
D W A D Z I E Ś C I A J E D E N
Nigdy nie pił kawy. Energetyków również unikał za wszelką cenę, jednak teraz był pewien, że odczuwał skutek kofeiny. Przerażenie coraz boleśniej zaciskało na nim swoje chłodne dłonie, przyprawiając o drżenie, serce waliło jak młotem. Obiecał zaufać Dorianowi, ale ciągłe obawy nie potrafiły go opuścić. Za dużo miał do stracenia, a wewnętrznie pragnął jedynie krzyczeć, aby w jakiś sposób zatrzymać ten rollercoaster pełen ognia.
Oddech był przyśpieszony, ciało oblał zimny pot. Żałował i na obecną chwilę tylko tego był pewien. Przeklinał każdą chwilę radości oraz spokoju, które przebijały się przez grube poczucie wciąż śledzącego go strachu. Żałował gorących dni, wylegiwania się na ławce oraz wygłupiania, a nawet momentów dających mu chwilową radość.
A już najbardziej tego, iż przez chwilę pozwolił sobie sądzić, że naprawdę zasługiwał na coś więcej.
Nie zrozumiał, co Dorian miał na myśli, zbyt samolubnie skupiony na konfrontacji z ojcem, który był teraz bliżej niego niż przez poprzednie tygodnie. Usta starszego chłopaka poruszały się, jednak miał wrażenie, że nie wypływał spomiędzy nich żaden dźwięk. Chłodne uczucie upadku odgrodziło go niewidzialną ścianą, nie przepuszczając najmniejszego pisku.
Dopiero jego dotyk na nagim ramieniu pozwolił mu na trzeźwe myślenie. Lód momentalnie roztrzaskał się w drobny mak, a jego umysł wydostał się na powierzchnię, wciągając głęboki haust powietrza.
Nierówny oddech i paląca potrzeba przerwy zostały brutalnie zignorowane, gdy z całej siły starał się przyspieszać, aby jak najszybciej zniknąć. Znał tę okolicę jak własną kieszeń, wiedział, w jaki sposób stawiać kroki, unikając nadepnięcia na spróchniałe gałęzie. Mason jednak nie posiadał tych informacji, a raczej zwyczajnie nie przytrzymały się one jego pamięci z wieczoru, gdy wracali razem do domu po czasie spędzonym w barze. Mało co tak naprawdę zostało z nim z tamtego czasu, co Dorian wielokrotnie przeklinał w myślach. Nie pamiętał dotyku, nie pamiętał ani jednego westchnienia, a już na pewno nie pamiętał komplementów, które z ust starszego brzmiały wtedy jak najpiękniejsza modlitwa.
Jedna rzecz na pewno towarzyszyła mu tego letniego dnia pełnego nerwów i obaw: potknięcie oraz trzask, a potem uderzenie w brudną, piaszczystą ziemię. Dorian dłuższą chwilę zastanawiał się, co tak naprawdę miało miejsce, wciąż zamroczony instynktem każącym mu dalej iść przed siebie. Ciągnął za sobą Masona, próbującego zapanować nad bólem oraz drżeniem poobijanych części ciała. Przez moment nastolatek pomyślał, że po tylu latach niemal ciągłego cierpienia zarówno psychicznego, jak i fizycznego, powinien przywyknąć, jednak był w ogromnym błędzie. Nie potrafił stanąć na nogę, a każda kończąca się fiaskiem próba podpowiadała mu, że właśnie przegrywał walkę o swoje życie. Łzy napływały do oczu, a zęby boleśnie zaciskały się na wargach, tłumiąc jęk. Coraz bardziej nienawidził tego, jak przywyknął do wolności, która przecież nie miała prawa trwać wiecznie.
Widział to wszystko niesamowicie dokładnie: każdy scenariusz konfrontacji, który najpierw rozpocząłby się udawaną troską ze strony ojca, a potem awanturą i pobiciem do utraty przytomności. Już czuł w ustach smak krwi, gardło zaciskało się od szlochu, a myśli kręciły wokół niewypowiedzianych błagań. Przerażające sceny jego niedawnego życia odbierały zmysły. Nawet nie zwracał uwagi na Doriana, który pomógł mu pokonać jeszcze kawałek, a potem zaciągnął za krzaki z nadzieją, że będą one odpowiednimi do ukrycia go przynajmniej na chwilę.
— Będziemy tu tak siedzieć? — wydusił po dłuższym czasie Mason, nie do końca pewien, czy drobny, ciepły wiaterek naprawdę otulał jego twarz, czy to wszystko było po prostu zwyczajną halucynacją lub snem. Na tym etapie ignorował już nawet ból, maksymalnie się rozluźniając z myślą, że przecież nie ma na co liczyć. Że to był po prostu koniec i musiał przyjąć to wszystko na klatę, zamiast uciekać niczym tchórz.
— I tak nie masz w końcu nic lepszego do roboty. Zapomnij, że dam ci nadwyrężać kostkę — odpowiedział siedzący obok niego Dorian. Bacznie go obserwował, zastanawiając się, co zaprzątało jego myśli. Twarz jak zwykle miał bladą, chociaż dałby sobie głowę uciąć, że i tak stała się o odcień jaśniejsza. Nie dziwiła go jego panika, wręcz przeciwnie: to ten dziwny spokój powoli stawał się niepokojący.
— No to mnie ponieś — mruknął.
— Ty to się czasem nie pierdzielisz. Co się stało z Masonem, który nie umiał wydusić z siebie słowa?
Z niechęcią usiadł, nie zważając na brud znajdujący się na jego plecach oraz większości ciała przez leżenie na ziemi. Kostka wyrwała z jego ust jęk, ale machnął na to ręką. Przecież i tak miało być o wiele gorzej. Coś tak błahego to jedynie początek katorgi, która go czekała.
— Uświadomił sobie, jak wiele przez to tracił.
— Chyba się nie poddajesz, co?
— A jest warto walczyć?
— Szczerze? Nie wiem. — Wzruszył ramionami, obserwując chmury, które powoli ścigały się ze sobą na popołudniowym niebie. — To w końcu twoje życie, zrobisz z nim, co zechcesz. Według mnie jesteś po prostu wart o wiele więcej. Wydawało mi się, że sam to zauważyłeś, skoro zdecydowałeś się uciec z domu.
Nie umiał na to odpowiedzieć. Przez chwilę Dorian pomyślał, iż po prostu zignorował jego słowa, jednak on zwyczajnie zastanawiał się nad ich znaczeniem. Analizował i przełykał, docierając do wniosku, który od dawna był oczywisty. To był jego powód. Pragnął wolności, bo samolubnie wiedział przecież, że właśnie na to zasługiwał. Dlaczego więc chociaż przez moment pomyślał o złożeniu broni oraz poddaniu się?
Kolejny natłok myśli zabijający czas, a on zastanawiał się, czego tak naprawdę chciał. Oczywiście priorytetem zawsze było bezpieczeństwo babci, ale czy naprawdę miał cokolwiek do gadania, skoro to właśnie ona teraz go broniła, pokazując, że w rzeczywistości była o wiele silniejsza?
— Odjechali — głos Doriana wyrwał go z zamyślenia. Poderwał się, aby upewnić, iż faktycznie czarny Range Rover zniknął z pola widzenia. — Aż mnie ciekawość zżera, co ta twoja babcia im naopowiadała.
— No to chodź, dowiemy się. I hej, Dorian? — rzucił, nieudolnie wstając na równe nogi. Udało mu się to z drobną pomocą, czego ostatecznie nie skomentował. Z całych sił powstrzymywał ciekawskie zerkanie na obolałą nogę, która rosła w oczach, jednocześnie tłumiąc rumieńce, powodowane przez przymus opierania się na niewiele starszym od siebie chłopaku.
— No co tam, dzieciaku?
— Chciałem ci podziękować, ale teraz to się wal — mruknął, jednak uśmiech i tak rozkwitł na jego ustach.
Powrót do domku babci przyniósł mu ulgę. Dzięki szybkiej opowieści dowiedział się, że sprawa została załatwiona, ponieważ Philip obiecał nie nachodzić już Edith, która nieco okrutnie wypędziła go ze swojej posesji, udając pogorszenie samopoczucia. Cały czas poświęcony na rozmowie obracali się jedynie wokół swojej relacji, wspominając stare czasy i chociaż mężczyzna nieudolnie próbował wracać do sprawy, z którą przyjechał, ona kompletnie mu to uniemożliwiała. Poddał się więc, wychodząc aby nie pogorszyć sytuacji, gdy Edith teatralnie złapała się za klatkę piersiową, a wciągnięty w grę sąsiad zaczął wokół niej skakać, prosząc o to, aby się uspokoiła i oszczędzała. Jak zawsze wyszło na niej, bo w końcu nazwisko Vega do czegoś zobowiązywało.
Na pewno wiązał się z nim również temperament do awantury, która nie ominęła chłopców, gdy tylko wyjaśnili babci co stało się podczas ich ucieczki.
— Miałeś jedno zadanie! — mówiła przejęta do Doriana, gestykulując i przechadzając się obok obojga.
— To ja się potknąłem — zauważył zgodnie z prawdą Mason, od razu biorąc całą winę na siebie. — No i przecież już nie boli — dodał, próbując jako dowód pokazać, że normalnie mógł stanąć na równej nodze, opierając ciężar ciała, jednak skończyło się to zduszonym jękiem oraz spięciem, które spowodował ból.
Starsza kobieta westchnęła, szykując do dalszej dyskusji. Zauważając grymas wykrzywiający twarz wnuka, od razu się jednak opamiętała. Dodała oczywiście ostatnie kilka groszy o nieodpowiedzialności obojga, skomentowała wygląd Masona czymś pokroju „wolę już nie wiedzieć co wyście robili w tych krzakach", a potem zagoniła ich na górę, pouczając, że skoro obaj wdepnęli w tę sytuację, to razem muszą z nią żyć. Sama natomiast zabrała swój ulubiony kapelusz, chwyciła sąsiada pod ramię i wyszła, informując jeszcze, że lód znajdował się w zamrażarce, a leki przeciwbólowe i maści w koszyku.
Krótko mówiąc: zwyczajnie strzeliła babcinego focha.
Nerwy zeszły z Masona dopiero po zjedzeniu ciasta i wzięciu leków. Znużony przez masę wrażeń oraz gorąco nawet nie opierał się, gdy Dorian wycierał jego wciąż mokre kosmyki włosów, a potem obejmował, pomagając przejść te kilka kroków do sypialni. Najpierw stawiał na swoim, że powinni zejść na dół, ale uległ namowom wnuka Edith, który mruczał coś o bezpieczeństwie odczuwanym tylko na górze. Bełkotania na temat okna w ogóle nie wychwycił, co dla Masona stanowiło ulgę, ponieważ wolał się z tego nie tłumaczyć. Padł na łóżko jak długi, wtulając głowę w poduszkę, a usta Doriana mimowolnie rozciągnięte zostały w uśmiechu na ten widok. Oczy nastolatka zamknęły się niemal od razu, gdy przez dłuższą chwilę chłonął poczucie czystości i przyjemną ulgę.
— Hej, Dorian? — spytał, nawet nie próbując poprawić przeszkadzających kosmyków, które opadały na jego twarz.
— Wiem — odparł niemal od razu, bo doskonale wiedział, co ten chciał powiedzieć. — Prześpij się trochę, to było intensywne południe — dodał, sięgając po poduszkę, którą następnie ostrożnie wsunął pod stopę swojego towarzysza. Lód topił się w zastraszającym tempie, więc na chwilę zostawił go samego, aby zejść na dół po kolejny worek. Gdy wrócił, Mason już spał, a błogość wreszcie uspokoiła jego własne wyrzuty sumienia. Usiadł obok, odetchnął i sięgnął na szafkę nocną po niedawno zaczętą przez siebie książkę, dzięki której miał nadzieję zabić czas. Jednocześnie obiecał sobie pilnować Masona, co rusz sprawdzając stan kostki oraz upewniając się, że ten nie miał gorączki.
Został w tej samej pozycji na długo po powrocie Edith oraz zapewnieniu, że sama mogłaby mieć oko na wnuka. Kategorycznie odmówił, powołując się na jej własnej słowa, ale prawdziwy powód znany był tylko jemu.
Od samego początku wiedział, że to głupie, ale tamta chwila uświadomiła mu, że mógłby robić to już zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro