chcieć to móc, tylko inaczej
Tydzień zleciał jak z bicza strzelił. Musiała przyznać się przed samą sobą, że polubiła nie tylko pracę w ciepłym, pachnącym, pełnym ludzi miejscu, w otoczeniu tych wszystkich przecudnych drobiazgów, ale również właściciela i Danielę.
Został jej tydzień "przymusowych robót", jak zwykła zwać swoje nowe zajęcie, ale ciągle rozważała propozycję pozostania tu na dłużej. Zwyczajnie, jej zlecenia nie dawały stabilności finansowej, a gdyby ktokolwiek z jej obecnych zleceniodawców zrezygnował, nie miałaby z czego żyć.
Wygrzebała na półeczce swój ulubiony sok i pociągnęła kilka solidnych łyków, zanim zerknęła na napis pod kapslem.
chcieć to móc, tylko inaczej
Niby co to miało znaczyć? Jak to, inaczej?
- Co tak się zamyśliłaś? - Lubiła ciepły, poważny głos Danieli. To właśnie Daniela była powodem, dla którego Rafał potrzebował ekspedientki. Dziewczyna niedawno wyszła za mąż i od razu zaszła w ciążę. Czasami nie czuła się najlepiej i wtedy potrzebna była pomoc, szczególnie teraz, przed świętami, kiedy ruch był największy. Irmina uśmiechnęła się w odpowiedzi, ale nic nie odpowiedziała. Daniela nie naciskała; nie należała do ludzi za wszelką cenę muszących rozmawiać. Dobrze się z nią milczało.
- Uwaga, stały klient - szepnęła cicho. W drzwiach pojawiła się wysoka, lekko przygarbiona sylwetka starszego pana. - Dzień dobry, miło pana widzieć ponownie. Czym dziś możemy panu służyć?
- Święta. O to chodzi, święta. Szukam prezentu dla wnuczki, ma siedem lat.
Spojrzały na siebie niepewnie. Przecież nie było mowy, aby tu znalazł prezent, który ucieszyłby dziecko.
- Panie Piotrze, oczywiście, wybierzemy panu coś ponadczasowego, co mała będzie mogła trzymać jako pamiątkę, ale... - Daniela zrobiła przerwę na oddech. - Ale obawiam się, że ona może nie docenić takiego gestu. Wie pan, dziewczynki w tym wieku wolą kucyki Pony i syrenki.
Starszy pan zagryzł wargi, a jego oczy nabrały smutnego wyrazu.
- Gdyby żona żyła, ona kupiłaby małej jakąś zabawkę. Ona zawsze wiedziała, co jest na czasie i co dzieci lubią. A ja... Stary ramol jestem i nie znam się na zabawkach. Proszę mi wybaczyć. - Odwrócił się na pięcie, opierając przy tym ciężar ciała na drewnianej, eleganckiej lasce z kościaną, rzeźbioną rękojeścią.
Nie mogła znieść nagłego pochylenia ramion, rezygnacji bijącej z całej postaci. Trudno, uznała, że najwyżej odpracuje tę godzinę innego dnia.
- Proszę zaczekać. Wezmę tylko torbę. Tu w galerii jest stoisko z zabawkami, na pewno coś wybierzemy. Jeżeli pan się zgodzi, żebym panu towarzyszyła.
Mężczyzna spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale widząc, że nie żartuje, pozwolił sobie na nieśmiały, pełen wdzięczności uśmiech.
- Dziękuję. Anioł z pani. Spadła mi pani prosto z nieba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro