Rozdział 2
Mięśniak i laluś weszli do baru. Taufi poklepał stolik.
-Usiądź sobie, ja nam coś wezmę.- Oznajmił, podchodząc do lady. Naren posłusznie zajął miejsce i schował twarz w dłoniach. Jeszcze raz, jeszcze raz zebrać myśli. Dowie się, który skurwiel wysadził budynki cywilne. Kto mu zranił psa... I zabił siostrę. Której w cholerę nie znosił, ale mimo wszystko z nią dorastał, gdy ojciec ich zostawił. Nie zasługiwała na to, co jej zrobiono. Więc dowie się kto wydał rozkaz, kto użył ładunków, kto...
Uderzenie ciała o blat. Naren zsunał dłonie z oczu. Dwóch dresów przyciskało Taufiego do lady.
-Odważny jesteś kurduplu, aby się tu pokazywać. Jakbyś zapomniał, wciąż nam wisisz.
-Ej, za niedługo zbiorę od tych winnych mi i wam od...- Bam. Uderzyli jego głową w drewno. Chłopak syknął z bólu, krew popłynęła po jego czole.
-Panowie, panowie, spokojnie.- Naren podszedł do trójki. -Jestem pewien, że możemy to załatwić pokojowo...
-A ty kto niby? Jego aniołek stróż?- Jeden puścił Taufiego i wyjął nóż, z uniesioną głową i wysuniętą do przodu brodą. Łysol, wysoki, ale nie wyższy niż nasz bohater. Dres zmierzył go wzrokiem. -Ej, a ty to nie żołnierek?
-E, no.- Drugi, blondyn pokryty kolorowymi tatuażami zerknął, wciąż trzymając czarnowłosego. -Jak tylko pojawiło się zagrożenie, uciekł do tych bezpiecznych, hm?
-Bałeś się i zostawiłeś swoich? Nic cię nie obchodzi co nam robią?- Łysol wyszczerzył się. Po prostu grał mu na emocjach, sam nie był zbytnim patriotą. Ale wkurwił go. Naren i tak był zdenerwowany, ale on przesadził. Śmiał mówić, że go nie obchodzi...
Nim sam się zorientował co robi, jego pięść uderzyła w brzuch stojącego przed nim, tam jeszcze się wykręcając. Nieprzygotowanego łysolka odrzuciło do tyłu, nie utrzymał się na nogach i upadł na ziemię, ściskając się za miejsce uderzenia. Blondyn otworzył szeroko oczy i puścił leżącego, gotowy pomścić towarzysza. Jednak nie docenił chłopaka którego unieruchamiał. Taufi podciał mu nogi i ogłuszył go butem, przy okazji łamiąc mu nos.
-Dlatego właśnie, moja morderczko...- Chłopak podszedł do łysego i kucnął prze nim. -Nie pierdolimy się z Taufi Incorporated.
Czarnowłosy wstał i odwrócił się do swojego żołnierza. Spojrzał za niego, po czym wziął butelkę z na wpół wypitą zawartością i... Rzucił w niego.
Naren od razu poznał ich dawno wypracowany, popisowy trik. Odruch jeszcze mu nie zanikł, skoro bez zawahania złapał butelkę i zamachnął się na przypuszczalną osobę za nim. I nie mylił się, szkło uderzyło w twarz kolejnego dresiarza. Których, jak teraz zauważył, było o wiele za dużo wśród klientów. Wszyscy patrzyli na nich, jakby szykując się.
-To ten tego...- Taufi poprawił czapkę. -Dziękujemy za gościnę.- Oznajmił, spokojnie wychodząc z baru, jakby nic się nie stało. Naren po chwili poszedł za nim. Barman zajął się ścieraniem plam krwi, a wszyscy wrócili do swoich zajęć. To najwyraźniej była tu rutyna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro