Rozdział XII
*Pierwsza próba*
W Nowym domu spędziłam noc, ale i to miejsce szybko opuściłam. Dotykając złotej gwiazdki zobaczyłam zapis Kari. 0 LV... No naturalnie wieczna pacyfistka nie zdobyła go ani trochę. Zignorowałam to i nadpisałam grę. Spojrzałam na miejsce gdzie po walce z MTT stał Patrick. Tym razem nikogo tam nie było. Przepełniona determinacją wróciłam do realiów. Spojrzałam na długą, jasną salę. Na drugim końcu widziałam dwie sylwetki. Szybko ruszyłam między kolumnami. Ściskając w dłoni nóż spojrzałam szeroko otwartymi oczami na Kari i Sansa. Lekko przekrzywiłam głowę na prawą stronę i wpatrywałam się w nich nawet nie mrugając. Karolina drgnęła i zrobiła krok w tył, a szkielet złapał ją za rękę. Poczułam, że mimowolnie się uśmiecham, a kiedy moja "siostra" zrobiła kolejny krok w tył zaczęłam się śmiać. Najwyraźniej nie było to normalne, bo na twarzy Kari malowało się przerażenie, a Sans patrzył na mnie jak na wariatkę, którą najwyraźniej byłam.
-Co siostrzyczko?- Powiedziałam nie odrywając wzroku z młodszej dziewczyny i przechyliłam głowę w drugą stronę.- Boisz się mnie?
Dziewczyna przytuliła się do szkieleta i znów na mnie spojrzała.
-Pat? Cz- czemu ty to robisz? Dla-dlaczego wszystkich zabijasz?
-Bo tak jest łatwiej- znów zaczęłam się śmiać.- Poza tym to fajna zabawa. Niesamowita satysfakcja. Uczucie nie do opisania. Kiedy zanurzasz broń w ciele przeciwnika. To takie mrowienie w całym ciele rozchodzące się od palców. Krew zaczyna krążyć szybciej, a ty chcesz się śmiać. Nie dlatego, że to zabawne, tylko ze szczęścia. Z przyjemności.
-Kiedy się tak zmieniłaś? Pamiętam jeszcze jak śmiałaś się z normalnych rzeczy, a nie z mordowania.
-Nie wiem. Może zawsze taka byłam? A może zmieniłam się pięć lat temu. W sumie, to nie obchodzi mnie to. Teraz łaskawie się odsuń, bo zamierzam zmienić ten szkielet w garstkę płu, a ty raczej nie chcesz być w polu moje go rażenia.
Zaśmiałam się i ruszyłam na Sansa. Szkielet wyciągnął przed siebie dłoń, a ja odleciałam do tyłu. Uderzyłam w kolumnę na wysokości kilku metrów. Spadłam na ziemię i usłyszałam jak łamią mi się kolejne kości. Moje HP spadło nagle do zaledwie połowy. Zamrugałam oszołomiona. Podniosłam się i wyciągnęłam z plecaka stek. Szybko połknęłam posiłek zwiększając moje HP. Kości zaczęły się zrastać jednak kiedy postawiłam krok w przód upadłam na ziemię. Moja lewa noga była złamana, a mięso najwyraźniej nie podniosło poziomu mojego zdrowia na tyle żeby kość się zrosła. Podniosłam się krzywiąc i spojrzałam na szkielet nadal obejmujący Kari w pasie.
-Wiesz co?- Powiedziałam do niego i znów się uśmiechnęłam.-Chyba będziemy kwita jeśli teraz ja połamię ci wszystkie kości.
Odskoczyłam na bok widząc nadciągający atak. Znów coś zjadłam i tym razem mogłam stanąć na lewej kończynie dolnej. Przekrzywiłam głowę widząc wielką latającą czaszkę, a za nią kilka kolejnych. Wyminęłam prawie wszystkie promienie. Prawie. Ostatni mnie trafił, a ja poczułam pieczenie w połowie ciała. Cholerstwo parzyło. Pomimo ran skoczyłam na kupę kości, ale nagle i on i Karolina zniknęli. Spadłam na ziemię i usłyszałam coś jak trzask ognia w kominku. Obróciłam się do źródła dźwięku i zobaczyłam Sansa i Kari. Nim zdążyłam zareagować trafiło we mnie kilkanaście kości. Moje HP spadło do zera.
*Druga próba*
Zdenerwowana nacisnęła Reset i pojawiłam się przy gwiazdce. Zaczęłam cicho lawirować między kolumnami. Kryjąc się za jedną z nich postanowiłam ocenić położenie wroga. Zobaczyłam jak Kari popycha Sansa.
-Prosiłam cię o coś! Miałeś jej nie zabijać!
Białe iskierki w oczodołach szkieletu obróciły się, tak jakby wywrócił oczami. Podszedł do zielonookiej i wziął jej twarz w kości dłoni.
-*ona i tak za chwilę naciśnie reset i tutaj wróci. Może jeśli będę ją zabijał zrozumie, że nie ma szans i odpuści.
Starł łzę z jej policzka i pocałował ją w czoło. Zdegustowana odwróciłam wzrok i wytknęłam język. Ruszyłam na szkielet z nożem w górze, jednak znów zostałam chamsko rzucona w kolumnę. Tym razem jednak uderzenie nie było tak silne i znów zaatakowałam. Jednak Sans ominął mój atak. Z uśmiechem zaczęłam unikać kości nadlatujących w moją stronę. Ani te niebieskie, ani klasycznie białe ni sprawiały mi już najmniejszego problemu. Jednak kiedy po moim kolejnym ataku szkielet wysłał na mnie blastery nie było tak miło. Kilka z nich mnie trafiło i byłam zmuszona do zjedzenia czegoś. Przez moje kolejne trzy tury odnawiałam HP, które stale spadało przez ataki szkieleta. Jednak zaraz po tym Sans rzucił mną w ścianę, a w miejscu, w którym spadłam pojawiły się kości, które zabrały resztę punktów zdrowia.
*trzecia próba*
Znów uderzyłam przycisk Reset i z psychicznym uśmiechem zaczęłam lawirować między kolumnami. Moja znajomość ataków nadal była zbyt mała i po kilku minutach znów zobaczyłam jak moje HP wynosi 0.
*No hejo. Walkę z Sansem życia zamierzam podzielić na kilka części, a każda z nich ma być podzielona na mniejsze części, którymi, jak widzicie, były, są i będą próby. Do przeczytania ^^*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro