ty to masz gest
Sama nie wiedziała, kiedy oczy jej się zamknęły. Przespała cały wieczór i większość nocy, a kiedy obudziła się nad ranem, w formie dużo lepszej niż poprzedniego dnia, od razu zabrała się za pracę. Jeżeli miała zostać w butiku, dramatycznie skurczył się jej czas na wykonanie zleceń.
Tak się zapamiętała w nakładaniu odcieni i dobieraniu barw, by wyglądały identycznie, jak odnawiany oryginał, że zupełnie zapomniała o bożym świecie. Skończyła przed południem, i natychmiast poczuła wilczy głód. Kawa na szybko, pomiędzy jednym a drugim kichnięciem przełknięta w pośpiechu czerstwa bułka, kawałek trochę twardej kiełbasy. Nic więcej nie było w lodówce.
Schowała do przepastnej torby zaczęty sok. Nakrętka nie wprawiła jej wprawdzie w zachwyt, bo napis ty to masz gest pasował akurat do sytuacji jak przysłowiowa pięść do oka, ale kto by się przejmował napisem na korku, kiedy w lodówce zostało właściwie samo światło. Zastanawiała się, co u licha ma sobie zrobić na kolację i na jutrzejsze śniadanie. W szafce u góry miała jeszcze jakąś resztkę płatków, ale nie było już mleka. No i chyba zupka chińska. Pycha.
Nawet ucieszyła się z nagłej myśli, że musi jechać do domu na te nieszczęsne święta. Przynajmniej trochę uzupełni lodówkę. A w przyszłym miesiącu będzie lepiej. Pobita bombka, chociaż nadal serce jej się ściskało na myśl, że zniszczyła coś tak magicznego, coś tak niezwykłego, okazała się dla niej wybawieniem. Zapłaci zaległe rachunki, to po pierwsze, kupi porządne buty, wyliczała w myślach, zakładając stare, popękane przy podeszwach kozaczki. Jeszcze były lekko wilgotne po wczorajszym spacerze. Skrzywiła się, czując przeszywające zimno mokrych butów. Nie było co się martwić, bo zdawała sobie sprawę, że dwa pierwsze kroki w śniegu i będą pełne wody.
Kichnęła kolejny raz, po czym wytarła zaczerwieniony nos. W takich chwilach żałowała, że nie może sobie pozwolić na samochód. Szła szybciej, niż kiedykolwiek, żeby chociaż trochę się rozgrzać. Śnieg pod stopami, zmieszany z chemikaliami, wpływał do butów lodowatymi strużkami, przenikająco zimny. Zanim dotarła do galerii, szczękała zębami i cała się trzęsła.
Daniela nic nie powiedziała, po prostu znikła na zapleczu i przyniosła jej duży kubek parującej kawy z miodem.
- Potrzebujesz butów. Po pracy idziemy na zakupy, i nie marudź. Rafał mówił, że zostajesz w pracy. Już mu powiedziałam, że musi dać ci zaliczkę, bo bez nowych butów całkiem się rozłożysz.
- Dzięki, nie wiem nawet, co powiedzieć. - Czuła się zakłopotana, bo nie przywykła do proszenia o pomoc, a już tym bardziej do otrzymywania pomocy bez żadnego proszenia. Do oczu napłynęły jej łzy, które otarła dyskretnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro