Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Willow otworzyła oczy, czując okropny ból w skroniach. Jęknęła ochryple, przesuwając brodą po zimnych kafelkach. Wygięła plecy w łuk, a jej kości chrupnęły boleśnie. Spróbowała się podnieść, lecz cały świat zawirował dookoła.

Opadła bezwładnie na podłogę, mając wrażenie, że jej ciało jest z galarety. Spojrzała do góry na umywalkę, przypominając sobie szyderczy uśmiech własnego odbicia. Nagle poczuła uścisk w brzuchu i zwymiotowała, krztusząc się. Przewróciła się na brzuch, kaszląc. Wymiociny rozpryskiwały się dookoła niej, brudząc spodnie oraz bluzkę.

Przetarła dłonią usta, jednak zamiast je wyczyścić ubrudziła je jeszcze bardziej. Spojrzała na swoje ręce, które opierały się na brudnych w żółci kafelkach. Odór stawał się nie do zniesienia. Kolejny raz spróbowała wstać. Omal nie poślizgnęła się na własnych wymiocinach. Stanęła na równych nogach i wyszła z powoli z łazienki, zdejmując z siebie brudne ubrania. Wrzuciła je do kosza na pranie, po czym weszła na łóżko, przykrywając się kołdrą.

Spojrzała przez okno. Był środek nocy. Niebo przypominało czarny aksamit. Nigdzie nie można było dostrzec gwiazd ani księżyca. Poczuła jak do jej oczu napływają łzy i nagle wybuchła głośnym, niepohamowanym płaczem. Łkała, a spazmy targały jej ciałem. Wtuliła twarz w kołdrę, starając się zdusić własne przerażenie.

Teraz nie bała się już tylko demonów. Bała się samej siebie, tego, co w niej tkwiło. Od tego nie mogła już uciec. Nie mogła schować się przed samą sobą.

***

Czekał dwa tysiące lat, a zwykła ludzka nastolatka odebrała mu szmaragd. Odebrała to, co należało do niego, co było dla niego stworzone. Wchłonęła w siebie jego moc, a on nie mógł jej zabić. Coś obcego mu na to nie pozwalało. Coś, co na pewno nie było nim.

Gdy wpatrywał się w te zielone oczy, czuł jej nienawiść i przerażenie, jakby to były jego własne emocje. Dusiły go swoim odrażającym wpływem na wszystko, co robił. Przez nie stawał się obrzydliwe ludzki, a ludzie byli słabo. Widać było to po tej dziewczynie. Wystarczyło kilka niezrozumiałych wydarzeń, aby się złamała, aby jej umysł pękł na miliony kawałków niczym szkło.

Tak, ludzie byli słabi. Bardzo słabi. Wiedział to, odkąd tylko pierwszy raz ich ujrzał. Niedoskonali, pełni skaz. Jak można kochać coś takiego? A jednak mimo swojej odrazy nie mógł jej zabić. Te oczy niewoliły go, sprawiały, że zapominał o wszystkim.

Nie chciał tego, lecz ogarniało go to coraz bardziej z każdym dniem.

***

Rozległo się pukanie do drzwi. Willow zerknęła w ich stronę, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Drżała z zimna, mimo włączonego kaloryfera i grubej kołdry. To zimno wydawało się promieniować od środka niej.

Kolejny raz ktoś zapukał. Po dłuższej chwili do pokoju weszła Lilith, która skrzywiła się, czując okropny odór wymiocin.

- Kochanie, co się dzieje? Wymiotowałaś?- zapytała zaniepokojona.

Podeszła do drzwi łazienki i zasłoniła usta dłonią. Zrobiła się zielona na twarzy, jakby i jej było niedobrze.

- Tak. Brzuch mnie strasznie boli- skłamała ze stęknięciem.

- Zostaniesz dzisiaj w domu. To pewnie grypa żołądkowa. Przyniosę ci krople i węgiel- oznajmiła Lilith, po czym wyszła szybko z pokoju, a jej buty postukiwały rytmicznie na deskach.

Willow miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Grypa żołądkowa. Grypa żołądkowa, do cholery! W końcu nie mogła się powstrzymać i zaczęła w pół płakać w pół śmiać się. Nie wiedziała nawet czemu.

Lilith wróciła, spoglądając zaniepokojona na córkę. Podała jej dwie czarne pastylki oraz małą buteleczkę.

- Spróbuj wypić krople bez popijania. Szybciej pomoże.

Willow kiwnęła głową, wrzuciła do ust pastylki i połknęła je z trudem. Odkręciła korek, po czym wzięła duży łyk. Krople były obrzydliwe, dosłownie paliły ją w przełyk, lecz zniwelowały mdłości. Postawiła je na szafce nocnej, mocniej okrywając się kołdrą.

Lilith zmarszczyła nos i ruszyła do łazienki, znikając z pola widzenia Willow, która wtuliła policzek w poduszkę, licząc swoje oddechy. Sen jednak nie nadchodził, mimo wielu nieprzespanych godzin. Zwodził ją. Gdy już czuła, że odpływa, rozlegał się cichy odgłos z łazienki, który natychmiast ją wybudzał.

Lilith w końcu wróciła do pokoju. Rękawy białej bluzki miała podwinięte, a włosy spięte w kucyk. Podeszła do okna i uchyliła je.

- Posprzątałam. Zaraz zapach powinien wywietrzeć.

Willow kiwnęła głową. Jej matka nawet nie czekając na podziękowania, wyszła z pokoju i zamknęła drzwi, które cicho skrzypnęły. W końcu w pokoju zapadła całkowita, niczym nie zmącona cisza. Ukołysała ona Willow do snu jak najpiękniejsza kołysanka.

Obudził ją dopiero dźwięk przychodzącej wiadomości. Niemrawo zaczęła szukać telefonu. Znalazła go obok prawego biodra. Odblokowała, odczytując smsa.

Od: Gavin Lewis.

Cześć, Brązowa Wierzbo. Co tam?

Uśmiechnęła się lekko, oddychając głęboko.

Do: Gavin Lewis.

Rozchorowałam się. Coś z żołądkiem. A co u ciebie?

Od: Gavin Lewis.

Ja na szczęście jestem zdrowy. Dobra, już kończę, bo mam zaraz sprawdzian. Zdrowiej.

Sprawdzian? Willow zdezorientowana spojrzała na zegarek, który wskazywał na dwunastą czterdzieści. Nie spała długo, może cztery godziny, ale czuła się zaskakująco wypoczęta. Mogłaby przysiąc, że jest około piętnastej.

Powoli usiadła, zdejmując z siebie kołdrę. Odwróciła wzrok od swojego kościstego ciała i podeszła do szafy na miękkich nogach. Ubrała pierwszą bluzę, którą znalazła oraz czarne leginsy. Musiała iść do łazienki, lecz w jej gardle zawiązał się węzeł. Bała się, że znowu ujrzy tego potwora.

Przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Wiedziała, że to irracjonalne, przecież niczego nie zmieniało. Jej łazienka była tylko pomieszczeniem, to chodziło o nią. Mimo tego ruszyła do toalety dla gości w głębi korytarza.

Starała się omijać wzrokiem lustro, lecz w pewnym momencie dostrzegła swoje odbicie kątem oka. Nie mogła się powstrzymać, choć strach rósł coraz bardziej. Stanęła obok małej szafki i spojrzała w swoje własne, zielone oczy.

Podniosła rękę, uważnie obserwując jak jej odbicie robi to samo. Jak porusza się za każdym razem, gdy robi to ona. Nie dostrzegała już żadnych różnic w swoim wyglądzie, w ruchach. Jakby to naprawdę było tylko odbicie.

Pokręciła głową, po czym zeszła na dół. W domu panowała całkowita, niczym nie zmącona cisza. Lilith pojechała zapewne do pracy, a Carl cały czas był w Nowym Orleanie. Willow nigdy nie sądziła, że będzie chciała, aby wrócili, lecz teraz bała się być sama. Miała wrażenie, że w każdej chwili może coś wyskoczyć zza rogu.

Skręciła do kuchni. Włączyła elektryczny, biały czajnik i przygotowała kubek na herbatę. Wybrała malinową, a gdy woda zagotowała się zalała saszetkę. Nie wyjmowała jej. Bardzo lubiła, gdy była mocna.

Odstawiła ją na chwilę, czekając aż ostygnie. Otworzyła drzwiczki lodówki, po czym obrzuciła jej zawartość wzrokiem. Żołądek kolejny raz podszedł jej do gardła od samego zapachu jedzenia, więc szybko ją zamknęła.

Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Wzięła w dłoń herbatę i wzięła ostrożny, mały łyk. Skrzywiła się od jej gorąca, lecz ponownie napiła się. Spojrzała przez okno, zza którego widziała dom sąsiadów. Obserwowała brudną, brudnobiałą ścianę, nie myśląc o niczym. Dzięki temu czuła, że to wszystko zniknęło, że cały świat stał się tylko tym momentem.

Resztę dnia spędziła snując się po domu jak duch i oglądając głupie, odmóżdżające seriale, pozwalające zapomnieć jej o rzeczywistości, czego pragnęła jak narkotyku. Dla niej narkotykiem było zapomnienie.

Dopiero wieczorem napisał do niej Gavin, stając się jedyną osobą łączącą ją z życiem z zewnątrz.

Od: Gavin Lewis.

Jak się czujesz?

Do: Gavin Lewis.

Już lepiej :) Jak sprawdzian?

Zaśmiała się ponuro pod nosem. Wiedziała, że nigdy nie będzie lepiej. Niespodziewanie przypomniała sobie bladą, pozbawioną życia twarz bezdomnego. Wzdrygnęła się, a jej oddech przyśpieszył. Czuła jak poczucie winy ją obciąża, ciągnąc za sobą na dno. Nie chciała tego, ale czy to było ważne? Prawie go zabiła. Nawet nie, przecież był przez chwile martwy. Stał się tylko pustym naczyniem, które opuściła dusza.

Ponownie rozległ się dzwonek telefonu, wyrywając Willow z zamyślenia.

Od: Gavin Lewis.

Coś czuje, że rodzice się wściekną. No cóż.

Do: Gavin Lewis.

Tak, no cóż.

Chciałaby, aby na wszystko mogła odpowiedzieć " No cóż" i wzruszyć ramionami.

Do szkoły wróciła dwa dni później. Obserwowała uważnie każdego ucznia, szukając w tłumie tego jednego. Demona. Dlatego gdy zobaczyła Gavina idącego korytarzem, podskoczyła zaskoczona.

- Co tu robisz?- zapytała.

- A jak myślisz?- odpowiedział- Przyszedłem po ciebie.

- Nie masz przypadkiem lekcji? Podobnie jak ja?

- Jasne, że mam- mruknął, uśmiechając się szeroko.

Dwie dziewczyny przechodzące obok spojrzały na niego. Gdy tylko oddaliły się kawałek dalej, zaczęły szeptać między sobą.

- W takim razie chodźmy- stwierdziła Willow, zerkając na nie przelotnie.

Gavin również to zrobił, unosząc jedną brew. Mogła już spokojne stwierdzić, że ciągle to robił. Poprawiła plecak na ramieniu i wskazała kiwnięciem głowy na wyjście. Kiwnął w odpowiedzi głową i ruszyli w tamtym kierunku.

Kiedy znaleźli się przed szkołą, zadzwonił dzwonek. Już po chwili byli na parkingu sami. Gavin wyciągnął opakowanie papierosów z kieszeni i już chciał zapalić, gdy Willow powiedziała.

- Odejdźmy kawałek dalej, okej? Wszystko widać z okien.

W odpowiedzi wzruszył ramionami. Kiedy znaleźli się z dala od budynku, włożył papieros między usta i zapalił.

- Chcesz?- zapytał po wypuszczeniu dymu.

- Nie dzięki- mruknęła Willow.- Nie palę.

- No dawaj- zachęcił ją, uderzając palcem w papierosa, aby strzepać popiół.

- Okej- zgodziła się po chwili milczenia.- Jednego bucha.

Gavin włożył papierosa między jej usta. Zaciągnęła się i nagle zaczęła kaszleć, odsuwając się.

- Nigdy nie paliłaś?- zdziwił się.

- Paliłam- wyznała, biorąc głęboki wdech.- Ale dobre dwa lata temu na obozie. Raz.

- Kolejny raz?- zaproponował, zerkając na nią.

- No dobra- mruknęła.

Ponownie włożył papierosa między jej usta. Tym razem tylko lekko kaszlnęła podczas zaciągania się. Zabrał rękę, gdy zaczęła wypuszczać dym z płuc.

- Dobre. Lepsze niż te które paliłam. Miętowe?

- Tak. Moje ulubione- przyznał.

- Dużo palisz?- zapytała, gdy ruszyli dalej.

- Trochę- Wzruszył ramionami.- Lubię to. To relaksuje.

Willow kiwnęła głową i spojrzała przed siebie. Gavin rzucił niedopałek na ziemie, depcząc go.

- Idziemy do parku?

- Nie!- zaprotestowała zbyt gwałtownie.- Znaczy, nie. Chodźmy gdzieś indziej.

Gavin spojrzał na nią zdezorientowany. Poczuła się jak idiotka. Pewnie dla niego taka się wydawała. Nie mogła mu wytłumaczyć swojego zachowania. Nawet nie wiedziała, czy chciała. Pragnęła czuć się normalnie, być uważana za normalną.

- Okej. Spokojnie, nie pójdziemy do parku, Brązowa Wierzbo- zapewnił ją, unosząc lekko kącik ust.

- Przepraszam. Ja...- zaczęła się bezsensownie tłumaczyć, lecz Gavin przerwał to, unosząc dłoń.

- Willow. W porządku.- Uśmiechnął się do niej.- Naprawdę. Może pójdziemy na murki za centrum?

- Murki?- zdziwiła się, czując jak ogarnia ją ulga.

Nie wyśmiał jej. Trochę temu nie dowierzała. Miała wrażenie, że Gavin zaraz wybuchnie śmiechem, a jej nadzieja posypie się jak domek z kart.

- Tak. Za centrum, jak skręcisz trochę w lewo, jest taki pół lasek. Nie wiem, co tam kiedyś stało, ale teraz są tam teraz murki.

- Możemy iść- zgodziła się, zerkając na niego z wdzięcznością.

Gavin skręcił w wybranym kierunku, a Willow podążyła za nim. Szli w milczeniu, aż znaleźli się na starej, wyłożonej betonowymi płytami drodze.

- Znalazłem to miejsce, gdy się wprowadziłem.

Ona też znalazła po wprowadzce własne miejsce i przeklęty szmaragd, który zniszczył jej życie. Odgoniła te myśli, spoglądając na Gavina. Gwałtownie skręcili między rzędy drzew i stanęli na długiej, prawie zarośniętej ścieżce.

- Już niedaleko- zapewnił ją.

- Nie przeszkadzają mi spacery. Przeszkadza mi bieganie.

- Nie lubisz biegać?

- Nie. Nigdy nie lubiłam.

Wyszli na dużą, pokrytą wysoką trawą polanę, która rozciągała się aż po horyzont. Na lewo stały długi, wysoki mur, a niedaleko znajdowało się kilka mniejszych murków. Gavin wskoczył na jeden. Willow zajęła miejsce obok niego, pozwalając luźno zwisać nogom. Spojrzała na swoje czarne trampki z białymi sznurówkami, czując na twarzy promienie słońca.

- Chcesz kolejnego?- zapytał Gavin, podsuwając jej czerwono- białą paczkę.

- A co tam- mruknęła pod nosem i wzięła papierosa, przewracając go w palcach. W końcu włożyła go do ust, a chłopak podpalił go czarną, matową zapalniczką. Zaciągnęła się, po czym wypuściła dym, odchylając głowę. Zerknęła na Gavina, który zrobił podobnie.

- Cieszę się, że zagadałaś do mnie w kościele- wypalił nagle, uśmiechając się w stronę nieba.

- Jak na razie ja też się cieszę, więc lepiej tego nie zepsuj- mruknęła, podążając za jego spojrzeniem.

- Oh, oczywiście, że nie zepsuje- Rzucił jej krzywe spojrzenie, którego nie mogła zobaczyć, lecz po chwili również się uśmiechnął.

- Masz naprawdę piękne oczy- zmienił gwałtownie temat.- Są takie czysto zielone. Przypominają właśnie szmaragd.

Spojrzał na nią, a ona zrobiła to samo. Starając się nic po sobie nie pokazać, odwróciła wzrok.

- Dziwna jesteś, wiesz?- westchnął, siadając po turecku w jej stronę.- Ale mi to nie przeszkadza.

Nie wiedziała, co czuć. Nie chciała być dziwna, lecz skoro mu to nie przeszkadzało? I tak nie mogła nic na to poradzić, powinna się cieszyć, że poznała kogoś, kto to akceptuje. W jej głowie kołatała się jednak myśl, że to nie prawda, że mu to przeszkadza.

- To chyba dobrze- stwierdziła w końcu.

- Chyba dobrze?- zdziwił się, unosząc tym razem obie brwi.

- Nie chcę, być dziwna- wyznała, od razu żałując, że to powiedziała.

- To nie takie złe. Każdy z nas jest choć trochę dziwny na jakimś punkcie.

Ale nie tak, jak ja- pomyślała, zaciągając się końcówką papierosa, aby uniknąć odpowiedzi.

- Nie myśl o tym. Po prostu wyluzuj- zachęcił ją.

Położył się na murku, a kawałek jego głowy wystawał za krawędź.

- To nie takie trudne.- Chwycił jej rękę i niespodziewanie pociągnął na swoje ramię.

Zaskoczona Willow poczuła jak zaczyna się rumienić, lecz nie odsunęła się. Utkwiła wzrok w chmurze, przypominającej wybuch wulkanu i odprężyła się. Poczuła jak na jej usta wpływa uśmiech prosto z serca. Chciałaby, aby tak wyglądało całe jej życie.

- Miałeś rację. To wcale nie takie trudne.

Wyrzuciła niedopałek, uprzednio gasząc go na murku i westchnęła.

- Jasne, że miałem rację- mruknął Gavin niewyraźnie.

Zerknęła na niego, dostrzegając, że ma zamknięte oczy. Obrzuciła wzrokiem jego przystojną twarz. Poczuła się jak podglądacz i szybko odwróciła wzrok.

- Tylko nie zaśnij.

- A czemu nie?- zerknął na nią, lekko uchylając powieki.

- Bo możemy się obudzić, jak będzie już ciemno- stwierdziła rozsądnie.

- No dobra- zgodził się niechętnie.

Wygodniej oparła głowę o jego ramię, nie pamiętając, kiedy czuła się tak dobrze. Również przymknęła oczy. By nie zasnąć stukała palcami w swoje udo. Po chwili niemające sensu dźwięki zmieniły się w przypadkowy rytm.

- Aż tak się martwisz, że zaśniesz?- zapytał nagle Gavin.

Willow drgnęła, uderzając głową w jego ramię. Chłopak jęknął, rozmasowując miejsce w które uderzyła.

- Przepraszam- mruknęła zawstydzona, podnosząc się- Przestraszyłeś mnie.

- Czuję- zaśmiał się- A więc co, aż tak martwiłaś się, że zaśniesz?- Z powrotem pociągnął ją w dół za rękę.

Tym razem położyła się obok Gavina, a jej włosy opadły na jego niebieską koszulkę.

- Nie chcę wracać po ciemku- wyjaśniła.

- Chwila relaksu minęła?- zapytał kwaśno- Naprawdę powinnaś wyluzować. Nic się nie stanie.

On tego nie rozumiał, ale zdecydowanie mogło się coś stać.

- Błagam cię, Willow- westchnął, chwytając ją za podbródek i odwracając twarz ku sobie.- Świat się nie skończy, jeśli wyluzujesz.

Jego bliskość była dla niej dziwna. Nie potrafiła czuć się komfortowo, gdy jego usta były tuż przy jej. Odsunęła się zdezorientowana własnym zachowaniem i kiwnęła głową. Już się nie odzywali, lecz napięcie między nimi było aż namacalne. Willow odetchnęła i powtarzając sobie w głowie jego słowa, rozluźniła swoje ciało. Jej myśli nadal gnały w kierunku tego wszystkiego, lecz przyjęło to ze spokojem, wsłuchując się w cichy szum wiatru, który po chwili stał się wszystkim nad czym się zastanawiała.

Czas mijał, a oni dalej leżeli. Gavin patrzył na Willow, która spoglądała w przestrzeń.

- Muszę częściej to robić- szepnęła- Wychodzić, zapominać.

- O czym?

Kolejny raz się zagalopowała. Czemu nie mogła po prostu milczeć?

- O mojej przyjaciółce- wyznała po dłuższej chwili.

- Tej uwielbiającej pizze hawajską?- zapytał, opierając skroń na otwartej dłoni. Jego cień opadł na Willow, zakrywając jej promienie słońca.

- Tak- mruknęła w odpowiedzi, po czym machnęła ręką.- Precz! Zasłaniasz mi słońce.

Gavin zaśmiał się i przeturlał na plecy. Na szczęście udało jej się przerwać niewygodny temat. Znali się kilka dni, nie chciała zwierzać się komuś, kogo tak naprawdę nie znała.

Wstali dopiero, kiedy słońce zaczęło zachodzić, a niebo przybrało pomarańczowy odcień. Willow zarzuciła plecak na ramię i ruszyli w kierunku ścieżki. Droga minęła im błyskawicznie. Tak jak wcześniej niecierpliwiła się, aż wrócą, tak teraz nie chciała rozstawiać się z Gavinem. Nawet nie wiedziała, kiedy stała się emocjonalną huśtawką.

- Dobra. To do później- pożegnał się i skręcił ku drzwiom domu.

Willow chwilę za nim patrzyła, lecz szybko ruszyła do domu, wiedząc, co ją czeka. Tak jak sądziła rodzice natychmiast rzucili się do niej z pretensjami, lecz ona była zbyt zadowolona, aby się tym przejmować.

Zamknęła się przed krzykami Carla, który dopiero, co wrócił z Nowego Orleaniu, i wściekłej Lilith. Zamknęła się, pragnąc, aby ten dzień nigdy się nie kończył. Nie chciała mierzyć się z tym, co miało nastąpić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro