Rozdział 24. Królowa dram (Noella)
Obawiałam się, że wspólna jazda samochodem będzie nas krępować. Bałam się niezręcznej ciszy, patrzenia gdziekolwiek, byle nie na siebie nawzajem, odliczania sekund do końca podróży. Tymczasem każda minuta była wypełniona kojącą muzyką lub spokojną rozmową, a chwile milczenia wcale nie powodowały u mnie dyskomfortu. Miałam nadzieję, że Baltazar miał podobne odczucia. Wciąż nie mogłam uwierzyć we wszystko to, co zrobił i powiedział w moim mieszkaniu, choć okłamałabym samą siebie, gdybym stwierdziła, że część mnie, którą dawno uznałam za wymarłą, nie chce sprawdzić, czy mężczyzna rzeczywiście mógł zostać oczarowany... mną. Nie taką wersją mnie, którą kreowałam na potrzeby poprzedniego związku, ponieważ zależało mi, by być idealną partnerką dla Krzysztofa, tylko po prostu mną taką, jaką naprawdę byłam.
Kiedy razem przekraczaliśmy próg wydawnictwa, pierwszy raz doszło do mnie, że to tylko kwestia czasu, aż moje koleżanki z pracy dowiedzą się, że między nami jest... coś. Coś tak kruchego, że na razie nie chciałam tego nazywać. Coś, co sprawiało, że w brzuchu miałam motyle wirujące szaleńczo niczym płatki śniegu w zimową, grudniową noc, a serce topiło się niczym czekolada w kąpieli wodnej.
Czekolada! Musiałam rozplanować, kiedy upiec i udekorować piernik staropolski oraz komu go rozdać, skoro pierwszy raz w życiu nie miałam spędzać Świąt w domu rodzinnym. Na samą myśl o tym poczułam bolesne ukłucie. Pamiętałam czas, gdy z utęsknieniem wyczekiwałam przyjazdu do domu, do rodziców i brata. Razem z mamą piekłyśmy pierniczki, sprzątałyśmy przy dźwiękach bożonarodzeniowej muzyki, chichotałyśmy, przekazując sobie najnowsze rodzinne ploteczki i zastanawiając się, czy na pewno kupiłyśmy wszystkie składniki potrzebne do przygotowania tradycyjnych dwunastu dań.
Byłam aż nazbyt boleśnie świadoma tego, gdy to się zmieniło. Kres świata, jaki znałam, przybył do nas w przededniu Wigilii Bożego Narodzenia, gdy mój młodszy brat przyprowadził do domu swoją dziewczynę, piękną, długonogą Celinę, która z miejsca omotała moich rodziców i przekształciła mój bezpieczny azyl w miejsce pełne złości, docinków, nieustannego krytykanctwa i pokazówki.
Celina była bardzo podobna do Fredy. I chociaż w przeciwieństwie do znanej celebrytki nie wybrała wybiegu, lecz przestrzeń Internetu, to ona również dbała przede wszystkim o pozory. Moim sposobem na radzenie sobie z bratową było unikanie jej i ograniczanie wspólnych kontaktów do niezbędnego minimum. I to wcale nie dlatego, że personalnie coś do niej miałam, lecz przez to, że odkąd pojawiła się w naszym życiu, straciłam dobrą samoocenę, bezwarunkową miłość rodziców – której ze względu na chorobę Krystiana i tak miałam mniej, niż potrzebowałam, a także przyjaźń brata, bezkrytycznie wpatrzonego w ceniącą sobie wygodne, instagramowe życie żonę.
Miałam nadzieję, że tak, jak udało mi się przetrwać przy Celince, tak uda mi się – jakimś cudem – przeżyć bycie redaktorką Fredy. Musiałam wytrwać do Wigilli. Obiecałam sobie, że dam radę dotrwać do tego momentu – i ani dnia dłużej. Zaczynałam dzisiaj.
Musiałam wytrzymać jeszcze szesnaście dni.
I już na wstępie byłam na wygranej pozycji, ponieważ zgodnie z poleceniem Ady supermodelka miała nie pojawić się dziś w wydawnictwie. Mogłam wziąć głęboki oddech, spokojnie wykonywać swoją pracę i przy kubku parującej herbaty o smaku zimowego grzańca do końca dnia stukać sobie w literki na klawiaturze lub wykonywać niezbędne połączenia.
— Noell, Baltazarze! — zawołała Ada, wyłaniając się z gabinetu. Miała błędny wzrok, a zazwyczaj idealnie ułożone jasne, krótkie włosy sterczały obecnie na wszystkie strony, zupełnie jakby ich właścicielka jeszcze chwilę temu planowała wyrwać je sobie z głowy. Przynajmniej stylizacja mojej szefowej była czymś stałym: jak zwykle miała na sobie strój, którego nie powstydziłaby się Miranda Priestly. — Tak się cieszę, że jesteście! Potrzebuję waszej pomocy! Ona zwariowała!
Popatrzyliśmy po sobie z Baltazarem. Żadne z nas nie musiało pytać, o kim mówiła Ada.
— Co tym razem? — spytał mężczyzna.
— W ciągu nocy wysłała mi z milion maili — zaczęła dyrektorka. — Ma specjalne życzenia co do wydania, zmieniła koncepcję dodatków do książki i teraz chce, by to były jej zdjęcia z sesji, której jeszcze nie było, odwołała już dwa umówione wywiady, bo uznała nagle, że nie będzie chodziła do mediów niemających ogólnokrajowego zasięgu, mimo że to czasopisma z jej branży, w dodatku bardzo cenione, choć niszowe — mówiła, a w jej wzroku było widać, że powoli przestaje sobie radzić z autorką, z którą podpisała umowę. — A to wierzchołek góry lodowej.
— Jeśli nie zrobimy tej sesji dzisiaj, żadna drukarnia nie zdąży z realizacją zlecenia do dnia premiery — powiedziałam. — Zaraz zadzwonię w kilka miejsc i zapytam, czy mogą wcisnąć nas na wieczór. Jeśli Freda jest dostępna — niemal jęknęłam.
A już witałam się z gąską! Już miałam nadzieję, że dziś uda mi się uniknąć konfrontacji z nienawidzącą mnie modelką.
— Ale co z modelami? — spytała Ada. — Miałyśmy czekać na listę kandydatów od Fredy, ale żadnej nie wysłała, a powiedziała mi, że zgodzi się współpracować wyłącznie z poleconymi przez nią osobami. Dzwoniłam do niej już ze czterdzieści razy, by dopytać, kogo miała na myśli, ale nie odbiera moich telefonów.
W głosie szefowej słyszałam narastającą panikę. Zrobiło mi się jej żal, bo nareszcie zrozumiała, że kura, która miała znosić złote jajka, okazała się nabzdyczoną indyczką.
— Zadzwonię do niej — zaoferował Baltazar.
Tak szybko obróciłam głowę w jego stronę, że aż mi coś przeskoczyło. Mimo bólu nie odwróciłam się ani nie rozmasowałam bolącego miejsca, lecz w napięciu wpatrywałam się w mężczyznę. Poczułam jednocześnie zazdrość, zaborczość i ukłucie niepewności. Racjonalna część mnie wiedziała, że nie mam prawa do tych uczuć, że Baltazar jeszcze wiele razy będzie się kontaktował z Fredą, a jednak nie umiałam nic poradzić na to, że chciałabym, aby ta smoczyca raz na zawsze zniknęła z naszego życia.
Nic z tego, Baltazar już wybierał numer do Fredy i przykładał telefon do ucha.
Poczułam, jak boli mnie coś w środku.
Jakby w odpowiedzi na moje myśli Baltazar popatrzył na mnie wzrokiem oczarowanego labradora, musnął ustami moje czoło, puścił do mnie oczko i dopiero wtedy odszedł na kilka długich kroków, by porozmawiać z byłą narzeczoną. Odprowadziłam go wzrokiem. Przez chwilę przyglądałam się grze zimowego słońca na jego jasnych włosach, ale w końcu zmusiłam się do przeniesienia wzroku na stojącą przede mną kobietę.
— Pani Ado — zwróciłam się do szefowej. — Proszę zaparzyć sobie herbaty i wziąć kilka głębokich oddechów. Zaraz spróbuję zorganizować sesję. Muszę tylko wiedzieć, jakimi funduszami dysponujemy.
Ada wzięła karteczkę i długopis z biurka Magdy i szybko nakreśliła kilka cyfr.
— To nasze maksimum, jeśli mamy mieć jeszcze cokolwiek na druk i ewentualne nieprzewidziane wydarzenia — rzekła. — Przyznam, że już tyle zainwestowałam w tę książkę, że jeśli się nie sprzeda, zostaniemy na lodzie. Każdy grosz jest teraz na wagę złota, więc rozsądnie dysponuj pieniędzmi.
Pokiwałam głową. Słowa Ady, zwykle radosnej, nieco roztrzepanej, ale sprawiedliwej i pracowitej, wywarły na mnie wrażenie. Zaczęłam się zastanawiać, na jaką kwotę opiewała umowa autorska dla Fredy. Coś mi mówiło, że nie była ona mała. Czy moja szefowa obiecała modelce tak wysoką stawkę, że postawiło to wydawnictwo w trudnej sytuacji?
Nie miałam jak o to zapytać, ponieważ Ada skierowała się już do kącika kuchennego. Poza herbatą dla siebie zrobiła jeszcze kawy dla mnie i Baltazara, a dopiero potem zamknęła się w swoim biurze. Może się myliłam, lecz odniosłam wrażenie, że płakała.
Upiłam łyk kawy i wybrałam pierwszy numer z mojej listy.
— Fabian? Cześć, tu Noella z Dwóch serc, słuchaj, jest taka sprawa...
Dwie godziny później byłam wrakiem człowieka. Wszyscy fotografowie mieli pełne ręce roboty, więc żaden z tych, do których dzwoniłam, nie zgodził się nas przyjąć. Wiedziałam, że przed Świętami mają gorący okres, ale nie spodziewałam się takiego oblężenia. Nie pomagało nęcenie pieniędzmi, nazwisko Fredy czy pochlebstwa. W końcu postanowiłam, że pora wytoczyć ciężkie działa i wybrałam ostatni numer, jakim dysponowałam. Kacper liczył sobie za sesję jak za zboże, ale był świetny i miał niesamowite wyczucie. Znałam go tylko dlatego, że kilka lat temu Bogna namówiła mnie na wspólną sesję zdjęciową na dwudzieste piąte urodziny, twierdząc, że piękniejsze już nie będziemy, więc trzeba to utrwalić. Kacper był jej kolegą ze studiów, który na czwartym roku rzucił prawo, zajął się fotografią i obecnie jeździł po całym świecie, by robić zdjęcia, za które później otrzymał wiele nagród branżowych.
Z dudniącym sercem oczekiwałam na odebranie połączenia.
— Halo? — Wreszcie usłyszałam w słuchawce niski głos Kacpra.
— Cześć, tu Noella, koleżanka Bogny — powiedziałam na jednym wydechu. — Pewnie mnie nie pamiętasz, ale byłam u ciebie kiedyś na sesji wraz z moją przyjaciółką i...
— Rude włosy, orzechowe oczy, wystylizowałem cię na driadę — przerwał mi Kacper. — Nigdy nie zapominam osób, które fotografuję. O co chodzi, moja słodka Dafne?
Ton mężczyzny i sposób, w jaki się do mnie zwrócił, sprawił, że zaczerwieniłam się aż po same uszy. Dobrze, że przez telefon nie mógł tego zobaczyć. Odchrząknęłam cicho, by zwalczyć zakłopotanie i wyjaśniłam, w czym rzecz.
— Hm... — Kacper wyraźnie się namyślał. — Nie będę cię okłamywał, moja nimfo, nie uśmiecha mi się to zlecenie. W naszym środowisku Freda nie cieszy się sympatią. Jest fantastyczną modelką, ale słynie z kapryśności. — Urwał na moment. — Jednak lubię wyzwania i nad ranem wróciłem do Polski, więc nie zdążyłem się z nikim umówić. Przyjmę was o siedemnastej. Zapisz sobie adres...
Tak! Nareszcie coś mi się udało! Miałam ochotę piszczeć z radości.
Po ustaleniu wszystkich niezbędnych szczegółów Kacper podał swoją cenę. Była niemal równa kwocie, którą zapisała Ada. Na tę informację zrzedła mi mina, ale wiedziałam, że i tak nie mam innej opcji, więc zgodziłam się i obiecałam, że przybędziemy punktualnie. Naszym miejscem miał być hangar pod Krakowem. Udostępni nam go jakiś znajomy Kacpra – dzięki niebiosom, świętemu Mikołajowi i duchowi teraźniejszych świąt, zrobi to za darmo.
Teraz pozostało mi wymyślić, skąd wezmę rekwizyty i jak zapłacę modelom. Może gdybyśmy z Adą sprzedały po jednej nerce... Opakujemy je w świąteczne pudełka i przewiążemy czerwoną kokardką. To jest myśl.
Zobaczyłam, jak do mojego biurka podchodzi Baltazar. Miał zmierzwione włosy, jakby zbyt często przeczesywał je palcami. Wyglądał na strapionego.
— Noello — zaczął cicho, nachylając się ku mnie. — Mamy problem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro