Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

003

Harry wyszedł z Wielkiej Sali, będąc podekscytowanym możliwością zajrzenia do swojego dormitorium. Przez cały dzień był zabiegany – najpierw lekcje, nauka, obiad i dopiero teraz miał możliwość wrócenia do pokoju.

Miał nadzieje, że trzeci prezent w jakiś magiczny sposób już się tam znalazł. Brunet podejrzewał, że to Seamus, Dean albo Neville mają układ z tajemniczym X, ale skoro nie chcieli się przyznać, nie miał zamiaru dłużej na nich naciskać.

Gdy dotarł na miejsce, tak jak się spodziewał, na jego łóżku leżała kolejna paczka z załączonym listem. Poczuł jak przyśpiesza mu bicie serca.

Drogi Harry,

dzisiejszego dnia chciałem dać Ci coś, co byłoby znakiem dla mnie, że nadal chcesz otrzymywać prezenty i dowiedzieć się kim jestem. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego pytam o to dopiero teraz? Chodzi o to, że wyznałem ci już moją płeć, a to było najważniejsze. Dlatego w trzeci dzień Grudnia daje Ci bransoletkę – noś ją, jeśli nadal chcesz to kontynuować.

Ciekawy twojego wyboru,
X

Potter spojrzał na pudełko i otworzył je, wyciągając z środka drobną, rzemykową bransoletkę, na której wisiały zielone i czarne koraliki. Dwa z nich miały wygrawerowane jego inicjały, co pokazywało jaki ten prezent był szczególny.

Bez zastanowienia zawiązał ją na swoim nadgarstku – już wczoraj wiedział, że to, że X jest chłopakiem wcale mu nie przeszkadza i ciągle chciał otrzymywać od niego słodkie listy oraz podarunki.

Kopertę schował do swojego pudełka i postanowił wybrać się na spacer. Było to po części spowodowane nudą, a po części chęcią pokazania chłopakowi, który do niego pisze, że nadal chce to kontynuować.

Wyszedł, prawie że w podskokach z dormitorium, a następnie Pokoju Wspólnego i skierował się w stronę wyjścia z zamku. Miał ochotę przejść się po błoniach odkrytych zimnym śniegiem.

Gdy był w jednym z głównych korytarzy prowadzących do wyjścia, natknął się na coś, czego bardzo nie chciał spotkać – magiczną jemiołę.

Została zaczarowana przez dyrektora tak, aby osoba, która pod nią utknęła mogła zostać wyzwolona tylko i wyłącznie przez pocałunek innej osoby.

Potter westchnął zirytowany, wiedząc, że trochę sobie tu poczeka a jego spacer musi zostać przełożony na później. Rozejrzał się po korytarzu, szukając wzrokiem kogoś, kto mógłby mu pomóc, ale jedyne co dostrzegł to czwórka Ślizgonów zmierzająca w jego stronę. "Tylko nie Malfoy" pomyślał i przetarł twarz dłonią.

— Kogo my tu mamy? — zapytał szyderczo. — Czyżbyś utknął, Potter?

— Odwal się, Malfoy — wypluł. — Idźcie sobie stąd.

— Brzmisz jak dziecko — zaśmiał się blondyn. — Nie potrzebujesz przypadkiem pomocy?

— Na pewno nie od was — mruknął i założył ręce na klatce piersiowej. Może Malfoy miał rację – zachowywał się jak dziecko, jednak nie miał zamiaru przyznać się do błędu, a już w ogóle nawet nie myślał o tym, żeby poprosić ich o pomoc.

— W takim razie trochę sobie tu postoisz. Dwójka czwartorocznych Puchonów bije się przed zamkiem i każdy poszedł to zobaczyć. No wiesz, nie często zdarza się takie coś, więc trochę minie za nim wrócą do środka. Ale jak wolisz — powiedział i zaczęli od niego odchodzić.

— Dobra, czekajcie — zawołał ich zrezygnowany Potter. — Tak, potrzebuje pomocy.

— Nie ma sprawy — powiedział blondyn i uśmiechnął się, zaczynając podchodzić w jego stronę.

— Ale nie ty! — krzyknął.

Draco złapał się teatralnie za serce, udając, że wielce go to zabolało.

— Dobra, ja mogę to zrobić — odezwał się Theodore Nott. — Chyba, że też nie wpasowuje się w twoje oczekiwania.

— Nie, jest okej — mruknął zażenowany a reszta Ślizgonów zaczęła głupio się uśmiechać.

Nott podszedł do niego i dał mu szybkiego, nic nieznaczącego buziaka w usta. Harry poczuł jak magia, która trzymała go w miejscu puszcza, a jemioła nad nim zawieszona się rozpływa.

— Dzięki — mruknął jeszcze bardziej zawstydzony i szybko uciekł z tego korytarza, słysząc jak Ślizgoni śmieją się z jego małego rumieńca.

Gdyby nie odbiegł tak szybko, może jeszcze zdążyłby dostrzec jak Draco uśmiecha się patrząc na bransoletkę, zawieszoną na jego nadgarstku.

— Słodki jest prawda? — zapytał blondyn, uśmiechając się do siebie.

— Ta — mruknął z sarkazmem Theo.

— Tylko mi go nie ukradnij — zaśmiał się Draco i ruszyli w kierunku lochów. — Twój chłopak nie byłby zadowolony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro