Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Od: Gavin Lewis.

Nie czytasz książek?

Do: Gavin Lewis.

Wolę filmy. Jedyne książki jakie czytałam, to lektury na angielski.

Od: Gavin Lewis.

Też lubię filmy, ale w książkach możesz sobie wszystko wyobrazić.

Do: Gavin Lewis.

Nie mam zbyt bujnej wyobraźni. Książki to nie dla mnie.

Willow spojrzała na zegarek w telefonie, który wskazywał trzecią osiem. Wiedziała, że w szkole będzie nieprzytomna, ale nie chciała przerywać pisania z Gavinem.

Od: Gavin Lewis.

Nie wiem, jak można nie lubić książek.

Do: Gavin Lewis.

Jak widzisz można.

Od: Gavin Lewis.

Mówiłem ci już, że jesteś dziwna?

Do: Gavin Lewis.

 Bardzo zabawne.

Do: Gavin Lewis.

Mówiłeś też, że ci to nie przeszkadza.

Od: Gavin Lewis.

Bo nie.

Uśmiechnęła się do telefonu, lecz uśmiech błyskawicznie zniknął z jej twarzy, gdy zobaczyła wyświetliła kolejną wiadomość.

Od: Gavin Lewis.

Powiesz mi, czemu tak bardzo nie chciałaś iść do parku? Zrobiłaś się blada jak ściana.

Zgasiła telefon i rzuciła go na łóżko obok siebie. Nie wiedziała, co mu odpisać. Na pewno nie mogła wyjawić prawdy. Co by wtedy napisała? " Prawie zabiłam bezdomnego dziwną siłą, która jest we mnie? Wiesz, taki "Obcy" w biblijnym wydaniu." To nie mogło mieć miejsca.

Telefon kolejny raz zadzwonił, a ona z obawą wzięła go w dłoń i odblokowała.

Od: Gavin Lewis.

Willow?

Przygryzła wnętrze policzka, nie mając pojęcia, co robić. Po co w ogóle zaczynałam tą znajomość? Posypie prędzej czy później. Jak wszystko- pomyślała, ogarniając poplątanie włosy do tyłu.

Od: Gavin Lewis.

Jeśli nie chcesz mówić, to w porządku.

Co on sobie musiał o niej myśleć? Wariatka, która boi się iść do parku.

Do: Gavin Lewis.

Czemu się tu przeprowadziłeś?

Wiedziała, że obscenicznie zmienia temat, ale nie miała wyboru. Nie chciała myśleć o tym wszystkim, a co dopiero pisać.

Od: Gavin Lewis.

Moją mamę przenieśli, więc tak, ja też przez rodziców.

Do: Gavin Lewis.

To taka dziura w porównaniu do Nowego Orleanu i Nowego Jorku.

Od: Gavin Lewis.

Prawda, ale da się przyzwyczaić.

Od tego momentu pisali prawie co noc, przez co Willow zachowywała się w szkole jak zombie, a na niektórych lekcjach przysypiała. Wyspała się dopiero w weekend, gdy Gavin poszedł nocować do kolegi.

Przeciągnęła się w łóżku i ziewnęła, zakrywając usta dłonią. Wstała, po czym przekrzywiła głowę, jej kark głośno strzelił. Podeszła do biurka, siadając na krześle. Otworzyła laptop i włączyła go. Ekran zaświecił się, gdy Willow znowu poczuła dziwne, mrożące zimno w dłoniach, które leżały na klawiaturze. Zobaczyła jak z jej paznokci zaczyna wypływać zielona mgła. Przerażona podskoczyła na krześle, wrzeszcząc. Wstęgi dymu wpłynęły między klawisze, a komputer wydał się z siebie zgrzytający dźwięk. Ekran mignął kilka razy, nim zgasł. Plastikowa obudowa pokryła się czymś, co przypominało zielony lód, lecz unosiła się z tego para, jakby było gorące.

Willow odskoczyła od biurka, machając rękami, jednak nic to nie zmieniało. Mgła ciągle wypływała z jej dłoni, przybierając coraz jaskrawszy kolor. Nagle laptop zgiął się w pół z głośnym trzaskiem i zaczął topić się, wydobywając z siebie obrzydliwy, chemiczny zapach.

Spanikowana Willow podbiegła do łóżka, po czym przykryła ręce kołdrą. Wstęgi dymu urwały się, lecz pod przykryciem rozeszło się parzące gorące. Zacisnęła zęby, starając się wytrzymać. Mgła wyglądała jak te wspinające się po szyi bezdomnego linie. Była zimna i jednocześnie nieznośnie gorąca. Willow miała wrażenie, że jej dłonie stoją w ogniu. Jęknęła przeciągle. Po jej twarzy potoczyły się zielone łzy, które szybko zamarzły na jej twarzy, przypominając maleńkie szmaragdy.

Ból stał się nie do zniesienia. Wyszarpnęła ręce, a w tym samym czasie kołdra stanęła w płomieniach. Spanikowana Willow rzuciła się biegiem do łazienki, nalała wody do kubka, w którym trzymała szczoteczkę do zębów, i błyskawicznie wróciła do pokoju, oblewając łóżko. Ogień przygasł, mimo to cały czas się tlił. Kolejny raz nabrała wody i wylała ją na materac. Płomienie zniknęły, a po pomieszczeniu rozszedł się duszący zapach spalenizny.

Plastikowy, biały kubek wypadł z rąk Willow, po czym przeturlał się po podłodze, zatrzymując dopiero przy biurku. Uniosła swoje piekące dłonie, uważnie im się przyglądając. Były tylko lekko czerwone. Mgła zniknęła, jakby nigdy jej nie było.

Wzięła drżący wdech. Jej wzrok padł na zwęgloną kołdrę. Moc w niej zaczynała domagać się uwagi, jak gdyby nie chciała zostać zapomniana. Nie mogłabym zapomnieć- pomyślała- Nigdy nie mogłabym zapomnieć.

Z jej oczu ponownie popłynęły łzy. Poczuła okropne zimno na swojej twarzy. Lekko dotknęła policzka i zdziwiona oderwała zamrożoną, zieloną łzę, wyglądającą jak szmaragd. Z trudem przełknęła ślinę. Jej umysł stał się całkowicie wolny od jakichkolwiek myśli. Po prostu patrzyła na małą wersję tego, co zniszczyło jej życie, co pokazało jej prawdziwy świat, który był bardziej przerażający niż cokolwiek.

                                                                                ***

Lucyfer ujrzał, jak z zielonych oczu dziewczyny wypływają łzy, na co prawie się zaśmiał. Tacy słabi. Byli dla niego niczym mrówki, robactwo, które trzeba jak najszybciej wytępić, oślizgłe, wijące się po świecie bez celu glizdy. To one zabrały mu życie.

Jednak coś go tknęło, jakieś dziwne uczucie, którego nie potrafił wytłumaczyć i które było dla niego kompletnie obce. Jakby nigdy wcześniej go nie zaznał. Nie podobało mu się. Czuł, że go osłabia nawet bardziej, niż utrata szmaragdu.

Przyjrzał się dziewczynie uważniej. Miał wrażenie, że nie dostrzega czegoś bardzo ważnego, odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania.

                                                                  ***

Willow drżącymi rękami chwyciła kołdrę i spojrzała na, stojący obok stopionego laptopa, zegarek. Miała niewiele czasu, zanim przyjadą rodzice. Wzięła komputer, prawie go upuszczając. Mocniej objęła rzeczy rękami, po czym ruszyła do wyjścia.

Zamiast wyrzucić je do swojego kosza, podeszła do śmietnika sąsiadów. Rozejrzała się, upewniając, że nikogo nie ma w pobliżu i szybko schowała wszystko do środka. Wyciągnęła z trudem niebieski worek spod spodu, przykrywając nim kołdrę oraz laptop. Nie chciała, by ktokolwiek je znalazł. Nie mogła wyrzucić ich do swojego kosza, zbyt się bała, że mogliby to zrobić rodzice podczas wynoszenia śmieci. Nie wiedziała, jak wytłumaczyć im stopiony do cna laptop. Pożarem? Jak mógłby być to pożar skoro ucierpiała tylko kołdra i laptop? Pewnie pomyśleliby, że specjalnie podpaliła rzeczy.

Kolejny raz obrzucając okolicę wzrokiem, wróciła do domu. Czuła się tak, jakby ukrywała dowody morderstwa. W pewnym sensie to robiła. Ukrywała dowody tego, co się z nią działo. Weszła do pokoju i spojrzała na materac, na którym nawet nie było prześcieradła. Willow nie pamiętała, kiedy ostatni raz ścieliła łóżko.

Na gąbce znajdowało się tylko kilka szarawych smug, więc wyjęła zafarbowane na różowo prześcieradło i zakryła przypalone miejsca, po czym położyła drugą, starą, w kilku miejscach porwaną kołdrę.

Nie wiedziała, czemu materac nie ucierpiał. Wyglądało to tak, jakby zapaliło się tylko to, co miało kontakt z jej skórą. Pokręciła głową, mając wrażenie, że jej własne myśli atakują jej umysł, chcąc ją zniszczyć.

Zaczęła szukać telefonu. Znalazła go tuż obok zagłówka. W jednym miejscu był tylko lekko osmolony. Przetarła go ręką i włączyła. Na szczęście działał, choć na początku kilka razy się zawiesił . Schowała go do kieszeni. Podeszła do okna, otwierając je na oścież.

Odetchnęła kilka razy świeżym powietrzem. Starała się trwać przy zdrowych zmysłach, przy tym, co było teraz, lecz panika wciągała ją w siebie. Przetarła twarz śmierdzącymi dymem dłońmi. Nagle jednak odsunęła je lekko od skóry i pomyślała- Rodzice poczują ten smród jak wejdą.

Pobiegła do łazienki gościnnej, będącej maleńkim pomieszczeniem o białych ścianach, prysznicu, umywalce i toalecie, obok której stała maleńka szafka. Otworzyła ją. W środku stały rolki papieru toaletowego oraz dwa, fiołkowe odświeżacze powietrza. Chwyciła jeden, po czym wróciła do siebie. Spryskała cały pokój, niemal dusząc się od sztucznego, kwiatowego zapachu.

Wstrząsnął nią gwałtowny dreszcz, a metalowy pojemnik wypadł z jej rąk. Spróbowała go podnieść, lecz jej ręce zaczęły drżeć. Odświeżacz cały czas wyślizgiwał się, jakby od niej uciekając. Gwałtownie kopnęła go w stronę łóżka, krzycząc. Szloch wstrząsnął jej ciałem. Strach i panika zaatakowały ją bez ostrzeżenia, obejmując swymi silnymi ramionami. Upadła na kolana, zginając się w pół. Cały czas patrzyła na metalowy, fioletowy pojemnik. Jej telefon zaczął dzwonić, lecz nawet na niego nie zerknęła.

Została przygnieciona poczuciem winy oraz przerażeniem. Przed oczami miała martwą twarz bezdomnego, oślizgłą twarz demona, zadowolony uśmiech swojego odbicia i samą siebie, siedzącą z Alyssą na ławce.

- Przepraszam- wyszlochała.- Tak bardzo przepraszam.

Nie wiedziała kogo przeprasza, ani za co. Miała wrażenie, że to wszystko kara, a ona musi odpokutować swoje grzechy, wszystko, co złego zrobiła. Telefon kolejny raz zadzwonił, będąc tylko podszeptem w jej zapadniętej w wspomnieniach świadomości.

Czuła się żałośnie, jakby była zbyt słaba, aby żyć, aby na to zasługiwać. Czuła, że to wszystko jest jej winą, nie wiedziała tylko co.

Nie wiedziała ile czasu minęło, nim się podniosła. Mogły być to zarówno minuty jak i godziny. Otarła swoją twarz z szmaragdowych łez i ponownie chwyciła odświeżacz. Mocno spryskała nim materac oraz resztę pokoju. Wróciła do łazienki gościnnej, chowając go do szafki. Umyła twarz oraz śmierdzące ręce. Jej włosy również pachniały dymem, więc szybko je spryskała suchym, cytrynowym szamponem.

Czuła się całkowicie pusta w środku, jakby nie było już Willow w Willow. Wyjęła telefon patrząc na nieodczytane wiadomości.

Od: Mama.

Właśnie wracamy. Niedługo będziemy.

Rano pojechali na imieniny ciotki, mieszkającej kilka kilometrów od Nowego Orleanu. Chcieli zabrać Willow, lecz ta nie miała ochoty widzieć się z znienawidzoną, marudną ciotką Melanie.

Od: Gavin Lewis.

Chcesz gdzieś wyjść?

Pustka pogłębiła się jeszcze bardziej, zapuszczając w niej korzenie. Nie chciała nigdzie wyjść. Marzyła tylko, aby zniknąć z powierzchni świata.

Do: Gavin Lewis.

Dzisiaj nie mogę.

Od: Gavin Lewis.

W takim razie jutro?

Do: Gavin Lewis.

Okej.

Kłamała. Najchętniej już nigdy nie pokazałaby się światu, udawała, że jej marzenie się spełniło i przestała istnieć, a ten koszmar w końcu dobiegł końca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro