Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Codziennie rano budziła się, nic nie pamiętając, a każde kolejne uświadomienie sobie prawdy wydawało się zbyt trudne. Ciągle płakała, a jej serce rozdzierały ból i poczucie winy. Miała wrażenie, że to wszystko przez nią, bo nie była przy przyjaciółce, kiedy ta ją potrzebowała. Była przekonana, że mogła zrobić więcej, o wiele więcej.

Nie powinna tu teraz być, nie powinna teraz tęsknić i płakać. Powinna być z Alyssą w Nowym Orleanie, ucząc się do kolejnego, nudnego sprawdzianu z matematyki. Nigdy nie sądziła, że zatęskni za sprawdzianami z matematyki, podczas których przyjaciółka starała się podszepnąć jej odpowiedzi.

Willow czuła się tak, jakby tonęła, coraz bardziej zapadała się w morską otchłań, zalewającą ją, pozbawiającą tchu i wciągającą w siebie coraz bardziej, by już nigdy więcej nie wypuścić jej ze swych macek. Te macki zabiły wielu. Ona była tylko jedną, cierpiącą duszą więcej.

Odgarnęła swoje splątane, czarne włosy do tyłu i spuściła nogi z boku łóżka. Jej równie ciemne oczy były podkrążone, a skóra oraz wargi trupio blade. Na plecach Willow, przez obcisłą, granatową koszulkę mocno odznaczał się kręgosłup, a jej długie ręce przypominały dwa patyki.

Niepewnie wstała, lecz nagle zakręciło jej się w głowie. Prawą dłonią przytrzymała się krawędzi materaca, a drugą przetarła piekące od płaczu oczy. Było jej słabo i ledwie trzymała się na nogach przez wielogodzinne leżenie w łóżku.

Po dłuższej chwili spróbowała ustać samodzielnie. Na początku omal się nie przewróciła, jednak wkrótce zrobiła pierwszy krok ku drzwiom łazienki. Powoli ruszyła w ich stronę, a gdy tylko do nich dotarła, chwyciła się klamki. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Jej żołądek był ściśnięty z głodu, lecz samo myślenie o jedzeniu przyprawiało ją o mdłości.

Łazienka była mała i skromnie urządzona. Naprzeciwko drzwi stał prysznic, a po jego lewej znajdowały się półki, w których piętrzyły się stosy nowych ręczników. Dosłownie tuż obok wejścia był zlew. Willow podeszła do niego i odkręciła kran. Przemyła twarz zimną wodą, po czym, nawet jej nie wycierając, spojrzała w wiszące, kwadratowe lustro. Pomyślała, że wygląda tak, jak się czuła. Jakby była martwa.

Spojrzała przez pojedyncze okno w łazience, znajdujące się tuż obok kabiny prysznicowej. Popołudniowe słońce mocno świeciło, a na niebie widać było tylko kilka małych chmur. Willow westchnęła, czując jak ogarnia ją przytłaczająca niechęć do wszystkiego, absolutnie wszystkiego.

Pokręciła lekko głową i dopiero wtedy przetarła twarz wiszącym na haczyku, pomarańczowym ręcznikiem. Przyjrzała się stojącym na umywalce kosmetykom, po czym zwaliła je wszystkie do zlewu. Plastikowe oraz metalowe pudełeczka uderzyły o nie z dzwoniącymi odgłosami, które łączyły się w jeden.

Willow ruszyła z powrotem do drzwi i skierowała się ku wyjściu z pokoju. Przeszła przez długi beżowy korytarz, omal się nie przewracając, zeszła po schodach i na lewo od przedpokoju skręciła do dużej, przestronnej kuchni, w której ściany pomalowane były na szary, podchodzący lekko pod fiolet, kolor, a zarówno nad, jak i pod, drewnianym blatem ciągnęły się rzędy białych szafek, które w połowie przecinała kuchenka z płytą indukcyjną. Naprzeciwko niej, oparty jednym bokiem o ścianę stał kwadratowy stół, otoczony niskimi stołkami.

Willow podeszła do niego i chwyciła litrową butelkę wody gazowanej. Zaczęła pić bez opamiętania, nawet nie robiąc przerwy na oddychanie. Nagle z pokoju obok rozległ się głośny, kobiecy krzyk.

-Willow!

Nie odpowiedziała od razu. Jeszcze chwile piła wodę i dopiero po chwili odstawiła ją, po czym odpowiedziała zachrypniętym głosem.

- Tak?

W drzwiach do kuchni pojawiła się równie wysoka, co Willow, kobieta. Miała długie do pasa blond włosy. Jej brązowe oczy były mocno umalowane, podobnie jak wąskie usta, które dosłownie raziły szkarłatem, kontrastującym z jej bladą cerą. Miała na sobie długą do kolan, brązową sukienkę, przepasaną w pasie tego samego koloru, tylko o ciemniejszym odcieniu, paskiem. W prawej dłoni trzymała płaskie, czarne baleriny, które miały ubrudzone ziemią podeszwy.

-Spałaś?- zapytała ją matka, obrzucając uważnym spojrzeniem.

W odpowiedzi Willow kiwnęła głową, bawiąc się białym korkiem od butelki. W sam środek włożyła palec i kręciła nim po śliskim blacie stołu.

-To nie zdrowo tyle spać- stwierdziła zmartwiona kobieta. Córka nic na to nie odpowiedziała, tylko dalej bawiła się zakrętką, więc jej matka dodała.- Proszę porozmawiaj ze mną.

-Daj mi spokój, dobrze?- szepnęła nagle. - Naprawdę nie chcę z tobą rozmawiać.

Kobieta spuściła wzrok, a w jej oczach zabłysły łzy. Willow jednak tego nie zauważyła, ponieważ nadal wpatrywała się w korek.

- Mówiłam ci, że jest mi przykro. Wiem, to...

- Gówno wiesz!- krzyknęła nagle i rzuciła zakrętką o podłogę. Ta odbiła się od niej kilka razy, zanim poturlała się pod szafki.

- Lilith?- rozległo się wołanie, a po chwili w drzwiach pojawił się ojciec Willow. Czarne włosy miał potargane. Przez lekko wygięte okulary widać było jego, o ton jaśniejsze niż córki, oczy. Granatowy krawat miał niezawiązany, kilka guzików białej koszuli niezapiętych. Nawet pasek przytrzymujący ołówkowe spodnie, luźno opadał.

- Co się stało?- zapytał, najpierw zerkając na żonę, a potem na córkę, która odpowiedziała.

- Nic.

Przecisnęła się w przejściu obok rodziców i ruszyła do frontowych drzwi, obok których stała szafka. Wyjęła z niej żółte trampki z różnokolorowymi napisami, po czym wsunęła je na stopy bez rozwiązywania sznurowadeł. Gdy miała już sięgać do klamki, jej ojciec zapytał.

- Gdzie się wybierasz?

- Na spacer- oznajmiła sucho i wyszła z domu, trzaskając głośno drzwiami. Zeszła ze schodów, przeskakując dwa ostatnie schodki, co nie było dobrym pomysłem, bo znowu zakręciło jej się w głowie. Dosłownie na chwilę przystanęła, lecz szybko ruszyła dalej i po minięciu zielonej furtki, skręciła w lewo.

Włożyła dłonie do kieszeni swoich luźnych dżinsów. Utkwiła wzrok w chodniku, nie patrząc na drogę przed siebie. Pomyślała, że imię Lilith idealnie pasuje do jej matki. Była niczym ten demon, sukkubus. Wysysała z ludzi życie tak, jak to zrobiła z nią.

Kiedy dotarła do końca uliczki, już miała zawracać w kierunku centrum miasta, lecz dostrzegła przerwę między ogrodzeniami bardzo podobnych do siebie domów. Przez chwilę biła się z myślami, lecz koniec końców podeszła tam i spróbowała się przecisnąć. Udało jej się to tylko dlatego, że była chuda, a i tak musiała się sporo natrudzić.

Po wyjściu ze szczeliny, z obrzydzeniem zdjęła z siebie resztki pajęczyn przylepionych do jej ubrania. Zaczęła mieć wrażenie, że coś chodzi jej po plecach i w panice otrzepała bluzkę. Wzdrygnęła się, nie wiedząc już, czy to wyobraźnia płata jej figle.

Po kilku minutach intensywnego otrzepywania ciuchów, przyjrzała się otaczającym ją drzewom. Dostrzegła prawie już zarośniętą ścieżkę, wiodącą między wysokimi krzakami. Już nawet się nie zastanawiała, tylko ruszyła wzdłuż niej. Kończyła się ona dopiero na sporej polanie, którą przecinał szeroki, ale nie zbyt głęboki strumyk. Nad nim rozpościerał się stary, drewniany mostek. Po obu stronach miał niskie, szerokie barierki, gdzieniegdzie pokryte mchem.

Willow weszła na niego i już chciała usiąść, kiedy dostrzegła coś jasnozielonego, majaczącego się na dnie strumyka. Podeszła do barierki, mocno się do niej przycisnęła, lecz nadal nie była w stanie dojrzeć, co to.

Zaciekawiona zeszła z mostu i niepewnie podeszła do brzegu rzeczki. Przygryzła wnętrze policzka, czując jak jej trampki lekko zapadają się w błocie. Zrobiła krok do tyłu, po czym zdjęła buty, odkładając je kawałek dalej. Podwinęła nogawki do kolan, mając nadzieję, że ich nie zamoczy.

W końcu włożyła prawą stopę do wody, która była tylko lekko chłodna. Odrobinę bardziej ośmielona dostawiła drugą nogę, po czym zaczęła podchodzić, aż do momentu, gdy woda prawie sięgała jej dżinsów. Nadal jednak nie była wstanie rozpoznać kształtu rzeczy, leżącej na dnie. Czuła się głupio, przecież tam mógł być zwykły śmieć. Jednak Willow kolor ten wydawał się dziwnie intensywny, jakby świecił. Przypominał jej lampki choinkowe, które zawsze z rodzicami wieszali w domu na święta.

-Cholera- przeklęła i spróbowała chociaż jeszcze trochę podwinąć nogawki. Niewiele to dało. Zirytowana westchnęła, po czym pomyślała, że przecież to tylko woda i zrobiła kilka kroków naprzód. Okazało się, że przy przedmiocie jest o wiele więcej wody, niż myślała. Tafla rzeczki sięgała jej aż do bioder, jakby ktoś wykopał w tym miejscu dół.

Willow zanurzyła rękę pod wodę i dziwnie się wygięła, próbując dosięgnąć palcami przedmiotu. Gdy już prawie trzymała go w dłoni, straciła równowagę, po czym wpadła z pluskiem pod wodę. Szybko się wynurzyła. Prychając, wytarła palcami swoje oczy i odgarnęła ociekające włosy z twarzy.

Westchnęła zirytowana. Podniosła ręce, patrząc po sobie. Opuściła je, przenosząc wzrok z powrotem na zamazany kształt. Stwierdziła, że równie dobrze mogła teraz zanurkować i tak była cała mokra. Kciukiem oraz palcem wskazującym zatkała nos, nabrała powietrza i zniknęła pod spokojną taflą strumyku. Wolną dłonią na oślep zaczęła szukać przedmiotu. Odróżniła go od kamieni gładką, jakby szklaną powierzchnią.

Chwyciła go i wynurzyła się, natychmiast biorąc głęboki oddech. Wierzchem dłoni kolejny raz przetarła oczy, do których nie mogła nawet zaaplikować kropel, a co dopiero nurkować z otwartymi, i spojrzała na przedmiot w swojej dłoni.

Zszokowana otworzyła usta, unosząc wyżej szmaragd wielkości jej pięści, który odbił promienie słońca. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Zaczęła nawet w myślach zadawać sobie pytanie, czy przypadkiem nie śni.

-Willow...- szepnął nagle ochrypły głos za nią. Natychmiast odwróciła się, a jej serce przyśpieszyło, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.

Odetchnęła z ulgą, gdy nikogo nie ujrzała. Jej ramiona opadły, a napięte ciało rozluźniło się. Przekonana, że tylko się przesłyszała spojrzała z powrotem na kamień.

-Willow...- powtórzył głos, a ona mogłaby przysiąc, że należy do Alyssy. Odwróciła się ponownie, pewna, że nikogo nie zobaczy.

Jednak metr od brzegu stała jej przyjaciółka. Ubrana tak jak widziała ją po raz ostatni, w śliczną, białą sukienkę przyozdobioną czerwonymi kwiatami.

-Alyssa- szepnęła cicho zszokowana Willow, czując jak drętwieje z szoku. Coś ścisnęło ją za gardło, nie pozwalając oddychać. Mrugała co chwilę, przekonana, że ta iluzja rozwieje się z mocniejszym podmuchem wiatru.

Przyjaciółka przekrzywiła głowę na bok, słysząc swoje imię, a jej krótkie, rude włosy opadły za ramię, ukazując podłużną bliznę na szyi, o której nigdy nie chciała mówić.

- O boże- szepnęła Willow, trzęsąc się.- To nie możliwe.

Teraz była już przekonana, że to sen. Najcudowniejszy, a zarazem najbardziej bolesny sen. Przez ten cały czas modliła się, aby chociaż jeszcze raz ujrzeć przyjaciółkę, a gdy to się stało, nie mogła tego znieść.

-Mylisz się- oznajmiła Alyssa. - To ja.

Willlow zrobiła krok ku zmarłej przyjaciółce. W tym momencie nie zważała na to, czy to tylko koszmar czy może zwariowała. Pragnęła ją po prostu przytulić. Nagle coś zaczęło się zmieniać. Niebieskie oczy Alyssy ściemniały na bordowo, a skóra lekko poszarzała.

-Nie możesz tu być- mruknęła, robiąc kolejny krok. Była w takim szoku, że niczego nawet nie zauważyła.- Nie żyjesz. Skoczyłaś do cholery z mostu!

-Owszem- potwierdziła jej przyjaciółka, kiwając głową.- Nie żyję...

Na dosłownie sekundę obraz Alyssy rozmazał się, ukazując coś przerażającego. Stwora o oślizgłych, gadzich oczach, szarej skórze i rządzie długich, czarnych zębów nie okrytych wargami. Drobne żyłki na jego szyi wiły się jak małe żmije, pulsując w rytm pompowanej krwi.

Podczas jednego mrugnięcia wszystko wróciło do normy, ukazując twarz jej przyjaciółki, patrzącej na nią tymi pięknymi oczami koloru nieba.

Willow gapiła się na to, czując jak żołądek podchodzi jej do gardła. Otworzyła usta, chcąc krzyczeć, lecz z jej krtani nie wydobył się żaden dźwięk, skórę oblał zimny pot, a dłonie zaczęły się trząść.

-Tak za tobą tęskniłam- wyszlochała nagle Alyssa, przybliżając się.

Gdy Willow natychmiast cofnęła się, prawie tracąc równowagę, przyjaciółka przestała płakać. Jej twarz zmieniła się ponownie. Oczy przybrały pusty wyraz, stając się blade, niemal matowe, a wargi pobielały. Wyglądała jak trup.

-To przez Ciebie nie żyję!- syknęła Alyssa, sprawiając, że przerażona Willow podskoczyła.- To wszystko twoja wina! Twoja!

Mimo strachu poczuła jak do jej oczu napływają łzy, a ten krzyk kilkakrotnie odbija się w jej sercu niczym echo.

-Tak. To twoja wina- warknęła Alyssa. Nagle jej skóra na twarzy zaczęła pękać, ukazując mięśnie pod spodem.- A teraz będziesz cierpieć jak ja!

Po tych słowach rzuciła się w stronę Willow z wyciągniętymi, długimi pazurami, które niespodziewanie wyrosły z jej dłoni. Ta odruchowo zakryła twarz rękami, upuszczając szmaragd z powrotem do wody. Tak szybko jak przestał on mieć kontakt z jej skórą, tak szybko, niemal w połowie ruchu, zniknęła podobizna jej przyjaciółki.

 Jednak ona tego nie widziała, cały czas czekając na cios. Gdy jednak cały czas nie nadchodził, odsunęła dłonie od twarzy, uważnie rozglądając się po okolicy załzawionymi i opuchniętymi oczami.

Była sama pośrodku rzeki, a niedaleko jej stóp, na dnie leżał szmaragd. Willow wlepiła w niego wzrok, czując jak po jej twarzy spływają łzy. Zaczęła spazmatycznie łapać powietrze. Miała wrażenie, że się dusi. Przyłożyła dłonie do szyi i odchyliła głowę do tyłu. Łkała między kolejnymi próbami wzięcia oddechu, które nic nie przynosiły. Miała wrażenie, że jej płuca skurczyły się, nie pozwalając nabierać tlenu.

Nagle wrzasnęła ochryple i mimo ogarniającej słabości, ruszyła do brzegu. Co chwilę się potykała, lecz szła dalej. Ominęła szerokim łukiem szmaragd, po czym weszła bosymi stopami na trawę. Dopiero wtedy poczuła, że węzeł w jej gardle lekko się rozluźnia. Bez zastanowienia rzuciła się biegiem ku ścieżce, a kawałki patyków i kamienie wbijały się w jej bose stopy. Pół się dusząc, sapała. Przed jej oczami zaczęły pojawiać się mroczki, lecz nie zwolniła. Napędzały ją adrenalina i przerażenie. Dosłownie wpadła w przerwę między ogrodzenia i raniąc swoje ręce, przecisnęła się na drugą stronę.

Ruszyła w stronę domu, ledwie cokolwiek widząc. Pragnęła jak najdalej znaleźć się od tego miejsca. Gdy była dosłownie kawałek od furtki, stanęła na coś ostrego. Jęknęła i zwolniła, niemal podskakując na jednej nodze. W końcu znalazła się przed ogrodzeniem, jednak nie zatrzymała się. Weszła po schodach, sycząc pod nosem i wpadła do domu. Nie zamknęła nawet za sobą drzwi, tylko jak najszybciej mogła weszła na pierwsze piętro.

Nagle z dołu rozległy się krzyki jej ojca.

- Willow? Willow, co się stało?!

- Nic!- odwrzasnęła, zanim weszła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami. Zamknęła je na klucz, po czym rozejrzała się po pokoju. Po jej lewej stało niepościelone łóżko, a naprzeciwko znajdowało się otwarte na oścież okno. Kulejąc, podeszła do niego i natychmiast je zamknęła. Zahaczyła ręką o stojącą obok, drewnianą komodę i przedkiem strąciła z niej kilka podręczników.

- Willow!- krzyknęła tym razem jej matka.- Kochanie, wszystko w porządku?

-Tak - zapewniła, trzęsącym głosem, który zaprzeczał jej słowom.- Wszystko w porządku.

Wiedziała, że matka jej nie wierzy, lecz kobieta nic już nie powiedziała. Zapadła cisza, w której rozległy się tylko jej kroki i przyciszony szept ojca. Willow dopiero wtedy odetchnęła, siadając na krześle przy narożnym biurku, które łączyło się z kilkoma szufladami. Stał na nim srebrny laptop oraz dwa, kolorowe kubki po herbacie.

Chciała chwycić nogę, aby przyjrzeć się podeszwie swojej stopy, kiedy zdała sobie sprawę, że trzyma coś w ręce. Odwróciła dłoń i ujrzała szmaragd, a on oświetlił jej twarz zieloną poświatą.

Wrzasnęła, rzucając go w kąt pokoju. Kamień odbił się z hukiem od równoległej ściany. Przerażona odsunęła się na krześle, przyciskając plecy do biurka. Kolejny raz rozległy się kroki i krzyk jej ojca.

-Dość tego! Wchodzę tam!

Mężczyzna zaczął szarpać za klamkę, a potem wrzasnął.

-Przynieś kluczę!

-Nie mam ich- odpowiedziała Lilith i kolejne słowa skierowała do Willow.- Skarbie, otwórz drzwi!

- Zostawcie mnie, do cholery, w spokoju!- wydarła się spanikowana, nie mając pojęcia, co robić.- Zostawcie mnie wszyscy!

- Willow, powiedz co się stało!- nakazał jej ojciec, znowu bezsilnie szarpiąc za klamkę.

- Zostaw mnie!- powtórzyła piskliwym krzykiem.

- Carl, może naprawdę powinniśmy...- zaczęła Lilith, lecz mąż jej przerwał.

- Nie ma mowy, a co jeśli coś jej się stało?!

- Nic mi nie jest! Po prostu mnie zostawcie!

Wiedziała, że musi coś zrobić. Cokolwiek. Nigdy więcej nie chciała oglądać tego przeklętego szmaragdu na oczy. Pragnęła wyrzucić dzisiejszy dzień z pamięci.

Wstała z krzesła i przerażona, ale też zdeterminowana zniszczyć kamień, chwyciła ciężkie, oprawione w metalową, pomalowaną na złoto ramę lustro, po czym podeszła do leżącego pod sąsiednią ścianą szmaragdu. Zrzuciła przedmiot na kamień, odskakując kawałek dalej.

Lustro odbiło się od niego i poleciało w stronę Willow. Minęło ją dosłownie o centymetry. Upadło na podłogę, tłucząc się na miliony części.  Rodzice zaczęli wrzeszczeć za drzwiami. Carl cały czas szarpał za klamkę, a ten łoskot doprowadzał Willow do szału. Nie była w stanie logicznie myśleć, zbyt wiele rzeczy działo się na raz.

- Willow!- powtórzył uparcie jej ojciec, słysząc głośny brzdęk.- I tak tam wejdziemy, powiedz, co się dzieje!

Nie miała pojęcia, co się dzieje. To było dla niej za dużo. Odruchowo chciała schować szmaragd do szafki, lecz nie potrafiła go dotknąć. Bała się, że ten potwór znowu się pojawi.

- Ona nie żyje przeze mnie!- wykrzyczała pierwsze słowa, jakie przyszły jej na myśl.

-Kochanie, wiesz, że to nie prawda...- stwierdziła Lilith.

- Tak!- zawołała Willow, plącząc się w swoich własnych myślach.- Bo to przez was!

Po tych słowach rozległy się szepty jej rodziców, a ona mając nadzieję, że odpuścili, odsunęła się jak najdalej od szmaragdu. Nie wiedziała, skąd się tu wziął. Była pewna, że gdy odchodziła, leżał na dnie strumienia.

Nagle w jej głowie pojawiło się zamglone wspomnienie, jak zamiast podejść do brzegu, bierze do ręki kamień.

To nie możliwe- pomyślała. - Niemożliwe. Nie wzięłam go!

Musiała się go pozbyć, tyle że nie wiedziała w jaki sposób. Kamień rozwalił przecież lustro, które ledwie była w stanie podnieść. Kolejny raz poczuła wszechogarniającą panikę. Cudowny sen  zmienił się w najgorszy koszmar. Tak bardzo
chciała się już z niego obudzić.

Zdesperowana podeszła do szafy, sunąc plecami po meblach, aby zanadto nie zbliżyć się do szmaragdu, i wyjęła z niej kilka przypadkowych bluzek. Rzuciła je na kamień, czując lekką ulgę, że nie musiała go oglądać.

Jednak blask kamienia zaczął przebijać się przez ubrania. Willow wzięła drżących oddech i rzuciła na niego tym razem grube, czarne dresy. Zielona poświata stała się tylko lekko widoczna. Na wszelki wypadek Willow rzuciła na stos jeszcze parę dżinsów.

Nagle rozległy się kroki na korytarzu, a po dłuższej chwili ciche brzęknięcie. Przez drzwi od pokoju weszli jej rodzice. Natychmiast odwróciła się w ich stronę. Uważnie przyjrzeli się potłuczonemu lustru i rozwalonym w koncie ubraniom.

-Mówiłam, że nic się nie stało!- warknęła przerażona Willow. Tak mało brakowało, a zobaczyliby wielki szmaragd w jej pokoju. Jak niby miałaby im to wytłumaczyć? Nie uwierzyliby, gdyby powiedziała, że go znalazła. Ona sama, by w to nie uwierzyła. Nie uwierzyłaby w nic, co się dzisiaj stało, jeśli nie zobaczyłaby tego na własne oczy.

- Willow?- zapytała Lilith, spoglądając z niepokojem na córkę.

- Lustro mi spadło- skłamała pośpiesznie. - I się skaleczyłam. Żyje, nic mi nie jest. Zadowoleni?

Spojrzała na ojca i dostrzegła w jego dłoni długi śrubokręt z czerwoną rączką.

-Mam nadzieję, że nie zepsułeś zamka. Chciałabym móc nadal zamykać drzwi, chociażby po to, żeby się przebrać.

Carl nic na to nie odpowiedział, tylko westchnął.

- Willow, naprawdę rozumiemy, że jest ci trudno, ale...

- Nic nie rozumiecie, więc nie udawajcie, że tak jest!- syknęła. - Pewnie cieszycie się, że macie Alyssę z głowy!

- Jak możesz tak mówić!?- Lilith spojrzała na córkę niedowierzająco.- Nigdy nie życzyliśmy jej śmierci! Chcieliśmy tylko...

- No co?! Co chcieliście?! Odseparować nas?! W takim razie brawo, udało wam się. Bardziej się już nie da!- przerwała im kolejny raz, po czym już ciszej powiedziała.- A teraz zróbcie dla mnie chociaż jedną, cholerną rzecz i wyjdźcie.

Carl spojrzał ze smutkiem na Willow.

- Nigdy tego nie chcieliśmy.

- Po prostu wyjdźcie- szepnęła, kręcąc głową. Nie miała teraz siły się z nimi kłócić, jej myśli cały czas wracały do szmaragdu, leżącego pod stertą ubrań. Nie miała pojęcia, co robić. W głowie cały czas słyszała ten mrożący krew w żyłach krzyk. Jej ciało przeszły nagłe dreszcze.

Lilith westchnęła i niechętnie skierowała się do drzwi, ciągnąc za sobą męża.

- Jak się uspokoisz to porozmawiamy. Tak dłużej nie można.

Po chwili wyszła z cicho protestującym Carlem, a Willow odetchnęła z ulgą. Szybko zamknęła za nimi drzwi i po raz kolejny je zakluczyła, choć nie miało to najmniejszego sensu. Jej ojcu nie był potrzebny klucz, wystarczył mu przypadkowy śrubokręt.

Oparła potylicę o drzwi, starając się powoli oddychać. Cały czas nie spuszczała wzroku z zakopanego pod ubraniami szmaragdu.

- To nie mogła być Alyssa- szepnęła, przypominając sobie zdeformowaną twarz przyjaciółki. Te gadzie oczy, małe, czarne żyłki wijące się jak...

Zrobiło jej się niedobrze. Przykładając dłoń do ust i starając się ignorować ból nogi, pobiegła do łazienki. Upadła na kolana przed sedesem i zwymiotowała jedyne, co miała w żołądku: wodę wypitą przed wyjściem.

Odetchnęła kilka razy, opierając głowę o muszle klozetową. Jej chłód podziałał na nią kojąco.
Kątem oka spojrzała przez wejście do łazienki na stertę ubrań. Była przekonana, że kamień jest przeklęty. Sprowadził na nią demona, ukrytego w podobiźnie Alyssy.

Willow poczuła jak do jej oczu napływają łzy. Powtarzała sobie, że to wcale nie była jej przyjaciółka, lecz nie zmieniło to faktu, że już nigdy nie zapomni tych obwiniających ją słów.
"To przez ciebie nie żyje! A teraz będziesz cierpieć tak jak ja!"

Willow przypomniała sobie moment, gdy stała w kaplicy nad zamkniętą trumną. Alyssa skoczyła z wiaduktu prosto pod koła pędzącej ciężarówki. Z jej ciała zostały kawałki. Pokazanie jej ludziom byłoby zbyt drastyczne.

Gdy tylko Willow ujrzała obok ołtarza rodziców przyjaciółki, zaczęła krzyczeć, że nie mają prawa tu być, bo to wszystko była ich wina. Zniszczyli, a w końcu zabili swoją własną córkę. Alyssa nieraz przychodziła do niej posiniaczona i zapłakana. Nigdy jednak nie pozwoliła jej nic z tym zrobić, czego Willow nie była w stanie zrozumieć. Przecież właśnie z tego powodu zabiła się. Czemu nie chciała zaprzestać czemuś, co ją niszczyło?

Willow mogła jej nie słuchać i iść z tym na policje. Nie powinna ulegać błaganiom przyjaciółki. Może gdyby to zrobiła, to Alysaa nadal by żyła?
W liście napisała "Możliwe, że nie zrozumiesz." i miała rację. Willow nie rozumiała. Wątpiła, aby kiedykolwiek zrozumiała.

Przez następnych kilka godzin nie wychodziła z łazienki. Nie potrafiłaby przebywać z szmaragdem w jednym pomieszczeniu. Zbyt się bała, że ten demon wróci. W końcu zaczęło ją ogarniać znużenie, z którym z całych sił próbowała walczyć. Objęła rękami kolana i przyciągnęła do piersi, opierając o nie podbródek. Powoli kołysała się w przód i w tył. Nie myślała o niczym konkretnym. Po prostu wpatrywała się wielkimi oczami w równoległą ścianę.

Dzisiaj ujrzała demona. Coś, w co nigdy nie wierzyła. Istnienie takich istot wkładała między bajki pokroju baśni braci Grimm. Oparła skroń o bok sedesu, przymykając powieki. To wszystko wydawało jej się być zwykłym snem, który skończy się, gdy tylko otworzy oczy. Świat tak nie funkcjonował. Nie istniały potwory. To były jedynie strachy spod dziecięcych łóżek.

Adrenalina już dawno opadła z Willow, pozostawiając po sobie coraz bardziej nasilającą się senność. Mimowolnie poluzowała chwyt, jej ciało rozluźniło się, a  głowa powoli zjechała z sedesu i opadła na mały, beżowy dywanik.

--------------------------------------------------
Hej.
Pierwszy poprawiony rozdział. Ma. Aż 3703 słowa. To jest chyba mój rekord.
Aleksa.
Ps. Miłego wieczoru!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro