ROZDZIAŁ 2
Oczy miała jeszcze sklejone resztkami snu. Pomimo tego sześcioletni potwór nie miał zamiaru przestać skakać po jej łóżku, huśtajac ją na wszystkie strony świata. Naciągnęła kołdrę na głowę i mruknęła coś niezrozumiałego. Błoga ciemność nie potrwała za długo, nakrycie zostało jej wyrwane z rąk i poszybowało na podłogę. Z westchnieniem podjęła drugą próbę otworzenia oczu, długie ciemne włosy łaskotały ja po całej twarzy i wchodziły jej do nosa.
- Dan! Wstawaj, wstawaj! - Virginia spadła prosto na jej żebra, uśmiechając się jak mały diabeł. - Wiesz jaki jest dzisiaj dzień?
- Nie wiem kochanie, jaki? - brunetka spostrzegła, że jej młodsza siostra trzymała szczotkę do włosów i niebieską wstążkę. Mogła się założyć o pięć galeonów, że dzisiaj również będzie robiła za fryzjera. - Jakie ty masz poplątane włosy.
- Dzisiaj wieczorem wyjeżdżasz. - bąknęła młoda z nieco smutną miną, zignorowała komentarz Danielle. - Mama mówiła, że będziesz szła na Pokątną zrobić jakieś zakupy.
- Tak Vi, zgaduję, że będziesz szła ze mną co?
Dziewczynka rozpromieniała i pokiwała głową. Młoda Addington wdała się urodą dużo bardziej w ojca - włosy miała proste jak druty w kolorze gorzkiej czekolady, a oczy ciemne jak nocne niebo. Kompletne przeciwieństwo byłej krukonki, pomijając niemalże identyczne rysy twarzy. Z charakteru też się różniły, starsza miała łagodne i spokojne usposobienie. Lubiła pracę wymagającą skupienia oraz ciszy. Virginia była kulą energii, wiecznie gdzieś ganiała i wracała z nowym siniakiem lub zadrapaniem. Usta jej się nie zamykały, czy to już od mówienia czy śpiewania. Pomimo tego Dan była dla niej wzorem, jej najlepszą przyjaciółką. A dla zielonookiej, dziewczynka była oczkiem w głowie i postrachem poranków. Przyszła pani profesor westchnęła i uniósła brwi, młoda Addington nawet nie drgnęła wlepiając w nią wielkie oczy.
- Dobrze, pójdziemy razem. Ale masz mi obiecać, że znowu mi gdzieś nie znikniesz oczu.
- Obiecuję. - odrzekła poważnym głosem, jakby składała przysięgę wieczystą. - A uczeszesz mnie?
- Jeśli przyniesiesz mi pucharek soku dyniowego.
Grzywa ciemnych włosów mignęła jej przed oczami i znikła za drzwiami pokoju. Danielle wzięła kilka głębokich wdechów i wstała z łóżka, głowa ją bolała niemiłosiernie. Przypomniały jej się karcące słowa Cyry, która uważała, że jej przyjaciółka wypielęgnowała zbyt dużą sympatię do miodu pitnego. Może i miała odrobinę racji, jednak Dan było daleko do uzależnienia.
Wstała i szurając bosymi stopami, ruszyła do łazienki. Płytki przyjemnie chłodziły jej zaspaną skórę, mogłaby tak stać w miejscu godzinami. Gdyby na to tylko miała czas. Przemyła twarz zimną wodą i przyjrzała się samej sobie. Jej twarz już nie była rozkosznie okrągła, a oczy nie wydawały się tak wielkie i błyszczące. Nos i szczękę miała bardziej ostrą niż w latach szkolnych, a część piegów niby wyblakła. Opłakiwała w środku młodą Danielle, nie z powodu minionego dzieciństwa, ale z powodu tęsknoty za nią.
Po powrocie do pokoju zastała Virginię cierpliwie siedzącą na brzegu jej łóżka. W ręce trzymała pucharek wspomnianego soku. Dan kucnęła przed nią i tajemniczo zapytała:
- Może zapytamy Sykesa czy chce iść z nami? Poszlibyśmy na lody.
- A wujek Alphard? - uniosła brew. Dan wzięła ciężki oddech, wiedziała, że jej młodsza siostra faworyzuje młodego Blacka z tej dwójki. Uwielbiała jego historie o podróżach, które nie raz był nieco naciagane na potrzeby teatralne.
- Wyślę sowę, dobrze? A teraz siadaj, bo nie mogę patrzeć na to siano na twojej głowie.
•
Danielle ubrana w przewiewną, białą sukienkę otrzepała swoje buty z resztki proszku fiuu. Moment później pojawiła się obok niej młodsza siostra uśmiechając się od ucha do ucha. Z dumną ujęła dłoń siostry i ruszyła w stronę Esów i Floresów, wiedząc, że tam by się i tak najpierw skierowały. Krukonka świadoma stwarzanych pozorów siostry ruszyła za nią, pilnie śledząc zegarek. Była dopiero godzina jedenasta, Nash miał się zjawić za godzinę. Z miłą chęcią zabrała się za szukanie potrzebnych książek, obserwując Virginię kątem oka. Dziewczynka stała niedaleko obok ze spiętą miną. Włosy rozsypane miała na ramionach, a z twarzy jej je trzymała ładna kokardka zawiązana z tyłu głowy.
- Co jest Vi? Zazwyczaj grasujesz po całym obrębie sklepu nie mogąc ustać w miejscu.
- Myślisz, że trafię do Ravenclawu jak ty? - bąknęła z nienacka. To pytanie zbiło młodą kobietę z tropu, nie zastanawiała się nad tym do jakiego domu trafi młoda Addington. Zamyśliła się krótko. - Może. Chociaż ja strzelam, że trafisz do Gryffindoru.
- Dlatego, że nie jestem taka mądra? - minę miała jak zbity pies.
- Nie Vi, jesteś bardzo inteligentna. Jednak masz więcej werwy i odwagi ode mnie, nie jesteś kretem z nosem w książkach. A Gryffindor ma podobno najlepszych graczy quidditcha.
- Tak myślisz? Bo ja nie lubię czytać książek..
- Tak, a jeśli miałabyś problem to ci pomogę. W końcu zostaję tam nauczycielką. - puściła jej oczko i z ulgą zaobserwowała szeroki uśmiech na twarzy siostry. - Pamiętaj, lenie dostają szlaban!
Virginia roześmiała się odzyskując werwę, zaczęła ganiać po księgarni szukając czegoś, co by ją zainteresowało, póki Dan uparcie gromadziła stertę spasłych księg, które zaczynały się piętrzyć niczym wieże Hogwartu. Poszukiwanie tak bardzo ją pochłonęło, że nie zauważyła ile czasu upłynęło. Dopiero wielka, ciepła dłoń ściskająca jej ramię wyrwała ją z transu.
- Widzę, że twój wewnętrzny kujon cię nigdy nie opuścił.
Alphard szczerzył się do niej, prezentując rząd perfekcyjnych zębów. Na sobie miał o dziwo coś innego niż czarne spodnie i białą koszulę. Mężczyzna ubrał dżinsy i przewiewną, czarną koszulkę. Był to szokujący widok, a Dan dałaby sobie rękę uciąć, że za sześć lat przyjaźni nie widziała go tak normalnie ubranego.
- Za to ciebie opuścił w kwestii mody arystokratyczny dupek?
Zaśmiał się serdecznie i wzruszył ramionami, przyglądając się swojemu stroju.
- Byłem po mugolskiej stronie Londynu i fajnie wyglądało, innego wytłumaczenia nie posiadam. Idziemy gdzieś usiąść?
- Pasuje ci i tak. - rozejrzała się, szybko lokalizując Virginię przy regale z książkami dla młodszych. - Gdzie się podziewa Nashie?
- Źle się dzisiaj czuje, wiesz jak to bywa z jego schorzeniem. - oczy mu przez moment posmutniały, tracąc swój srebrzysty błysk. - Ja jednak nie mogłem przepuścić okazji spotkania się z ulubioną Addington. Panna Virginia!
Młoda dziewczynka wbiegła prosto w jego ramiona śmiejąc się radośnie. Alphard podniósł ją do góry, na co zareagowała chichotem. Starsza kobieta zza lady rzuciła im srogie spojrzenie, sponad ciężko wyglądających okularów. Danielle złapała towarzysza za ramię i subtelnie wyciągnęła go ze sklepu, póki ten beztrosko śmiał się z Vi siedzącą mu na barana.
- Dan mówiła, że pójdziemy na lody. - wypomniała dziewczynka kurczowo obejmując szyję mężczyzny. Ten rzucił zielonookiej spojrzenie kątem oka i wzruszył ramionami, ruszając w stronę cukierni. Dziewczyna już miała ruszyć ich śladem, kiedy doznała olśnienia.
- Zapomniałam książki. - serce jej zatrzepotało lekko, bez zbędnych słów szybko ruszyła z powrotem w stronę księgarni. Moment później była w trakcie przepraszania straszej sprzedawczyni, która pomimo pozornie ponurego wrażenia, ciepło ją zapewniła, że nic się nie stało. Prowadząc krótką, przyjemną konwersację upychała książki do swojej torebki kiedy usłyszała ostre:
- Danielle.
Black miał wyraz twarzy, jakby miał ogłosić, że bank Gringotta właśnie rozpadł się w gruz. Nigdzie przy nim nie było jej siostry. Serce Addington ponowiło szaleńczy maraton.
- Gdzie jest Virginia?
- Powiedziałem jej, że idziemy za tobą. W jednej chwili szła obok mnie, a w drugiej jej nie było.
Myślała, że zaraz zasłabnie. Co jeśli zabłakąła się w ciemne uliczki Nokturna? Przecież tam kręciło się tyle czarodziejów spod czarnej gwiazdy, niedobrze jej się robiło na myśl co mogłoby się stać jej siostrze. W pośpiechu wybiegła z Esów i Floresów, rozglądając się za drobną postacią w długiej, niebieskiej sukience.
- Virginia! Virginia! Gdzie jesteś?!
Czarodzieje przechodzący obok rzucili jej przelotne spojrzenia, zmierzając w swoje strony. Nigdzie jednak nie mogła dostrzeć tego małego diabła. Czuła, że robi jej się słabo. Alphard przekazał jej, że rozejrzy się w sklepach z rozrywką, co ledwo zarejestrowała. Obracała się wokół własnej osi, panicznie starając się zlokalizować grzywę ciemnych włosów. Ruszyła w stronę cukierni z nadzieją, że młodsza siostra czeka tam, aż skończy nudne zakupy i dostanie upragnione lody. Pusto. Chmara młodych chłopców skakała wokół lady przekrzykując swoje zamówienia, patrząc z zaciekawieniem na bladą twarz Danielle. Czuła, jak ręcę zaczynają jej drzeć. Virginia zawsze wycinała ten sam numer, nie ważne ile razy ją prosiła o nie oddalanie się. Dziewczyna znikała w tłumie na długi czas, aż krukonka znalazła ją w przypadkowym sklepie. Wróciła pod Esy i Floresy próbując sobie przypomnieć ulubione sklepy młodej.
- Addington.
Zimny głos dobiegł zza jej pleców, serce jej zamarło w piersi. Odwróciła się, nie wiedząc czy padnie ze stresu czy ulgi. Wysoka, szczupła sylwetka mężczyzny górowała obok jej siostry. Mała zmora nie zapomniała swojego diableskiego uśmiechu, nawet przy stoickim opiekunie obok. Danielle nie mogła się powstrzymać od szybkiego przyjrzenia mu się. Kasztanowe włosy urosły mu nieco, w miękkich falach opadały mu na jedno oko. Ubrany był w ciemne spodnie i czarną koszulę z podwiniętymi rękawami. Wyraz twarzy miał absolutnie nijaki. Jego arystokratyczne rysy twarzy wyglądały na jeszcze ostrzejsze niż zapamiętała, układały się w maskę nie do rozszyfrowania. Virginia podbiegła do niej łapiąc ja przewiniale za rękę, jakby wcale prawie nie sprowadziła jej do kompletnej paniki po raz enty.
- Jakiś chłopiec mi powiedział, że w sklepie Eeylopa dzisiaj przyszły nowe sowy.. nie mogłam znaleźć drogi z powrotem przez tłum. - spojrzała na kamienną twarz mężczyzny i się szeroko uśmiechnęła. - Ale on powiedział, że mnie zaprowadzi do ciebie!
Danielle na moment przymknęła oczy, licząc w duchu do trzech. Nie wiedziała czy najpierw nakrzyczeć na młodszą siostrę, osłupieć na widok mężczyzny lub wszystko na raz. Vi popatrzyła się na swoją siostrę, a potem znowu na obcego.
- Dziękuję za odprowadzenie mojej siostry Tom.
Ofiarował jej krótkie spojrzenie i się odwrócił. W mgnieniu oka zniknął w ciemnej uliczce prowadzącej Merlin wie dokąd. Osłupiała stała w miejscu, nie zauważając powrotu Blacka.
- To twój przyjaciel Dan? Jakiś bardzo poważny.
- Kto? Spotkaliście Louisa? - wtrącił zdezorientowany, zapominając o poszukiwaniach młodej Addington. Spojrzał na wyraz twarzy Dan i zmarszczył brwi. - No nie.
- Chodźmy gdzieś usiąść, może na te lody. - odparła zmęczona. Virginia całą drogę bombardowała ją pytaniami na temat jej "bohatera". Addington. Ten ton głosu był tak wyprany z życia, że była w stanie uwierzyć, że nie zostało w nim nic z jego duszy. W milczeniu zmierzała w kierunku spokojnej cukierni, a Alphard z niepokojem szedł obok niej pilnując małego diabła.
Danielle chlipała pitny miód zmieszany z kostkami lodu. Spojrzenie miała osowiałe, a ręce drżące. W pewnym momencie nie mogła skupić głowy na niczym, aż w końcu przestała myśleć o wszystkim. Nieprzytomnie obserwowała jak Alphard i Virginia się z czegoś śmieją, ujadając ze swoich lodów.
- Dan, powiedz mi w końcu. - niebieskie oczy jej siostry uparcie wbijały się w czubek jej nosa, widocznie historie Blacka ją tymczasowo znudziły. Albo była zbyt ciekawska. - Wujek, to wasz kolega ze szkoły?
Alphard spojrzał na nią z uniesioną brwią, nie mając zamiaru odpowiadać pierwszy.
- Nie Vi.
- Ale przecież cię zna, powiedział do ciebie po nazwisku i mnie do ciebie odprowadził.
- Virginia.
- Myślałam, że nie mamy przed sobą sekretów. - zachmurzyła się, posyłając Dan wrogie spojrzenie. - Powiem mamie, że mnie zgubiłaś i że znowu pijesz miód.
- Virginia dosyć. - krukonka wydawała się być na skrai gniewu, co speszyło młodszą siostrę. Każdy kto znał Danielle, wiedział że dziewczyna się łatwo nie denerwuje. Zapadł moment ciszy. Młodsza Addington wróciła do jedzenie lodów, nie patrząc na siostrę powiedziała:
- A więc to twój były chłopak.
- Tak, proszę cię nie ciągnij dalej tematu dobrze? - prawie jej ulżyło. Mały diabeł skinął głową.
- Ale kiedyś mi opowiesz?
- Tak, obiecuję. Ale nie teraz. - taka odpowiedź wydawała się tymczasowo zaspokoić niebieskooką, w spokoju dojadła lody. Posiedzieli tak jeszcze z Alphardem rozmawiając na pogodne tematy, póki skurcz w żołądku Danielle powiększał się z każdą ubywającą chwilą.
•
Ostatni płaszcz wylądował na stercie rzeczy, pieczliwie poukładanej na dnie jej walizki. Była spakowana, jej pokój zionął nienaturalną pustką, powtarząc echo każdego, głośniejszego dźwięku. Poprawiła granatowy kapelusz, dbając o to żeby żaden niesforny włos nie zaplątał się w jej kolczyki. Machnęła różdżką, a kufer płynie uniósł się w górę. Ruszyła schodami w dół do kuchni, nadszedł czas na pożegnanie. Estela jak zazwyczaj wylała małe morze łez, jakby to już nigdy więcej nie miała ujrzeć starszej córki. Ojciec z ciepłym uśmiechem życzył jej powodzenia, a Virginia ze smutną miną stała za jego nogami.
- Wysyłaj nam sowę jak często tylko możesz, dobrze? - prosiła kobieta, nie chciała puścić ramion Dan z matycznego uścisku. - Och, jak ja będę za tobą tęsknić.
- Będę pisać mamo, przyjadę na święta.
Stanęła w kominku i posłała rodzinie mały, czuły uśmiech. Znikła w zielonych płomieniach, przez chwilę tracąc orientację w czasie i przestrzeni. Spodziewała się, że znajdzie się w gabinecie dykretora szkoły, jednak ku wielkiemu zaskoczeniu była w pustym, obcym gabinecie pochłoniętym ciemnością. Machnęła różdżką mamrocząc ciche lumos i odnalazła wielką, miedzianą lampe stojącą przy biurku. Pomieszczenie rozświetlił ciepły blask, na stole leżała koperta z jej imieniem. A więc była u siebie, zdała sobie sprawę. Nie miała głowy do czytania listu powitalnego, jak zakładała. Chciała zobaczyć swoje nowe kwatery, bo obudziła się w niej dziecięca ciekawość z lat nastoletnich. Nigdy nie widziała gabinetu nauczyciela w Hogwarcie, a teraz miała w jednym zamieszkać.
Ściany pomalowane były na ciemny niebieski kolor, chociaż ich dużą częśc zajmowały półki proszące się okupacji książek. Jedna w prawdzie była nimi schludnie załadowana, jak podejrzewała - podręczniki do zaklęć i uroków. Na środku pomieszczenia znajdowało się ciężkie biurko z ciemnego drewna, wyposażone w wygodny fotel w zamszowe obicie. Przed nim po drugiej stronie stała dwuosobowa kanapa. Na przeciwko były drzwi wejściowe. Po prawej stronie była niewielka łazienka wyposażona w niezbędności, a po lewej sypialnia. Pomalowana na przyjemny dla oka jasny niebieski kolor w lekko zatarty motyw gwiazd. Na środku przyciągało uwagę łóżko przyzwoitych rozmiarów z grubymi, granatowymi zasłonami. W pokoju była jeszcze solidna szafa i mała komoda. Wszystko czegoby w fakcie potrzebowała do codzienności. Danielle zabrała się za rozpakowywanie rzeczy, zmęczona machała różdżką, niechlujnie ładując rzeczy do pustych szafek i szuflad. Nie miała głowy do przejmowania się dzisiaj porządkiem. Była wykończona i głodna. Z utęsknieniem przypomniała sobie o soku dyniowym i kanapkach z dżemem, które przyrządzały skrzaty na śniadanie. Ubrała wysokie białe skarpetki i buty typu oksfordki, na białą sukienkę rzuciła wełniany sweter. Wychodząc ze swojego gabinetu upewniła się co do swoich podejrzeń. Niebieska kolorystyka połączona była z lokalizacją, znajdowała się w pobliżu dormitoriów Ravenclawu. Fala nostalgii zalała ją jak ciepłe objęcie. Ile razy wybiegała stąd spóźniona, ile razy ściagała się z Sykesem na śniadanie i ile razy potknęła się o ostatni schodek, padając na tyłek z książkami rozsypanymi wszędzie wokół niej.
Szła cichymi korytarzami napawając się spokojem zamku, nigdy go nie widziała w takim stanie. Pokonała armię schodów prowadzących do obrazu z gruszką i usiadła przy małym stole w kącie kuchni. Kilka krzątających się krzatów z werwą wzięło się do pracy, rozpoznając znajomą twarz. Z uśmiechem jadła upragnioną przekąskę. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo za tym tęskniła. Danielle od momentu opuszczenia Hogwartu nie mogła znaleźć swojego miejsca, dom przestał emanować tym komfortem co kiedyś. Jej miejsce było tutaj, stwierdziła upijając soku. Porzuciła wątpliwości co do wyboru nowej pracy. W tym całym letargu pozytywnych myśli, umknął jej dźwięk przesuwającego się obrazu.
- Smacznego Addington.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro