Rozdział 18
POV. Julia
Czułam się jak... Sama nie wiem jak. Lewitowałam w ciemności próbując z niej wyjść. Chciałam otworzyć oczy, ale powieki były tak ciężkie, że trudno było to zrobić. W końcu ujrzałam takie małe światełko jakby na końcu tunelu. Poszłam w tamtą stronę nie zważając na jakiekolwiek konsekwencje. Dotarłam tam. Nie mam pojęcia jak, ale moje powieki stały się lżejsze. Natychmiast spróbowałam je otworzyć, co mi się udało. Takie moje małe zwycięstwo.
Przed sobą zobaczyłam sufit. Dosłownie. Podjęłam próbę podniesienia się do siadu. Nagle usłyszałam krzątaninę obok łóżka na którym siedziałam.
- Jak się czujesz? - Zapytała Caitlin.
Rozejrzałam się. Wszystko nagle uderzyło we mnie jak grom z jasnego nieba. Ten meta, Barry, cela, halucynacje, moja matka, tata i na sam koniec... Remy. Potrząsnęłam głową, by odgonić od siebie nieprzyjemne myśli, a zostawić przyjemne.
- Wszystko w porządku - powiedziałam.
- Połóż się jeszcze i odpocznij - rzekł tata.
- Nie, mam dosyć leżenia i wszystkiego - oznajmiłam i powoli wstałam przytrzymywana przez ojca.
Jeszcze raz się rozejrzałam po całym pomieszczeniu. Remy trzymał się z daleka, w rogu sali. Podeszłam do niego bez niczyjej pomocy. Spojrzałam mu w oczy, a on mi. Pokręciłam głową i niespodziewanie, dla niego, przytuliłam go z całej siły. Był zaskoczony, ale odwzajemnił uścisk.
- Dziękuję - powiedziałam. - Braciszku.
Uśmiechnęłam się.
- Fajnie być tu znowu razem z wami, ale chcę zrobić teraz coś co chciałam zrobić, gdybym miała brata - powiedziałam i ponownie zwróciłam się do brata. - Weź się obróć i nie strać równowagi.
Remy ponownie był zaskoczony, ale wykonał to o co go poprosiłam. Złapałam go za ramiona.
- Uwaga, łap mnie - powiedziałam i z uśmiechem na ustach wskoczyłam mu na plecy. - A teraz, wio koniku do Barry'ego na komisariat.
Chłopak zaśmiał się.
- Wrócę za godzinę. Chcę pogadać z Barry'm i tym tu obecnym - wskazałam na brata. - No, wio koniku. Chyba wiesz, gdzie jest komisariat?
- Wiem. Mam cię nieść aż na komisariat? - Zapytał chłopak.
- Tak, to za to, że stchórzyłeś, zamiast pogadać ze mną - powiedziałam.
- Okej, cześć wszystkim.
I ulotniliśmy się śmiejąc się przy tym jak nienormalni. Chociaż, chyba teraz tacy będziemy. Ja i mój brat dotarliśmy na komisariat po trzydziestu minutach. I nie żartuję, naprawdę niósł mnie przez prawie całe miasto. Nawet się chłopak przy tym nie zmęczył. Po drodze trochę pogadaliśmy i wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy. Ustaliliśmy, że zamieszka razem ze mną, będzie chodził ze mną do szkoły i dołączy do mojego zespołu. Ale to narazie, tylko tyle. Zostaje jeszcze bardzo dużo kwestii do omówienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro