Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II Nikogo nie lubię

(3101)

✩₊˚.⋆☾⋆⁺₊✧

Gdyby tylko tyle się stało, byłaby w stanie to przeboleć. Kruk by odleciał, lekko zdezorientowany, ona ewentualnie musiałaby się podnieść ze schodów. Ale ptak miał na nogach pazury i jakimś cudem to właśnie nimi wleciał jej na twarz.

Trzepotanie ostatniej pary skrzydeł rozeszło się echem po pustym korytarzu prowadzącym pod ziemię do wciąż nieznanego miejsca. A ona znów musiała się zatrzymać, tym razem nie ze swojej winy.

Zadrapania, które zostawił ptak na pewno nie były głębokie, ale Eqora jęknęła dotykając jednego z nich. Nie krwawiły mocno, w większości wcale, ale kilka kropel wylądowało na jej palcach. Cała twarz ją piekła, mocniej od złotej obręczy.

Z tyłu głowy pojawiła jej się myśl, że to jednak silniejszy demon, niż przewidywała. Odrzuciła to od razu. Przecież Yove się nigdy nie myliła. Trochę się poprztykają i w końcu wbije mu jadeit w serce. W końcu, to jedyny narząd, jaki demonom działał.

Poprztykają się i go zabije. Proste. Proste!

Przetarła twarz ostatni raz i kontynuowała wędrówkę w dół. Coraz bardziej miała jednak wrażenie, że schody rozciągają jej się na kilometry. Usłyszała pisk myszy albo szczura gdzieś pod ścianą. Było ciemniej, niż jeszcze kilka stopni w górę. Na pewno żaden dziwny gaz nie rozprzestrzenił się po korytarzu?

Wzięła kilka głębokich wdechów, zwalniając kroku. Zakręciło jej się w głowie. Smród martwego ciała stawał się coraz mocniejszy.

Machnęła ręką, palce zapaliły jej się jak świeczki. Rozejrzała się, w końcu mogąc to zrobić. Im dalej schodziła, w tym gorszym stanie był korytarz. Tapety odchodziły ze ścian, schody kruszyły się w wielu miejscach. Musiała uważać, żeby się nie potknąć, bo jeśli to zrobi, to może być koniec.

Zatkała nos. Nie mogła tego już dłużej znieść, zapach był tak intensywny, że zaciśnięty żołądek prawie latał jej w tę i z powrotem. Szczurze piski się nasiliły.

I wtedy ją zobaczyła.

Na początku się przeraziła nie tym, jak nienaturalnie wygięte były niektóre kończyny dziewczyny na schodach, pomiędzy dwoma zawalonymi barierkami. Bardziej tym, że w pierwszej chwili jedyną myślą, wprawiającą ją w kolejną panikę było: "Ona wygląda jak ja."

Brązowe, kręcone włosy, nawet związane w niegdyś zapewne elegancką, teraz rozczochraną fryzurę. Szyję zdobił jej piękny, ciężki naszyjnik, tylko że z rubinem zamiast akwamarynu. Długa, bordowo-czarna suknia z falbankami, koronkami i wymyślnymi mankietami i dekoltem.

Eqora czesała się i ubierała podobnie, tyle że z mniejszym budżetem.

Na brzuchu materiał sukni został rozszarpany, ukazując pierwszy makabryczny element postaci. Nie miała pojęcia, co mogło ją tak załatwić, ale jej jamę brzuszną oraz niższe żebra była w stanie oglądać jak witrynę w sklepie. Tyle że tym razem zamiast lalek, napędzanych skromnym mechanizmem pociągów lub innych gadżetów, na wystawie leżały krew, flaki i zapychające się nimi szczury.

Wszystkie gryzonie w pobliżu podniosły się na tylne łapki i zastrzygły uszami, wyczuwając niebezpieczeństwo. Spojrzały kolektywnie na powstrzymującą odruch wymiotny czarodziejkę o płonącej dłoni i świecącej na złoto szyi i część z nich odbiegła w dół schodów, część jedynie pod ścianę obserwując z zaciekawieniem nowo przybyłą.

Eqora odwróciła się od ciała zauważając, że brakuje jej również jednego oka, a ręce i nogi ma pogryzione.

Już się rozbudziła wystarczająco, żeby stwierdzić, że to przecież nie ona. Jest strasznie podobna, ale skoro ona stoi i... żyje, no to nie bądźmy zabawni. To jakaś dziewczyna, która skończyła wyjątkowo okrutnie. Eqorę znów opanowały myśli, że to ten demon musiał ją tak potraktować i jest on o wiele silniejszy od niej. Czemu Yove puściła ją samą?

Nie. Nie będzie tchórzyć, tylko pokaże, że da radę, nawet jeśli tego demona faktycznie powinien pokonać ktoś z większym doświadczeniem od Eqory.

Przejechała szybko palcem wskazującym od czoła po czubek nosa, mamrocząc krótką modlitwę i złapała się dla równowagi barierki. Zacisnęła na niej palce i zeszła o kolejne kilka stopni.

Prawie roześmiała się z ulgą, kiedy dotknęła solidnej podłogi. Rozejrzała się z pomocą płonących palców, ale było ciężko. Przez echo jej kroków, jakie rozchodziło się po pomieszczeniu domyślała się, że musi to być duża i w większości pusta przestrzeń. Smród wciąż czuła, ale pochodził od tego jednego ciała, więc miała nadzieję, że nie natknie się zaraz na kolejne.

Natknęła się natomiast na fontannę. Zdziwiło ją to, bo właściwie wciąż nie wiedziała, gdzie jest. Nigdy nie była w okolicach targowiska, kiedy jeszcze tętniło życiem, więc tym bardziej nie miała pojęcia, gdzie znajdowała się teraz. Tyle schodów, fontanna...

Zajrzała do środka. Ku jej zdziwieniu, woda wciąż tam była. Mętna i zielonkawa, ale była. Liście pływały na tafli wody, pnącza oplatały kamień, z którego była stworzona.

Przyjrzała się swojemu odbiciu. Starała się przed wyjściem z domu uczesać się jak najlepiej, ale teleportacja i silny wiatr na zewnątrz zniszczył jej fryzurę całkowicie. Westchnęła widząc na twarzy ślady zadrapań błyszczące czerwienią. Pierwszy zaczynał się nad brwią, przechodził przez oko i kończył w połowie policzka, druga i trzecia szły od czoła przez nos. Druga z nich dotarła nawet do górnej wargi. Jak dobrze, że udało jej się zamknąć oko, bo nie chciała wiedzieć co by było, jakby dostała w gałkę zamiast w powiekę.

Odbiła się od oplecionej fontanny, kiedy całe pomieszczenie się zaświeciło. Zmarszczyła brwi i ostrożnie rozejrzała. Pod sufitem i na ścianach znajdowały się w kilkumetrowych odstępach haczyki, na których wisiały kaganki na świece. To, że wszystkie na całą długość, jak się okazało, korytarza, nagle się zapaliły nie wróżyło dobrze. Pierścień ją zapiekł. Dołączyło do tego poczucie bycia obserwowaną.

Korytarz rozchodził się w dwie strony — lewo i prawo. Zakręcały miękko, jakby cały ten podziemny obiekt był w kształcie okrągłej bułki. Naprzeciwko schodów, za fontanną znajdowała się wbudowana w ścianę budka ozdobiona elegancko wyrzeźbionym drewnem. Nawet teraz, po tylu latach opuszczenia, trzymało się w dość dobrym stanie. Eqora podeszła bliżej, przejechała palcami po wyrytych inicjałach, zapewne jakichś dzieciaków, które przyszły tu długo po zamknięciu i zostawiły coś po sobie.

W wyrzeźbionej części znajdowało się okienko, w większości roztrzaskane, ale kiedy Eqora zajrzała do środka, ujrzała biurko, kasę oraz porozrzucane małe prostokąciki. Stary, nadłamany kubek w kącie, pustą doniczkę... Do obu tych rzeczy wchodziły kolejne bluszcze. Dotknęła ich liści w kształcie serduszek i od razu wzięła rękę jak oparzona.

Miała wrażenie, jakby została czymś ukłuta. Zakręciło jej się w głowie, rozbolało ją w skroniach, pierścień na szyi zapiekł. Wzięła głęboki wdech, przymknęła oczy. Zacisnęła dłonie na ramie okienka, omijając kawałki szkła, które jeszcze tam zostały. Bluszcze musiały być nasączone demoniczną magią.

To znak, że nie powinna tego robić sama. Jeśli to jest "legowisko", liczba czynności, które powinna wykonać jeszcze po zabiciu demona zwiększyła się diametralnie.

Wrócę tu z kimś po pozbyciu się go, pomyślała. Skinęła głową nikomu szczególnemu i otworzyła oczy.

Oczywiście. Ale z tym sobie poradzi. Każdy demon może mieć legowisko, nie świadczy to o jego sile! Tak mówiły podręczniki i tak mówiła Yove.

Spojrzała na swoją dłoń. Okazała się być trochę zaczerwieniona, ale już przestała szczypać.

Podniosła jeden z prostokącików i przyjrzała się mu. Uniosła brew widząc pośrodku wielki napis "Księżycowa Żaba". Oprócz tego parę innych informacji, jak data, godzina, oraz nazwa. "Teatr Lilia".

Szybkie kroki bosych stóp. Bilet wypadł jej z ręki, odruchowo sięgnęła do jadeitowego sztyletu i wyciągnęła go. Zamarła jednak w miejscu, nie była w stanie poruszyć chociaż palca, co dopiero mówiąc o postawieniu kroku.

— Pomocy!

Zapłakany, wysoki głosik. Teraz postać już biegła i to w stronę Eqory. Spojrzała na zakręcający się korytarz i zacisnęła jedynie uścisk na rękojeści.

Zesztywniała cała słysząc krzyk. Krzyk tak głośny, że wwiercał jej się stopniowo w umysł.

Krzyki nigdy się nie kończą. Krew, pot i łzy płyną bez końca jak leśny strumień niewzruszony mrozem wszędzie wokół.

Kroki zwolniły. Wrzask dalej pozostał w jej głowie i nie mogła go wydostać. Odbijał się echem od czaszki, chociaż wiedziała, że już nikt nie krzyczy.

Nie zauważyła, kiedy zaczęła się cofać. Wpadła na fontannę. Wciągnęła powietrze, prawie przechylając się i do niej wpadając. Była śliska. Zacisnęła rękę na bluszczu, żeby się nie wślizgnąć do brudnej wody. Zabolało mocniej, niż wcześniej.

Najszybciej jak mogła odepchnęła się od niej biodrami i spojrzała na lewą dłoń. Również zrobiła się cała czerwona, jakby miała na nie uczulenie. Przełknęła ślinę i podniosła niepewnie głowę, przestała słyszeć kroki.

Na zakręcie korytarza, parędziesiąt metrów przed nią, stała dziewczyna, na oko może szesnastoletnia. Jej sylwetkę oświetlało kilka z lamp wiszących na ścianach. Obsydianowe, falowane włosy opadały na ramiona i plecy aż do łokci. Porwana w niektórych miejscach, biała sukienka niemal zwisała z wychudzonego ciała. Widziała, jak kościste dłonie wystają z długiego rękawa.

Demony bardzo często wyglądały jak wychudzone wersje ciał, które zabierały. Eqora nie widziała jej oczu z tej odległości, ale była pewna, że są białe. Musiały być.

Ta dziewczyna to demon, którego miała zabić.

Kolejne myśli zaczęły zaprzątać jej głowę. Czy będzie w stanie po prostu wbić sztylet w serce należące do ciała człowieka? Ciężko jej było z pozbywaniem się demonów w ciałach zwierzęcych. Co dopiero z ludzkim?

O, Serenie.

Demon stał w miejscu. Eqora również. Nie była pewna, co teraz zrobić. Po prostu podejść, podbiec? Musiała najpierw go zabić, żeby oczyścić jego legowisko. Ale on nie atakował. Jak miała go zabić, skoro nie atakował?

— Hej.

Eqora przełknęła ślinę. Miała wrażenie, że ten głos różnił się nieznacznie od tego, który krzyczał pomocy. Ktoś tu jeszcze był? Chociaż to i tak nie martwiło jej aż tak.

Martwiło ją to, że ten demon miał głos.

— Mówię do ciebie.

Eqora zacisnęła palce na rękojeści sztyletu tak mocno, że rozbolała ją ręka.

— Hej — odpowiedziała, pomimo narastającej guli w gardle. Powitanie wyszło jej zachrypnięte, jakby nie piła nic od kilku dni.

Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca. Eqora natomiast przemogła się i postawiła krok przed siebie, schodząc ponownie z kamiennych schodów. Nadepnęła na gałązkę, ciche, sekundowe trzaśnięcie niczym złamana kość rozniosło się echem po szerokim korytarzu. Musiała przekonać samą siebie, że teraz już za późno.

Chociaż chyba nie musiała się przekonywać.

— Hm — mruknęła dziewczyna. Eqora zbliżała się do niej na drżących nogach, próbując stawiać kroki jak najpewniej. Podniosła głowę, czarne włosy zasłoniły jedno oko. — Ty...

Urwała. Czarodziejka zatrzymała się jak na komendę. Z zapartym tchem i niemal boleśnie uderzającym sercem, czekała na dokończenie lub zmienienie tematu przez demona.

Musiała czekać długo, jakby uformowanie myśli mimo wszystko było dla niej trudne. To dobry znak.

Nie mogła pokazać strachu. Z tą myślą, wyprostowała się i próbowała nie zwracać uwagi na nieco drżące bluszcze przy nogach demona.

Czy demony wyczuwają strach?

— Nie lubię cię.

Eqora postarała się rozluźnić uścisk na sztylecie, bo miała wrażenie, że palce zaraz jej odpadną. Nie mogła się rozproszyć, demony podobno mówiły różne rzeczy, często bez sensu.

— Nie lubię cię — demon powtórzył donośniej.

Trenowano ją do tego od kilku lat. Da radę.

— Masz imię? — rzuciła pytanie, starając się brzmieć obojętnie, chociaż głos pod koniec jej zadrżał.

— Nikogo nie lubię — zignorowała ją zupełnie. — Bo mi nikt nie pomógł.

Eqora poruszyła się niespokojnie. Zaczęła odczuwać nieprzyjemne mrowienie w dłoni, jakby coś jej po niej łaziło, ale nie mogła puścić broni.

— Co to znaczy? — Postanowiła podtrzymać wymianę zdań z nadzieją, że w międzyczasie wymyśli plan działania.

— Nie jestem pewna.

Eqora przełknęła ślinę. Nigdy nie rozmawiała z demonem. Czasem słyszała, jak wydają z siebie dziwne dźwięki, wyją jak wilki lub rzucają pojedynczymi słowami. Wszystkie demony myślą i to zwykle na dość wysokim poziomie, przynajmniej tak się mówi.

Słowa wychodzące z ust dziewczyny ją niepokoiły i sprawiały, że kolana drżały, utrudniając poruszanie się. Dłonie zaczęły swędzieć. Spojrzała przelotnie na swój sztylet i myślała, że stanie jej serce.

Po jej dłoniach chodziły w kółko dziesiątki robali. Nie była w stanie stwierdzić, jakie, bo od razu zaczęła je strzepywać na ziemię. Pojawiało się ich jednak tylko coraz więcej, wychodziły spod rękawa płaszcza, spod przydługich, kwadratowych paznokci.

Próbując zrzucić ich jak najwięcej uderzyła się w rękę tak, że sztylet odleciał na parę metrów w bok i zatrzymał pod ścianą, w kolejnych bluszczach. Rośliny zadrżały, zakryły sobą jadeitową broń. Robale na dłoni zniknęły.

Zrozumiała, że to podstęp, dziwna halucynacja zdecydowanie za późno.

Szarpnęła głową w stronę dziewczyny i w ostatniej chwili udało jej się kucnąć, zanim dziwne bluszcze złapały ją za gardło. Wciągnęła powietrze i spojrzała na rośliny. Demon stał w tym samym miejscu, nie ruszając się, wbijając wzrok w Eqorę na ziemi.

Czarodziejka nie podnosząc się, rzuciła się ku ścianie, przy której powinien być sztylet. Włożyła rękę pomiędzy pnącza, by wyciągnąć swoją broń, ale kiedy zacisnęła palce wokół rękojeści, spotkała się z oporem. Nie mogła wydostać ręki. Ciągnęła do siebie z całej siły, ale po którymś razie, bluszcze odpowiedziały tym samym: pociągnęły Eqorę w swoją stronę i zanim mogła zareagować, uderzyła czołem i nosem o ścianę. Krew chlusnęła na zielone liście, Eqorze zakręciło się w głowie.

Wtedy przypomniała sobie, że ma na głowie ważniejsze sprawy. Spojrzała półprzytomnie w lewo. Dziewczyna wciąż się nie ruszała, najbliższe pnącza natomiast krążyły wokół niej niczym węże.

Chciała się zastanowić, czemu nie atakuje, ale w tym momencie dwa kolejne bluszcze zostały posłane w jej stronę. Wyciągnęła wolną rękę przed siebie, spod paznokci wyrwały się cienkie strużki ognia. Pnącza zajęły się ogniem, zaczęły wić w powietrzu, a dziewczyna w końcu cofnęła się o krok. Eqora korzystając z chwili, upewniła się, że naszyjnik z akwamarynem, jej zaklinacz pomagający w pilnowaniu odpowiedniego poziomu magii, jest wciąż na miejscu. Bez wahania, podpaliła również rośliny trzymające jej prawą rękę. Po chwili, odskoczyła od czarnej papki spalonego zielska i zaczęła uderzać o rękaw płaszcza, by go ugasić.

Sztylet na szczęście był cały. Rękaw nie zajął się cały, a jego brzegi zwęgliły, ale nie obeszło się bez oparzeń. Adrenalina w jej żyłach działała jednak zbyt silnie, by zwróciła na to teraz uwagę.

Ogień rozprzestrzenił się wzdłuż podpalonych pnączy, nie przechodząc na inne, ku wielkiej uldze czarodziejki. Na szczęście od spalonej wiązki bluszczu nie podleciało zbyt dużo dymu. Przynajmniej nie sfajczyła dosłownie wszystkiego na wejściu do teatru.

Mimika demona się nie zmieniała. Eqora wytarła twarz z własnej krwi i w ostatniej chwili ominęła kolejne rośliny. Nie mogła spalić wszystkich. Dym uciekał ku schodom, by wylecieć na zewnątrz. Gdyby zaczęły palić się wszystkie, nic by nie widziała i z tym magia jej już nie pomoże.

Zamrugała i zacisnęła dłoń na sztylecie. Musiało jej się udać. Nie mogła uciec, nawet nie chciała. Pokaże Yove, że stać ją na pozbycie się silnego demona i od razu podniesie się o stopień eksterminatorski. Może nawet dwa! Za coś takiego by mogła!

Eqora Akvőmar Bászto, Eksterminatorka stopnia III, najmłodsza w historii. Jak to wspaniale brzmiało!

Rzuciła się w stronę demona. Nie myślała o tym, że ma ludzkie ciało. Był demonem i tylko tyle się liczyło. Musiała tylko wbić jadeit w jego serce. To wystarczy.

Ominęła kolejne pnącza bez żadnego problemu, gnając w przód. Zdziwiło ją to, bo te leciały w jej kierunku, ale w ostatniej chwili skręcały. Pewnie próbowały przewidzieć, w którą stronę zrobi unik i takim sposobem ją uderzyć. Dobre sobie.

W oczach demona coś błysnęło, zaczęło prześwitywać przez biel tęczówek. Nie zwróciła na to uwagi, kiedy lewą ręką złapała brutalnie za jego ramię, a prawą wbiła sztylet w miejsce serca.

— Hej, rysiu — demon wypluł cichym głosikiem.

Eqora zamarła. Rysiu?

Hej, rysiu, posprzątaj po sobie, proszę.

Dziękuję, że pomogłaś mi z praniem, rysiu.

Kocham cię, rysiu, najbardziej na świecie.

Z trudem przełknęła ślinę. Serce ją zabolało. Mama tak zawsze do niej mówiła. Mama nazywała ją rysiem. Mama...

Nie. Nie, nie, demony czytają w myślach. Przecież demony czytają w myślach! I demony nie pamiętają swojego życia! Musiała to przeczytać w jej głowie! Czy wszystkie demony czytały w myślach? Było coś w stylu, że... że czytać w myślach mogą tylko demony, ale nie wszystkie demony mogą. Czy jakoś tak. Taki żart krążył po akademii i...

To nie mogła być jej matka, prawda? Jej dusza? Nie mogła?

Świat się zakręcił. Ściany zadygotały, dym uleciał. Tak przynajmniej wydawało się Eqorze. Czemu dalej się dymiło? I czemu z tego demona?

To nie jedyna dziwna rzecz. Spojrzała w dół. Na jej dłoni pojawiła się krew, tryskająca z rany demona. Przecież demony nie krwawią.

Podniosła wzrok na jej oczy. Nie były całkowicie białe, a mogłaby przysiąc, że jeszcze sekundę temu były. Wyglądały, jakby były zamglone, a owa mgła uchodziła z nich powoli. Jak księżyc schowany za chmurami, zza których wyłoniła się błękitna tęczówka przeszyta przerażeniem i bólem. Usteczka dziewczyny zadrżały, Eqora była pewna, że upadłaby, gdyby jej nie trzymała.

Zza jej pleców wypłynął dym... Nie, mgła. Ciemna, zielonkawa mgła. Miała wrażenie, że gdzieś to już widziała. Wytężyła umysł, ale nie potrafiła się skupić. Mgła odpłynęła ku schodom.

Eqora skupiła się jednak na dziewczynie. Nie demonie, dziewczynie. W panice wyciągnęła sztylet z jej ciała, czym pogorszyła tylko sprawę. Krew chlusnęła na podłogę.

Puściła jej ramię. Sztylet wypadł z ręki, a sama Eqora cofała się tak długo, aż biodrami nie uderzyła o kamienną fontannę. Pnącza pod sufitem wystrzeliły do dziewczyny i oplotły się wokół nadgarstków, nie pozwalając jej upaść. Jeszcze jedno złapało za kruczoczarne włosy i szarpnęły, by nie opierałą podbródka o klatkę piersiową, a trzymała w górze. Miała szeroko otwarte, błękitne oczy. Czemu nie białe? Przecież... przecież demony mają białe. I nie krwawią. Demony nie krwawią! I ciała, które sobie przywłaszczyły rozpadają się w proch! Gdzie jest proch?!

Oczy dziewczyny straciły blask. Wykrwawiła się, ale bluszcz jej nie puszczał. Wyglądała jak marionetka.

Wtedy zrozumiała, że została oszukana. Potwornie, potwornie oszukana. To nie był demon, którego szukała.

Niewiele demonów potrafi opętywać żywych. Potrzeba naprawdę wiele energii i siły, by przenieść swoją duszę do innego ciała na określony czas. Czyżby Eqora miała tak ogromnego pecha?

Odwróciła się. Spojrzała do fontanny. Mułowata woda wciąż tam była, pokazując jej odbicie. Zakrwawiona twarz, zakrwawione dłonie.

Zabiła człowieka. Zabiła człowieka, bo myślała, że to demon. Zabiła człowieka, który stał teraz za nią, podtrzymywany przez złowieszcze bluszcza jak aktor, pacynka.

Zabiła człowieka.

Włożyła ręce do wody, pozwalając jeszcze nie zaschniętej krwi ją zabarwić. Tak chyba było gorzej.

Ciężko jej się oddychało. Ten stan się pogłębił zdając sobie sprawę z tego, że skoro ta dziewczyna była opętana, to gdzieś w okolicy musiał być prawdziwy demon.

Usłyszała kroki. Podniosła wzrok. Już wiedziała, gdzie poleciała zielonkawa mgła po wypłynięciu z ciała dziewczyny.

Przed schodami ujrzała kobietę. Opierała się ręką o ścianę, dziwna mgła latała wokół jej głowy. Po chwili zniknęła między brązowymi lokami. Kiedy Eqora się przyjrzała z pomocą wpadającego tu światła dnia oraz wciąż zapalonych lamp na ścianach, zauważyła dziurę w jej brzuchu, fragmenty żeber i rozszarpaną suknię na całym ciele. Chyba nie miała oka.

To ta sama kobieta, która wcześniej leżała powyginana. Eqora ją minęła. Zignorowała pieczenie pierścienia na szyi, bo myślała, że to przez silne emocje związane z nadchodzącym Wirem.

Oh.

— Przedstawienie skończy się, kiedy powiem, że jest skończone — odezwała się tym samym głosem, którym przemawiała do niej wcześniej martwa już dziewczyna. Zauważyła uśmiech na jej twarzy.

Eqora odsunęła się od fontanny. Potknęła się, upadła. Żołądek skręcił boleśnie, serce na moment zamarło. Zęby samoistnie zaczęły szczękać, nie potrafiła powstrzymać ciała od drżenia.

Dopiero teraz stała twarzą w twarz z demonem, który ją perfidnie oszukał. Przez niego zabiła człowieka. Zabiła...

— To teatr, czyż nie? — zapytał demon w ciele tak bardzo podobnym do tego Eqory. Odsunęła się od ściany, eleganckie buciki zaczęły stukać, odbijając dźwięk od ścian. Podarta na brzuchu i rękach oraz zakrwawiona suknia dodawała jej makabrycznego wyglądu, jeśli to było w ogóle możliwe. — Najwspanialszy ludzki wynalazek, gdzie każdy może udawać kogo chce.

Kolejne spojrzenie na dziurę pod żebrami ciała, które przywłaszczył sobie demon w końcu zmusiło Eqorę do wstrzymywanego krzyku.

A te krzyki nigdy się nie kończą. Krew, pot i łzy płyną bez końca jak leśny strumień niewzruszony mrozem wszędzie wokół.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro