Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I


Obudziłam się. Było mi bardzo wygodnie, gdziekolwiek leżałam. Powoli otworzyłam oczy nie chcąc oślepnąć na wstępie. Nademną była wielka dziura. Światło nie wpadało przez nią zwyczajnie. Kolory tańczyły na otworze, tak jakby był zakryty wielką, mydlaną bańką. Powoli się podniosłam i rozejrzałam do okoła. Byłam na "dywanie" z żółtych kwiatów. Nie znam się na roślinach, ale strzelam, że to jaskry. Moje posłanie znajdowało się w centrum okrągłego pomieszczenia z jedną dziórą w ścianie. Obok mnie na żółtych kwiatkach smacznie spała sobie Kari. Przeciągnęłam się i zaczęłam myśleć co my tu w ogóle robimy. Po chwili przypomniałam sobie, że przecież spadłyśmy ze szczytu góry, ponieważ pod nami osunął się kamień. Po kręgosłupie przebiegły mi dreszcze. Ogarnęło mnie przerażenie.

-Kari!- Potrząsnęłam siostrą ze łzami w oczach.- KARI!!!

Dziewczyna powoli otworzyła oczy, a mi spadł kamień z serca. Przytuliłam do siebie dziewczynę pozwalając płynąć łzą. Nie dałabym rady, nie przeżyłabym kolejnej straty. Właśnie. Złapałam się za szyję. Nie było mojego łańcuszka. Rozejrzałam się w około i dostrzegłam srebrny błysk między płatkami jaskrów. Załapałam wisiorek i mocno scisnęłam. Był moją ostanią pamiątką po nim. Zaczęłam oddychać spokojniej. Spojrzałam na Karolinę. Dziewczyna najwyraźniej też przypomniała sobie tyle co ja. Jak się tu znalazłyśmy, jakim cudem trafiłyśmy na Mt. Ebott. Też wzięła głępszy wdech. Spojrzała na mnie.

-Pat, łańcuszek- powiedziała wskazując na moją szyję.

Wyciągnęłam w jej stronę otwartą dłoń, na której leżał. Wzięła go i zapięła mi go na szyi. Wskazałam jej przejście w ścianie.

-Chyba i tak nie mamy innego wyjścia nie?- Powiedziałam.

-No na górę raczej się nie wespniemy- odpowiedziała.

Podniosłyśmy się i zaczęłyśmy iść w stronę wyrwy. O dziwo ani mój sweter i legginsy, ani strój Kari. Byłyśmy tylko w złotym pyle z żółtych kwiatków.


*****


*niektóre wydarzenia, lokacje i postacie oraz dialogi mogą być przedstawione inaczej niż w grze, ale to jest nasze (na razie tylko moje) postrzeganie świata przedstawionego. teksty z gry będą przetłumaczone i przedstawione jako część opowiadania, czyli będą ciągłym tekstem, nie będą pogrubione, lub zaznaczone w jakikolwiek inny sposób.*



 Przeszłyśmy do kolejnego pomieszczenia. Na jego środku rósł żółty kwiatek. Nic nie było by dziwnego w osamotnionym kwiatku gdyby nie fakt, że kwiatek miał twarz i wesoło się uśmiechał. Kari wprost podbiegła do dziwu natury i uklękła żeby mu się przyjrzeć. Też podeszłam i stanęłam za siotrą.

-Cześć! Jestem Flowey. Flowey the Flower- powiedziała roślina. *to nie jest przetłumaczone, ponieważ nie toleruję tłumaczenia tego*

-Bond się znalazł- powiedziałam pod nosem

-Dlaczego zmusiłyście mnie do przedstawienia się?- Zapytał kwiatek, a ja spojrzałam na niego badawczo.- To tak jakbyście nie wiedziały kim jestem. Ktoś musi nauczyć was właściwych manier. Chyba mały, stary ja się tym zajmie. Gotowe?

-Nie -szepnęłam sarkastycznie, a kwiatek spojrzał na mnie krzywo.

-No to jedziemy!

Mnie i Kari otoczyła ciemność. Część pokoju gdzie stałyśmy zrobiła się całkiem czarna, a przez "ścianę" tej ciemności widziałyśmy czarno- białego Flowey'a. Nasze ciała stały się przenikalne i ciemne, ledwo widoczne, niczym zjawy. Jedyne co się wyróżniało to dwa serca. Oba mocno czerwone jakby lśniły w ciemności. Na barieże, przez którą widziałyśmy kwiatka widniały dwa żółte paski, a nad nimi Pat/Kari, LV 1 i HP 20/20. Spojrzałyśmy na Flowey'ego czekając na to co powie nam teraz.

-Widzicie te serca?- Zapytał po chwili, a my kiwnęłyśmy głową.- To wasze DUSZE. Początek waszych istnień.

Zrobiłam kilka kroków w tył dotykając krawędzi "pola". Była jak ciemne szkło, cieńka, ale twarda i nieprzenikalna.

-Wasze DUSZE- kontynuował kwiatek,- są na razie słabe, ale będą rosnąć w siłę jeśli będziecie zbierać dużo LV.

Spojrzałam na paski. LV moje i Kari wynosiło 1. Mało.

-Ciekawe jak je zbierać- pomyślałam, a gdzieś w głębi umysłu poczułam jakby czyjąś obecność.

-Wiecie co oznacza LV?- Powiedział Flowey.- LOVE oczywiście. Chcecie trochę LOVE, prawda?

-Tak- szepnęłam i znów poczułam jakby ktoś siedział w mojej podświadomości.

-Nie martwcie się. Podzielę się nią z wami- Powiedział kwiat i nagle cały pomysł żeby ją otrzymać przestał mi się wydawać taki fajny.

Nie ufałam stwaorzeniu, a kiedy tylko myślałam żeby przyjąć LOVE od niego czułam ucisk w głowie i wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł.

Kwiat przymrużył oko i wytknął język, a potem znów klasycznie się uśmiechną, a w okół niego zaczęły latać małe, białe drobinki.

-Tutaj na dole- mówił dalej.- LOVE jest poszatkowana, w strzępach.

-No widzę- znów powiedziałam do siebie i usłyszałam w głowie cichy śmiech.

-To takie małe "przyjaźne cosie". Jesteście gotowe?- Kuleczki zaczęły lecieć w naszym kierunku.- Złapcie ich jak najwięcej.

Kari wyciągnęła rękę w stronę "cosiów" *wiem, że dosłownie to kulki, ale musiałam to tak napisać*. Nie ufałam kwiatkowi. W głowie obmyśliłam wszystkie za i przeciw. Kulka prawie dotykała duszy mojej siostry kiedy szybko ją odepchnęłam. Białe światełko dotknęło za to mojego serca. Poczułam jakby ktoś poraził mnie prądem. Upadłam na kolna i krzyknęłam z bólu. Kari chciała do mnie podbiec, ale powstrzymałam ją gestem ręki. Znów spojrzałam na kwiatka. Jego twarz była... no Creepy *jak makaron Papyrusa. Żarty LV Sans*. Patrzył na mnie z wielkim, wstrętym uśmiechem.

-Ty Idiotko!!!- Krzyknął głosem przyprwawiającym o dreszcze.- W tym świecie albo zabijasz albo JSTEŚ zabijany! Czemu KTOKOLWIEK miałby przepuścić taką okazję?

Otoczyły mnie białe kulki. Najwyraźniej tylko ataki mogły przenikać barierę pola. Obejrzałam się. Ciasny krąg morderczych cośków obejmował mnie i tylko mnie.

-Na całe szczęście- pomyślałam.

Niestety kulki były zbyt blisko siebie i mimo iż krzywdziły tylko duszę, nie przecisnęłabym się między nimi.

-Umieraj!

Kulki zaczęły pędzić w moją stronę. Przygotowałam się na bolesną śmierć i zacisnęłam oczy nadal słysząc straszny śmiech kwiatka.

-Dlaczego się poddajesz?- Usłyszałam głos w mojej głowie, ale go zignorowałam.

Myślałam tylko żeby cholerny chwast nic nie zrobił Kari. Jednak kiedy atak śmiecia miał dotknąć mojej duszy i mnie zabić... nic się nie stało. Otworzyłam oczy. Na miejscu morderczej roślinki stała humanoidalna... Koza. Nie wieżyłam własnym oczom. Była wielkości człowieka, stała na dwóch nogach, uśmiechała się ciepło i poprostu wylądała jak pół człowiek, pół koza.

-Cóż za potworna kreatura. Torturuje niewinne słabe, niewinne dzieci.

-Daj tylko odzyskać siły- powiedział słaby głos w mojej głowie.- Już ci wtedy pokarzę "słabe dziecko".

Zignorowałam to. Może i nie byłam słabym dzieckiem i nie ufałam istocie, ale nie zaczęłabym od razu jej grozić.

-Ah, nie bójcie się, moje dzieci. Jestem TORIEL dozorczyni RUIN. Przychodzę tu codzień żeby sprawdzić czy nikt nie spadł tutaj. Jesteście pierwszymi ludźmi od długiego czasu. Chodźcie. Przeprowadzę was przez katakumby.

Pole w okół nas zniknęło, a Kari podbiegła do mnie i pomogła mi wstać. Mimo iż po pojawieniu się Toriel moje HP powróciło do normalnego stanu nadal byłam obolała. Nie ufałam kozicy, ale czułam, że siostra jest jej wdzięczna za uratowanie mi życia i zaufała kobiecie. Kiedy ruszyłyśmy za odzianą w fioletowe poncho z herbem kozę, obecność w moim umyśle zniknęła. Nie do końca, tylko tak jakby ktoś tam siedzący zasnął. Starałam się tym nie przejmować i skupić się na tym co dzieje się do okoła.

Byłyśmy już w kolejnym pokoju. Przed schodami, które się w nim znajdowały była złota gwiazdka. Ciekawska Kari wyciągnęła do niej rękę i nim się spostrzegłyśmy obie trzymałyśmy w niej dłonie. Ogarnęło nas przyjemne, ciepłe uczucie. Przestałam czuć ból, a przed nami widniała tabliczka:

*(Cień ruin majaczący się na horyzoncie, napełnia was DETERMINACJĄ.)

*(HP w pełni odnowione.)

Potem tablczka zmieniła się na inną, pokazującą:

"PUSTO      LV 0          0:00

  -- .

ZAPISZ                     WRÓĆ"

Skierowałam dłoń do przycisku ZAPISZ i go nacisnęłam. Tabliczka się zmieniła:

"PAT I KARI           LV 1 LV 1       3:11

WEJŚCIE DO RUIN .

PLIK ZAPISANY "

Cały tekst był żółty. Po chwili tabliczka zniknęła, a my wyciągnęłyśmy rękę z gwiazdki pełne DETERMINACJI i gotowe na dalszą podróż.


*No dobra więc... Jestem w miarę dumna z tego rozdziału. Piszę go od czwartku, a byłby szybciej gdybym nie była wyjechana przez weekend. No ale mimo iż późno rozdział jest.

-*do kogo ty to piszesz?

Do potencjalnych czytelników, którzy może kiedyś tu będą, a na razie jest ich max 6... O ile wy to czytacie.

-*nie

No to tylko Aga... nie ważne. Więc rozdział jest, i postaram się w tym tygodniu napisać jeszcze jeden. Jutro mam lekcję w świetlicy więc będę pisać. No i chciałam powiedzieć, że następny rozdział powinien być pisany z dwóch perspektyw. Mojej- Pat i Agi- Kari. No i jeszcze Chara pojawia się dość szybko... Bo jest... W mojej głowie XD. Zastanowimy się czy będzie Frisk, ale to już decyzja Agi. To do przeczytania ^^* 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro