Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

PROLOG

Brunet patrzył na nią swoim chłodnym spojrzeniem, jednak mimika jego twarzy zmieniła się na nieco bardziej uwolnioną.

- Za kilka dni kończę pracę i wyjeżdżam daleko stąd. Dobrze, że przyszliście, chciałbym się w końcu pożegnać tak, jak przystało.

- Nie wrócisz?

- Wrócę, ale wtedy już nie będzie niczego. - ku jej olbrzymiemu zdziwieniu jego dłonie wślizgnęły się pod jej płaszcz i spoczęły na jej talii. Przyciągnął ją do siebie tak, że stykali się klatkami. Jej oddech stał się dużo płytszy. - Pocałujesz mnie ten jeden ostatni raz?

- Kochasz mnie? 

Pytanie opuściło jej usta wcześniej, niż zdążyła nad nim pomyśleć. Obserwowała, jak jego twarz się zmienia, miała wrażenie, że za jego mleczną skórą zaraz ujrzy kręcące się śruby i inne elementy maszyny. Przybrał bezwyrazową maskę.

- Pocałujesz mnie?

Pozwoliła pytaniu wyślizgnąć się ze sceny. Przegrała.

- Jeśli przestaniesz mieć ten nijaki wyraz twarzy.

- Dlaczego? - lekko zmarszczył brwi.

- Bo nie chce się całować ze ścianą. - na jego blade usta wkradł się mały uśmiech, w tej chwili łzy wylały się gładką falą z jej oczu. Zanim zdążył zareagować na ten widok, obdarzyła jego usta delikatnym pocałunkiem. Stali tak przez chwilę nie czując nic oprócz ruchu własnych warg oraz dotyku napierającej na siebie skóry. Wkrótce jednak pocałunek został złamany przez jej odsunięcie twarzy. Położyła jedną rękę na jego klatce, a drugą zakryła usta, jego ręce pozostały w bezruchu na jej talii. Widział, wręcz czuł, że chciała coś powiedzieć. Czuł, że byłyby to tak mocne słowa, że potrafiłyby go obrócić o trzysta sześćdziesiąt pięć stopni. Miał wręcz nadzieję, że tak się stanie. Jednak z jej ust nie wyszły żadne słowa, jedynie łkanie. Pogrążona w szybko rozwijającym się płaczu, odwróciła się i znikła w ciemnej uliczce.

A Tom stał tam, długo. Dopiero kiedy Alphard opuścił sklep i spojrzał z uniesioną brwią na jego twarz pokrytą rozsmarowaną, karminową pomadką, obudził się. Wszedł do środka gotowy wyrzucić z głowy wszystkie wspomnienia z brunetką. Pozostał jedynie posmak słonego od łez i bólu pocałunku, i widmo grzejącego dotyku na jego klatce.

- Caractacus.

- Tak, panie?

- Mów do mnie Lord Voldemort.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro