Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rurku, to nie jest coś wymyślić, dobra?

Trzynasta trzydzieści, godzinę temu skończyłem zajęcia, a teraz czekałem w salonie odstawiony jak szczur na otwarcie kanału, aż zjawi się Glińska, z którą miałem spędzić resztę popołudnia. Dzień przed ojciec oświadczył mi, że muszę wyglądać reprezentatywnie, a gdy pokazałem mu się w koszuli i granatowych garniturowych spodniach, zapytał się mnie czy ja sobie żarty robię, bo wyglądam jakbym szedł na imieniny ciotki Jadzi, pomyślałem wtedy co ja będę z nią robił jeśli mam się tak stroić, ale stwierdziłem, że nie będę dociekał, byle nie chcieli mnie zawieźć do urzędu cywilnego. Wygrzebałem z szafy ubrania które trzymałem na najważniejsze okazje, nieskazitelnie biała koszula, czarna marynarka, której ostatecznie nie założyłem, w komplecie z kamizelką oraz spodniami, dobrałem jeszcze do tego bordowy krawat i aby dodać sobie elegancji ulizałem włosy do tyłu, zużywając do tego zatrważające ilości żelu. Według ojca " od razu lepiej, tak jak powinno być!"

- Tadeusz choć tu jeszcze. - Powiedział przyglądając mi się. - Aj, jak ty ten krawat zawiązałeś, Chryste panie, nie tak cię uczyłem. - Mruczał pod nosem i zaczął wiązać mi go od nowa.

- Nie ty go uczyłeś, tylko ja. - Wtrąciła się mama spoglądając na nas sponad czytanej książki.

- No to jak go nauczyłaś Leona? Dwadzieścia cztery lata na karku, a nie umie porządnie krawata zawiązać! - Na ten komentarz wywróciłem tylko oczami. - A ty weź się jak miły chłopak uśmiechnij! Jak to wygląda? - Zwrócił się do mnie, zapewne zwracając uwagę na tryskający ze mnie entuzjazm.

Otrzepał ze mnie jeszcze resztki kurzu i usiadł na fotel.

- Chłopcze, ja wiem, że Hala może nie jest w twoim typie. - Jakby znał moje preferencje - Ale wiem z doświadczenia, że jeszcze mi podziękujesz, mi też tata świętej pamięci, wybrał dziewczynę, też narzekałem, a widzisz? Trzydzieści lat szczęśliwego małżeństwa, dwójka dzieci! Czego więcej pragnąć? Poza tym, poszanowanie rodzinnej tradycji i twój dziadek i pradziadek i prapradziadek miał aranżowany związek! To jest twoja powinność podług nich!

Krótko po czternastej rozbrzmiał dzwonek do drzwi, otworzyłem, tak jak się spodziewałem, stała przede mną uśmiechnięta jak głupi do sera Hala, ubrana w długą czerwoną sukienkę i dziwnie skrojoną kurtkę, przez ramię miała przewieszoną małą czarną torebkę, a na twarzy sporo makijażu. Uśmiechnąłem się, aby wyjść na miłego i dałem jej kwiatka, którego ojciec wcisnął mi w ręce mówiąc, żebym jej go dał, bo " gentlemeni tak robią." Nie weszła nawet do środka, wziąłem swój płaszcz i od razu zeszliśmy na dół, gdzie czekał na nas w samochodzie pan Gliński, aby zawieźć nas, gdziekolwiek mieliśmy się udać, pomyślałem wtedy, że w sumie warto byłoby zdać prawo jazdy. Podczas drogi cały czas uśmiechałem się sztucznie i gdy Hala lub pan Edek podejmowali ze mną rozmowę starałem się odpowiadać jak najuprzejmiej.

W końcu dojechaliśmy na miejsce, na szczęście nie był to urząd stanu cywilnego, a realnie taka opcja przechodziła mi przez myśl, tylko jakaś restauracja, w środku na pokaz bogata i wyszukana.

- Dobrze się bawcie dzieci! - Rzucił jeszcze ojciec Hali, gdy wychodziliśmy z samochodu.

Już po pierwszych dziesięciu minutach chciałem znaleźć się gdzie indziej, dziewczyna paplała coś o nowym salonie paznokci do którego chodzi. Wyłączyłem się chyba gdy rozwodziła się nad tym, że jej przyjaciółka okazała się "podłą szmatą" bo nie wzięła jej gdzieś ze sobą. Posadzono nas akurat przy stoliku, który był przy oknie, a jedno z siedzeń, to które właśnie Hala zajęła, było do niego tyłem, więc mogłem udawać, że wnikliwie jej słucham, podczas gdy zawiesiłem wzrok na widoku za oknem i odleciałem gdzieś myślami. Widokiem tym był należący do restauracji ogródek z drzewkami, w którym stały stoliki.

- Tadeusz...- Powiedziała, przerywając jedzenie i irytująco przeciągając 'u', wyrwała mnie tym z zamyślenia.

- Tak?

- A może... Później, pójdziemy do mnie? Wiesz, mój tata dzisiaj wyjeżdża i pomyślałam, że moglibyśmy... Spędzić trochę czasu we dwoje. - Puściła do mnie oczko. - Wiesz chyba o co mi chodzi...

"Nie, nie, nie, nie, nie, chyba ją... Nie, nie, nie"

- Halu...- Czas podjąć rozmowę dla której w ogóle tu przyszedłem, zamiast na przykład "pochorować się" dwa dni temu.

Mianowicie, porady Alka, o tym aby się zbuntować i nie dać innym wybierać mojej przyszłości, postanowiłem wcielić życie, bo musiałem przyznać, chłopak przemówił mi do rozsądku. Tyle, że nie mogłem zrobić tego, poprzez zwyczajne " ja nie chcę i nie będę!" Kiedyś spróbowałem, wyszło to tak, że dziewczyna z którą ojciec wtedy chciał zrobić moją dziewczynę "przypadkiem" wpadała na mnie pod szkołą, była zapraszana na wszelkie obiady, kolacje i tym podobne, albo siłą ciągano mnie na spotkania u znajomych ojca, na których " zbiegiem okoliczności" ona też była, ostatecznie znalazła sobie innego, dając mi spokój od swatania na całe pół roku, wtedy pojawiła się Hala. Teraz miałem dwie opcje: Zrazić do siebie Halę, tak, że nie będzie chciała mieć ze mną nic wspólnego, albo przekonać ją o tym, że nasz potencjalny związek nie ma prawa bytu. Wybrałem tą ostatnią opcję, nie chciałem robić z siebie gnojka.

- Przepraszam, jeśli zranię cię tym co zaraz powiem...Ale ja nie chcę dalej ciągnąć tej farsy. Nic do ciebie nie czuję i nie zanosi się na to, żebym poczuł. To wszystko, randki, kwiatki, to tylko fantazja mojego ojca, który chce mnie z tobą spiknąć, mając za nic to, że ja nie chcę.

Atmosfera przy nas się zagęściła, nawet kelnerka która najwyraźniej chciała do nas podejść, wyczuła, że lepiej chwilę poczekać. Hala spojrzała na mnie z wielkim wyrzutem.

- Tadek! Ale nie musisz się we mnie od razu zakochiwać! Bo ty mi się bardzo podobasz i ja mogę zaczekać.

- Nie, Halu...

- Jestem za brzydka, tak? - Pociągnęła nosem.

- Nie, nie, nie zrozum mnie źle! Po prostu, nie widzę dla nas żadnej przyszłości, zasługujesz na kogoś kto serio cię pokocha, a ja ci tego chyba nie jestem w stanie dać. - Spanikowałem, nie chciałem żeby zaraz wyszła stąd z płaczem, albo zrobiła scenę.

- Z-znaczy jeśli jesteś, na przykład gejem, t-to ja zrozumiem... - No i się rozpłakała, dałem jej chusteczkę z kieszeni.

- To nie tak...

- T-to...Daj mi szansę! J-jeszcze zobaczysz, ż-że jestem tego warta! Pokażę ci! - Nieliczni ludzie wokół zaczęli spoglądać w stronę naszego stolika. - A-a teraz, przepraszam... - Wzięła swoje rzeczy i wyszła.

Jakaś dziewczyna siedząca ze starszym o dobre trzydzieści lat facetem, założyłbym się, że sugar daddym, rzuciła mi pełne pogardy spojrzenie, nie moja wina, że ona okazała się tak emocjonalna! Dopiłem jeszcze zamówioną wcześniej, niebotycznie drogą kawę, która mimo, że była przepyszna, to przez akcję z Halą nagle przestała mi nawet smakować.

Zapłaciłem i wyszedłem z lokalu, nie mogłem wrócić teraz do domu, bo miałem być dopiero za co najmniej trzy godziny, a najlepiej to pewnie nie wrócić na noc. Jeśli bym teraz przyszedł, zaczęłyby się pytania, a jedynym o co mogłem się teraz modlić, to, to, aby ojciec się nie dowiedział o tym co zaszło.

Spojrzałem na godzinę w telefonie, w pół do czwartej, Janek zaraz chyba kończy zajęcia. Mówił, że drzwi jego mieszkania dla mnie szeroko otwarte... Znaczy nie nocował bym, nie chciałem nadużywać jego gościnności, ale posiedzieć godzinę czy dwie... I tak ostatnio przesiadywałem u niego bardzo często, do tego najczęściej z jego inicjatywy, więc nie zaszkodzi pobyć u niego i dziś.

- Masz jeszcze zajęcia?

- Tak, ale za pół godziny kończę. - Odpisał po około pięciu minutach.

- A miałbyś coś przeciwko aby ktoś dotrzymał ci dzisiaj towarzystwa przez resztę popołudnia?

- Ty na przykład?

- Powiedzmy na to, że tak.

- No to z chęcią. - Na to uśmiechnąłem się szczerze.

- W takim razie, widzimy się za te pół godziny, będę pod uczelnią.

- Okki.

Szczęśliwie, gdy dotarłem na najbliższy przystanek, autobus którym mogłem dojechać w okolice wydziału fizyki, miał pojawić się za niecałe pięć minut, podjechał po piętnastu, ale lepsze to niż gdyby w ogóle się nie pojawił. Ostatecznie wyszło tak, że to Janek czekał na mnie, a nie ja na niego. Wypatrywałem go chwilę pośród wychodzących z uczelni i odnalazłem go stojącego przy kolumnie, rozmawiał z chłopakiem, w którym od razu rozpoznałem Alka. Podszedłem do nich, gdy Rudy mnie zobaczył, otworzył szerzej oczy, zaraz po nim wzrok na mnie przeniósł i Dawidowski.

- Pa Jasiek! Mafiozo! Tylko mu fedorę dać! - Zażartował sobie Alek - Z Pruszkowa wracasz?

- Z randki wracam. - Westchnąłem.

- I co? I co?

- Jajco. Nieustępliwa, oświadczyła, że mnie w sobie jeszcze rozkocha.

- Ajajaj, to źle, bardzo źle. - Zacmokał, oparł ręce na biodrach i zaczął kręcić głową. - A ty co Jasiek się w Tadka jak w obrazek wpatrujesz? Panienka zobaczyła księcia z bajki? - Po tym tekście Janek się otrząsnął i zdzielił go z łokcia w żebro.

- O! Moja Basiulka przyszła! - Powiedział Alek rozcierając sobie bok - Tadek z randki wraca, a ja idę! Papa chłopaki! A i ty Janek uważaj, bo się jeszcze zakocha jak go będziesz tak wzrokiem pożerał! - Rzucił na pożegnanie i pobiegł do swojej ukochanej.

Spojrzałem na Rudego, który wydawał się trochę zakłopotany.

- Idiota jeden. Czy musi tak mówić? Nie musi. Czemu tak mówi? Sam on jeden tego świadom. Co chce tym osiągnąć? Ciul go wie. - Powiedział Janek, gdy Dawidowski zniknął nam z pola widzenia. - Sorki, zwyczajnie się zapatrzyłem, ładnie się ubrałeś

W odpowiedzi uśmiechnąłem się. Pogadaliśmy jeszcze chwilę przed budynkiem i skierowaliśmy się na przystanek tramwajowy. Co jakiś czas ktoś się na mnie oglądał. Jakby nigdy ludzie nie widzieli faceta, paradującego po mieście w swoim najlepszym garniturze, u boku potarganego studenciaka w dresie. Wsiedliśmy do tramwaju, musieliśmy przejechać jakoś osiem przystanków, droga minęła nam szybko, byliśmy cały czas pochłonięci rozmową. Potem standardowo, spacer z przystanku pod blok. Po wejściu do mieszkania odwiesiłem płaszcz i opadłem na kanapę.

-Janku, oh Janku! I co ja mam teraz zrobić? Ojciec nie odpuści, ona nie odpuści! Nikt mi nie odpuści! Skończę w małżeństwie z jakąś Halą sralą, kredytem na trzydzieści lat i gromadką bananowych dzieci! - Jęknąłem z przesądzoną dramaturgią, chwilę przedtem podjęliśmy rozmowę o tym co zaszło na randce z Halą, powiedziałem mu wszystko ze szczegółami.

-Nie ma sytuacji bez wyjścia, coś wykombinujesz. -Podszedł do drzwi od swojej sypialni i je uchylił, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, z pokoju nieporadnie wydreptało małe futrzaste zwierzątko.

-Skąd ty psa wytrzasnąłeś?! - Zwróciłem się do Janka, który zadowolony oświadczył, że piesek, zwany przez niego 'Rurkiem' nie zrobił mu kupy na dywan. - I kiedy?

-To nie mój.

-A czyj?!

-Mojej głupiej siostry, najpierw kupuje szczeniaka, a potem zamiast się nim zajmować, bez ostrzeżenia podrzuca mi go na parę dni bo jedzie gdzieś, nawet nie powiedziała gdzie, ze swoim chłopakiem. Przedstawię was sobie. Tadeusz, Rurek, Rurek, Tadeusz. - Psina akurat obwąchiwała stopę Janka. - Jest od wczoraj wieczora, do chyba soboty

Czarno-biała kulka sierści przycupnęła przy jego nodze, patrząc mi prosto w oczy, a po paru sekundach na podłodze pojawiła się żółta kałuża.

-RUREK NO! - Zawołał Rudy, robiąc zdegustowaną minę, gdy poczuł jak płyn z Rurka wsiąka mu w skarpetę. - MÓWIŁEM, ŻE MASZ NIE SZCZAĆ GDZIE POPADNIE.

Malec, jakby uszczęśliwiony swoim osiągnięciem, podreptał pod stolik i ułożył się tam, niczym cesarz rzymski w swojej lektyce. Ja natomiast wstałem, aby przynieść z łazienki mopa. Wytarłem kałużę wokół Janka, a on chwilowo rzucił w kąt zasikaną skarpetkę i poszedł sobie po nową parę.

Gdy przyszedł z powrotem w czystych skarpetkach ze wzorem w kaczki, zaproponował mi kawę, zgodziłem się. Co mi szkodzi wypić dwie w przeciągu jakoś godziny? Najwyżej dostanę zawału. Puszka z kawą, w mieszkaniu Rudego, była upchana gdzieś na tył górnej szafki, bo sam Jasiek kawy nie pijał i trzymał ją tylko dla ewentualnych gości, więc aby ją sięgnąć musiał wchodzić na taboret. Jakby nie łatwiej było schować jej gdzieś niżej. Najwyraźniej ostatnim razem upchnął ją jeszcze głębiej niż zwykle, bo obserwowałem jak staje na palcach i wyciąga się jak najbardziej w górę.

- Uważaj, żebyś nie spadł.

- Nie spadnę, nie spadnę! - Jak powiedział, tak nie zrobił.

Chłopak zachwiał się na stołku i przechylił do tyłu. Runąłby prosto na kuchenne płytki, gdybym w porę nie złapał go pod ramionami, jedną nogą cały czas opierał się o krawędź taboretu, drugą natomiast dotykał podłogi. Zdjął stopę ze stołka, a ja pomogłem mu normalnie ustać. Jeszcze przez parę sekund miałem ramiona wokół jego jego piersi, ale gdy zorientowałem się, że nie muszę go już przecież trzymać, szybko się od niego odsunąłem.

- Dzięki Zosiu. - Uśmiechnął się do mnie.

Zrobił mi kawę, a sobie herbatę, usiedliśmy przy stole w kuchni i jak to my, rozmawialiśmy, dziś, głównie o moich przeżyciach z Halą.

- W ogóle, słuchaj tego. - Powiedział, zmieniając nagle temat. - W sobotę w barze była zorganizowana impreza, co nie? I nie zgadniesz kto przyszedł.

Uniosłem brew.

- Kto?

- Hubert. - Odparł Rudy.

- I co? Chciał coś od ciebie?

- Właśnie nie. Zachowywał się jakbyśmy byli obcymi sobie ludźmi, a potem poszedł balować z jakimiś facetami.

- To chyba dobrze, że nic od ciebie nie chciał.

- No tak... - Przyznał z nutą smutku w głosie.

Przeżywał to rozstanie, może nie pokazywał tego otwarcie ale widać było gołym okiem, że cały czas go trapi. Pierwsze parę dni było najgorsze, Hubert wypisywał do niego straszne rzeczy, w końcu Janek musiał go zablokować na wszystkich możliwych komunikatorach. Ze smutkiem i łzami w oczach zdejmował ze ścian ich wszystkie wspólne zdjęcia, byłem wtedy akurat razem z nim. Spędziłem łącznie parę godzin pocieszając go i próbując uświadomić mu, że taki gnojek nie był go wart. Potem, Rudy zdawał się pogodzić z zerwaniem, jednak dalej, gdy tylko pojawiał się temat jego byłego chłopaka, a dokładniej tego, że Hubert jest 'eks', zdawał się pochmurnieć.

Przez parę minut trwała między nami cisza, przerywana siorbaniem któregoś z nas. Skończyłem pić jako pierwszy i wstałem aby odstawić kubek do zlewu, przytuptał wtedy do mnie Rurek, o którego obecności zapomniałem, bo siedział cały czas pod salonowym stołem , zaczął na swój szczeniaczkowy sposób stawać na dwóch łapach używając mnie jako podpórki. Jak sądziłem, domagał się atencji, przyklęknąłem więc i sięgnąłem ręką w stronę malca. Miałem już pogłaskać Rurka po głowie, gdy ten przeraźliwie pisnął, a ja poczułem, kłujący ból w dłoni. Przez przypadek stanąłem mu na ogon, a on w odpowiedzi na ten niewybaczalny czyn, ugryzł mnie tymi swoimi ostrymi jak żyletki ząbkami. Spojrzałem na swoją dłoń, miałem na niej bolesny i dość mocno krwawiący ślad zębów szczeniaka.

- Ała! Dziabnął mnie!

Rzuciłem psu mordercze spojrzenie, ze skruchą położył uszy i skulił się. Janek który obserwował całe zdarzenie, skarcił słownie psa i wyniósł go do sypialni, gdzie ten miał swój koszyk. Ja w międzyczasie obmyłem sobie ranę przy kuchennym kranie, gdy już to zrobiłem, uciskałem rękę nad zlewem, aby przestała krwawić.

- Mocno cię ugryzł? - Zapytał Janek, stając obok mnie.

- Chyba? Nie wiem, boli jak cholera.

- Pokaż to. - Wziął mnie za nadgarstek i zaczął przyglądać się ranie. - Trzeba będzie amputować. Idę po piłę.

Poszedł po opatrunki, przy tym wykonując szybki telefon do swojej siostry, aby dowiedzieć się czy była na tyle odpowiedzialna żeby zaszczepić Rurka, czy też może, muszę jak najszybciej znaleźć się u lekarza. Na szczęście jeśli wierzyć jej na słowo, nie groziła mi wścieklizna, ani inna choroba którą mógłby mnie nieszczepiony Rurek obdarzyć.

- Ała! - Syknąłem i odruchowo odsunąłem rękę gdy niezwykle skupiony Janek przyłożył mi do rany zamoczony w płynie dezynfekcyjnym wacik.

- Nie ruszaj się no! - Przyciągnął moją dłoń bliżej niż przedtem i  trzymał ją mocniej.

Gdy skończył torturowanie mnie dezynfekcją rany, posmarował mi ją jeszcze jakimś kremem na gojenie, a następnie przyłożył gazę i starannie zabandażował, bo jak się okazało, w apteczce nie posiadał czegoś takiego jak plaster.

- I gotowe! Bardzo dzielna Zosia! - Poklepał mnie po głowie jak małe dziecko. - Przepraszam za Rurka. - Dodał po chwili.

- Nie szkodzi, przebaczam mu, niech zna moje miłosierdzie.

Spędziłem u Janka jeszcze trochę czasu, aż około dziewiętnastej stwierdziłem, że czas wrócić do domu.

- Jak ja wytłumaczę ten bandaż? - Zastanowiłem się głośno ubierając na siebie płaszcz. - Na pewno będą pytać...

- Powiedz, że w akcie heroizmu uchroniłeś niewiastę przed atakiem wściekłej bestii. - Zaproponował Janek, parsknąłem na to śmiechem.

- Chociaż...To jest dobry plan, tylko inaczej trzeba to sformułować. - Stwierdziłem po chwili namysłu.

Po powrocie do domu, tak jak się spodziewałem, szybko padło pytanie " Co ci się w rękę stało?!", tłumaczyłem to w sposób starannie dopracowany podczas drogi, mianowicie : Odprowadzałem Halę, a niedaleko jej mieszkania kręcił się pies bez smyczy, który zaatakował nas, ja go odepchnąłem, zostając przy tym ugryziony, po tym nieodpowiedzialny właściciel zabrał psa i podwiózł mnie do najbliższej przychodni, gdzie zajęli się moją ręką.

Mama kupiła tą wersję zdarzeń, ojciec jednak, patrzył na mnie jakoś krzywo, miałem nadzieję i szczerze się modliłem , aby nie doszły do niego słuchy o tym co tak naprawdę się stało. Ktokolwiek słuchał wtedy moich błagań, nie wziął ich sobie do serca, bo już dwa dni później, zapukano do mojego pokoju z prośbą o " poważną rozmowę".

xxxxxxxxxxxx

DZIEŃ DOBRY I DOBRY WIECZÓR MOJE DROGIE UFOLUDECZKI, STĘSKNILIŚCIE SIE PRZEZ TE DWA  I COŚ TYGODNIA????? Urlop mi się przedłużył, bo cholernie brakło mi motywacji i jakiejkolwiek siły żeby ten rozdział napisać, ale w końcu jest. 

W imieniu Rudego, proszę, tak jak Tadek, przebaczcie Rurkowi, że uszkodził nam Zochę. Wiecie, Janek jeszcze Tadzia nie posmakował ( i jeszcze to trochę potrwa zanim posmakuje) więc  Rureczek wujka wyręczył. 

Standardowo, co sądzimy? 

Jak zawsze, mam nadzieję, że się podobało, dziękuję za przeczytanie, no i... Miłego dnia, wieczora, czy też nocy! (⁠Ӧ⁠v⁠Ӧ⁠。⁠)/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro