ROZDZIAŁ 14
Mrozy wypuściły Szkocję z żelaznego uścisku, a co za tym szło — część śnieżnej pierzyny stopniała, odkrywając marnie szarą, przygnitą trawę. Do wiosennej odwilży zostało jednak jeszcze sporo czasu, więc mieszkańcy Hogwartu i jego okolicy musieli się zadowolić tym szarym przejściem pomiędzy skrajnymi porami roku. Obserwowała, jak topniejący śnieg powoli kapał z pobliskiej gałęzi widocznej za oknem. Cerę miała poszarzałą od zmartwień i słabo przespanych nocy, a zmatowiałe włosy spięte w niechlujny, niski kucyk. Ostatnie trzy tygodnie od śmierci Sykesa były dla niej niezmiernym utrapieniem, nigdy wcześniej nie straciła bliskiej osoby. Odejście blondyna było w dodatku bardzo trudnego do zrozumienia, było tyle pytań, a zero odpowiedzi. Po Alphardzie ślad zaginął, jednak nie był o nic podejrzewany. Było oczywiste, że krukon zginął z powodu jakieś choroby. Dan martwiła się o męża przyjaciela, nie byli najbliżej, jednak przez wspólną bliską osobę, zaprzyjaźnili się na przestrzeni lat. Black był osobą czasami brutalnie szczerą i jedyną w swoim rodzaju. Wrodzoną arystokratyczną arogancję i wyniosłość nie mógł sobie wyprzeć, nawet po urwaniu kontaktu z rodziną. Cechowała go jednak niezmierna troskliwość. Złapała szalik w kolorach Ravenclawu ze swoich lat szkolnych i przetarła nim zaparowane okno. Bardzo dużo myślała przez ostatnie dni — nad swoją karierą, rodziną, przyjaciółmi, słowami Abraxasa i relacją z Tomem. Czarnowłosy mężczyzna nie potrudził się pukaniem do drzwi, wtargnął do środka z szerokim, zębatym uśmiechem i rozgościł się na fotelu po drugiej stronie biurka.
- Danielle! Jak się cieszę, że wysłałaś do mnie sowę. - poczciwą twarz zaćmiło mu szczere przejęcie. - Wiem, jak ciężko ci jest, ale się martwiliśmy. Dumbledore mi powiedział jedynie, że wzięłaś urlop, ale czy wyjechałaś, już wyjawić nie chciał...
- Przepraszam Louis, potrzebowałam odbyć żałobę sama. - wyciągnęła z biurka bąbelkową herbatę brzoskwiniową. Kupiła ją jeszcze w lecie w pubie „Skaczący Garnek" i odkładała na specjalne okazje. Z chęcią przyjął szklankę z napojem, wdzięcznie się uśmiechając. - Jest odrobinę lepiej, ale dużo myślę o Alphardzie. Nie uważasz, że powinniśmy go poszukać?
- Próbowaliśmy. Nawet poprosiłem o pomoc znajomego z Ministerstwa, ale ślad po nim zaginął. Myślę, że również potrzebuje tej samotności, tylko w większej ilości. Wiem, że wróci.
Brunetka nie była tak optymistycznie nastawiona, ale ufała jego przypuszczeniom. Dlatego właśnie uwielbiała Louisa — puchon z krwi i kości, życzliwy, pozytywny, opiekuńczy i zawsze chętny udzielenia pomocy. Skinęła głową i postarała się skupić na czymś innym.
- Jak tam Cyra? Przywyknęła do zmiany?
- I to jak! W końcu nie widuje mnie tylko, jak się kładziemy do spania. Mogę pomóc z małym, zabrać ją na kolację i nawet porobić coś swojego. - ciepły uśmiech nie opuszczał jego twarzy. - Mogę być mężem i ojcem, jakim obiecałem być przed ołtarzem, a nie tylko kimś, kto zapewnia dach nad głową i jedzenie na stole.
Nigdy nie widziała tak zakochanego mężczyzny. Hackney był wzorem mężczyzny, o którym marzyła prawie każda kobieta. Lojalny, pracowity, kochający, wierny i poczciwy. Danielle pomyślała, że idealnie się dobrali z jej rudą przyjaciółką. Cyra była podręcznikowym ideałem żony. Kiedy o nich pomyślała lub ich widziała razem, wyglądali na ideał. Nie byli najbogatsi, mieli swoje trudności, ale byli najszczęśliwsi, że mieli siebie i się kochali. Kojarzyli jej się z jej własnymi rodzicami. Louis zmrużył oczy i pomachał jej dłonią przed twarzą.
- Wybacz Louis, zamyśliłam się. Bardzo się cieszę, że ta zmiana wam wyszła na dobre, naprawdę. Cyra wydawała się za tobą bardzo stęskniona. - uśmiechnęła się i przewiesiła wilgotny szalik przez oparcie swojego fotela. - Nie planuje odwiedziny w skromne progi naszego zamku?
- Ależ oczywiście, chciała tylko poczekać, aż się nieco ociepli. - wstał i zdjął biały płaszcz magomedyka. Pomimo zarostu i okrągłych okularów, jak tylko ujrzała go w wyblakłym, żółtym swetrze, znowu był Louisem, którego pamiętała sprzed paru lat. Ten mały, chudy chłopiec z nieokrzesanymi czarnymi włosami i grubą stertą książek. - A ty Dan? Po tym, jak niezręcznie przyłapałem was z Tomem na Wieży Astronomicznej, ośmielam się podejrzewać, że wróciliście do siebie?
- Tak, na to wygląda. - odparła z westchnieniem. Ku jej zaskoczeniu ze zrozumieniem uścisnął krótko jej rękę.
- Wiedziałem, że prędzej, czy później to się stanie. Cyra i Sykes mówili, że w końcu poznasz kogoś nowego i stracisz dla niego głowę, ale wiem swoje. Niektórzy pokochają tylko raz w życiu i nie ma dla nich „kogoś nowego". Te całe niemalże pięć lat brakowało ci tego blasku w oczach po tym, jak odszedł. A tu nagle znowu go widzę. - przerwał, widząc, jak zawierciła się na swoim miejscu. - Nie krępuj się Dan, wiem, o czym mówię. Wiesz, że Cyra podobała mi się, odkąd zaczęliśmy Hogwart. Patrzyłem dwa lata, jak spotykała się z tym bałwanem z Gryffindoru. Wiem, że go kochała i wiem, że teraz kocha mnie. Dla mnie w sercu zawsze było miejsce tylko dla niej, jak u ciebie jest dla Toma.
Jego słowa trafiły ją jak ja zaklęcie oszałamiające. Miał rację, było to oczywiste. Łudziła się jednak, że może jej miłość nie jest pisana ślizgonowi. Kochała go, ale nie miała pojęcia, jak wygląda ich przyszłość. Wszystko wydawało się takie niejasne i niepewne. Z drugiej strony nie wiedziała, czego by chciała. Wiedziała, że go kocha.
- Coś nie tak? - badawczo przechylił głowę. Uśmiechnęła się niepewnie.
- Masz rację Louis, tylko cała reszta nie jest taka prosta.
- Coś się nie układa? - jego absolutnie bezpośrednie pytania sprawiały, że miała wrażenie, że zaraz zacznie siwieć. - Jak na moje oko, bardzo mu na tobie zależy. Wtedy, kiedy przyniósł cię z Hogsmeade... chłop wyglądał na tak zestresowanego, jak typowy pierwszoroczniak przed przydziałem.
Panna Addington zastanawiała się, czy jej kolega naprawdę postrzega profesora od obrony przed czarną magią, jako jej zwykłego chłopaka. Jakby nie miał absolutnie żadnego podejrzenia, że dziesiątki pacjentów, którymi ładowano szpital Świętego Munga, znalazły się tam przez rozkaz Toma Riddla.
- Mamy swoje różnice Louis, a on ma swoje problemy, które ja nie mogę rozwiązać. Chciałabym pomóc, ale nie wiem jak.
- Może porozmawiaj z Dumbledorem? On zawsze wie, co da się zdziałać.
Stres przeszedł ciałem Dan jak fala prądu. Otrzymała kolejną, taką samą radę na problem, z którym borykała się od lat. Dumbledore, Dumbledore.
- Obawiam się, że to mogłoby się skończyć Azkabanem.
Ciemne brwi puchona wystrzeliły do niemalże połowy jego czoła. Pogładził swój zarost i schludny wąsik w zadumie.
- Myślę, że właśnie on jeden potrafiłby rozwiązać problem w taki sposób, że obeszłoby się bez najgorszych konsekwencji, wiesz?
-----
Para stała przed pustą, kamienną ścianą. Złapała go za rękę i zamknęła oczy, intensywnie wyobrażając sobie upragnione pomieszczenie.
Po niemalże dziesięciu minutach znaleźli się pod drzwiami Pokoju Życzeń, a Addington widząc, jak opustoszałe jest piętro, zastanawiała się przez chwilę, czy zostanie tam zamordowana. Z obojętnością wzruszyła ramionami na tą myśl, co nie uszło uwadze bruneta. Domyślając się, że prawdopodobnie pochłonęły ją myśli, lekko się uśmiechnął. Z głowy mu na chwilę całkowicie wypadło, o czym chciał z nią rozmawiać. Otworzył drzwi i puścił ją przodem, pomieszczenie miało bordowe ściany, ciemną podłogę i wielki żyrandol, na którym błyszczały setki kryształów, odbijając żółtawe światło świec, przez co na wielką kanapę pod nim padał ciepły blask. Addington usiadła na kanapie i oparła twarz na dłoni, przyglądając mu się w zamyśleniu.
Wstąpili do dokładnie tego samego pomieszczenia, uśmiechnął się lekko i przepuścił ją przodem, widząc wystrój. Tym razem to on pierwszy usiadł na wygodnym meblu i ku jego zaskoczeniu kobieta zajęła miejsce na przeciwnym końcu, tworząc między nimi znaczną odległość. Patrząc na jego przystojną twarz i jasną skórę, przywodzącą na myśl mleko, wiedziała, że spodziewa się, czegoś mało przyjemnego. Ładne brwi miał rozluźnione, a mięśnie twarzy zrelaksowane. Zdradzało go jedynie poważne spojrzenie.
- Co się stało Danielle?
Oczywiście, że zaczął to pytanie od „co", a nie „coś". Przez chwilę zbierała bardzo potrzebną jej odwagę. Wiedziała, że czeka ją bardzo trudna konwersacja.
- Dużo myślałam o nas i wiesz, co mnie trapi? Nie potrafię sobie wyobrazić nawet jutra, co dopiero, jak będzie wyglądał nasz związek za parę miesięcy, czy rok. - nie wyglądała na złą, lub sfrustrowaną. Jej wyraz twarzy raczej oddawał poddanie się. - Wiem, jak ważne są dla ciebie twoje plany i wprowadzenie twojej ideologii w życie. Uświadomiłeś mi i pokazałeś, jak ważna jestem dla ciebie, ale nie potrafię w wyobraźni połączyć tych dwóch rzeczy. Chciałbym wiedzieć, jak to sobie wyobrażasz Tom.
Wpatrywał się w nią przez chwilę. Ręce mu spokojnie spoczywały na nogach. Wzrok utkwiony miał za oknem, łatwo było odgadnąć, że Dan zadała mu o dziwo trudne pytanie.
- Chciałbym rozwijać i wprowadzać w życie mój plan z tobą u boku. To, jak bardzo chcesz być w nie wmieszana, zależy wyłącznie od ciebie. Jeśli chcesz, może przychodzić na moje spotkania. Jeśli nie, to byłbym i tak zadowolony z faktu, że dzielilibyśmy jedynie dom. - popatrzył na nią zamyślonym wzrokiem. - Jeśli chcesz, możemy kiedyś wziąć ślub, ale nie chce mieć dzieci.
Cała jego odpowiedź jej źle padła. Brzmiało to dla niej, jakby była jedynie pobocznym dodatkiem do jego życia. „Jeśli chcesz". Powiedziało jej to tyle, że nie byłoby to z jego chęci, tylko dla jego spokoju. Ostatnia kwestia zabolała ją najbardziej. Nigdy poważnie nie planowała dzieci, ale zawsze wiedziała, że chciałaby być matką. Za każdym razem, kiedy widziała dzieci lub szczęśliwe matki, miłość wypełniała jej serce po same brzegi. Westchnął, widząc, że konwersacja zmierza w dosyć cierpką stronę. Przysunął się bliżej i wziął jej dłoń. Zanim mógł jeszcze bardziej pogrążyć ich relację, przerwała mu prostym pytaniem.
- Dlaczego? - nie chciała płakać i z całej siły walczyła o utrzymanie spokoju. Wiedział od razu, do czego nawiązuje. Pogładził jej dłoń opuszkiem palca.
- Nie byłbym dobrym ojcem. Jestem doskonałym czarodziejem, nauczycielem i wodzem, ale... kwestie prywatne mi wychodzą tragicznie. Popatrz na nas, jesteśmy dorośli, a ja i tak przynoszę ci tyle rozczarowania i krzywdy. Jak myślisz, jak odbierałoby to dziecko Danielle?
Była to mądra i uzasadniona odpowiedź, jednak serce i tak ją bolało. Wiedziała, że to bardzo zmieniało postać rzeczy. Ku jej największemu zdziwieniu mężczyzna również wyglądał na przygnębionego tą refleksją.
- Zawsze mógłbyś się zmienić-
- Danielle musiałbym wtedy porzucić moje plany i wszystko, nad czym dotąd pracowałem.
- Nie, wcale nie. Mógłbyś nieco zmienić swoje plany, sposób ich realizacji-
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz. Miałbym stać w Ministerstwie Magii z plakatem „Magia dla czarodziejów, nie mugoli!" i rozdawać ulotki? - parsknął, szczerze rozbawiony tym wyobrażeniem. Chciało jej się zaśmiać, ale żaden dźwięk nie przeszedł jej przez gardło.
- Może Dumbledore mógłby ci pomóc? - wiedziała, że była to cholernie odważna i głupia propozycja. - Nie waż się pomyśleć, że cię chce zdradzić i jestem twoim wrogiem. Twoje plany mnie nie obchodzą, dopóki nie dotyczą moich bliskich i uczniów. Zależy mi na tobie.
Wpatrywał się w nią przez dłuższy moment, bez słowa odwzajemniła ten gest, napawając się widokiem jego ładnego nosa, brwi, wyraźnie wykrojonych ust i parą orzechowych oczu. Przez krótki moment bała się, że ponownie porwą go emocje i zrobi jej krzywdę. Z rezygnacją odwrócił wzrok i pokręcił głową.
- Nie mogę zrobić tego, o co mnie prosisz.
Wiedziała. Łudziła się minimalną nadzieją, że może jest jakaś szansa, że na to przystanie, ale sama w to nie do końca wierzyła. Wstała z kanapy i popatrzyła na niego, przeżywając ponowne deja vu.
- Nie będziesz mi kazał wybierać, nie jestem twoim zwolennikiem czy podwładnym jak reszta, Tom. Mogę sama wybrać i nie z tego, co mi zaproponowałeś. I to czy ci to będzie pasować to druga sprawa. Nie przyłączę się do ciebie, musiałabym naprawdę nie mieć serca, żeby stać się wszystkim, czym gardzę. Nie chcę, żeby nasza relacja się skończyła, nie dopuszczę do tego. Nie będę ingerowała w to, co robisz, o ile to nie dotknie bliskich mi osób. Tyle mam do powiedzenia. - serce waliło jej jak szalone, bała się. Bała się tego, że serce Toma zatonęło w mroku tak bardzo, że wyparło z niego miejsce dla niej. Brunet rozluźnił ramiona i zawiercił się nieznacznie i spojrzał na nią tym razem wzrokiem zabarwionym emocjami. Po chwili jednak odwrócił wzrok, a później odwrócił się cały. Danielle zebrało się na płacz, to był koniec. Wstała z miękkiej kanapy i ostatni raz spojrzała na Toma, jego ciemna postać mrocznie odznaczała się na tle błękitnego oceanu zlewającego się z bezchmurnym niebem. Czuła się, jakby jej serce nabrało ciężar kamienia, jakby je za sobą ciągnęła po ziemi, kiedy ruszyła w stronę drzwi.
Smutny uśmiech zagościł na jej twarzy, tym razem nie zatrzyma ją przy drzwiach i nie zmieni jej zdania jednym pocałunkiem. Schyliła się nad nim i ucałowała go w policzek, Tom wyciągnął w jej stronę rękę, próbując ją złapać. Ruszyła w stronę drzwi Pokoju Życzeń.
- Składam wypowiedzenie.
-----
Mężczyzna położył na biurku najnowsze wydanie „Proroka codziennego". Przednia strona była zdominowana ruchomym zdjęciem ciemnego nieba, na którym wiła się i kłębiła paskudna czaszka, mająca za język węża. Pochmurnie przeczytał napis po raz setny, „Czy Świat Magiczny ma do czynienia z nowym Grindewaldem? Kolejna wioska wyniszczona. Osiemnaście martwych mugoli i czarodziejów ich pochodzenia". Z ciężkim sercem wsadził gazetę do szuflady biurka i ją zatrzasnął. Wiedział, że sprawca tych ataków znajduje się pod dachem jego szkoły, jednak pomimo upływu sześciu miesięcy, nie miał żadnych dowodów. Nie był też ani o krok bliżej znalezienia kluczu do pokonania Toma Riddla. Jedyna osoba, w której pokładał nadzieje, wydawała się przepaść z powodu lojalności i miłości. Oczywiście, że nie wybrał Danielle i Toma przypadkowo na jedynych dwóch nowych nauczycieli. Miał plan, a raczej nadzieję, że miłość zmiękczy młodego mężczyznę. W momencie, kiedy jednak Panna Addington wysłała do niego sowę z prośbą o pilną rozmowę, wiedział, że ta szansa przepadła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro