Rozdział 14.
Przez następne dni Willow ignorowała Gavina, który wysyłał do niej miliony smsów. Tłumaczył się w nich, przepraszał, lecz ona nie chciała go znać. Tęskniła za nim, a jednocześnie wiedziała, że nie potrafiłaby spojrzeć mu w oczy. Nie po tym, co zrobił. Bez zastanowienia wypchnął mnie przed jadący pociąg i uważał to za zabawę. Gość jest chory- pomyślała, przepisując temat z tablicy.
Nagle poczuła jak coś uderza ją w głowę. Zaskoczona rozejrzała się. Zobaczyła na podłodze, obok nogi swojego krzesła, białą kulkę z papieru. Rozejrzała się po klasie. Kilka osób również to robiło, a inne chichotały. Willow tylko westchnęła i powróciła do pisania.
Kolejny raz coś uderzyło ją w głowę. Warknęła pod nosem, kolejny raz się rozglądając. Zobaczyła, że Chris, siedzący w sąsiadującym rzędzie, ma cały blat ławki wypełniony kulkami z papieru.
Wyrwała ze złością kartkę z zeszytu i zgniotła ją w dłoni. Z całej siły rzuciła w głowę chłopaka. Uderzenie było na tyle mocne, że chłopak jęknął, pocierając czoło i patrząc na nią z wyrzutem. Nauczycielka słysząc to, odwróciła się od tablicy, Willow natychmiast udała, że przepisuje. McCartney spojrzała na ławkę Chrisa i walające się po podłodze kulki.
- Chris, zostajesz po lekcji sprzątać. Może pomożesz mi też podlać kwiaty? Tak, nie ma sprawy proszę pani. O! Dziękuje, kochany jesteś.
Chłopak otworzył usta, żeby zaprotestować, lecz kobieta uprzedziła go.
- Jeśli pani chce, mogę też zetrzeć tablicę- obniżyła celowo głos, po czym wróciła do normalnego.- Oczywiście, przyda mi się pomoc!- Po chwili milczenia dodała.- Masz coś jeszcze do powiedzenia, Chris?
Pokręcił głową, a zadowolona nauczycielka wróciła do prowadzenia lekcji. Willow ledwie mogła powstrzymać śmiech. Chłopak spojrzał na nią wściekły, na co spojrzała na niego zwycięsko.
Wkrótce zadzwonił dzwonek. Uczniowie zaczęli się pakować. Willow wyszła jako jedna z ostatnich. Na korytarzu dogonił ją wysoki, rudowłosy chłopak, którego imienia nie pamiętała. Był ubrany w luźną koszulkę oraz dżinsy, a na jego szyi wisiał srebrny łańcuszek.
- To było świetne- stwierdził.
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Wiem- stwierdziła.
Chłopak zaśmiał się i nagle został odepchnięty na bok. Zaskoczona Willow zobaczyła wściekłego Gavina, który patrzył na nią z wyrzutem.
- Co ty tu robisz?- zdziwiła się.
- Chciałem z tobą porozmawiać, ale widzę, że masz towarzystwo- warknął.
Nie znała nawet jego imienia, lecz nie wyprowadziła Gavina z błędu.
- No mam, więc narazie- machnęła ręką.
Spojrzała na zdezorientowanego, rudowłosego chłopaka.
- Tylko rozmawialiśmy- mruknął.- Więc nie przesadzaj.
Gavin spojrzał na niego tak wściekle, że ten niemal się skulił. Zerknął na Willow zdziwiony, po czym ewakuował się.
- Co ty wyrabiasz?- syknęła.
Zignorował jej słowa.
- Nie odpisujesz na moje wiadomości...
- Bo nie chcę- przerwała mu.
- Willow. Przepraszam. Nie wiedziałem, że kogoś straciłaś, ja...
I tym razem nie dała mu dokończyć.
- Jesteś głupi. Igranie z życiem nie jest śmieszne. A to wszystko po co? " Żeby się wyluzować"- zacytowała mu.- Jakby nic innego nie było ważne.
- Willow...
- Nie obchodzi mnie to!- wrzasnęła.- Nie obchodzi mnie, co masz mi do powiedzenia. Wybacz, ale mam lepsze rzeczy do roboty, niż rozmowa z tobą.
Nie zwracała uwagi na jego wołania, tylko ruszyła pod salę od geografii, która wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Podczas przerwy poszła do szafki, żeby wyjąć książki na następną lekcję, lecz gdy ją otworzyła, wypadła z niej czerwona róża. Zaskoczona zamrugała, podnosząc ją z podłogi. Oklepane, Gavin- pomyślała. Mimo tego jej serce przyśpieszyło. Nigdy w życiu nie dostała od nikogo kwiatów.
Usłyszała za sobą złośliwe szepty.
- Pewnie sama włożyła ją do szafki.
Nie zwróciła na to uwagi. Połamała róże na pół, po czym zgniotła w dłoni. Wyrzuciła ją do pobliskiego śmietnika, zastanawiając się, skąd Gavin wiedział, która to jej szafka i jak ją otworzył.
- Czemu ją wyrzuciłaś?- zapytała Martha, która stanęła nagle obok niej.
- Dostałam ją od kogoś, z kim nie chcę mieć do czynienia- wyjaśniła.
- Ja też chciałabym dostać kwiaty- westchnęła dziewczyna.
- Kupię ci na walentynki.
- Trzymam za słowo.
Willow zaśmiała się i nagle wypaliła, zaskakując zarówno Marthę jak i samą siebie.
- Chcesz gdzieś dzisiaj wyjść? Nie mam nic do roboty.
- Jasne- zgodziła się chętnie.
Po lekcjach spotkały się przed szkołą. Ruszyły w kierunku centrum, gdzie znajdowała się mała lodziarnia. Mieściła się ona w brązowym, wyremontowanym budynku o lśniących, drewnianych drzwiach. W środku wszystkie stoliki były różowe, a ściany fioletowe. Na suficie wisiał, imitujący kryształowy, żyrandol.
Zamówiły po deserze truskawkowym i zajęły jedno z wolnych miejsc.
- Cieszę się, że mnie zaprosiłaś- wyznała Martha.
- Ja też się ciszę- zapewniła ją szczerze Willow, której telefon znowu dzwonił zasypywany wiadomościami.
Wywróciła oczami i wyciszyła go, nie odczytując smsów, oczywiście od Gavina.
- To od tego od róży?
- Tak- przyznała z westchnieniem.
- Czym cię tak wkurzył?
- Jest głupi. Głupszy niż myślałam, że to możliwe- wyjaśniła ogólnikowo.
Martha kiwnęła głową. Niska kobieta w szarym fartuchu przyniosła im desery i pośpiesznie odeszła. Willow kolejny raz zaskoczyła samą siebie. Zjadła wszystko szybciej, niż koleżanka. Spojrzała w pusty, szklany kuferek.
Uśmiechnęła się lekko do siebie, po czym zerknęła na Marthę, która nie mogła uporać się ze swoim deserem.
- Jesteś z Nowego Orleanu?- zagadnęła dziewczyna, odkładając w końcu łyżeczkę.
- Yhym- potwierdziła mruknięciem.
- Jak to jest żyć w dużym mieście? Ja od urodzenia mieszkam w tej norze.
- Więcej sklepów, ludzi i korki. Tak, zdecydowanie korki. Nic specjalnego.
- Ja zawsze chciałam mieszkać w dużym mieście. Tu nic się nie dzieje.
- Niby w Nowym Orleanie dużo się działo, ale rzadko kiedy chodziłam na jakieś koncerty czy większe wydarzenia.
- Ja bym nie opuściła ani jednego- zaśmiała się Martha.
Po kilku minutach zaczęły się zbierać. Rozdzieliły się od razu przed wejściem do lodziarni, ponieważ Martha mieszkała w przeciwnym kierunku.
W nocy Willow obudziło głośne stukanie o szybę. Przerażona zerwała się z łóżka, spodziewając się demona, własnego odbicia i wszystkiego innego, lecz na pewno nie Gavina, który stał pod jej oknem, trzymając w dłoniach kilka kamyczków.
Otworzyła okno na oścież, nie dowierzając temu, co widzi.
- Co ty wyrabiasz?
- Cicho! Coś mówi. O! Mów, mów dalej, uroczy aniele, bo ty mi w noc tę tak wspaniale świecisz!- zawołał Gavin.
- Chyba wypaliłeś za dużo tej swojej marihuany- syknęła.- Obudzisz moich rodziców! Nie mam zamiaru tłumaczyć im, czemu jakiś wariat stoi pod moim oknem.
- Jak lotny goniec niebios rozwartemu od podziwienia oku śmiertelników!- kontynuował, ignorując jej słowa.
Nie była pewna skąd, ale wiedziała, że to zna.
- Które się wlepia w niego, aby patrzeć, jak on po ciężkich chmurach się przesuwa I po powietrznej żegluje przestrzeni!
- Chwila- stwierdziła zaskoczona.- Czy ty cytujesz "Romeo i Julia"?
- O! Willow, Przysięgam na ten księżyc, co wspaniale powleka srebrem tamtych drzew wierzchołki, że już nigdy więcej nie będę takim idiotą!
Pokręciła głową, wzdychając.
- Idź już, Gavin.
- Nie, dopóki ze mną nie porozmawiasz!
- Możesz też marznąć- Wzruszyła ramionami.- Dobranoc.
Zamknęła stanowczo okno i z powrotem podeszła do łóżka. Szczelnie owinęła się kołdrą, zwijając w kłębek. Sen jednak znowu nie nadchodził. Zirytowana przewróciła się na drugi bok, burcząc coś niezrozumiale pod nosem.
W końcu wstała z jękiem i wyjrzała ukradkiem przez okno. Gavina na szczęście już nie było. Tym razem, gdy przyłożyła policzek do poduszki, niemal natychmiast zasnęła snem pozbawionym koszmarów.
Przez następne dni codziennie przed drzwiami domu znajdowała kilka róż. Nie było to dla niej romantyczne. Przez tego idiotę muszę wstawać jako pierwsza, by tego rodzice nie znaleźli- pomyślała, kiedy wrzucała kolejne kwiaty do kontenera.
Marthę zaprosiła na facebooku. Pisały ze sobą kilka razy i jeszcze raz wyszły na miasto, tym razem na hamburgery. Willow bardzo ją polubiła. Dobrze się dogadywały, jeśli tylko omijały temat wiary.
Wszystko wychodziło na prostą, więc czemu nie mogła przestać myśleć o Gavinie? Chciała o nim zapomnieć, lecz on nieustannie przypominał o swojej obecności kwiatami oraz smsami. Powinna to ignorować, a nie rozkładać na czynniki pierwsze jego zachowanie, nie mogła jednak się powstrzymać.
Nadal myślała o tym, czemu tak beztrosko wepchnął ją pod pociąg. Nie wiedziała, skąd w nim przekonanie, że nic się by się nie stało. Takich rzeczy po prostu nie da się przewidzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro