Rozdział 26
Zostawiłam brata na placu głównym i pobiegłam do swojej bazy. Lecz, gdy tam dotarłam stanęłam jak wryta.
Moja baza. Nie ma jej. Same gruzy. Ściany zawalone. Pył unosił się do góry. Wszędzie rozwalone sprzęty. Dominika i Michał! Gdzie oni są?!
- Michał! - Wrzasnęłam. - Dominika!
Weszłam na gruzowisko. Gruzowisko... Całe miasto to jedno, wielkie gruzowisko. Zaczęłam, trzęsącymi się ze strachu rękoma, przeszukiwać pozostałości po budynku. Nie ma ich. Nie. Muszą tu być. Szukałam. Moja nadzieja powoli ulatywała, aż w końcu usłyszałam coś. To tylko Remy. Łzy przysłaniały mi obraz, ale mimo to dalej szukałam. Nie mogłam przestać. Nie teraz. To moja wina. Gdybym... Gdybym tu była... Może to, by się nie wydarzyło. Obroniłabym miasto, a tak... Wszyscy nie żyją. Całe miasto jest w gruzach. To moja, cholerna, wina!
- Julia - wolał mnie brat. Słyszałam, ale nie reagowałam.
Musiałam szukać. Uratować, choć jedną osobę.
- Julia, to bezsensu - mówił brat. - Wszyscy nie żyją.
- To moja wina. Gdybym tu była... obroniłabym miasto. To, by się nie wydarzyło. Wszyscy, by żyli - powiedziałam. - Powinnam tu być!
- Uspokój się do cholery! - Remy złapał mnie za ramiona. - Nie pomożesz już im! Musisz się ogarnąć! Znajdziemy tego, który jest za to odpowiedzialny i pomścimy wszystkich.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale! Przeniesiesz nas do Central City, a tam coś poradzimy - powiedział Remy.
- Nno dobra - powiedziałam i pociągnęłam nosem.
Przeniosłam nas do Central City, do bazy Barry'ego.
- Co się dzieje? - Zapytała Caitlin widząc moją twarz.
W sali głównej nie było nikogo, oprócz Caitlin i Cisco.
- Gdańsk... - zaczęłam. Nie byłam w stanie tego wypowiedzieć, ale musiałam zdobyć się na odwagę. - Całe miasto jest w gruzach. Nikt nie przeżył. - Wydukałam z siebie.
Caitlin i Cisco popatrzyli zdziwieni na mojego brata jakby szukali w nim jakiejś oznaki na to, że żartuję albo kłamię. Niestety, Remy pokręcił głową dając im znak, że to prawda. Zapanowała cisza. Nikt nie wiedział, co zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro