Rozdział XIII
*czwarta próba*
Umarłam przez uraz wewnętrzny. Złamane żebro przebiło płuco.
*piąta próba*
Umarłam przez poparzenie blasterami.
*szósta próba*
Mimo pomocy Chary, która zwiększyła moje HP umarłam przez atak kośćmi. Przybita do ściany niebieskimi dostałam ostatnią, białą, prosto w serce.
*siódma próba*
Umarłam przez ciskanie mną o ściany. Obite płuca i połamane kości sprawiły, że udusiłam się własną krwią.
*ósma próba*
Przebita kośćmi.
*dziewiąta próba*
Spalona przez bastery.
*dziesiąta próba*
Kiedy po raz kolejny uderzyłam w Reset, na przycisku pojawiła się rysa. Zdenerwowana ruszyłam przed siebie wymijając po cicho kolumny. Kari i Sans stali do mnie tyłem więc wykorzystałam okazję i rzuciłam w szkielet nożem. Myślałam, że tym razem nareszcie mi się udało. Jednak między mrugnięciami oczu coś pojawiło się przed szkieletem. Nawet nie coś tylko ktoś. Frisk stała zasłaniając cel lecącego noża. Liczyłam na to, że znów ją przeniknie, jak każda rzecz w nią rzucona, jednak tym razem broń wbiła się w nią jak w masło. Huk upadającego ciała zwrócił uwagę pozostałej dwójki. Otrząsnęłam się z szoku i wykorzystując zaskoczenie Sansa i Kari ruszyłam do ataku. Szkielet najwyraźniej próbował jeszcze pomóc dziewczynie, która kaszlała krwią. Złapałam za rączkę noża i wyrwałam go z piersi dziewczyny. Z rany buchnęła fontanna krwi brudząc mnie. Nie przejęłam się tym jednak i znów zaatakowałam. Jednak w momencie kiedy miałam ciąć nożem moje serce przebiła kość. Z moich ust prysnęła krew, a ja bezwładnie opadłam na ziemie znowu widząc 0 HP.
*jedenasta próba*
Szybko ruszyłam próbować po raz kolejny. Zza kolumny za którą się kryłam doskonale widać było Sansa i Kari, co okazało się czymś bardzo nieprzyjemnym. Szkielet całował namiętnie dziewczynę, której najwyraźniej to nie przeszkadzało. Coś przeskoczyło mi w mózgu. Przestałam być zdenerwowana ciągłym umieraniem, teraz nie sprawiało mi to najmniejszego problemu. Teraz ogarnęła mnie zupełnie inna wściekłość, taka, która nie pozwalała mi stać w miejscu.
-Zabawa się skończyła szkielecie- powiedziałam z uśmiechem na ustach i zaczęłam biec.
Para oderwała się od siebie ja jednak miałam cel i teraz tylko on się liczył. Nie ilość moich śmierci, nie to, że przed chwilą zabiłam swoją przyjaciółkę, nie to, że siostra krzyczała, że mam przestać. Jedyną istotną w tej chwili rzeczą było zmienienie w proch tej kupy kości. Szybko wyminęłam nadciągające ataki i cięłam nożem. Teraz leń musiał nareszcie zacząć się ruszać. Najwyraźniej wyglądałam jeszcze gorzej niż kiedy podeszłam do nich po raz pierwszy, gdyż dziewczyna wprost płakała patrząc na mnie. Wymijałam szybko ataki szkieleta i sama nie dawałam mu chwili wytchnienia tnąc nożem. Kości połamane od uderzeń w ściany, ręce poparzone przez blastery, kilka kości wbitych w ciało, niski poziom HP. Teraz nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Nie czułam zmęczenia czy bólu. Teraz chciałam tylko go zabić. Za wszelką cenę. Znów cięłam nożem i tym razem nie zostałam natychmiast odepchnięta. Zaskoczona otworzyłam oczy i zobaczyłam upadającego szkieleta. Na jego "ciele" widniała szeroka rana, z której wypływała szkarłatna ciecz. Uśmiechnęłam się szeroko i zaczęłam zadawać więcej ran. Szybko dźgałam nożem czując jak moje ciało przeszywa przyjemność z mordu. Cięłam najpierw krzyczącego, potem jęczącego, na koniec już tylko wijącego się z bólu Sansa. Po jakimś czasie jego ciało zmieniło się w proch, a ja odgarnęłam zakrwawioną ręką włosy z twarzy. Zamrugałam i spojrzałam na przerażoną siostrę z szerokim uśmiechem. Zaśmiałam się wesoło rozsypując nogą pył.
-P-P-Pat. Co się z tobą stało?-Powiedziała ledwie słyszalnie Kari.
-Jak to co? Zabiłam go. Nie cieszysz się? Przecież to wspaniałe. Nareszcie zginął- uśmiechałam się wesoło, nawet podskakiwałam z radości.
-Pat to nie jest wspaniałe- przekrzywiłam głowę słysząc jej słowa.- To... To jest straszne Pat. Ty już nie przypominasz mojej siostry.
-Ale jak to? Przecież to nadal jestem ja. Może jestem cała we krwi, ale wyglądam praktycznie tak samo.
-Nie Pat. To już nie ty- odwróciła się i zaczęła iść w stronę Nowego domu.
Zamrugałam kilka razy nie rozumiejąc.
-Kari. Ja to robiłam dla ciebie. Chciałam żebyśmy stąd jak najszybciej wyszły. Żeby nas nie zabili.
-Oni nie chcieli zabić nas. Chcieli zabić ciebie, bo chcieli bezpieczeństwa.
-Oni zabili Patricka. Zrobili by to samo z nami. Mydlili tobie oczy. To znaczy- znów kopnęłam kupkę popiołów- on je tobie mydlił.
-Nie mydlił mi oczu. Wspierał mnie kiedy tego potrzebowałam. Ja go kochałam Pat- zrobiłam krok do tyłu słysząc te słowa.- I oni wcale nie zabili Patricka.
-To dlaczego nie żyje?- Znów czułam, że coś w głowie zaczyna chodzić inaczej.
-Oni nie chcieli go zabić. On też chciał na początku iść po trupach, bo chciał jak najszybciej wrócić. Ale go od tego odciągnęli. On się z nimi zaprzyjaźnił.
-Kłamiesz!!!! Patrick nigdy nikogo by nie zabił. Dlatego zginął.
-Pat. Patricka zab...
Dziewczyna nie była w stanie dokończyć zdania. z jej gardła sterczała rączka noża. Przerażenie w oczach dziewczyny pozostało w nich kiedy wyszarpywałam broń z martwego ciała. Otarłam łzy i wytarłam ostrze, a potem wyszłam z sali Osądów.
*Ja zła nie dobra. Ale jestem z tego cholernie dumna. Postaram się dziś napisać jeszcze jeden rozdział. Do przeczytania ^^*
*PS- Zachowanie Yuno było dla mnie inspiracją*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro