Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 10

Danielle zawsze lubiła święta, ale pokochała je dopiero w Hogwarcie. Chociaż jej mama była znakomitym dekoratorem i potrafiła znaleźć najlepsze ozdoby, a ojciec ze swoim spasłym zeszytem przepisów rodzinnych najlepszym kucharzem — to do świąt w Hogwarcie nic się nie równało. Czubki drzew usypane śniegiem wyglądały, jakby zostały przypudrowane, górki pokryte puchem złudnie przypominały małe, białe kopułki, a sam zamek z ciemnego kamienia wystawał na krajobrazie, jak świeczka na torcie. Dan jednak lubiła najbardziej to, co kryło się w środku — niezliczone choinki poubierane w śliczne bombki dopasowane do kolorów domów, kolorowe światełka, zapach przypraw korzennych spowijający korytarze i nieco serdeczniejsze uśmiechy mieszkańców szkoły. Tak właśnie sobie wyobrażała słowo „bajka". Może było jej odrobinę żal, że święta nie spędzała z rodziną, ale po tych pięciu latach miło było znowu spędzić święta tutaj.  No i może odrobinkę cieszyła się z tego, że odbędzie się bez krzyków Estelli o porządki. Drugą stroną monety były dodatkowe zajęcia, na które sama się zgodziła, co się za tym wiązało — brak przerwy od sprawdzania esejów i zadań.

Zmęczona nieustającym mętlikiem opadła na miękkie łóżko i przymknęła oczy. Brunetka chciała w końcu zrobić coś dla siebie, coś, co by ją odprężyło i na chwilę pozwoliło zapomnieć o obowiązkach. Było zbyt późno, żeby się przejść do Hogsmeade, w bibliotece pewnie by trafiła na jakiegoś ucznia, a na uprzejmą rozmowę ochoty nie miała, głodna również nie była, więc kuchnia odpadła... ale wzięłaby ciepłą kąpiel i by się wyspała. Z miłym uczuciem na sercu wstała i zgromadziła kilka rzeczy potrzebnych do kąpieli. Było ich sporo. Nie chcąc nieść dodatkowej kupy rzeczy z powrotem, zrzuciła z siebie grube, zimowe ubrania i ubrała szlafrok. Było na tyle późno, że żaden uczeń z garstki, która pozostała na święta nie powinien błąkać się po korytarzach. Zadowolona krukonka opuściła swoje kwatery i ruszyła w stronę łazienki prefektów. Co prawda nie była ona przeznaczona dla nauczycieli, ale nikt upoważniony do korzystania z niej nie został na święta. Nie widziała więc przeszkody na skorzystaniu z niej. Po krótkiej chwili intensywnego spaceru znalazła się we właściwym zaułku korytarzu i szepnęła hasło, drzwi drgnęły, pozwalając się swobodnie pchnąć do przodu. Danielle lubiła to miejsce, była tu tylko raz wcześniej za swoich lat szkolnych. W powietrzu zawsze wisiał przyjemny ziółkowy zapach, unoszący się z kraników od płynów do kąpieli. Światło było delikatnie przyćmione, a płócienne zasłony dodawały miejscu miłego uroku, kontrastując z marmurowymi powierzchniami. W pomieszczeniu było ciepło, zrzuciła więc z siebie szlafrok i podeszła do umywalki, aby zalać resztkę szamponu wodą. Nie lubiła marnować rzeczy, na które ciężko pracowała. 

- Spodziewałem się po tobie lepszych manierów Addington, pukanie jest jedną z podstaw. 

Podskoczyła w miejscu, prawie upuszczając szklaną butelkę. Przeklęła cicho i wypuszczając ciężki oddech, się odwróciła. Tom spokojnie siedział w jednym rogu basenu napuszczonego parującą wodą, pokrytą wielką warstwą piany. Bezwstydnie jej się przyglądał, a ona miała wrażenie, że próbuje nie przeoczyć żadnego kawałka jej skóry. 

- Nie wyglądasz mi na prefekta ani kapitana drużyny quidditcha. Więc nie spodziewałam się tutaj nikogo, na pewno nie ciebie. - zdenerwowana zaistniałą sytuację poczuła potrzebę tłumaczenia swoich poczynań. - Więc zgodnie z moimi manierami przepraszam cię za najście. Dobranoc Tom. 

Złapała swój szlafrok, jak ostatnią deskę ratunku i nie patrząc na niego, zaczęła dreptać w stronę drzwi, próbując się znowu ubrać. Usłyszała za sobą aksamitny plusk wody i przyspieszyła kroku.

- Zaczekaj. - odruchowo się odwróciła i z irytującym upokorzeniem zacisnęła przez chwilę oczy. - Jak ci mijają święta?

Niedowierzanie malowało się na ich obydwu twarzach. Wiedziała, że nie to chciał powiedzieć. Pasek szlafroka zawiązała w niechlujny węzeł i mniej skrępowana, postarała się znaleźć odpowiedź.

- Dobrze, dobrze. To znaczy męcząco, zgodziłam się na przeprowadzenie dodatkowych zajęć dla słabszych uczniów. - skinął głową, kilka kosmyków wilgotnych włosów opadło mu przez oko. Dziwny dreszcz jej ścisnął nogi. Bez przerywania kontaktu wzrokowego wskazał podbródkiem na brzeg basenu.  Och, jaka Danielle czuła się głupia. Zanim pomyślała podeszła do krawędzi i usiadła, zanurzając nogi w ciepłej wodzie. Dystans był na tyle komfortowy, że nie byli sobie na wyciągnięcie ręki, ale nie musieli podnosić głosu, aby rozmawiać. - Jeszcze ten Leander Nott. Wiem, że eliksiry rozumie szybciej, niż miotła lata, ale zaklęcia i uroki... za którymś razem coś powoli zaczyna się mu układać. Jak tak dalej pójdzie, to SUM-ów nie zda nawet za dziesięć lat.

Mężczyzna fuknął, tłumiąc coś na wzór śmiechu. Wpędziło jej to mały uśmiech na usta, bo zdała sobie sprawę z tego, jak niemiła była. Pokręcił głową z dezaprobatą.

- A tobie, jak mijają święta Tom?

Zawiercił się i ofiarował jej nieodgadnione spojrzenie. Zimne uczucie ścisnęło jej serce. Chociaż nie mogła odczytać jego wyrazu twarzy, miała wrażenie, że ta reakcja mówi „nie chcesz wiedzieć". Nie była pewna, czy ma rację. Od czasu kłótni o zachowanie ślizgonów nie rozmawiali na osobności, nie ignorowali się, ale rozmowa stawała na uprzejmościach wymienionych przy stole w jadalni. Danielle nie była pewna tego, czy się go boi. Zranił ją, przestraszył ją. Odkąd się znali, wiedziała, że robi złe rzeczy, że krzywdzi ludzi. Nigdy wcześniej jednak nie czuła, że coś jej realnie grozi. Wytłumaczyła to sobie tym, że chodziło jednak o śmiertelnie poważny temat. Horkruksy. Oczywiście, że gwałtownie zareagował na możliwość, że Dumbledore odkrył jego sekret i że to ona mu w tym pomogła. Na brodę Merlina, sama by się pewnie zdenerwowała. Ale... Dan nie potrafiła sobie wyobrazić, że zrobiłaby komuś krzywdę. Ludzie są różni — tłumaczyła sobie, a ona i Tom są znajomymi, taka jednorazowa sytuacja nie powinna zaprzątać jej głowy. Pomimo tego odsunęli się nieco od siebie.

- Powiedziałaś, że nie chcesz nic wiedzieć o moich planach.

- Tak. - popatrzyła na niego, delikatnie zarysowane mięśnie na klatce odznaczały się pomiędzy marmurem a murem piany. - Myślałam, że może robiłeś coś poza planowaniem masowego mordu.

Mogłaby przysiąc, że prawie przewrócił oczami.

- Danielle obydwoje wiemy, że nie byłem na świątecznym jarmarku, nie piekłem pierników, nie stroiłem choinki w Wielkiej Sali ani nie chodzę śpiewać kolędy. - sarkazm w jego głowie był prawie trujący. Wiedziała, że zaraz pora się zbierać. Riddle, jakby czytając w jej myślach, złagodził ton głosu do normalnego. - Byłem ci kupić prezent. Nie dałem ci go w dzień świąt, bo dopiero dzisiaj wróciłem. 

- Dziękuję, nie musiałeś.

- Chciałem, mój pierścień to nie najbardziej damska biżuteria. Więc to po części prezent świąteczny, a po części podziękowanie za trzymanie go w bezpieczeństwie.

- Nie musisz mi teraz dawać prezenty za to, że nic mu się nie stało. Traktuje go, jako właśnie prezent, a nie coś na przechowanie. Mogę ci go oddać, jeśli ulży ci na sumieniu.

- Danielle.

Jej własne imię przeszyło jej uszy jak gwoździe. Wiedziała, że się szybko podirytowała, chociaż nie rozumiała czemu. Wstał i podszedł bliżej, zatrzymując się tuż przed nią. W ciepłe ręce ogrzane wodą złapał jej dłoń i spojrzał na pierścień. Dopracowane złote krawędzie delikatnie spoczywały na skórze kobiety, pierścień wyglądałby niemalże ładnie, gdyby nie masywny czarny kamień. Wzięła urwany oddech, rozglądając się po suficie łazienki.

- Dałem ci go, ponieważ chciałem, żebyś miała kawałek mojej duszy, mam nadzieję, że ten najlepszy. Należy do ciebie pod każdym względem. - pokryła ją gęsia skórka. Były to słowa o wielkiej wadze i nie była pewna, czy napawają ją radością, czy rozpaczą. Tyle lat godziła się z rozpadem ich relacji, z końcem. Stawiała mury wyższe i wyższe, aż w końcu sama nie widziała co jest po ich drugiej stronie. A on wrócił i w ciągu trzech miesięcy ostrożnie zabierał cegle po cegle, aż w końcu ich wzrok się spotkał nad krawędzią emocjonalnego więzienia, które sobie sama wybudowała. - Wiesz, że nie często piję alkohol. Zawsze byłem zdania, że ogłupia ludzi. Na ślubie Blacka, teraz już Blacków, jednak zmieniłem zdanie. Alkohol może nam też coś uświadamiać.

Nadal nie puścił jej dłoni. Chociaż to on stał przed nią nagi, zakryty od pasa w dół jedynie pianą, to właśnie Dan czuła się całkowicie obnażona. Siedząc w durnym szlafroku z nogami w wodzie i jego rękach na swojej, czuła się całkowicie bezbronna i otwarta jak księga, gotowa do przeczytania.

- Dlaczego?

- Przeszło mi przez głowę, jak to jest możliwe, że postawiłem cokolwiek ponad tobą Addington.

Gwałtowne ciepło poparzyło ją w policzki, a bicie serca przyspieszyło, jakby było częścią jakiejś orkiestry. Wiedziała, że ta konwersacja nie zmierza w dobrą stronę. Wiedziała, że jeśli zaraz się niej nie wycofa, to sama powie coś, czego będzie żałowała.

Chociaż sobie z tego nie zdawała sprawy, było już za późno.

- Dlaczego odszedłeś?

- Musiałem. Ten plan jest jedyną pewną mi rzeczą od parunastu lat, jedynym stabilnym celem. Całość jest jedyną rzeczą, jaką znałem w swoim życiu i chciałem. - puścił jej dłoń i złapał pasmo jej włosów. - Potem wpadł mi do głowy idiotyczny pomysł, że cię poznam, że może się przydasz. Najgłupsza rzecz, jaką postanowiłem. Miałem cię oszukać i wsadzić w pułapkę lojalności. 

Podszedł krok bliżej, stając niemalże pomiędzy jej nogami. Ciepły oddech z jego ust odbijał jej się na twarzy. Nigdy nie widziała u niego takiego ożywienia, widać było u niego frustrację, zmieszanie i coś, czego nie mogła ubrać w słowa.

- To ja wpadłem w pułapkę, której nawet celowo nie zastawiłaś. Odkąd pierwszy raz pomyślałem, że twój uśmiech jest piękniejszy od każdego złota, moje plany zaczęły się kruszyć. Mój cel życiowy zaczynał się uginać pod ciężarem myśli o tobie. Straciłem sens Danielle, nie wiedziałem, co robić. Dlatego postanowiłem, że muszę się oddalić. 

- Więc to zawsze było ja albo twoje plany.

- Tak.

Pasmo jasnych włosów wyślizgnęło mu się spomiędzy palców. Ku jej olbrzymiemu zdziwieniu zdecydowanym ruchem złapał ją za na nogi tuż nad kolanami. Oddech stanął jej w gardle, spojrzenie miał roziskrzone.

- Tak przynajmniej myślałem, ale przekonałem się o tym, że się myliłem. Przez ostatnie pięć lat nie było dnia, kiedy bym o tobie nie pomyślał. Przez ostatnie trzy miesiące nie było dnia, kiedy bym nie myślał, jak to naprawić. Przez ostatni miesiąc nie było dnia, kiedy bym nie gotował się ze złości na myśl, że jesteśmy przyjaciółmi. Chcę cię dotykać, trzymać blisko i rozmawiać z tobą o wszystkim. - jego ręce przesunęły się kilka centymetrów wyżej, Danielle nie mogła odwrócić wzroku od jego oczu. - Powiedz mi, że nie dręczy cię to samo, a przysięgam, że nigdy więcej nie poruszę tego tematu i cię zostawię w spokoju.

- Odpowiedz mi najpierw na pytanie, które zadałam ci przez „Borginem i Burkesem".

Danielle się bała, że to właśnie zrujnuje całą rozmowę i cały jej postęp. Po tylu latach jednak wiedziała chociaż tyle, że nie chce dwa razy wdepnąć w tą samą rzekę, jeśli nie może usłyszeć prawdy — nie ważna, jaka by była.

- Czy cię kocham? - złapał jej twarz obydwoma dłońmi, przyciągając ją bliżej do siebie. - Na litość Merlina... Dan ja-

- Rozumiem. Mówiłeś, że jesteś dzieckiem amortencji i jaki to ma skutek, ja tylko myślałam... - delikatnie odsunęła jego ręce. - Myślałam, że może jednak.

Bez ostrzeżenia złapał ją pod pośladkami, unosząc w powietrze. Oplotła go nogami i skonfundowana obrotem spraw w milczeniu patrzyła, jak w ułamku sekundy odsunęli się na środek basenu.

- Jeśli ty i twoje dobre maniery jeszcze raz mi przerwą, to będę zmuszony cię tu upuścić. - twarz ułożyła mu się w poważny wyraz, złapała się go za szyję i w milczeniu czekała na dalszą odpowiedź. - Nie wiem co, to jest miłość. Nie kocham niczego, koloru, pory roku, zajęcia, swoich planów. Więc nie wiem co, to jest. Wiem, że ty kochasz niebieski, swoją rodzinę, przyjaciół, miód pitny, sok dyniowy, pomaganie innym. Ja nie mogę tego porównać. Wiem jednak, że jeśli jest dla mnie możliwa miłość, to czuję ją tylko do ciebie. Więc kocham cię na tyle, na ile to możliwe Addington.

W milczeniu przyglądali się sobie przez chwilę. Jedną ręką rozwiązał słaby węzeł od szlafroka. 

- A ty? Kochasz mnie Danielle?

W milczeniu przytaknęła głową. Subtelny, ale szczery uśmiech rozlał się po jego twarzy. Z utęsknieniem ją pocałował, jakby czekał na to całe wieki. Tak bardzo łaknęli wzajemnej bliskości i tak bardzo to wypierali przez ten cały czas, że nagłe spełnienie tego życzenia wydawało się odurzające. Tom przyciągnął ją bliżej siebie, jakby każdy cal między nimi groził zakończeniem tej chwili. Mokrą ręką przeczesał jej miękkie włosy, napawając się ich dobrze znanym zapachem. 

Czuł się jakby po długim czasie duszenia się, w końcu wziął głęboki oddech. Czuł ulgę. Wsunął rękę pod jej szlafrok, delikatnie gładząc ją po plecach — każde drobne wybrzuszenie, dobrze znany mu pieprzyk czy mała blizna sprawiały, że czuł, że wszystko jest na swoim miejscu. Tom nie był pewny czy podjął dobrą decyzję. Coś przyciągało go do krukonki jak ćmę do światła. Nawet jeśli był od niej oddalony i tak wypełniała mu całą głowę, kiedy był obok, to natarczywe myślenie ustępowało. Mężczyzna czuł się zazwyczaj zadowolony, kiedy już mowa była o pozytywnych emocjach. Ale to jak się czuł przy niej, tak sobie wyobrażał szczęście. Obawiał się, że historia się powtórzy, nie chciał jej stracić po raz drugi, bo czuł, że wtedy nie byłoby już odwrotu. Pragnął iść swoją ścieżką, budować swój plan i osiągać sukces, ale z nią po boku? Riddle czuł, że mając brunetkę, może zrobić naprawdę wszystko. Zdawał sobie sprawę, że była mu potrzebna, aby złagodzić obsesyjne myśli stojące na przeszkodzie skupienia nad planami. Była mu też potrzebna jej lojalność, ponieważ był już pewny, że Dumbledore zdaje sobie sprawę z ich bliskości i potencjału wykorzystanie jej wiedzy na jego temat. Ciepłe usta przylegające do jego szyi w małych pocałunkach wypędziły z niego każdą koherentną myśl, jaką posiadał. Jego ciało przeszedł mu dotychczas nieznany dreszcz i mdlejąca potrzeba bycia jak najbliżej fizycznie, jak się da. Była taka piękna jak niewinna łań — obraz życia, niewinności i wolności. Danielle była też cholernie mądra, nigdy go to nie przestawało zaskakiwać. Ale co go najbardziej fascynowało, to jak wielkie serce miała — wydawało się, że potrafiła zdzielić skrawek każdemu, kto był w potrzebie. Tak, uwielbiała pomagać i dbać. A mizernie małe i gorzkie serce Toma chciało jej całe dla siebie, bo jego miało miejsce tylko dla niej. Uniósł ją lekko w górę i po chwili ustawiania, przycisnął z powrotem na dół. Miękkie jęki zalały łazienkę prefektów, a on przez chwilę zapomniał jak ma w ogóle na imię. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro