S I E D E M
Już z samego rana świat podpowiadał Masonowi, że to nie będzie przyjemny dzień: deszcz biczował dach, wyrywając go z ramion sennych marzeń lekko po siódmej, a gdy wreszcie wstał po długim leniuchowaniu w ciepłej pościeli, mały palec stwierdził, że czuje się samotny, zahaczając o nogę łóżka. Bestialski bluzg wyrwał się z ust chłopaka, na których potem zacisnął brutalnie zęby, aby dzięki temu rodzajowi cierpienia ukoić nieznośny ból palca. Tak, to nie miał prawa być przyjemny dzień.
Nie przepadał za taką pogodą, ale jedno musiał przyznać — mógł być spokojniejszy, ponieważ znał swojego ojca na tyle, aby wiedzieć, że nie będzie mu się chciało szukać go w deszczu. Nawet jeśli jakimś cudem trafiłby do miasteczka nieopodal, Dominic na sto procent nie postawiłby nogi na zewnątrz, nie chcąc ryzykować przemoczenia. Po prostu nie przepadał za taką pogodą i może właśnie dlatego Mason mimo wszystko traktował ją jako moment ulgi. W ich rodzinnym mieście mogło być oczywiście słonecznie, ale całe szczęście ciepłe promienie i suchość nie sięgały miejsca, w którym obecnie przebywał.
Mimo wszystko nieco spanikował, słysząc głośne kroki i szarpnięcie za klamkę. Gwałtowność wzbudziła w nim zmartwienie oraz podniosła poziom adrenaliny i strachu. Cofnął się, podchodząc do okna, a potem pewnie je otworzył, gotowy do skoku. Jego plecak leżał pod łóżkiem, bo nie potrafił znieść już nieprzyjemnego zapachu brudnych ubrań, ale, ogarnięty przerażeniem, nawet o nim nie pomyślał.
— Wiem, że jestem straszny, ale żeby skakać przeze mnie z okna?
Odetchnął, gdy dotarło do niego, że powodem jego małego zawału był tylko nowo poznany lokator.
— Boże... — mruknął pod nosem, chociaż w myślach przeklinał i krzyczał w każdym znanym sobie języku. Jedynym pozytywnym aspektem tej sytuacji był fakt, że przynajmniej przestał myśleć o zaczerwienionym palcu.
— Wolę jednak Dorian. I hej, wcześnie dziś wstałeś, dzień dobry, słoneczko!
— Wszystko w porządku? Ćpałeś coś? Cukier wciągnąłeś nie tym otworem, co trzeba? — Mason zamknął okno, westchnął, a potem odwrócił się, opierając ciało o parapet.
— Dzisiejszy dzień będzie cudowny! Rusz się, idziemy robić śniadanie. Przy okazji wszystko ci opowiem. — Jak gdyby nigdy nic Dorian udał się w stronę schodów, nie przyjmując do wiadomości żadnych możliwych sprzeciwów Masona. Z braku innego wyjścia nastolatek wzruszył ramionami, próbując w ten sposób wyjaśnić całą sytuację sobie oraz obserwującemu ich wszechświatowi. Obaj niestety wiedzieli tyle, co nic.
Wprawdzie miał w planach poranny prysznic i ubranie się, jednak machnął na to ręką, z ciekawością dołączając do Doriana. Dotarł do kuchni akurat w chwili, gdy ten wstawiał wodę na kawę, a potem zaczął grzebać w lodówce, wymyślając na szybko śniadanie, jakiego głównym składnikiem miały być jajka.
— Nie pijesz kawy, nie? Mamy cztery rodzaje herbat, kakao i stertę dziwnie pachnących ziółek. Czuj się jak u siebie w domu, dzieciaku. — Czując na sobie spojrzenie Masona, odwrócił się, unosząc brwi. — Nie wmówisz mi, że jesteś w moim wieku. I porządnie śmiechnę, jeśli stwierdzisz, że możesz być starszy. Mam dwadzieścia lat, tak przy okazji. Miło mi... a nie, czekaj, to się mówi tylko przy przedstawianiu się.
— Dobra — mruknął Mason bardziej do siebie niż do swojego towarzysza. Podszedł do niego, złapał za ramiona i z niesamowitą powagą spojrzał mu w oczy. — Nie wyglądasz, jakbyś ćpał. Boże, czy ty ruszałeś te ziółka, o których mówiłeś? Gdzie babcia? Czy ona o tym wie?
— Już ci mówiłem, że jestem Dorian, głuptasie!
Ciemnowłosy zaśmiał się, rozbawiony własnym żarcikiem. Niestety Mason nadal zachowywał śmiertelną wręcz powagę, rozważając najróżniejsze opcje. Najbardziej prawdopodobną z nich był ciągły sen. W końcu niejednokrotnie umysł potrafił płatać mu w nocy figle, więc może tym razem też chodziło po prostu o dziwny koszmar. Rozglądał się dookoła z nutką niedowierzania, ale zaczął wątpić we własną tezę, gdy mijające minuty nie podsuwały mu pod nos żadnych podejrzanych akcji. Wręcz przeciwnie: wszystko było dosłownie takie samo, oprócz pozytywnego Doriana, który jakoś tak odstawał od całej otoczki szarego, mokrego poranka.
— Nieźle leje, więc chyba powinniście zostać w domu.
Widok babci sprawił, że odetchnął z ulgą. Dopiero po chwili dotarły do niego jej słowa, ponieważ za bardzo zastanawiała go ta sprawa z Dorianem. Nie, żeby się o niego martwił, przecież to byłoby głupie, skoro zamienili ze sobą ledwo kilka zdań. Po prostu chora ciekawość zmusiła go do rozwiązania tajemnicy dziwnego zachowania swojego lokatora za wszelką cenę. No bo w końcu i tak nie miał nic lepszego do roboty, więc dlaczego nie?
— Nie to, żeby coś, ale on nie wygląda za dobrze. Może faktycznie lepiej będzie, jeśli zostanie.
— Nie przejmuj się tym, kochany. — Babcia Vega uważnie przyjrzała się doskonale znanemu zachowaniu swojego podopiecznego, a potem machnęła dłonią. — Niedługo mu przejdzie. Zawsze się tak zachowuje, gdy przesypia w nocy mniej niż cztery godziny. Pewnie miał ciężką noc. Musi to zwyczajnie odespać, bo inaczej przez cały dzień nie będzie z niego żadnego pożytku.
Według Masona ta sytuacja była po prostu przerażająca, nawet jeśli dostał dosyć logiczne wytłumaczenie. Dorian bowiem wyglądał mu na książkowy przykład opętania, a co jak co, kryminały oraz powieści paranormalne bywały kiedyś chorą obsesją nastolatka. Jego podejrzenia więc mimo wszystko miały prawo jakoś się pokrywać z rzeczywistością, chociaż sam z każdą chwilą coraz mniej w to wierzył.
Szczerze powiedziawszy, Mason wolałby chyba, gdyby w całą tę sytuację zamieszane były zjawiska nadnaturalne. Naprawdę poczułby ulgę, gdyby ktoś powiedział mu, że jego ojciec nie był tak naprawdę prawdziwy i nie mógł zrobić mu już żadnej krzywdy.
— Okej, no to odstawię go do pokoju, a potem pójdę na te zakupy. Powiedz mi tylko, czego potrzebujemy.
Nie wiadomo, kto był bardziej zaskoczony tą propozycją — sam Mason, który wreszcie zaczął walczyć o swoje życie, czy jego babcia. Ta sytuacja jednak była dobrym momentem, aby jako tako powrócił do normalności — zwykle wystarczyło uświadomienie, że ktoś go potrzebował, aby nastolatek odrzucał własny strach gdzieś w bok i stawiał czoła nadchodzącym wyzwaniom.
Babcia skinęła głową, ciaśniej owijając się różowym szlafrokiem. Otworzyła szufladę obok lodówki, w której zwykle trzymała najróżniejsze bibeloty i pierdółki, poszukując bloczku kolorowych karteczek. Mason w tym czasie ostrożnie podszedł do Doriana, jakby niepewny jego reakcji, a potem objął go ramieniem w geście, który osoba trzecia mogłaby zinterpretować jako czuły.
— No już, Dorian. Na górę.
— Dobrze, tatusiu.
Nie spodziewał się braku sprzeciwu, a już na pewno nie takiego komentarza. Jedno było pewne: Dorian stanowił dla niego zagadkę, która z każdą chwilą komplikowała się coraz bardziej, co rusz oddalając od rozwiązania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro