Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31


Perspektywa Nicole

Jako pierwszy będzie mój tata. Przyszedł do sali treningowej oczywiście na czas.

Byłam już w niej z Roy'em od godziny. Trochę sobie poćwiczyłam. Nie straciłam formy.

Kapitan zaczął walkę z Roy'em. Walczył dobre trzy minuty, ale w końcu padł na podłogę.

Podeszłam do niego i powiedziałam:

- Masz źle ustawioną rękę.

- Zawsze tak miałem ustawioną i było dobrze - odpowiedział tata.

- Ustaw rękę - powiedziałam, a tata ustawił rękę tak jak zawsze - W zwykłej walce to jest dobre ustawienie, ale w starciu z nimi nie za wiele Ci to da.

Ustawiłam rękę według mojego sposobu.

- Spróbuj tak - rzekłam.

Kapitan rozpoczął kolejną walkę. Tym razem szło mu dużo lepiej. Miał ustawioną rękę tak jak mu pokazałam.

Właśnie przygotowywał się do uderzenia i... uderzył. Roy padł na podłogę.

- I tak powinno być - powiedział Roy wstając z podłogi.

- Na dziś koniec tato - powiedziałam.

Kilka dni później

Dzisiaj wracam już do szkoły, bo inaczej nie nadrobię zaległości. Że względu na to, że zostałam zaatakowana ojciec kazał mi wziąć do szkoły jakąś broń. Oczywiście wybrałam łuk. No bo innego? Przecież tą broń kocham.

Łuk i kołczan ze strzałami schowałam do sportowej torby, aby nie było co podejrzewać. A jak będą pytać po co mi ona to powiem, że później idę na trening.

Właśnie wchodzę do szkoły i od razu spotykam się ze spojrzeniami innych. Dotarłam do szafek i wyjęłam potrzebne książki.

- Cześć - powiedział Blake gdy zamknęłam szafkę - Jak się czujesz?

- Hej, Blake. Czuję się wyśmienicie - odpowiedziałam - A co u Ciebie? - zapytałam go.

- W porządku, ale na pewno wszystko dobrze? No wiesz. Tamta rana nie wyglądała za dobrze - powiedział Blake.

- Blake dla mnie taka rana to nic - odpowiedziałam - Nie musisz się o nic martwić.

- Ale... - zaczął już Blake.

- Nie ma żadnego ale, Blake. Po ranie nie ma już żadnego śladu. A teraz chodźmy na lekcje - powiedziałam i pociągnęłam chłopaka do klasy biologicznej gdzie mamy pierwszą lekcję.

Blake więcej już nie pytał jak się czuję i dobrze, bo bym tego nie wytrzymała. Rozmawialiśmy na inne tematy niż moje zdrowie.

Mamy właśnie przerwę na lunch i większość ludzi je na zewnątrz. Jest ładną pogodą, więc czemu by z niej nie korzystać?

Nagle słyszę strzał. Nie no, znowu? Po raz kolejny jacyś uzbrojeni ludzie wchodzą na teren szkoły. Mam już tego dość. Oczywiście wysyłam informację do ojca o jak najszybsze przybycie.

Obok mnie jest Blake, więc trochę się denerwuje, bo zaczyna mi coraz bardziej zależeć na nim.

- Wiesz dlaczego tu są i kim są? - szepnął Blake.

- Nie wiem, ale zgaduję, że na bank przyszli tu do mnie - powiedziałam cicho.

Byliśmy za niewielkim murkiem co dawało nam dobry widok na całą sytuację.

Jednym, szybkim ruchem rozpięłam torbę. Najpierw wyciągnęłam kołczan ze strzałami. Mina Blake'a była nie do opisania.

- Jak ty to? Skąd to wzięłaś? - zapytał Blake.

- To jest moje. Ojciec nalegał, abym wzięła jakąś broń do szkoły na wypadek gdyby coś się stało - powiedziałam.

Potem wyjęłam łuk. Wyjrzałam, aby coś zobaczyć.

- Dobrze wiecie do kogo tu przyszliśmy. Oddajcie nam ją, śnić nikomu się nie stanie - powiedział nieznajomy.

- Zostań tu i nie wychylaj się - powiedział twardo do Blake'a.

Ten się zgodził. Nie miał wyjścia. Ruszyłam. Chowałam się za drzewami.

- Lavigne wychodź do nas albo kogoś zastrzelimy - powiedział nieznajomy.

Nie wyszłam. Nie byłam głupia. Zawsze to mówią. Jednak chwilę później pożałowałam tego.

Wzięli jakiegoś chłopaka i przystawili mu lufę pistoletu do gardła.

- Wychodź albo go zastrzelimy i będziesz mieć go na sumieniu - powiedział nieznajomy.

Z nałożoną strzałą na cięciwę wyszłam do niego.

- Puść go, a nie wpakuję Ci strzały w łeb - powiedziałam.

Nie przejmowałam się tym, że wszyscy na mnie patrzą. Teraz najważniejszym zadaniem było to, aby puścił chłopaka.

- Połóż łuk i strzały na ziemię, a nie wpakuję mu kulki w gardło - powiedział facet.

Byłam w stanie wystrzelić sześćdziesiąt strzał na minutę, więc jeśli bym chciała to jego pracownicy albo kim tam są dawno byliby martwi. Ale nie chcę, aby cała szkoła to widziała.

- Kto Cię przysłał? - zapytałam.

- Szef - odpowiedział krótko.

- Kim jest? - zapytałam.

Nagle usłyszałam dobrze mi znajomy głos.

- Ja jestem jego szefem - powiedział Oliver.

Oliver Maxwell to facet, który mi pomógł na wyspie. Nauczył mnie wszystkiego, ale... on zginął. Więc jakim cudem on tu stoi?

- Ty nie żyjesz. Zginąłeś - powiedziałam.

- Ale żyję - powiedział Maxwell.

- Jakim cudem ty do cholery żyjesz?! - zapytałam.

- Cud - powiedział spokojnie.

Był jakiś inny. Nie huk taki sam jak na wyspie. Zauważyłam, że jest dużo lepiej umięśniony niż wtedy. Zrozumiałam. Wstrzyknięto mu Mirakurum. On już wiedział, że ja wiem.

- Dlaczego to robisz? - zapytałam.

- Dlaczego to robię?! Zostawiłaś mnie na pastwę losu! - krzyknął Oliver.

- Miałam wtedy czternaście lat. Co mogłam zrobić? Nie byłam w stanie Cię uratować - mówię.

To prawda. Nie pomogłam mu. Miałam wtedy tylko czternaście lat i nie byłam w stanie mu pomóc. Zaatakowali nas wtedy. Strzelali i rzucali granatami. Co miałam niby zrobić? Odrzucać granaty, które po zetknięciu z ziemią wybuchały?

- Teraz za to zapłacisz - syknął Oliver.

Chcieli zacząć strzelać, ale powstrzymali ich Avengerowie. Zatrzymali wszystkich. Co do jednego. Oliver stawiał opór, ale dzięki moim treningom poradzili sobie znakomicie. Wróciliśmy do Avenger Tower. Miałam tego wszystkiego serdecznie dosyć. Dlaczego on to zrobił? Ufałam mu bezgranicznie, a on chciał mnie zabić. Co się z nim stało? Wcześniej był inny. Nie był taki zimny i oschły. Zmienił się nie do poznania.








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro