Breaking point
—-----------------------------------------
Było już po zmroku, na ulicę przed budynkiem w którym mieściło się mieszkanie Zawadzkich, podjechał, samochód, po paru minutach frontowymi drzwiami wyszedł mężczyzna i wsiadł do owego pojazdu.
– Dobry wieczór Józefie! Miło cię widzieć! – Powitał go kierowca.
– Dobry, dobry Edziu. Do sedna, o czym chciałeś porozmawiać?
– No a jak myślisz? O Hali i Tadeuszu oczywiście! – Ze schowka wyjął notes. – Coś ci nie idzie przekonać Tadka do Halinki, czyż nie? Chociaż doszły mnie słuchy, że ostatnio u Zielińskiego między nimi zaiskrzyło. – Zaśmiał się i szturnął Zawadzkiego w ramię.
– Tak, tak, prawda... – Przytaknął Józef – Myślę, że trzeba podjąć trochę bardziej drastyczne kroki jeśli chcemy ich spiknąć, tego upartego gówniarza za nic normalnie nie przekonam.Ne wie co dla niego dobre, ale po mnie to ma, też taki byłem. Tylko... Wiesz przecież czym grozi mi Leona.
– A weź tam, baby zawsze tak gadają. – Gliński machnął ręką. – Grożą, grożą, a i tak nic z tym nie robią. Myślisz, że ile razy moja mnie szantażowała rozwodem? A co do dzieciaków, nie ma sytuacji bez wyjścia, da się wszystko, jak nie po dobroci to siłą.
– Nie idziemy aby za daleko? – W jego głosie pobrzmiała niepewność – Poza tym, siłą? Na to jest chyba jakiś paragraf, to już nie te lata.
– Józiu, Józiu przymus to nie jest jedyna forma siły! Poza tym, od kiedy to niby dla ciebie za daleko?
—--------------------------------------------------
Z samego rana obudził mnie wpadający do pokoju samotny promyk słońca, który uderzył mnie prosto w powieki, przez pierwsze kilka minut starałem się wrócić do snu, jednak nie dałem rady. Niechętnie podniosłem się z łóżka, otworzyłem na oścież okno, aby odświeżyć mój duszny pokój, przy tym, wystawiłem przez nie twarz, aby zimna poranna bryza mnie rozbudziła. Wczorajszy wieczór i część nocy spędziłem na rozmawianiu z Jankiem, co swoje skutki pokazało właśnie teraz.
Od nieszczęsnego pocałunku z Halą minął już coś koło tydzień i nic nie zapowiadało się na to, aby ten temat miał jakkolwiek powrócić, nie żeby mi to przeszkadzało, żyłem w przekonaniu, że uda mi się uniknąć jakichkolwiek konsekwencji, jednak myliłem się. Po odblokowaniu telefonu, poza kilkoma niepotrzebnymi do życia powiadomieniami, ujrzałem " Użytkownik HelGlii! wysłał(a) wiadomość głosową (4) " Ich treść brzmiała następująco:
– Hejka Tadzik, bo ja ogólnie nie wiedziałam czy do ciebie pisać, ale stwierdziłam, że chyba jednak powinnam. No bo... Jak myśmy się całowali... – Zakląłem ostro w myślach – To było takie magiczne! – Tia, bardzo magiczne. – I teraz już wiem! Wiem! Ty musisz coś do mnie czuć, musisz! Przecież jakbyś nie czuł to byś mnie nie całował! – To prawda, od jakiegoś czasu coś do niej czułem... W szczególności niechęć – Nie udawaj już! Widzę to, proszę bądź szczery ze mną, wiesz jak to mówią! Myśli trzeźwego czyny pijanego! Spotkajmy się i może...
Nie słuchałem już dalej. Nie miałem zamiaru słuchać jej bełkotu, nie odpisałem i zostawiłem ją na odczytanym.
Poszedłem do kuchni, siedział tam ojciec i popijał poranną kawę, mruknąłem coś na powitanie i zająłem się sobą. Mama wyjechała i miała wrócić dopiero za tydzień, a co za tym idzie w domu byliśmy tylko ja i on, aby uniknąć potencjalnych konfliktów, najzwyczajniej nie wchodziliśmy sobie w drogę. Zrobiłem sobie kawy i miałem wyjść z nią z pokoju, gdy ojciec niespodziewanie zapytał :
– Wychodzisz gdzieś dzisiaj?
– Nie.
– To dobrze.
– A co?
– A nic. Tak pytam.
Dzień mijał mi niezwykle spokojnie, uczyłem się do nadchodzącej wielkimi krokami sesji, czytałem, po popołudniu Janek wysłał mi filmik o tym, jak jakimś cudem po jego mieszkaniu biega mysz, a on przerażony stoi na kanapie i próbuje z tamtej pozycji wygonić ją za otwarte drzwi, na klatkę schodową, prawie złożyłem się ze śmiechu, bo w momencie w którym gryzoń wybiegł spod szafki, chłopak wrzasnął jak mała dziewczynka; jak się później okazało, gryzoń był zbiegłym zwierzątkiem pięcioletniej sąsiadki z góry. Wszystko było praktycznie tak jak zawsze, jednak jak to mówią " nie chwal dnia przed zachodem słońca" . Siedziałem akurat w salonie, zbliżał się wieczór, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, otworzył je ojciec. Ku mojemu zdziwieniu, w korytarzu usłyszałem donośny głos pana Glińskiego, ogarnęło mnie przeczucie, że to nie skończy się dobrze.
– Dobry wieczór Tadeusz! – Przywitał mnie ze swoim szerokim, zalatującym nutą nieszczerości, uśmiechem.
– Dobry, dobry prze pana.
Ojciec i mężczyzna usiedli w salonie, mój spłodziciel na kanapie obok mnie, Gliński na fotelu przy nas. Przez chwilę szczebiotali miedzy sobą, co jakiś czas spoglądając zgodnie w moją stronę.
– Tadeusz, słyszałem, że między tobą a moją córeczką coś się u Zielińskiego... Wiesz fiu fiu! Zaiskrzyło! – Zagadał do mnie Gliński, niby niewinnym głosem.
– Już tam zaiskrzyło. – Odpowiedziałem obojętnym głosem. – Byłem pijany.
– Haha! No ale wiesz! Czego boi się człowiek zrobić na trzeźwo, to zrobi pijany! – Zarechotał.
– Nie sądzę.
Przez chwilę trwała cisza, podczas której ojciec i Gliński rzucali sobie porozumiewawcze spojrzenia.
– Dobra młody. Przejdźmy do rzeczy. – tata Hali zza pazuchy wyciągnął ledwo domykający się portfel i mi go podał – Wyobraź sobie, że taka suma pieniędzy będzie wpływać na twoje konto z samego faktu ożenienia się z Halinką. Profit dla wszystkich. Hala zdobędzie chłopaka swoich marzeń, ty wżenisz się w porządną rodzinę z pieniędzmi.
– Nie. – Powiedziałem stanowczo.
– Tadeusz pomyśl racjonalnie... – Zaczął ojciec.
–Nie! To ty pomyśl! – Rzuciłem już ostrzej. – Naprawdę? Próbujecie mnie przekupić?! Weź ty człowieku spójrz na to jak normalny facet. Próbujesz siłą ożenić swojego syna, a jak on nie chce to wraz z jego " przyszłym teściem" chcecie go zachęcić pieniędzmi. To absurd!
– Chłopcze, to jest idealny układ dla nas wszystkich...
– NO CHYBA DLA CIEBIE!
–Nie podnoś na mnie głosu!
– TO TY NIE PRÓBUJ MNIE OŻENIĆ Z KIMŚ KOGO NIE DARZĘ ŻADNĄ SYMPATIĄ!
– TADEUSZU ZAWADZKI DECYZJA ZOSTAŁA JUŻ PODJĘTA DAWNO TEMU I MUSISZ SIĘ Z TYM POGODZIĆ! – Teraz i on zaczął krzyczeć, a ja wstałem.
– NIE MASZ PRAWA!
– JESTEM TWOIM OJCEM, MIESZKASZ POD MOIM DACHEM...
– TO JA JUŻ WOLĘ NIE MIEĆ OJCA I NIE MIEĆ DOMU! - Wypaliłem rozsierdzony. – NIENAWIDZĘ CIĘ, PO PROSTU NIENAWIDZĘ, ROZUMIESZ?!
– A PROSZĘ CIĘ BARDZO GÓWNIARZU ZASRANY! NIE POTRZEBUJĘ TAKIEGO SYNA. DRZWI MASZ OTWARTE, WYNIEŚ SIĘ! TYLKO NIE PRZYCHODŹ PÓŹNIEJ Z PŁACZEM, JAK NIE BĘDZIESZ MIAŁ CZEGO DO MORDY NAWET WŁOŻYĆ! NIE CHCĘ CIĘ WIĘCEJ WIDZIEĆ!
Kierowały mną już tylko emocje, wyszedłem z salonu i wpierw otworzyłem stojącą w korytarzu szafę ( tak gwałtownie, że aż się zatrzęsła), w której była moja torba, potem wparowałem do swojego pokoju i jak leci wrzuciłem do torby trochę ubrań, nie zważając na to czy były czyste czy nie, zgarnąłem jeszcze parę rzeczy z biurka, na szyję założyłem swoje słuchawki, do kieszeni wsadziłem telefon, a na plecy zarzuciłem plecak w którym miałem praktycznie wszystkie rzeczy ze studiów. Tak wyposażony stanąłem w progu salonu.
– Już nigdy nie podejmiesz za mnie decyzji. – Powiedziałem lodowatym głosem i wyszedłem z mieszkania.
Nie poszedłem w żadne konkretne miejsce, kierowałem się po prostu przed siebie i próbowałem jakimś sposobem ochłonąć. W myślach miałem bałagan, przeklinałem Halę, ojca, ojca Hali i wszystko co doprowadziło do takiego obrotu spraw. Najchętniej rzuciłbym wtedy czymś, jednak nie uśmiechało mi się rzucać rzeczami idąc przez miasto, może i byłem wściekły i chciałem dać temu jakiś upust, ale do robienia z siebie wariata aby tylko się wyżyć było mi daleko. W końcu nogi zaprowadziły mnie do jakiegoś parku, przysiadłem na ławce, prawa noga trzęsła mi się nerwowo, więc siłą ją przytrzymałem. Oparłem czoło na dłoni i zacząłem głęboko oddychać, zawsze tak mówili " weź głęboki wdech... I wydech..." Nie podziałało. Oddech mi się trząsł, a może to i cały ja? W żaden sposób nie przyniosło mi to spokoju. Musiałem wyglądać wtedy naprawdę nędznie, ponieważ nawet podeszła do mnie jakaś nastolatka.
– Um, prze pana, wszystko dobrze? Potrzebuje pan pomocy? – Zapytała troskliwie, nie powiedziałem nic, tylko pokręciłem głową, a ona po upewnieniu się, że naprawdę nic mi nie jest, poszła sobie.
Nie wiem ile tak siedziałem, pewnie długo. Co jakiś czas przechodnie spoglądali na mnie krzywo lub z politowaniem. Gdy najgorsza fala nerwów minęła zacząłem się zastanawiać co ja niby ze sobą zrobię? Zaczęło się już ściemniać, do domu nie mogłem wrócić, ani nie miałem nawet zamiaru. Hotel? No tak średnio, po pierwsze drogo, po drugie żaden mnie pewnie o tej godzinie nie przyjmie, zwłaszcza tak po prostu od wejścia. Ania? Mieszka za miastem, nie mam jak do niej dojechać... Nie umiałem nic wymyślić, jak tak dalej by szło, musiałbym pewnie spać na tej ławce, trwało to, aż mnie oświeciło - Janek, może on mi jakoś pomoże? Wyjąłem telefon i wybrałem numer do niego, był w pracy, ale miałem nadzieję, że odbierze, sygnały połączenia zdawały się trwać w nieskończoność, ale w końcu odebrał.
– O hej Zosiu, co tam? Idealnie trafiłeś bo mam akurat przerwę.
– H-hej Janek, bo... Bo jakby. – Siliłem się na spokojny głos, jednak najwyraźniej nie szło mi to najlepiej, bo Rudy od razu zauważył, że coś jest nie tak.
– Tadek, coś się stało? Brzmisz naprawdę niepokojąco.
Odpowiedziałem mu ciszą, próbowałem w głowie ułożyć to co powinienem powiedzieć.
– Tadeusz, jesteś tam? – Zapytał ze zmartwieniem w głosie.
– Jestem... – Powiedziałem cicho.
– Czyli na pewno coś się stało. Możesz mi powiedzieć, postaram się pomóc jeśli mogę.
– ...
– Tadek?
– Widzisz... Ja tak trochę... Stałem się bezdomny?
– Co. Zaraz, jak to? Co?
Próbowałem mu streścić to co się stało, jednak nie dałem rady, bez doprowadzania się znów do kompletnego rozstrojenia.
– Dobra, zresztą nie musisz mi tego teraz tłumaczyć, bo widzę, że jesteś za bardzo rozemocjonowany. – Powiedział i na chwilę zamilkł – Zrobimy tak, przyjdź tu do mnie, dam ci klucze do mieszkania, podjedź sobie tramwajem czy czymś, ochłoń, zjedz coś, rozłóż sobie kanapę do spania, nie czekaj na mnie, bo będę w domu gdzieś po północy i rano jakoś to ogarniemy, okej? – Przytaknąłem niemrawo.
Jak powiedział tak zrobiłem po parunastu minutach byłem już w drodze do miejsca pracy Janka, ze środka biła muzyka, no tak, jak sobota to impreza. Wszedłem do środka, panował, tam spory gwar, ja jednak nie zwróciłem na to większej uwagi tylko szybko odszukałem wzrokiem Rudego, jak zawsze stał przy barze i wyczyniał te swoje cuda podczas robienia drinków dla trzech siedzących kontuarze chłopaków. Zauważył mnie dopiero, gdy podszedłem bliżej, od razu zrobił tą swoją zatroskaną miną, czy ja naprawdę wyglądałem tak nędznie? Po paru minutach rzucił coś do jednego z chłopaków którzy z nim pracowali i poszedł na zaplecze, wrócił z niego ze znajomym mi pęczkiem kluczy.
– Trzymaj. – Podszedł do mnie i podał mi je. – Tadek, będzie okej dobra? Nie wiem co tam się odwaliło, ale wszystko jakoś się ułoży. – Poklepał mnie po ramieniu. – A teraz papa, bo mnie zaraz szefowa kijem od szczotki do pracy pogoni.
Czekałem na autobus którym zazwyczaj jeździłem do Janka, całą moją uwagę pochłonęły klucze które obracałem w dłoniach, oderwałem się od nich, gdy zauważyłem jak inni ludzie idą w stronę autobusu, którym miałem właśnie jechać. Dotarłem na miejsce po parudziesięciu minutach, wstukałem tak dobrze znany mi kod do klatki schodowej i wdrapałem się na piętro, minęła mnie jedna z sąsiadek i posłała mi krzywe spojrzenie.
Jak to przystało na mieszkanie Janka, było nieskazitelnie czysto, położyłem swoją torbę i plecak w korytarzu i usiadłem na kanapie. Jeszcze nie zdarzyło mi się być tutaj pod nieobecność właściciela mieszkania, aby wypełnić czymś ciszę włączyłem telewizor i nie zmieniając nawet kanału, na którym leciały akurat tanie kabarety w których szczytem komedii było nazwanie którejś z odgrywanych postaci per "pedał", skierowałem się do kuchni, Janek mówił, żebym coś zjadł, ale nie miałem w ogóle apetytu, włączyłem więc czajnik i sięgnąłem po melisę którą Bytnar trzymał w odmętach koszyka z herbatami, chłopak miał tam chyba wszystko co da się zaparzyć. Wróciłem na kanapę i z braku laku zacząłem wpatrywać się w ekran telewizora, nie minęło jednak zbyt wiele czasu, nim odleciałem myślami, tak minęła mi dobra godzina, potem poszedłem się umyć, wziąłem czysty ręcznik z szafy Janka (nie miałem przecież swojego), a ze swojej torby wyjąłem piżamę.
Nalałem sobie do wanny gorącej wody, gorącej tak, że aż parzyła, do tego wlałem trochę płynu do kąpieli. Leżałem w wannie przykryty wodą aż po nos, skóra bolała mnie od temperatury wody, ale może to i lepiej, nie musiałem rozpaczać nad dzisiejszymi wydarzeniami, mogłem skupić się na pieczeniu mojego ciała. Trwałem tak dopóki woda prawie całkiem nie ostygła, gdy wyszedłem byłem cały czerwony.
Janek mówił mi żebym na niego nie czekał, ja jednak nie posłuchałem, w międzyczasie znalazłem sobie prześcieradło, poduszkę, kołdrę i rozłożyłem kanapę. Leżałem na posłaniu wpatrzony w dziwny, jak przystało na tak późną godzinę, program. Na trochę po dwunastej w nocy drzwi wejściowe otworzyły się, a w korytarzu zabłysła lampa, to Rudy wrócił z pracy i starał się zachowywać jak najciszej, myśląc, że ja śpię, gdy wszedł do salonu podniosłem się do siadu.
– Nie śpisz? – Zdziwił się, a ja w odpowiedzi pokręciłem głową
Janek podszedł bliżej i usiadł obok mnie.
– Tadek, no to w takim razie, chcesz porozmawiać o tym, cokolwiek się stało, teraz, czy chcesz się z tym przespać i zrobić to jutro?
– Chyba teraz... – Stwierdziłem.
– No to zamieniam się w słuch. – Usadowił się wygodniej na moim posłaniu.
– ...
Nie wiedziałem w ogóle jak ubrać to w słowa, jak to opowiedzieć.
– Chodzi o twojego ojca? – Zapytał Janek widząc, że chyba nie dam rady zacząć tej rozmowy.
– No...Nieźle się z nim pożarłem...
Opowiedziałem mu ze szczegółami całe zdarzenie, cały czas w skupieniu słuchał.
– Wiesz... To już nie chodzi nawet o tą zasraną Glińską... Ja po prostu chcę mieć normalnego ojca, nawet nie, nie ojca, tatę. Który będzie mnie wspierał jakiejkolwiek ścieżki nie wybiorę, który spędzi ze mną czas jak z synem, porozmawia, zapyta co u mnie, jak mi idzie na studiach, bez tej pretensjonalności, obejrzy ze mną film, czy cokolwiek tam robi ojciec z synem. Szczerze się zmartwi jak coś będzie nie tak.. Po prostu... Chcę normalnego tatę...Z nim tylko mogę się kłócić. – Powiedziałem rozżalonym głosem, siedziałem z podkulonymi nogami i wtulałem się w poduszkę. – Przepraszam...Brzmię żałośnie...
– Nie brzmisz żałośnie Tadziu, tylko wyrażasz swoje emocje, a masz pełne prawo tak się czuć.
– Wiesz, czasem bywało z nim nawet okej. Mogłem pogadać nawet, a potem znowu coś się psuło, tak samo teraz, myślałem, że znormalniał trochę, zdał sobie sprawę z absurdu w który idzie, a tu bum! Coś takiego... Zresztą czego ja się spodziewałem... Że co nagle znormalnieje, bo mu mama rozwodem pogroziła?– Schowałem twarz w poduszkę którą trzymałem w ramionach. – Serio, że musiało dojść do tego, że się wyniosłem... A do niego pewnie i tak nic nie doszło i teraz widzi mnie tylko jako najgorszą istotę na ziemi... Ja nie chcę go nienawidzić i nie chcę, żeby on mnie nienawidził, ale nie umiem nic na to poradzić i wiem, że tak już będzie... To przecież mój ojciec... Chciałbym mieć z nim jakąś relację, taką która będzie dobra... Czy ja proszę o tak wiele? – Pociągnąłem nosem.
– Tadek, płaczesz? – Nachylił się do mnie i położył mi dłoń na plecach. – Przytulić? – Pokiwałem głową i mocno się w niego wtuliłem.
– Nigdy mu nie wystarczałem... Zawsze miałem być lepszy, a i tak nigdy nie byłem dostatecznie dobry, nie ważne co robiłem, jak się starałem... Po prostu maszyna do spełniania ambicji... I nigdy nie będę wystarczający, ani dla niego, ani dla nikogo... A może ja serio jestem okropny i do niczego?
– To nie prawda, jesteś świetny, inteligentny, miły, nie jesteś do niczego.
Sama jego obecność była pocieszająca, to jak delikatnie gładził mnie po plecach, ciepło od niego bijące, które dawało tak niezwykle silne poczucie komfortu, spokojny i przyjemny głos, gdy mówił słowa pocieszenia. Mógłbym trwać przytulony do niego w nieskończoność.
Siedział ze mną jeszcze przez chwilę, nie zauważył nawet, gdy zasnąłem oparty czołem o jego ramię, wszystkie zmartwienia odleciały już daleko w odmęty świadomości. Następnego poranka obudziłem się z miękką poduszką pod głową i szczelnie okryty kołdrą.
xxxxxxxxxxxxxxx
Dzień dobry moje najukochańsze ufoludki, oto dochodzimy wreszcie do tego momentu! Nie było mnie tu trochę ( że z pełnym rozdziałem który i tak wyszedł mi jakiś dziwnie krótki) za co przepraszam, ale szkoła średnia mnie dobija, wiecie wychodzę wcześnie rano ( najczęściej przed 6) , a wracam późnym popołudniem, nawet i o 17-19, potem uczę się, a jak się nie uczę to padam na ryj i nie mam siły nawet do kompa przysiąść. Postaram się jakoś sobie tą pracę zorganizować tak żebyście nie musieli czekać praktycznie miesiąca na rozdziały ( bo ostatni był chyba pod koniec sierpnia cn?) Ale to wiecie, jak widać różnie bywa.
Standardowo - Jak się podobał sam rozdział i co myślimy o obrocie spraw?
Miłego dnia, wieczora, czy też nocy!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro