Rozdział 6
Od rana padało tak mocno, że Willow ledwie mogła cokolwiek dostrzec przez ścianę wody. Gdy jechała do szkoły, omal nie potrąciła mężczyzny, który bez rozglądania się wszedł na pasy.
Na dodatek jedyne wolne miejsce było na końcu parkingu. Zanim dotarła do szkoły, już była cała morka, bo jedyny parasol, jaki miała, zepsuł się. Oczywiście zapomniała kupić nowy. Pewnie nawet gdyby wytatuowała to sobie na czole, to zapomniałaby. Ostatnio zapominała o wszystkim.
Podczas przerwy obiadowej cały czas patrzyła w okno. Obserwowała strużki wody płynące po szybie. Dlatego gdy ktoś postawił tacę z jedzeniem obok niej, podskoczyła. To była ta sama dziewczyna, co poprzednio. Zerknęła na nią niepewnie, widząc, że Willow przygląda się jej. Nagle uderzyło w nią, jak bardzo przypomina jej Alyssę. Miała to samo niepewnie spojrzenie.
- Mogę tu usiąść?- upewniła się szatynka.
- Tak- mruknęła po chwili ciszy Willow.- Oczywiście.
Zajęła miejsce naprzeciwko i zaczęła jeść. Robiła to tak szybko, że już po chwili miała pusty talerz.
- Nie jesz?- zagadnęła nieśmiało.
- Nie. Nie jestem głodna- wyjaśniła Willow.- Poza tym nie przepadam za jedzeniem stołówkowym.
- To prawda, nie wymiata, ale da się przełknąć. Jak masz na imię?
- Willow- przedstawiła się.
- Ja jestem Martha.
- Miło mi- mruknęła w odpowiedzi, kiwając głową.
Zapadła cisza, która nie była niezręczna. Willow nie czuła przy Marthcie potrzeby podtrzymywania rozmowy. Może dlatego, że ta zajęła się swoimi własnymi myślami, opierając podbródek na dłoni.
Więcej już nie rozmawiały. Zadzwonił dzwonek, a one rozeszły się do klas. Reszta lekcji minęła Willow zaskakująco szybko. Nawet nie zorientowała się, a już wychodziła ze szkoły. Po drodze do domu zajechała do sklepu. Kupiła małą, składaną parasolkę, która nie zajmowała wiele miejsca w plecaku. Idąc w kierunku samochodu, nie patrzyła przed siebie, przez co wpadła na kogoś, omal się nie przewracając. Zaskoczona dziewczyna mogłaby przysiąc, że gdy kilka sekund temu rozglądała się, nikogo nie było w pobliżu. Uniosła głowę, aby przeprosić, lecz za nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, obok nich przejechał samochód, oświetlając reflektorami twarz mężczyzny, która wcześniej była schowana pod kapturem. Willow wrzasnęła przerażona, spoglądając na potworne oblicze.
Oczy demona były całe żółte, jakby ktoś polał je farbą. Skórę miał przezroczystą, ukazującą wszystkie żyły i mięśnie pod spodem, a z jego sinych, wąskich ust wystawał długi język, pokryty wysokimi, ostrymi naroślami z mięsa, przypominającymi kolce.
Dziewczyna czując jak żołądek podchodzi jej do gardła, zaczęła cofać się, mając wrażenie, że zaraz zemdleje. Zatrzymała się dopiero, gdy mocno walnęła plecami w latarnie, a po pustej ulicy rozszedł się głuchy huk.
Potwór przed nią wyglądał na równie zszokowanego, co ona, jakby nie mógł uwierzyć, że dziewczyna go widzi. Szybko jednak otrząsnął się z zaskoczenia, po czym sycząc jak wąż, rzucił się na Willow.
Odniosła wrażenie, że wszystko zwolniło. Demon przed nią powoli biegł w jej stronę, a ona ślamazarnie wyciągnęła przed siebie ręce, po których rozeszło się dziwnie, mrowiące uczucie.
Niespodziewanie potwór odleciał do tyłu, jak gdyby uderzyło w niego coś niewyobrażalnie ciężkiego. Jego obrzydliwe ciało uderzyło z impetem o chodnik kilkanaście metrów dalej, zamierając w bezruchu. Gwałtownie zapaliło się, błyskawicznie przemieniając w małą kupkę popiołu.
Zaszokowana dziewczyna uniosła do góry swoje dłonie, przyglądając się im jak obcemu zjawisku. Nie mogła uwierzyć, że to zrobiła. Nie mogła tego zrobić! Przerażona rzuciła się biegiem do samochodu. Wskoczyła na miejsce kierowcy i spróbowała włożyć kluczyki do stacyjki, lecz jej dłonie zbyt się trzęsły. Wzięła głęboki wdech, po czym spróbowała ponownie. Klucz minął stacyjkę dosłownie o centymetry.
Willow jęknęła. Przyłożyla dłonie do ud, starając się opanować ich drżenie. Nagle rozległe się głośne szczekanie, na które podskoczyła przerażona. Kolejny raz spróbowała odpalić samochód i w końcu jej się udało.
Wyjechała z parkingu, po czym spojrzała na swoje odbicie w lusterku. Jej oczy świeciły niczym dwie lampki. Ich zielona poświata oświtłala wnętrze samochodu.
Willow straciła panowanie nad kierownicą. W ostatniej chwili ledwie udało jej się ominąć zderzenie czołowe z nadjeżdżającym, niebieskim vanem.
Zwolniła, ponownie zerkając w lusterko. Jeśli to możliwe, jej oczy świeciły jeszcze jaśniej. Oddech miała przyśpieszony, a skórę białą jak papier. W jej polu widzenia pojawiły się czarne plamy, a dzwonienie w uszach powróciło.
Tyle czasu żyła w aroganckiej nieświadomości, przekonana, że świat nie chowa już przed ludźmi tajemnic, a teraz spotykała potwory, rodem z książek Terry' ego Pratchetta, na każdym kroku.
Jak dobrze, że pozbyłam się Deany i Adrewa z domu- pomyślała. Policzyła do dziesięciu, za każdym razem biorąc głęboko wdech, po czym zaparkowała przed swoim domem.
Budynek był jednopiętrowy, pomalowany na delikatny, żółty odcień. Dookoła niego rozciągało się zielone ogrodzenie, które rodzice Willow planowali wymienić. Większość ogrodu znajdowała się za domem, lecz na skrawu trawy, obok drzwi wejściowych, stała stara huśtawka.
Dziewczyna starając się wyglądać na jak najbardziej spokojną, wysiadła z samochodu i chwyciła plecak w prawą dłoń. Weszła do środka, czując unoszący się w powietrzu zapach smażonego mięsa. Ostrożnie zdjęła buty, po czym chciała schować się w swoim pokoju, lecz w drzwiach kuchni pojawił się Carl.
- Chodź- Zamachał do niej ręką. - Zrobiłem obiad.
- Nie jestem głodna. Jadłam w szkole.
- Zjesz- rozkazał jej ojciec. - Jesteś zbyt chuda. Rano nawet nie tkniesz śniadania.
- Ale... - Carl przerwał jej, powtarzając z naciskiem.
- Zjesz.
Warknęła z irytacji, lecz wiedziała, że nie ma wyboru. Jej ojciec nie odpuści. Usiadła przy stole, a Carl postawił przed nią talerz z jedzeniem.
Niechętnie chwyciła tortille w dłonie i wzięła pierwszy kęs. Jej ściśnięty żołądek zaburczał.
- Jak w szkole? - zapytał Carl, nakładając sobie jedzenie.
To zwykłe pytanie wtrąciło ją z równowagi. Było zbyt zwykłe. Nie przejmowała się szkołą, gdy prawie zabił ją demon. Czemu po czymś takim siedziała w kuchni i jadła buritto? Jakby nic się nie stało. Nie mogła udawać, że nic się nie stało. Cały czas widziała ten długi, pokryty mięsnym kolcami, język.
Omal nie zwróciła tego, co miała w ustach. Zmusiła się do przełknięcia i szepnięcia.
- Dobrze.
Była bliska zwymiotowania.
- Kupiłaś szkła kontaktowe? - wypalił nagle Carl.
Czuła, że naprawdę zaraz zwymiotuje.
- Tak- potwierdziła, myśląc "Nie, nie kupiłam".
Jej ojciec kiwnął głową
Gdy nie patrzył, Willow urwała spory kawałek jedzenia i schowała do kieszeni bluzy, nie przejmując się, że ja pobrudzi.
- Już nie mogę- mruknęła.
Carl przyjrzał się jedzeniu, po czym westchnął.
- No dobrze. Możesz już iść.
Natychmiast zerwała się z krzesła, wzięła plecak i pobiegła do pokoju. Kolejny raz się w nim zamknęła. Była robakiem, uciekającym przed rozdeptaniem. Nie chciała patrzeć w lustro. Unikała tego od rana. Mimo tego jej wzrok powędrował w kierunku odbicia, jakby kierowany własną wolą.
Jednak tęczówki Willow zamiast być zielone, przybrały czerwony kolor, przypominający świeżą, buzującą w żyłach krew. Przerażona cofnęła się o krok, mrugając co chwilę. To nie były jej oczy. To były oczy tego demona ze snu, który stał teraz po drugiej stronie lustra, schowany za jej własnym odbiciem.
Dziewczyna czując, że dłużej nie wytrzyma tego całego wariactwa, zasłoniła ręką usta, powstrzymując się od krzyku bezsilności, coraz bardziej narastającego w jej gardle.
Czas mijał, a nic się nie zmieniało. Postać w lustrze idealnie odwzorowywała każdy ruch Willow, nie spóźniając się nawet o sekundę. Nie wierząc do końca, że to robi, powoli podeszła do lustra, stając jak najbliżej mogła.
Zaczęła uważnie przyglądać się swojej twarzy jak komuś obcemu, kogo widzi po raz pierwszy. Szukała jakichkolwiek różnić, nic jednak nie dostrzgła. Miała nawet ten mały pieprzyk na szyi. Jedynym, co było nie tak to jej ciemnoczerwone, niemal bordowe, oczy
Dziewczyna z drżącym westchnieniem uniosła dłoń. Bardzo powoli przybliżyła ją do lustra, bojąc się tego, co chce zrobić. Posuwała rękę coraz dalej i dalej, aż poczuła pod palcami chłodne szkło. Rozczapierzyła na nim palce, po czym uważnie przyglądała się swojej dłoni, która odwzajemniała gest. Pragnęła nie dojrzeć żadnej różnicy. Ulga jaka ją ogarnęła, gdy nic nie znalazła, była nie do opisania, jakby ktoś zrzucił z jej barków ogromny ciężar. Całe jej ciało rozluźniło się, a ona wreszcie odetchnęła pełną piersią.
Nagle odbicie jej ręki wyłoniło palce poza powierzchnie szkła. Za nim w ogóle Willow zdążyła przyjąć do świadomości to, co zobaczyła, męska dłoń splotła się z jej w mocnym, bolesnym uścisku.
Dziewczyna wrzasnęła, próbując się wyrwać. Ręka ciągnęła ją coraz bliżej lustra. Zaparła się nogami, wbijając pięty w podłogę. Nic to nie dało. Z każdą chwilą zbliżała się do swojego odbicia w lustrze, które spoglądało na nią z szyderczym uśmiechem.
- Nie!- krzyknęła, czując jak po jej twarzy spływają łzy jedna za drugą.- Nie, nie, nie! Zostaw do cholery! Nie! Nie!
Nagle, jakby reagując na jej krzyki, demon przestał ją ciągnąć. Willow nie zastanawiając się, czemu to zrobił, spróbowała znowu wyrwać rękę, lecz on nie puszczał. Po prostu trzymał jej dłoń, wpatrując się w nią uważnie, jakby czegoś szukał.
Niespodziewanie trzymająca ją ręka cofnęła się z powrotem do lustra, a te przerażające oczy ostatni raz na nią spojrzały, po czym przybrały znajomy, mimo że jednocześnie tak obcy, odcień, za który dziewczyna po raz pierwszy była wdzięczna.
Nie mogąc uwierzyć, że kolejny raz uszła z życiem Willow cofnęła się pod ścianę, mocno do niej przylegając. Bała się, że demon znowu się pojawi i dokończy to, co zaczął. Czując jak coraz więcej łez spływa po jej twarzy, odchyliła głowę do góry, wlepiając wzrok w sufit, przerażona wszystkim, co się dzieje. Nie mogła więc zobaczyć, jak zielone oczy jej odbicia błysnęły na czerwono, a dziewczyna w lustrze dopiero po chwili przybiera taką samą jak Willow pozę.
Znowu trudno było jej oddychać. Gardło miała ściśnięte, a płuca skurczone. Mocno uderzyła potylicą w ścianę, z ulgą przyjmując kujący ból. Przyłożyła dłonie do gardła i przycisnęła do niego palce, błagając w myślach o oddech. Kolejny raz uderzyła głową, mając wrażenie, że traci zmysły. Zamknęła oczy, wyobrażając sobie, że znika cała rzeczywistość, że nie ma jej, ani tego całego szaleństwa, że wszystko jest takie, jak powinno być.
W końcu jej płuca zaczęły nabierać tlenu, a oddech zwolnił. Willow zjechała w dół z plecami przyłożonymi do ściany. Skuliła się w jak najmniejszy kłębek i wybuchła płaczem.
Ta noc była najgorszą w jej życiu. Co chwilę budziła się, prześladowana przez to krwawe spojrzenie. Miała wrażenie, że demon dyszy jej w kark, czając się tuż za plecami. Rano ledwie mogła ustać na nogach. Czuła jakby zmęczenie ciągnęło ją ku ziemi.
Snuła się po korytarzach szkoły niczym duch, znikając w tłumie nastolatków. Każda minuta w tym miejscu wydawała się być zbyt długa. Gdy szła na angielski, dostrzegła księdza, kierującego się w przeciwnym kierunku niż ona. Przystanęła, wpadając nagle na pomysł, aby zapytać go o mit o kamieniu z korony Lucyfera. Szybko podbiegła ku niemu i zatrzymała się z poślizgiem, omal na niego nie wpadając.
- Tak?- zapytał zaskoczony mężczyzna, patrząc na dziewczynę.
- Czy mogę księdza o coś zapytać?
- Oczywiście- Uśmiechnął się do niej miło.
- Słyszał ksiądz może o kamieniu z korony Lucyfera?
Zaskoczony mężczyzna zamrugał. Poprawił kołnierzyk, w którym znajdowała się koloratka. Był wysoki, o sporej tuszy. Na środku głowę miał łysą, lecz nad uszami znajdowało się trochę ciemnych włosów. Ubrany był w czarną koszulę i spodnie z paskiem o sporej, srebrnej klamrze.
- Tak- Kiwnął głową.- Mój kolega z seminarium bardzo interesował się biblijnymi mitami.
- A co ksiądz o nim wie?
- Niewiele- przyznał mężczyzna.- Pewnie czytałaś mit, skoro o to pytasz.- Willow w odpowiedzi kiwnęła głową.- W takim razie niczym cię raczej nie zaskoczę. Wiem tylko, że szmaragd był częścią mocy Lucyfera, którą utracił wraz z nim. To dlatego Archaniołowi Michaelowi udało się go pokonać, chociaż był młodszy i słabszy.
- Mocy? - powtórzyła zaskoczona Willow, jakby nie doksłyszała.
- Tak- potwierdził.
- Dobrze. Dziękuję bardzo p.. - chciała powiedzieć "Panu", lecz w pole się zreflektowała. - Księdzu- dokończyła.
- Nie ma za co- zapewnił, po czym oddalił się w głąb korytarza.
Mocy? - zastanowiła się Willow. - To, co znalazłam było częścią mocy Lucyfera?
Wydawało jej się to niedorzeczne, choć nie miało to sensu. Tyle już widziała, że powinna wymazać słowo "niedorzeczne" ze swojego słownika.
Tylko, co się z nią stało? - pomyślała a w tym samym czasie zadzwonił dzwonek na lekcje. Poprawiła plecak i ruszyła do klasy. Przez resztę zajęć myślała o tym, co powiedział jej ksiądz. Powiązała tę informację ze wszystkim, dopiero na francuskim, kiedy wyjęła z plecaka żółty podręcznik do przedmiotu. Żółty jak oczy tego potwora.
Poczuła dreszcze, wspinające się po kręgosłupie. Zerknęła na swoje ręce. Zabiła go samym ich ruchem. Nie powinna tego umieć, powinna teraz być martwa. A nie była, bo jednak to potrafiła. Szmaragd zniknął, a jej oczy zrobiły się zielone, jakby miała go teraz w sobie.
Gwałtownie uniosła rękę i zapytała.
-Mogę do łazienki?
Niski nauczyciel o siwych włosach, ubrany w starą białą koszulę, kiwnął w przyzwoleniu głową.
Willow szybka wyszła z klasy, po czym wpadła do łazienki. Oparła dłonie na zlewie, przyglądając się swoim oczom. Płonął w nich zielony, jasny płomień, przypominający bezdenną otchłań, w którą mogłaby się zapaść. To jest we mnie- pomyślała, czując narastające przerażenie.- Mój boże, to nie zniknęło. Jest we mnie.
A ja chcę to odzyskać.
Te słowa wydawały się dobiegać zewsząd a zarazem znikąd. Jakby ich w ogóle nie było. Głos wypowiadający je, przypominał najpiękniejszą melodię, lekką piosenkę na dźwięcznym fortepianie. Jednak miał w sobie coś obiecującego ból.
Willow zamarła, uchylając ze zdziwienia usta. Nawet nie ważąc się drgnąć, rozejrzała się po łazience. Była w niej całkowicie sama. Zamknęła oczy, czując jak coś w jej wnętrzu zaciska się. Odzyskać. To słowo uderzało o granice jej umysłu, sugerując, że doskonale wie, kto jest właścicielem tego szeptu.
Uchyliła powieki, patrząc prosto w lustro. Kolor jej tęczówek zmienił się na krwistoczerwony, a odbicie gwałtownie wyciągnęło rękę i złapało ją za szyję.
- Oddaj mi to- warknął jej własny głos.- Oddaj!
- Weź to!- wrzasnęła Willow, szarpiąc się w panice.- Weź! Nie chcę tego!
Diabeł jakby jej nie słysząc, powtórzył.
- Oddaj mi to- Jego głos zmienił się w przeciągły syk.
Palce coraz mocniej zaciskały się na jej szyi, odcinając dopływ tlenu. Willow załkała, desperacko próbując zaczerpnąć oddechu. Wszystko w jej polu widzenia stało się zamazane, a twarz poczerwieniała. Rozległ się przeciągły pisk, przypominający drapanie paznokciami o tablice. W głowie poczuła eksplodujący ból, jak gdyby miliony małych igiełek wbijały się w jej umysł.
Uścisk delikatnie zelżał, pozwalając dziewczynie zaczerpnąć powietrza. Rozległ się podwójny głos, w którym słowa Willow mieszały się z cudownym tonem, piękniejszym niż cokolwiek kiedykolwiek słyszała.
- Masz mi to oddać!
Nie wiedziała, co ma zrobić. Nie mogła nawet logicznie pomyśleć. Wszystko wydawało się złe. Przypomniała sobie stojącą nad rzeką Alyssę, jej krótkie włosy, które rozwiewał wiatr, niebieskie przypominające niebo spojrzenie, a potem twarz tego potwora, jego czarne, oślizgłe zęby, gadzie oczy, długie szpony.
- Nie wiem jak- wycharczała, szykując się na gwałtowny ból. Nic takiego nie nastąpiło. Dłoń całkowicie rozluźniła uścisk, znikając pod taflą szkła. Lecz oczy nadal pozostały czerwone. Willow opadła gwałtownie, już przez nic nie przytrzymywana. Zaczęła się czołgać w jak najdalej od zlewu, czując na sobie demoniczne spojrzenie.
Nagle drzwi otworzyły się. Stanęła w nich średniego wzrostu dziewczyna o złotych włosach, przeplatanych białymi pasemkami. Jej szarozielone oczy przypominały przekwitającą wodę, a cera była wyjątkowo mocno opalona. Ubrana była w koszule moro wsadzoną w spodnie i brązowe, luźne bojówki. Willow z swojej leżącej pozycji pierwsze w oczy rzuciły się czarne glany z neonowymi, zielonymi sznurówkami.
-Wszystko w porządku? Co się stało?- zapytała zaniepokojona blondynka, klękając obok niej.
- Nic mi nie jest- zapewniła roztrzęsiona, próbując się podnieść. Kątem oka zerknęła na swoje odbicie oraz nadal widoczne czerwone oczy.- Przewróciłam się.
Dziewczyna pomogła się jej podnieść i oznajmiła.
- Reed mnie wysłał, abym sprawdziła, czy jeszcze żyjesz.
- Reed?- zapytała, nie rozumiejąc Willow.
- Nauczyciel.
- Aha, okej- Pokiwała głową, nawet nie wiedząc dlaczego.- Już idę.
- Chodź lepiej teraz, bo się wkurzy- stwierdziła blondynka. Pociągnęła ją do wyjścia i zaprowadziła do klasy. Willow nie protestowała, nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Resztę lekcji wpatrywała się tablicę bez jednej myśli. Słyszała tylko tykanie zegara, a reszta głosów zmieniła się w szum, przypominający źle nastrojone radio.
Gdy zadzwonił dzwonek podskoczyła w górę wyrwana z transu, omal się nie przewracając. Na początku nie wiedziała, co się dzieje, lecz widząc pakujących się uczniów, zrobiła to samo. Zanim zdążyła wyjść ze szkoły, zatrzymała ją dziewczyna, która przyszła po nią do łazienki.
- Jesteś blada jak śmierć- stwierdziła.- Na pewno wszystko w porządku?
- Tak, tak- potwierdziła mechanicznie, kierując się w kierunku drzwi.- Wszystko w porządku.
Nie było w porządku. Wiedziała, że już nigdy nie będzie w porządku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro