ROZDZIAŁ 5
Zielone oczy sklejone śpiochami, dzielnie walczyły z szybko znikającymi urywkami snów. Była dopiero godzina szósta, jednak Dan polubiła wcześniejsze wstawanie. Nie zrozumcie źle, nienawidziła odbierać sobie tej dodatkowej godziny snu. Miała słabość w stosunku do spokojniejszej Wielkiej Sali bez gwary uczniów i gorących bułeczek, pachnących jak marzenie każdego burczącego żołądku. Niespiesznie wykonała poranną rutynę i wróciła do sypialni. Może i dzień był ciepły, ale mury zamku niezależnie od pory roku zionęły wiecznym chłodem. Wsunęła na siebie grubsze rajstopy, dłuższą, granatową spódnicę i jasną bluzkę z haftowanym kołnierzem. Z braku motywacji ułożyła włosy w niechlujne upięcie, była gotowa zacząć swój dzień. Spokojnym krokiem z torbą huśtającą jej się na ramieniu, pospierała się ze schodami, które dzisiaj były w nastroju na utrudnienie jej drogi po ciepłą kawę. Brunetka jedynie posłała chichotającym obrazom zmęczony uśmiech i cierpliwie poczekała, aż figlarskie schody pozwolą jej przejść. Pomimo późnej godziny o jakiej położyła się do spania, czuła się tego dnia wypoczęta i pogodna. Ku jej jeszcze większemu uradowaniu, cztery wielkie ławy gościły jedynie paru uczniów, którzy w ciszy ślęczeli nad otwartymi książkami. Danielle cichym głosem życzyła im dobrego dnia, uzyskując zmęczone, lecz szczere odpowiedzi. Rozsiadła się wygodnie na swoim miejscu i otworzyła "Ekstremalne Inkantacje", żeby wyłowić materiał na pierwszą lekcję tego dnia.
- Dzień dobry.
Tom stał przed nią z dwoma kubkami parującego napoju, pod pachą miał niedbale wetknięty jakiś zeszyt. Miała ochotę przewrócić oczami. Oczywiście, że nawet o wpół do siódmej musiał wyglądać, jakby był poza zasięgiem zmęczenenia. Koszula leżała na nim jak uszyta na wymiary, a włosy miał ułożone w gładką fryzurę.
- Cześć Tom. - położył przed nią kubek napoju i zerknął na książkę przed nią.
- Drugoklasiści?
- Tak, mam rozterkę czy im z tego dołożyć esej. - wymamrotała raczej do samej siebie. - Wiem, że Slughorn nie szczędzi im pracy.
- Zadaj. Pamiętasz, że ten temat pojawia się na SUMach. Będą mieli notatki. - zaoferował odpowiedź. Musiała mu przyznać rację, skinęła głową.
- Mhm. Dziękuję za kawę, nie chciało mi się po nią iść właśnie.
- Proszę bardzo.
Ruszył do swojego miejsca po drugiej stronie stołu i zaczął niespiesznie notować w swoim zeszycie. Dan zastanawiało czy to notatki na lekcje, notatki na przewrót świata czy może pamiętnik. Uśmiechnęła się sama do siebie, Tom piszący pamiętnik. Komedia. Upiła z otrzymanego napoju. Był to miły i nieinwazyjny gest. W prawdzie tak miły, że nie uszedł spojrzeniu szaro-błękitnych oczu, osadzonych w sieć cienkich zmarszcek.
•
Dni biegły leniwie, liście opadły na ziemię, a zmrok przychodził co raz wcześniej. Nawet Wierzba Bijąca pozbyła się resztek swojego odzienia, smagając powietrze gołymi gałązkami. Wrzesień dobiegał końca, a krukonka przestała odczuwać ekscytujący stres przed każdymi zajęciami. Stały się jej codziennością. Zdążyła rozróżnić na które zajęcia się cieszyła, a na które musiała brać głębszy wdech, żeby uzupełnić dozę cierpliwości. Pomimo tego, Dan polubiła swoje stanowisko i dobrze się w nim zaklimatyzowała. Nie zdążyła jeszcze zatęsknić za domem.
Relacja Danielle i Riddla stanęła w profesjonalnym, przyjaznym punkcie. Zdrowili się sobie, bądź przerzucali kilka zdań i uwag odnośnie uczniów. Tematy jednak zaczynały się i kończyły na pracy. Wyrobili sobie mały zwyczaj, kto pierwszy wstał - ten przynosił dwie kawy do Wielkiej Sali. Była zadowolona obrotem spraw, wdzięczność za cenną radę w sprawie Sykesa, ociepliła nieco jej wrogie nastawienie do nieczytelnego ślizgona.
•
Opatulona w ciepły, brązowy płaszcz i niezniszczalny szalik Ravenclawu, szła spacerowym krokiem za gromadą uczniów. Niektórzy podzieleni byli w pary, niektórzy w mniejsze i większe grupki. W ten weekend postanowiła wyciągnąć nos z esejów i książek. Zgłosiła się na jednego z opiekunów wyjścia do Hogsmeade, chciała w końcu spotkać się z Sykesem. Posiadacz grzywy jasnych, niemalże białych włosów kompletnie wydobrzał z tajemniczego uroku i powrócił do codziennej pracy w swoim sklepie "Świat korzeni i kamieni". Nazwa ironicznie oddawała asortyment sklepu, oczywiście, że wybierał ją mężczyzna.
Stadko młodych obywateli Hogwartu pomknęło przeważnie do pubu pod Trzema Miotłami i Miodowego Królewstwa. Niby rolą opiekunów było pilnowanie uczniów, jednak przekonała się na własnej skórze (część nauczycieli ją w tym także upewniła), że rola jest luźniejsza niż się wydaje. Miała na zadanie tylko odprowadzić młodzież i spędzić czas we własnym zakresie do godziny powrotu. Chwilę poczekała upewniając się, że nikt nie wykrada się w nieodpowiednie miejsca. Wszystko wydawało się być w porządku, więc Dan pospieszyła w nieco dalszy koniec głównej ulicy. Fasada sklepu była pomalowana na morską zieleń, okna w witrynie błyszczały od nowości. Pod nimi był ustawiony rząd małych, glinianych doniczek z żółtymi kwiatuszkami. Wyciągały one swoje stonki w kierunku przyjaznej dłoni i ocierały się o nią migocząc płatkami. Widziała nie raz, jak młody uczeń zrywał parę z nich w nadzieji, że ucieszą twarz nieśmiałej wybranki. Przystanęła tak chwilę przyglądając się kwitnącemu biznesowi przyjaciela, za szybą zaobserwowała klienta. Nie chciała przeszkadzać. Wiedziała, że pozłacany dzwoneczek po wewnętrznej stronie drzwi nie raz powodował podskoczenie Nasha.
Była w trakcie ocieranią podeszwy o krawężnik obok sklepu w celu zdracia zaschniętego błota, kiedy dzwoneczek został powołany do życia. O framugę stała oparta postać, odziana w jasne spodnie i niebieską koszulę, przysłoniętą szelkami. Włosy miał w swoim artystycznym nieładzie, a spojrzenie wesołe. Spoglądali na siebie przez chwilę, aż w końcu Danielle chwyciła go w serdeczny uścisk. Nos wcisnęła w niebieki materiał, z ulgą wdychając znajomy zapach.
- Ach Nashie, tak bardzo się ciesę, że wydobrzałeś.
- No nie wiem, jakoś długo zajęło ci odwiedzenie ciężko chorego. - zalamentował dramatycznie, rozkładając ręce. Szturchnęła go łokciem, piorunując go wzrokiem. - Żartuję Dan! Wiem, że nowa praca to na początku stresująca sprawa. Jak mógłbym ci mieć coś za złe, po tym jak uratowałaś mi życie?
Popatrzyła się na czubki dalej lekko obłoconych butów. Każdy z jej przyjaciół był najeżony w temacie Toma i beształ ją za ich wcześniejszą relację, jednak jeśli był ktoś, kto również ją wspierał - był to Sykes Nash. Jedyny potrafił odłożyć swoje zdanie na bok, wiedząc że kobieta i tak zrobi jak będzie uważała.
- A w tej kwestii..
Sykes zamknął sklep, zostawiając na drzwiach tabliczkę informującą o przerwie obiadowej. Z szarym płaszczem ozdobionym futrem przy kołnierzu, szedł pod ramię z krukonką w stronę Herbaciarni u Pani Puddifoot. Spojrzenie miał podejrzliwe, a wyraz twarzy zmieszany. Miał ciche przeczucie, że zostanie dzisiaj zaskoczony. Pomógł kobiecie zdjąć płaszcz i odwiesił go w towarzystwie własnego na pobliski wieszak. Siedzieli chwilę w spokojnej ciszy.
- A więc? Czekam na doinformowanie pani profesor.
Dan skrobała blat okrągłego stolika. Nie była pewna jak przełamać mu do świadomości, kto stał za autorstwem jego kuracji.
- No wiesz, sam się raczej domyśliłeś, że to nie był codzienny urok. - skinął głową, patrzył się na brunetkę z cierpliwością. - Przeszukałam całą bibliotekę, nic. Dumbledora nie było parę dni i nic. Nie chciałam ryzykować czekaniem, jeśli na tym samym piętrze co ja mieszka specjalista szemranej magii.
Ostatnią część tłumaczenia raczej burknęła pod samym nosem. Sykes uniósł jedną brew, wstrzymał się z odpowiedzią, kiedy na blacie stanęły dwa kubki gorącej czekolady z wisienką na wierzchu. Uśmiechnęli się tym sposobem, co za lat szkolnych i ujedli trochę bitej śmietany.
- Nie mów mi, że powierzyłaś me cenne życie temu skurwysynowi.
- Nie! Znaczy się tak, ale posłuchaj. - minimalna histeria dopadła Addington, przewidziała tą reakcję. - Wolałabym zapytać Dumbledora, ale jak już wspomniałam, nie było go. Wiedziałam, że Tom nie podałby mi żadnej bredni. Poza tym te składniki są łatwo przystępne i nie pasują do żadnej trucizny.
- Już raz nie miał zawahań do spowodowania mojego małego wypadku.
- Sykes. - prygryzła suchą skórkę, która oderwała się od jej wargi na zimnie. Gorączkowała się sama ze sobą, nie pewna ile może powiedzieć przyjacielowi bez wystawiania go ryzyku. - Przechowuję ważną dla niego rzecz, była to przysługa. Jeśli chcesz jednak usłyszeć suchszą odpowiedź, to w chwili obecnej nie ma po co ci robić krzywdy.
- Jaką rz-
- Proszę cię nie dopytuj, nie chcę ci mówić nic, co by cię wystawiło zagrożeniu. Dobrze?
- No cóż, przeżyłem już swoją lekcję. Wybieram życie w koniecznej niewiedzy. - jego twarz rozpogodziła się, uścisnął dłoń krukonki - Przyznaję, że jestem nieco zaskoczony.
- Ja też. Chociaż wydaje mi się, że zrobił to raczej dla mnie. - usta mężczyzny już się otwierały w odpowiedzi, uścisnęła ich złączone dłonie. - Nie jestem pewna dlaczego, ale myślę, że coś knuje. Nie czuję się zagrożona, ale spodziewałam się, że będzie bardziej oziębły.
- Nie mów mi, że znowu się spotykacie. Wyłysieję.
- Nie Nashie. Jesteśmy w raczej przyjaznych, profesjonalnych stosunkach. Rozmawiamy zwięźle na tematy pracy od czasu do czasu, to tyle.
Sykes prychnął rozbawiony.
- Stosunkach, mówisz?
- Sykes, błagam cię.
Nic już nie dopowiedział, jednak ku jej zirytowaniu twarz miał rozbawioną.
- Lżej się pracuje w taki sposób. Byłoby przytłaczające cały czas kogoś unikać i kiedy mieszka się na tym samym piętrze i je przy jednym stole.
- Ja dalej podejrzewam, że ta przysługa była za coś innego.
- Zaraz ci kark skręce, sama cię mogłam otruć. - brwi miała zmarszczone w dół, a policzki udekorowane cieniem czerwieni.
- Za bardzo kochasz mnie i mój urok osobisty. Kto inny słuchałby o twoich brudnych sekrecikach związanych z panem zagadką ha?
•
Tom zawinięty w gruby, czarny płaszcz zboczył w kierunku Wrzeszczącej Chaty. Dał sobie zależeć na tym, żeby szedł na samych tyłach i żaden uczeń lub panna Addington nie zauważyli jego towarzystwa w wyjściu do poblisjkiej wioski. Nie miał w planach odwiedzać żadnego sklepu lub lokalu, cel miał jasny.
Mężczyzna nie był głupi. Zdawał sobie sprawę z tego, że Albus Dumbledore miał na niego pilne oko. Używanie sieci fiuu i teleportacja były ścisle nie wskazane na terenie Hogwartu, pomimo błyskotliwej wymówki. Był przygotowany na każde oskarżające pytanie. Dokąd szedł? Odwiedzić posiadłość Malfoy'ów. Po co? Abraxas to jego stary przyjaciel z lat szkolnych, przecież nie ma w tym niczego złego.
Powiększenie jego grona zwolenników po ukończeniu szkoły było mizernie proste. Stare rodziny czystej krwi miały głęboko zakorzenione przekonanie o własnej wyższości od stuleci. Jedynie po klęsce Grindewalda starali się stwarzać pozory, nikt w końcu nie chciał być oskarżony o udział w korupcji Ministerstwa Magii. Kto o zdrowych zmysłach miałby ochotę na darmowe wakacje w Azkabanie? Właśnie. Po zdobyciu zaufania córek i synów wpływowych rodzin, łatwo było przekonać starsze pokolenia kipiejące od nienawiści do mugoli. Nie zajęło im długo, aż otwarcie zaczęli się skarżyć Tomowi, że osoby niemagicznego pochodznia nie powinny mieć prawo do nauki w Hogwarcie oraz ważnych posad w Ministerstwie. Czy Tom był zaskoczony? Wręcz przeciwnie, wszystko szło zgodnie z planem. Za ostatnie lata zbudował sieć swoich zwolenników i nadał im imię Śmierciożerców, stojąc na czele pieczliwie ukrywanych planów przywrócenia porządku. Nie chciał nadstawiać karku oczom aurorów do póki nie skończy procesu tworzenia horkruksów. Może pracownicy Ministerstwa stracili lekką czujność, mając podbudowaną pewność siebie po wsadzeniu Grindewalda za stalowe kraty pod pieczą dementorów, jednak Tom nie chciał ryzykować. Nie był zachwycony częstszymi atakami na wioski głupich mugoli, jednak wiedział, że musi dać swoim zwolennikom upust na nienawistne zachowania. Chciał stwarzać fałszywe poczucie, że mają wolną ręke i plan jest wspólny. Nikt nie musiał być na razie świadomy tego, że wszystkie ich działania wychodzą spod kontroli Riddla.
Pewny, że jest całkowicie sam, zniknął w smudze wirującego powietrza. Moment później pojawił się przed czarną, bramą posiadłości. Ruszył pewnym krokiem w stronę widniejącego budynku, spowity był szarawą, jesienną mgłą. Światło paliło się jedynie przed drzwiami i na parterze, był oczekiwany. Uśpione w nim pożądanie władzy rozpaliło się jak płomień świecy. Nie uważał, że było to aroganckie. Był doskonale świadomy tego, jakimi predospozycjami dysponował i jaką wiedzą górował na innymi. Był ponadprzeciętny, był lepszy. Nie było to stwierdzeniem jego ego, tylko faktem wśród reguł świata magii. Wiedział, że pisane mu było osiągnąć wielkie cele, które odbiją się na historii na wieki. A Tom miał zamiar tworzyć tą historię wiekami, póki pokolenia się wymieniały, a świat wrócił do należnego porządku.
- Panie. - blondyn czekający w drzwiach ukłonił się płytko. Od początku powstania jego kręgu, Abaraxas był jedyną osobą, która mu się gorliwie nie podlizywała i nie padała do stóp. Był wiernym zwolennikiem, wzorowo wykonywał polecone zadania i można było na nim polegać. Tom podejrzewał, że wynikało to albo z jego braku troski o własne życie lub nikłej wiedzy na temat życia prywatnego przywódcy. Wcale go to nie zachwycało, młody Malfoy wiedział, że jego pan ma powiązania z Danielle Addington. Nie mógł sobie na razie pozwolić na usunięcie go z planszy, gdyż bez sprzeciwu wykonywał całą brudną robotę. Bez odpowiadania Abraxasowi, skierował się w stronę jadalni. Za stołem siedział rząd najważniejszych członków jego okręgu - członkowie rodziny Malfoy, Black, Carrow, Dolohov, Lestarnge i Rosier. Było ich więcej, jednak ci mieli szczególniejszą wartość przez wpływy i kontakty.
Pomieszczenie oświetlone było wielkimi świecznikami i zwisającym żyrandolem, panował półmrok. Zasiadł u szczytu stołu, napawając się swoją rosnącą władzą i schylonymi przed nim głowami. Tom Ridlle zbierał żniwa plonów wprowadzonych w życie na czwartym roku szkoły.
- Za waszą zasługą nasze wspólne plany osiągają wielkie powodzenie. Strach ponownie został zasiany w plugawych sercach mugoli, a Ministerstwo niczego nie podejrzewa. Są przekonani, że to niedobitki ludzi Grindewalda desperacko próbuje kontynuować jego misję.
Ludzie zaklaskali spoglądając po sobie triumfalnie. Dźwięk jednak szybko ucichnął, przemowa Toma się jeszcze nie skończyła.
- Przyjaciele, - rozpoczął ogłoszenie. - Nie możemy zatrzymać nasze poczynania, na zastraszaniu i nic nie znaczących atakach. Wkrótce moje plany będą gotowe i wtedy wdrążymi w rzeczywistość przejmowanie władzy od podstaw.
Śmierciożercy ponownie wypełnili pomieszczenie oklaskami. Abraxas patrzył na to ze swoją wiecznie ponurą miną. Słuchał jednym uchem, jak jego rodzina i inni zebrani raportują ich panowi swoje postępy o kontrolowaniu ważnych urzędników i podbieraniu ich kluczowych pozycji. Połowę wysiłku skupiał na chronieniu swojego umysłu przed Tomem Riddlem. Mężczyzna, a raczej ich przywódca, siedział wyprostowany z płytkim, niepokojącym uśmiechem na twarzy. Blondyn czuł niepokój, złe przeczucie przeszywało jego całym ciałem. Brunet nie dzielił się z nimi tym, co stoi za pojęciem "jego planów". Malfoy nie chciał wiedzieć, wystarczyło mu spojrzeć na twarz byłego kolegi szkolnego. Oczy miał pociemniałe od zła, nie było za nimi krzty ludzkości czy duszy.
•
Dom dawno stracił swoją okazałą chwałę. Tynk osypywał się przy oknach, a rynna zwisała krzywo pod dachem. Okna zabite były gnijącymi deskami.
Błękitne oczy mężczyzny jednak skupiły się na pożółkłym od pogody pergaminie, przyczepionym do drzwi. Kawał papieru dzielnie walczył z żywiołami, mogła mu w tym pomagać jedynie resztka rzuconego czaru.
"Chesfiba Smith, zmarła roku 1946 - niech spoczywa w spokoju i chwale."
Dumbledore wiedział wszystko, co było mu potrzebne na ten moment. Zdawał sobie sprawę z tego kto był sprawcą tego zabójstwa, na pewno nie skrzatka zmarłej kobiety. Nie miał zamiaru bawić się w tym momencie na stróża sprawiedliwości. Aczkolwiek śmierć była przykra i zbędna, to czyhało za nią coś gorszego. Dwa ważne artefakty, które przepadły niedługo przed wyjazdem Toma Riddla za granice kraju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro