Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IV

*Czas teraźniejszy*

Obudziłam się zwinięta w kłębek na fotelu. Na całe szczęście ktoś zabrał mi herbatę i zawartość kubka nie wylała się na mnie. Wygrzebałam się z kocy i wyciągnęłam telefon Kari z plecaka. Na ekranie widniało już zrobione przez moją siostrę selfie oraz godzina 23:11. Trochę spałam. Przetarłam oczy i ruszyłam do pokoju. Kari spała przy zapalonym świetle, zapewne dla tego, żebym wiedziała gdzie idę gdybym obudziła się w nocy. Jak zwykle miała rację.

-Jeśli umie czytać z fusów, to nauczyła się tego trochę za późno- czarnym humorem przypomiała o sobie Chara.

Zaśmiałam się pod nosem ignorując Frisk, która już zaczęła krzyczeć na Charę, że nie ma się śmiać z tak tragicznej sytuacji.

-Frisky- powiedziałam wchodząc do łazienki, a dziewczyna umilkła.- Ta "tragiczna sytuacja" miała miejsce 5 lat temu. Nie musisz odrazu się wydzierać na Charę.

-Przepraszam. ja...

-Tak wiem, że chciałaś dobrze.

Wzięłam szybki prysznic gadając z dziewczynami. Dziwaczne. Gadam sama ze sobą i to na głos, pod prysznicem. Ale to jest u mnie norma, przyzwyczaiłam się do bycia dziwaczką nie mogącą pogodzić się ze śmiercią bliźniaka i obwiniającą o to górę.

-A tak w ogóle- powiedziała w trakcie rozmowy Frisk.- To jak dowiedziałaś się o tym, że Patrick nie żyje?

-A to podobno ja jestem nietaktowna- skomentowała wszystko Chara widząc, że skuliłam się słysząc pytanie młodszej dziewczyny.

Siedziałam na dywanie mając wrażenie, że przedemną siedzą dwie postacie. Zapewne słabe światło, zmęczenie i bujna wyobraźnia miały w tym wiele udziału, ale nie można było zapominać o moim szaleństwie. Zanużyłam się w bolesnych wspomieniach, a razem ze mną dwie pozostałe dziewczyny.

*5 lat wcześniej*

Zamrugałam oczami i rozejrzałam się po pokoju. Leżałam w pozycji pół siedzącej, ze słuchawkami, podłączonymi do rozładowanego telefonu, na uszach. Koło mnie leżała zakartowana książka z cyklopem na okładce. Musiałam zasnąć czekając na Patricka, którego nie było. Byłam tego pewna, bo gdyby wrócił nie bolał by mnie kark, było by mi ciepło, a z łóżka nade mną byłoby słychać donośne chrapanie. Miałam złe przeczucia. Ruszyłam do kuchni zjeść śniadanie i starając się stłumić nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Niestety na marne. Robiąc sobie jajecznicę prawie ją przypaliłam starając się odgonić nieprzyjemne myśli. Niewiele obchodziło mnie to iż jajka były mocno przesolone. Moje myśli biegały w okół Mt.Ebbot i mojego bliźniaka. A jeśli osunęła mu się noga i rozbił sobie głowę o kamień? Może potrzebował mojej pomocy? Przez dłuższy czas ponure myśli nie opuszczały mojej głowy. Dopiero koło godziny 16 zaczęłam sobie wmawiać, że może przenocował u kolegów i wróci wieczorem, czyli dla niego koło 22 godziny. Mama któregoś z jego przyjaciół przywiezie go pod dom, a on powie, że nie zwrócili uwagę na godzinę kiedy grali w jakąś strzelankę. Że mama i kolega namawiali go do tego żeby został na noc, a oni zadzwonią i wytłumaczą wszystko, ale on upierał się, że musi wrócić, bo na pewno jego panikująca bliźniaczka czeka na niego i nie może zmrużyć oka, ze strachu o niego. Więc położyłam się spać mając nadzieję, że rano usłyszę jego chrapanie z górnego łóżka. Jednak kolejnego ranka zamiast usłyszeć znajomy i uspakajający dźwięk usłyszałam płacz mamy. Na bosaka zbiegłam do kuchni po drodze widząc przybitą Kari idącą do swojego pokoju. Wbiegłam do kuchni i spojrzałam na mamę wylewającą łzy przy telefonie kuchennym.

-Jest pani pewna?- Mówiła przez łzy, a po chwili zakreśliła kolejny numer na jakiejś kartce.- Dziękuję.

-Mamo co się stało?- Zapytałam w momencie kiedy moja ciemnowłosa rodzicielka odkładała słuchawkę telefonu.

Odwróciła do mnie zapłakaną twarz. Dodałam do siebie fakty zanim zdążyła otworzyć usta.

-Pat... Patrick... on nie poszedł do Davida... poszedł na górę Ebbot i... tak mi przykro córeczko.

Nie zdołałam powstrzymać łez. Nie został na noc u kolegi. Nie zapomnieli ustawić zegarka, nie przyjechał o późnej godzinie, żebym się nie martwiła. To wszystko co sobie wmawiałam nie było prawdą i moje przeczucie, że coś mu się stało było trafne. Był kolejnym, który nie wrócił z góry Ebbot. Dziewiątym, który z głupiego powodu nie wróci do rodziny. Kolejnym, który zostanie częścią legendy o górze odbierającej najbliższych. Nic nie słuchając pobiegłam na górę i zamknęłam się w pokoju. Mając gdzieś dobijanie się rodziców i próby pocieszenia mnie. Czując wielką pustkę wylewałam litry łez i rwałam sobie włosy z głowy. Przeklinając dumę, górę Ebbot i kolegów Patricka, którzy namówili go do wejścia na ten szczyt, starałam się powstrzymać przed podcięciem sobie żył. W tragicznym stanie, porwanej koszuli nocnej i czerwonymi od łez oczami zasnęłam na zimnej posadzce łazienki zmęczona płaczem i bólem w sercu.

*Perspektywa Narratora*

*Czas teraźniejszy*

Kari obudziła starszą siostrę, która zasnęła na dywanie. Dziewczyna nie odpowiadając na pytania zielonookiej pognała do łazienki i ubrała się. Następnie dalej nie zwracając uwagi na młodszą dziewczynę, ani Charę i Frisk pytające co się dzieje pobiegła do Toriel.

-Ma... Pani Toriel- zaczęła odrywając kozicę od książki.- Jak wyjść z Ruin?

Kobieta zsunęła okulary i wstała z fotela.

-Spodziewałam się tego moje dziecię. Ale nie mogę was z tąd wypóścić.

Odeszła gdzieś, a blondynka pognała za nią. Przeszły cały korytarz kiedy kobieta zatrzymała się przed wielkimi drzwiami.

-Za nimi czeka niebezpieczny świat. Nie możecie stąd wyjść i zginąć, tak jak poprzednie dzieci. Jak twój brat.

-Pani Toriel, ale ja muszę z tąd wyjść.

Dziewczyna znalazła się w polu.

-Więc udowodnij, że jesteś na tyle silna, by przeciwstawić się temu światu.

Toriel zaczęła machać rękami, a w stronę dziewczyny poleciały kule ognia.


*Kolejny rozdział. Znów pisany tylko przeze mnie. Kolejny na 100% pisany z Agą. A teraz zostawiam was ze wspomnieniem, przy którego pisaniu prawie się popłakałam. Do przeczytania ^^*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro