Rozdział VIII
*Perspektywa Kari*
Poszłam razem z Sansem do jego domu w miasteczku Snowdin. Opowiadał mi o tym, że mieszka tam ze swoim młodszym bratem Papyrusem. Nigdzie po drodze jednak nie widzieliśmy Pat, ale przekonanie, że dziewczyna sama sobie poradzi pozwoliło mi się nie przejmować siostrą. Kiedy tylko przekroczyliśmy (wysoki) próg domu poczułam zapach spaghetti i usłyszałam ciche podśpiewywanie.
-*paps- powiedział Sans, a zza framugi drzwi od kuchni wychyliła się głowa drugiego ze szkieletów.- *to jest kari i będzie u nas gościem przez jakiś czas.
-WSPANIALE!- Papy wyskoczył z kuchni i mocno przytulił Kari na powitanie.- MIŁO MI CIĘ POZNAĆ CZŁOWIEKU! JA JESTEM WIELKI PAPYRUS I NIESAMOWICIE CIESZĘ SIĘ, ŻE ZATRZYMUJESZ SIĘ AKURAT U NAS!
Szkielet odstawił dziewczynę na ziemię i wprost pobiegł do kuchni.
-MUSISZ BYĆ GŁODNA CZŁOWIEKU! ALE NIE MARTW SIĘ! ZA CHWILĘ PODAM MOJE ŚWIETNE SPAGHETTI!
Dziewczyna zaśmiała się i odwiesiła kurtkę na wieszak. Zdejmując buty spojżała w stronę kuchni, z której wychodził Papyrus z trzema porcjami Spaghetti.
-BONE APPETIT!- Sans zaczął się śmiać, a Papyrus zdając sobie sprawę z tego co powiedział zaczął krzyczeć głośniej niż zwykle.
Kiedy szkieletowi bracia ogarnęli miednice i się uspokoili zaczęliśmy jeść. Od razu zabrałam się za pałaszowanie, praktycznie jedząc 1/10 zawartości talerza na raz.
-NYEH! WIDZĘ, ŻE JESTEŚ BARDZO GŁODNA CZŁOWIEKU!
-Tak Paps, ale proszę mów do mnie po imieniu.
-JASNE CZŁOWIEKU KARI!
W akompaniamencie Papyrusowego "NYEH!" i śmiechu Sansa zjedliśmy spaghetti.
*****
Siedziałam na kanapie w salonie razem z Sansem słuchając historii o podziemu. Szkielet akurat opowiadał o tym czym on i Papyrus się zajmują. Młodszy z braci poszedł do swojego pokoju, ponieważ nie mógł znieść żartów Sansa. Tak więc siedzieliśmy tylko w dwójkę. Kiedy szkielet doszedł do momentu opowieści o zajęciach jego brata urwał w pół zdania i zaczął wpatrywać się w nicość.
-Sans?- Zapytałam.- Wszystko okey?
-*tak dzieciaku... tylko... nie lubię o tym opowiadać- wziął głęboki oddech.-*paps nie pracuje... siedzi cały dzień w domu. kiedyś pracował w służbie u króla Asgore'a i łapał ludzi. żeby przerwać barierę, która nas tu trzymała król potrzebował siedmiu ludzkich dusz. jednak jeden z ludzi pomógł nam i udało nam się złamać czar trzymający nas na uwięzi. wyszliśmy na powierzchnię, ale ludzie nie patrzyli na nas przychylnie i nie chcieli nas tam. więc wróciliśmy tutaj. od tamtego czasu możemy wyjść, ale nie chcemy. dla was minęło kilka wieków, dla nas kilka lat, ponieważ tu czas płynie inaczej, ale ludzie nadal nas tam nie chcą. od tamtego czasu papy nie musi stawiać swoich pułapek, ani pilnować wyjścia z ruin więc... siedzi w domu.
Szkielet znów zamilkł, a ja po chwili zadałam kolejne pytanie.
-Wiem, że to dla ciebie drażliwy temat, ale... kim były Chara i Frisk?
-*uh... frisk, była osobą, która wypuściła nas na powierzchnię... ale dopiero po drugim "resecie". za pierwszym razem wyszła na powierzchnię sama, po raz drugi... po raz drugi zabiła wszystkich, a za trzecim razem nas wypuściła. chara była... jest duchem, który z nią rozmawiał za drugim razem. frisk opowiadała, że chara zmusiła ją do pójścia taką ścieżką, a nie inną.
-Wiesz o nich coś jeszcze?- Drążyłam temat kiedy szkielet zamilkł.
-*heh. nie dasz za wygraną nie?- Znów westchnął.-*frisk była ósmym człowiekiem, który wpadł do podziemia. kiedy za drugim razem zabiła wszystkich charze udało się ukształtować cielesną formę, ale dalej nie miała duszy. frisk zniszczyła całe podziemie kiedy chara jej to zaproponowała. jednak kiedy zrozumiała, że nie może tak naprawić błędów oddała charze swoją duszę, a tamta zrekonstruowała podziemie. kiedy frisk razem z nami opuściła podziemie, po krótkim czasie umarła. zabiła ją determinacja, która bez duszy po prostu zniszczyła jej ciało-musiał wziąć głębszy wdech i miałam wrażenie, że w jego oczodołach zebrały się łzy.-*chary nigdy nie znałem, ale z tego co się dowiedziałem, była pierwszym człowiekiem, który wpadł do podziemia.
Doskonale widziałam, że kolejne pytanie tylko bardziej zdołuje szkielet, jednak ciekawość wygrała.
-Przed nami... w sensie mną i Pat... spadł tu czternastoletni chłopak- przełknęłam ślinę widzą wyraz twarzy Sansa.- Znałeś go?
-*dość wysoki blondyn z niebieskimi oczami i łudząco podobny do kilka lat młodszej pat?- Upewnił się, a ja lekko skinęłam głową.-*patric?- Znów potwierdziłam.-*znałem go... był tu niedługo... chyba miesiąc w czasie takim jaki tu liczymy... potem umarł.
-A jak?
-*słyszałem tylko plotki... mówią, że ten mały, żółty wypierdek z ruin, flowey, zabił go gdzieś pod zamkiem króla. i mimo iż to tylko plotki, są bardzo prawdopodobne, zwłaszcza, że nikt inny by tego nie zrobił, a chłopak nie mógł zrobić sobie krzywdy sam. chyba, że dźgnął się patykiem.
Kiwnęłam kilka razy głową. Sans najwyraźniej zauważył, że przeszła mi ochota na rozmowę więc powiedział, że idzie spać i poszedł do swojego pokoju na górę. Na salonowej sofie długo nie mogłam zasnąć bijąc się z myślami, ale po jakimś czasie jakoś mi się to udało.
*****
Kiedy kolejnego dnia się obudziłam myślałam, że będzie lepiej, ale niestety było gorzej. Pyszne śniadanie pobudziło mnie do działania i zaraz po nim postanowiłam pójść poszukać siostry. Szkieletowi bracia powiedzieli, że mi pomogą więc po wyjściu z domu rozdzieliliśmy się. Ja miałam szukać w centrum miasteczka, Papyrus przy wyjściu z niego, a Sans miał sprawdzić w lesie. Sprawdziłam w hotelu, gdzie recepcjonista powiedział, że jakaś dziewczyna wyszła kilka minut zanim weszłam. Przepytałam wszystkie potwory, sprawdziłam w domach, ale miałam wrażenie, że się mijałyśmy. Do godziny 23 krążyłam po Snowidin sprawdzając każde miejsce po kilka razy jednak jej nie znalazłam. Umówiliśmy się, że o 23:30 spotkamy się w domu szkieletów. Tak więc wolnym krokiem poszłam tam nadal się rozglądając, niestety na marne. W domu zastałam już Sansa.
-I co?- Zapytałam kiedy zdjęłam już kurtkę i buty.
-*w lesie jej nie było. sprawdziłem wszystko kilka razy...-Zerknął na zegar.-*widziałaś papsa?
-Nie- Sans zerwał się i złapał pierwszą niebieską kurtkę z wieszaka.- Co jest?
-*powinien tu dawno być... powiedział, że będzie tu o 23 żeby zdążyć zrobić spaghetti.
Szkielet w mojej niebieskiej kurtce, którą musiał pomylić ze swoją, wybiegł z domu. Na boso i w cienkiej bluzce wybiegłam za nim. Leniwe kości były cholernie szybkie więc ledwo udawało mi się za nim nadążać. W gęstej mgle niewiele widziałam, ale w oczy rzuciło mi się coś czerwonego. O ile to w ogóle możliwe Sans jeszcze przyśpieszył, a potem upadł na kolana przed czerwoną plamą. Kiedy podeszłam bliżej zobaczyłam co było plamą czerwieni, która teraz przytulał Sans. To był szalik Papyrusa. Zamurowało mnie i nie wiedziałam co zrobić. W okół ze śniegiem łączył się srebrny proch, co oznaczało tylko jedno. Pat żeby pójść dalej przeszła siłą. Podeszłam i klęknęłam przy Sansie nie zważając na zimno przeszywające moje ciało. Delikatnie obięłam szkielet i oparłam głowę na jego ramieniu. Teraz wyraźniej słyszałam jego płacz.
-*paps- powtarzał jak w transie.
Zaczął się bujać w przód i w tył, a ja przytuliłam go mocniej. Siedzieliśmy tak chwilę, a ja zastanawiałam się jakie to musi być uczucie. Nie wiedziałam jaki to ból, ale pamiętam jak Pat zachowywała się w takiej sytuacji. Ona wiedziała jaki to ból więc tym bardziej nie mogłam pojąć dlaczego to zrobiła. Sans powoli się podniósł.
-*choć- powiedział.
-Gdzie?
-*trzeba ją zatrzymać cnie? Wiem gdzie ją znajdziemy.
Kiwnęłam głową i poszłam za nim. Spojrzał na mnie i dopiero zauważył, że jestem boso i bez kurtki. Ściągną moją kurtkę, którą złapał zanim wybiegł z domu, a potem mi ją oddał. Zrobiło mi się trochę cieplej, ale bosymi stopami nadal stąpałam po lodowatym białym puchu.
*No więc jest... po tygodniu... i cały pisany przeze mnie bo mam więcej czasu i weny niż Aga XD. No więc ja już wymyśliłam zakończenie pierwszej części, może będzie ich więcej. No i chyba to jest na razie najdłuższy rozdział, bo ma ponad 1200 słów ^^ Do przeczytania*
*PS-Piosenki słuchałam przy pisaniu ostatniej części. Świetny cover, polecam Piotr Fronczewski XD*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro