Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27


Siedziałam zrezygnowana i bezsilna na podłodze oparta o ścianę. Przed chwilą dotarł Barry powiadomiony przez Cisco. Allen nadal nie wiedział, co się stało, więc nie był świadomy całej sytuacji.

- To powiecie mi w końcu, co się stało? - Zapytał Barry, który stał i patrzył na nas wszystkich niezrozumiale, szczególnie na zapłakaną mnie.

Obracając w dłoniach swoją maskę od stroju spojrzałam zmęczonym wzrokiem na mężczyznę.

- Moje miasto zostało zniszczone, a wszyscy ludzie nie żyją, nawet Dominika i Michał - powiedziałam.

Twarz Allen'a zmieniła się. Już nie była taka spokojna i opanowana jak zwykle, tylko wyrażała zdziwienie i smutek.

- Jak to? Co się stało? - Pytał Barry.

- Nie wiem. Nie było mnie w tym czasie w mieście, kiedy to się stało. Dostałam telefon od Michała, że jest bardzo źle, a kilka sekund później... nastąpił najprawdopodobniej wybuch - powiedziałam.

- Wiesz, kto to zrobił? - Zapytał Allen, a ja pokręciłam głową. - Cisco, możesz sprawdzić kamery w jej mieście, jeśli jakieś zostały?

- Już się robi - powiedział Ramon i zabrał się do pracy.

Wstałam powoli z podłogi.

- Powiadom naszego ojca, Remy, ok? Ja wracam do miasta - powiedziałam i ogarnęłam łzy, które przestały lecieć.

- Po co tam wracasz? - Zapytał mój brat.

- Nie wiem - oznajmiłam.

- To sprawi ci, tylko większy ból - powiedział Remy.

- Nie obchodzi mnie to! Powinnam cierpieć. - Powiedziałam. - Byłam odpowiedzialna za to miasto! Za tych ludzi! - Krzyknęłam, prosto w twarz bratu, bliska płaczu.

Odeszłam. Pobiegłam do zniszczonego miasta. Zatrzymałam się w dawnym centrum miasta. Rozejrzałam się. Wszędzie biegali ratownicy, strażacy, policjanci i ludzie z okolicznych wiosek i miast starając się pomóc innym. Ruiny domów. Zawalone ściany. Sufity. Rozwalone w drobny mak pomniki i zabytki. A do tego martwi ludzie. Krew płynęła rzekami po starych ulicach. Moją twarz ponownie zalały potoki łez. Upadłam na kolana i zwiesiłam głowę w dół. To wszystko moja wina. To ja do tego doprowadziłam. Gdybym tu była... Wszystko potoczyłoby się inaczej. Pomogłabym ludziom. Powstrzymałabym tego, który to zrobił. Uderzając pięśćmi o ziemię krzyknęłam jak najmocniej nie zważając na to, że zwrócę na siebie uwagę. W ten krzyk włożyłam całą swoją siłę, ból i bezradność, którą teraz czułam. W takiej pozycji znajdowałam się przez kilka minut. Przez ten czas dookoła mnie zdążył się zebrać ogromny tłum ludzi, którzy zapewne patrzyli na mnie ze smutkiem.

W końcu jeden z ratowników podszedł do mnie i uklęknął przy mnie.

- Co tu się wydarzyło? - Zapytał spokojnie.

Nie rozumiem go. Całe miasto zniszczone, wszyscy mieszkańcy, co do jednego, prócz mnie, nie żyją, a ten na spokojnie pyta się mnie, co się wydarzyło.

- To moja wina - wyszeptałam ciężko przez łzy i katar. Wątpię, że to, co teraz powiedziałam, ten facet usłyszał. Wyszeptałam to tak cicho, że nikt nie byłby w stanie tego usłyszeć. - To moja cholerna wina! - Tym razem nie powstrzymywałam się i wykrzyczałam to tak głośno, aby każdy to usłyszał. - Wszyscy nie żyją, a miasto jest zniszczone.

- Wracaj do Central City. Cisco włamał się do zapisów kamer, które pozostały. Już wiemy, co się wydarzyło - powiedział Barry.

Zaśmiałam się pod nosem. Cisco zapewne również włamał się i przejął fale, na których nadawałam przez słuchawkę z Michałem i Dominiką. Podniosłam się i spojrzałam na cały tłum.

- Przepraszam was. To moja wina, że wszyscy nie żyją. To moja wina, że miasto zostało zniszczone. Tutaj mieliście swoje rodziny i domy. Tutaj mieliście swoje wspomnienia! Przepraszam was. Przepraszam, że nie powstrzymałam tej katastrofy!

Pozostawiając cały tłum wróciłam do Central City, by dowiedzieć się, co się wydarzyło i kto za to odpowiada.











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro