Wydawać się mogło, że z początku pogoda kibicowała im nawet bardziej, niż siedząca na huśtawce babcia, która kończyła czytaną przez siebie powieść. Dorian miał wrażenie, że lada chwila musiałby kupić jej coś nowego, chociaż zaledwie kilka tygodni wcześniej wrócił po kolejnym zleceniu ze stosikiem romansideł, które kobieta tak uwielbiała czytać. Już na początku ich znajomości umówili się, że Edith nie weźmie od niego ani grosza za zapewnienie mu dachu nad głową, skoro pomagał jej w każdej, nawet najmniej wymagającej sytuacji. Ale on i tak w miarę swoich skromnych możliwości robił drobne prezenty, przeznaczając co miesiąc większą część wypłaty na książki po to, aby chociaż przez chwilę widzieć jej radość. Czasami miewał wyrzuty sumienia za to, jak łatwo godził się na wykorzystywanie tej dobroci. Mógłby przecież się postawić, wciskając kobiecie pieniądze i pierwszy raz nie przyjmując sprzeciwu, obierając jej taktykę. Nie umiał się jednak przemóc, mając wrażenie, że tylko uraziłby ją takim zachowaniem.
Przez większość wieczoru przyjemnie świeciło słońce, a gorąco nie było już tak uciążliwe, jak przedtem. Wyglądało to tak, jakby jakaś Wyższa Siła czuwała nad pracą chłopców, którzy przez pierwsze pół godziny próbowali dojść do porozumienia oraz opracować solidny plan, umożliwiający im pozyskanie najbardziej zadowalających rezultatów. Nie umieli z początku odnaleźć wspólnego języka, ale po pokonaniu najdurniejszych części organizacyjnych, wreszcie jako tako obrali prawidłowy tor. Wybrali kolor farby, przetrząsnęli składzik w poszukiwaniu potrzebnych materiałów, takich jak papier ścierny, młotek oraz pędzle i wreszcie zabrali się do pracy.
Nie możemy skłamać, że nie było niezręcznie, bo właśnie tak było: Mason miał wrażenie, że Dorian cały czas patrzył mu na ręce, przez co nie potrafił się rozluźnić, a to przekładało się na jego pracę. Tu ominął kawałek farby podczas ścierania, tam zerwał fragment drewna, powodując większe uszczerbki. W pewnym momencie irytacja zarówno swoimi błędami, jak i sądnym spojrzeniem lokatora, wprawiła go w tak wielką frustrację, że lada chwila miał wstać, olewając tak po prostu swój wspaniały plan. Całe szczęście babcia kazała im przerwać, przynosząc na małej tacy dwa szklane naczynia ze schłodzonym sokiem pomarańczowym oraz zarządzając przerwę. Ochłonęli więc obaj, siadając na trawę i, popijając napój, dyskutowali na temat uwag, które przyszły im na myśl podczas pierwszego kwadransa współpracy.
— No okej, to co proponujesz? — spytał Dorian, przyjmując z udawanym spokojem wszystkie sugestie oraz komentarze nastolatka.
— Musimy się jakoś podzielić, bo w takim tempie to my tego do końca lata nie skończymy — mruknął Mason.
— I myślisz, że to serio wyjdzie, jeśli zostawię ci coś bez nadzoru?
— Nie mam pięciu lat, no! A to, co do tej pory zjebałem, nie wyszło przez to twoje gapienie się.
— Okej, okej, nie unoś się tak!
— To przestań mnie wkurzać!
— Sory!
— No dzięki!
— A do usług!
Spojrzeli sobie w oczy i wybuchli, nie potrafiąc już zdusić śmiechu. Cała początkująca frustracja jakoś tak nagle wyparowała, ewoluując w głupawkę, przez którą tarzali się w trawie, próbując złapać oddech. Całkowicie niemożliwe było to, gdy jakikolwiek najmniejszy impuls potęgował rozbawienie. Chwilowa przerwa została przedłużona aż do momentu, w którym nagle nie lunął deszcz, dzięki czemu zdołali wziąć wdech. Poprzednie kilka dni oraz gorąco przyniosły prawdziwą suchość i kwestią czasu było spadnięcie orzeźwiającej mgiełki, jednak nie spodziewali się tak gwałtownych opadów.
Zebrali więc puszki z farbą, pędzle oraz papier ścierny, które w tej sytuacji ucierpiałyby najbardziej. Postawili je pod dachem, komentując, że to chyba na tyle z pracy na tamten wieczór. Mason usiadł obok babci, pocierając o siebie dłonie, bo opanowało go nagłe zimno. Był prawdziwym zmarzluchem i nie potrzeba było wiele, aby trząsł się jak piesek chihuahua nawet pomimo tego, że deszcz był stosunkowo ciepły. Drgnął, czując materiał bluzy, którą Dorian założył mu na nagie ramiona. Uśmiechnął się, bezsłownie dziękując mu za ten czuły gest.
— To co, kolacja? Aż zgłodniałem od tej harówki. — Sarkazm aż bił po uszach, ale nikomu z całej trójki to nie przeszkadzało. Edith była już przyzwyczajona do zachowania Doriana, a Mason jedynie parsknął, kręcąc głową.
— Chętnie powkurzam cię swoją niezdarnością w kuchni, ale najpierw wezmę prysznic. Zimno mi jak cholera.
— To idź. Zaraz przyniosę ci coś grubszego do przebrania, skoro tak marzniesz. Powinienem mieć na dnie szafy jakieś mniejsze dresy.
Nastolatek zgodził się na to, wstał, a potem jak gdyby nigdy nic wszedł do środka i ruszył na piętro. Podłoga zaskrzypiała, ale zignorował to, ograniczając swoje odruchy paniki oraz czarne myśli do minimum. Tak naprawdę od kilku dni nie przejmował się już niczym, żyjąc z dnia na dzień. Każdej nocy, po udanej, chociaż zwykle leniwej dobie tak zwyczajnie leżał w łóżku, doceniając to, gdzie się znajdował. Cisza, zamiast przerażenia, wreszcie przynosiła mu spokój oraz poczucie bezpieczeństwa. Wyglądał wtedy przez okno, obserwował gwiazdy i czuwał aż do momentu, gdy nie dopadłoby go błogie znużenie, zezwalające na spokojny sen.
Te same refleksje dopadały go pod prysznicem, gdy namydlając biczowane gorącą wodą ciało, mimochodem dotykał licznych blizenek oraz miejsc na skórze, które jeszcze kilka tygodni wcześniej pełne były obtarć oraz siniaków. Mieszkając pod jednym dachem z ojcem, rzadkością były dni, w których nie czułby bólu, a wraz z wodą do spływu nie ulatniałaby się krew. Okres mieszkania w domu babci stanowił więc ulgę oraz przyjemną nowość, do której przywykł zaskakująco łatwo i nawet nie chciał myśleć o tym, że lada chwila te dobre chwile mogłyby dosięgnąć rychłego końca.
Na usprawiedliwienie swojego nagłego wtargnięcia Dorian miał fakt pukania. Bo naprawdę pukał, a nawet stawiał o wiele cięższe kroki niż zazwyczaj, aby tylko nie wpaść nagle na Masona i nie musieć wymyślać niezręcznego tłumaczenia wchodzenia do łazienki, w której nastolatek myślał Bóg wie o czym, kolejny już raz odcinając się od całego otaczającego go świata. Nie słyszał kroków lokatora, chociaż on wciąż stawiał je głośno, jakby w ten sposób próbując przywołać do porządku swój zdrowy rozsądek. Z każdym krokiem jednak szło mu to coraz ciężej, a winić za ten fenomen można było wiele czynników: zmęczenie, brak chęci walki lub chociażby duchotę powodowaną przez parę, no i widoki, które przed sobą miał. Można powiedzieć, że ta mgiełka stanowiła barierę oddzielającą ich dwóch od całego otaczającego świata oraz dającą namiastkę intymności.
Czasem Dorian naprawdę chciałby oddać władzę ogarniającej go ciekawości i po prostu się temu poddać. W każdej innej sytuacji przecież przychodziło mu to z niesłychaną łatwością, ale miał świadomość tego, jak wyjątkowy był przypadek Masona. Z całej siły próbował więc zwalczyć własnej pragnienia, które przecież tak łatwo ignorował każdego innego dnia, niepozornymi gestami budując z nim pewien rodzaj więzi.
Tym razem jednak nie umiał odwrócić wzroku, chociaż racjonalna część jego umysłu krzyczała, aby uszanował prywatność chłopca. Klął na pieprzoną ciekawość oraz na to, co już od dłuższego czasu powoli kiełkowało w jego wnętrzu, począwszy od burzowej nocy, w której się poznali, a kończąc na tym, co wydarzyło się między nimi po powrocie z baru. Kuszącym szeptem namawiała ona do kolejnych kroków, zmuszała do patrzenia na drobne ciało oraz przynosiła intensywny prąd i drżenie, których nie czuł jeszcze nigdy wcześniej. Jak mokra fala nacierała wspomnieniami, stymulując to, co tak próbował ignorować, o czym starał się zapomnieć.
Bo on pamiętał. Pamiętał każdy dotyk, niepewność oraz drżenie i chociaż jakaś Siła Wyższa otoczyła Masona błogą nieświadomością, Dorian pamiętał wszystko.
I może stał za tym jakiś większy plan, może Masonowi faktycznie przeznaczone było zapomnieć, bo przecież jego życie już i tak pełne było zbyt wielu niespodzianek oraz komplikacji.
Nie zmieniało to jednak faktu, że ta sama Siła Wyższa co rusz popychała Doriana na przód, jednocześnie pielęgnując to, co właśnie rodziło się w jego sercu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro