Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21. Okruszek (Noella)

— Czy ty widziałaś siebie w lustrze, okruszku? — spytała matka tonem ostrym jak brzytwa. Zdrobnienie na końcu było tyleż ironiczne, ile wyrachowane. Nigdy nie byłam okruszkiem. Wdałam się w rodzinę ojca, przez co miałam praktycznie zerowe szanse na sprostanie wygórowanym wymaganiom mamy. — Wyglądasz jak baleron na dwóch tłustych nóżkach w galarecie z cellulitu. Dopóki wreszcie nie schudniesz, nie powinnaś nosić niczego, co pokazuje, jak gruba jesteś. Nie zainwestowałaś nawet w bieliznę wyszczuplającą, którą niedawno przesłałam ci sms-em, a podobno działa cuda! Jeśli nie weźmiesz się za siebie, nikt nigdy nie zwróci na ciebie uwagi. Nikt — powtórzyła wyraźnie. — Tego chcesz? Zostać sama na starość? Stać się brzemieniem dla starzejącej się matki?

Zrobiła kilka głośnych kroków ode mnie do balkonu i z powrotem.

— Wiem, że uwielbiasz oglądać filmy, ale nie mogłaś wziąć przykładu z kogoś innego niż Bridget Jones? — zaczęła znowu. — Ta grubaska, która nie potrafiła znaleźć faceta, co by nie chciał wlecieć innej między nogi? Naprawdę ze wszystkich bohaterek musiałaś obrać sobie za wzór naprawdę ją? Nic dziwnego, że Krzysiu zostawił cię dla Martyny!

— Dla... Martyny? — powtórzyłam powoli.

— Dla Martyny, twojej kuzynki — doprecyzowała matka takim tonem, jakby to było coś oczywistego. — Martyna jest zabawna, ma talię osy i dość rozumu, by nie odstraszać mężczyzn wymądrzaniem się! „Mówi się: odnośnie do czegoś", „efektowny i efektywny to dwa różne słowa", „w każdym razie, a nie w każdym bądź razie", „z rzędu, a nie pod rząd" — przedrzeźniała mnie mama. — I kogo to obchodzi? Na pewno nie Krzysia, który w mikołajki oświadczył się Martynie.

— W mikołajki...?

To miała być nasza data oświadczyn. Zeszliśmy się w mikołajki, Krzysiek zerwał ze mną w Boże Narodzenie rok później, ale zanim do tego doszło, rozmawialiśmy o oświadczynach właśnie szóstego grudnia. Pierścionek miał mieć czerwone oczko w otoczeniu białych lub zielonych cyrkonii, aby wyglądał jak czapka Mikołaja albo ostrokrzew.

Każde słowo matki sprawiało mi niemal fizyczny ból. Mimo szalejących wewnątrz mnie emocji wpatrywałam się w nią pustym wzrokiem, doskonale wiedząc, że nie mam co liczyć na litość z jej strony. Oddychałam powoli, licząc w duchu kolejne uderzenia serca – dokładnie tak, jak radziła terapeutka.

— Taki mężczyzna jak ten naprawiający okno w twojej sypialni nigdy nawet nie spojrzy na ciebie jak na kobietę, jeżeli dalej będziesz się tak zapuszczać. — Machnęła ręką w stronę pokoju, w którym zostawiłyśmy Baltazara. Miałam nadzieję, że nie podsłuchuje, bo chyba spaliłabym się ze wstydu. — Powinnaś wreszcie pójść na prostowanie włosów, jak ci to doradzam od lat, coś z nimi zrobić, na litość boską, iść na paznokcie i rzęsy, bo masz oczy jak dwa smutne punkciki na buzi w kształcie księżyca w pełni. Poza tym dobiłaś już do trzydziestki, nie młodniejesz, to ostatni dzwonek na botoks, jeśli nie chcesz zaraz wyglądać jak ususzona śliwka. — Wskazała upierścienioną dłonią na nieistniejące zmarszczki na mojej twarzy. — Zaraz będziesz wyglądać jak ten z pomnika na rynku, jak mu tam... Alan Mickiewicz, właśnie!

Zamilkła na moment, by wziąć głębszy oddech. To była moja szansa.

— Trzydziestka to nie koniec świata, mamo — wtrąciłam szybko cichym głosem. — A Mickiewicz nazywał się Ad...

— Nie poprawiaj mnie, wiem, co mówię! — zaperzyła się matka. Odgarnęła włosy sprzed oczu. — Taka jesteś mądra, tylko z nosem w książkach byś siedziała, a prawdziwego życia nie znasz.

Nagle wyraz twarzy matki się zmienił. Nie wyglądała już na poirytowaną i zawiedzioną, lecz tak, jakby w jednej chwili ziściły się jej wszystkie nadzieje i marzenia. Domyślałam się, że rozmowa zejdzie na temat mojej bratowej.

— Nie to, co Celinka — rzekła mama zgodnie z moimi przewidywaniami. — Cieszę się, że Krystian znalazł sobie tak cudowną drugą połówkę. Celinka jest piękna, długonoga, zadbana, to prawdziwa dusza towarzystwa. Moja krew!

— Mamo, jesteś świekrą Celiny, nie jej rodzoną matką, więc... — wtrąciłam niepewnie.

Matka aż się zapowietrzyła. Jej muśnięte bronzerem i rozświetlaczem policzki nadęły się jak u ryby rozdymki. Na jej szyi pojawiły się nieeleganckie, czerwonawe plamy.

— Rozejrzyj się! — rozkazała mama, rozkładając szeroko ręce i obrzucając krytycznym spojrzeniem moje mieszkanie. — Żyjesz tu jak w jakimś grajdole, sama jak palec, niechciana, wszędzie pełno świątecznego badziewia, a ty udajesz, że wszystko w porządku, bo masz pracę, w której zarabiasz grosze i nie możesz nawet wziąć urlopu na Boże Narodzenie, żeby jechać z nami do Australii jak normalny człowiek. A Celinka spodziewa się dziecka, nie może nic robić, żeby się nie przemęczać, twoim obowiązkiem jest jej pomóc, a nie wiecznie myśleć tylko o sobie!

Z każdym zdaniem wypływającym z nienagannie umalowanych ust mojej matki czułam się coraz gorzej. Wyobraźnia podsunęła mi obraz mnie samej jako pierniczkowego ludzika, który Królowa Myszy systematycznie dźgała ostrym szpikulcem do pieczeni, aż nie zostały z niego wyłącznie okruszki.

To właśnie ja. Smutne, bezużyteczne okruszki.

Sama nie wiedziałam, kiedy zaczęłam szybciej oddychać, przed oczami mi pociemniało.

Z mojej sypialni cichutko wychylił się Baltazar. Wyglądał na wściekłego. Popatrzył na wprost mnie. Delikatnie pokręciłam głową. Nie mógł mi pomóc, to była moja walka. Z moją matką jeszcze nikt nie wygrał, ale on nie musiał tego wiedzieć.

Prawie jęknęłam, uświadomiwszy sobie, że skoro mężczyzna był taki zdenerwowany, oznaczało to, że prawdopodobnie słyszał wszystko, co mówiła mama. I to wszystko dosłownie chwilę po tym, jak my... jak prawie... Zacisnęłam zęby. Nigdy więcej nie będę mogła dopuścić do takiej sytuacji. Matka w jednym miała rację: nie było mowy, by ktoś taki jak Baltazar zwrócił na mnie uwagę, licząc przy tym na prawdziwy związek, a nie na zaspokojenie ciekawości, jak to jest – zaliczyć grubaskę. Co z tego, że oczytaną, łaknącą prawdziwej miłości czy marzącej o stworzeniu z kimś rodziny. Baltazar Zieliński nie mógł być tym kimś i nadeszła pora, by przestać snuć marzenia, w których widywałam go rozciągniętego wygodnie na miękkim dywanie przed kominkiem, w którym buchał ogień, oświetlając ciało mężczyzny ciepłym blaskiem.

Przełknęłam ślinę. Nie miałam pojęcia, kiedy w moich oczach pojawiły się łzy, a w uszach miałam taki szum, że nie słyszałam, jak moja matka dalej peroruje w najlepsze.

Przez łzy zobaczyłam jednak, jak do mieszkania wchodzi zdyszana Bogna i staje jak wryta, widząc, kto poza mną znajduje się w salonie. Usta mojej przyjaciółki poruszyły się. Domyśliłam się, co powiedziała, bo dokładnie tak zaczynała każdą rozmowę z moją matką:

— Dzień dobry, ciociu Anastazjo! Co cię tu sprowadza?

Moja matka uśmiechnęła się szeroko, rozłożyła ręce i, kręcąc biodrami, podeszła do Bogny, by posłać jej powietrzne pocałunki, a następnie mocno uściskać, uważając jednak, by nie zgnieść swojej garderoby ani nie zburzyć fryzury mojej przyjaciółki.

W przeciwieństwie do mnie, Bogna była akceptowana z całym inwentarzem: idealną figurą, którą zawdzięczała ciężkiej pracy, ale wcale nie na siłowni, lecz w firmie, w której była zatrudniona i samodzielnej opiece nad Michasią przez większą część roku; doskonałym wyczuciem stylu, który Bogna odziedziczyła po własnej matce, a także idealnie prostych włosach, które potrafiła układać w elegancki kok. Bognie moja mama nigdy nie powiedziałaby złego słowa.

Mimo to nigdy nie potrafiłabym się o to złościć, ponieważ gdyby nie moja przyjaciółka, nie miałabym nikogo, kto by mnie kochał naprawdę, mocno i bezinteresownie.

— Boguniu, nie uwierzysz, ale za kilka godzin lecimy z wujkiem do Krystiana i Celinki! Zostanę babcią, uwierzysz? A przecież jestem taka młoda!

— Młoda i jak zawsze pełna wigoru — odparła Bogna, ponownie przytulając Anastazję, by przy tej okazji posyłając mi pytające spojrzenie.

„Wszystko w porządku?", pytały jej oczy.

Pokiwałam głową. Pojawił się ktoś, kto odsunął ode mnie uwagę matki, a w dodatku ona już niedługo opuści granice kraju. Może jednak te Święta nie były stracone? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro