odzyskać, to nie zawracałby sobie głowy zatrudnianiem się w tym samym miejscu. - Chociaż...

- Już raz się sprawdziło, że wiesz nieco za dużo. Nie zapominajmy o "wypadku" Sykesa nad Zakazanym Lasem. Nie wiele brakowało, a złamałby sobie kark o pierwsze lepsze drzewo gdyby nie te cholerne sieci pająków. - mina arystokraty z szarymi oczami była gniewna i ponura. Dan nigdy nie zapomniała tego zdarzenia, tych łez, strachu i wściekłości. Tych wyrzutów sumienia. - Myślę, że Riddle może chcieć cię w jakiś sposób wyeliminować. Albo przyłączyć do siebie.

- Już prędzej zamordować, Danielle mu nie raz odmówiła.

Dwójka mężczyzn wdarła się w zaciekłą dyskusję na temat powodów powrotu mężczyzny. A panna Adington w ciszy popijała swój trunek czując powolne rozluźnienie. Nie potrafiła znienawidzić jedynego mężczyznę, który kiedykolwiek dostał się do jej serca. Nigdy nie przyłączyłaby się do jego obrzydliwych planów, złamał ich obietnicę. Postawiła mu warunek, żeby nie skrzywdził jej bliskich. A on prawie zabił najbliższego jej przyjaciela, nie mogła mu po tym ufać. Więc jaką miała pewność, że nie skrzywdziłby jej? Nie chciała umierać, jednak nie chciało jej się żyć. Dawne ciepło i niewinność uschły w jej środku, wszystko zabrał ze sobą przy ostatnim pocałunku w brudnej uliczce. A Danielle Addington od wtedy jedynie tępiła pióra, nie będąc w stanie napisać ani jednego wiersza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro