9
(Jackson)
Obudziłem się z lekkim bólem głowy. Spojrzałem na chłopaka leżącego obok mnie. Dopiero teraz dotarło do mnie, co wydarzyło się wczoraj. Powoli zacząłem wstawać z łóżka. Nie chciałem, by się obudził. Ja tylko chciałem wyjść niezauważalnie, bo złamałem obietnicę i nie przypilnowałem go. Fakt faktem - podobało mi się jego zachowanie, ale wiedziałem też, że było to tylko pod wpływem alkoholu. Stanąłem przed drzwiami od jego pokoju. Już miałem łapać za klamkę, gdy usłyszałem jego głos.
- Gdzie idziesz? - Mruknął i przetarł pięściami oczy.
- Emmmm... - Żaden super pomysł wymigania się nie przyszedł mi do głowy, więc westchnąłem głośno i przysiadłem na skrawku łóżka. - Przepraszam. Nie dotrzymałem obietnicy i nie przypilnowałem cię.
- Ale... - wstrzymał się, prawdopodobnie przypominając sobie zdarzenia z wczorajszego dnia. - Aaaa... o to ci chodzi. Nie przejmuj się. Zrobiłem to z premedytacją.
- Co?! - Spojrzałem na niego zdziwiony, a ten się uśmiechnął.
- No...tak... - Powoli wygramolił się z łóżka i przyczołgał się do mnie. - Ale podobało ci się, nie?
- Mhm. - Przytaknąłem głową. - Ale ty mi się bardziej, wiesz?
- Serio? - Na jego twarzy zagościł jeszcze większy uśmiech. - Ty mi też...
Przyciągnąłem go na swoje kolana. Oparłem się o ścianę za sobą, a blondyn usiadł na mnie okrakiem. Po chwili nachylił się i złożył pocałunek na moich ustach. Mimowolnie uśmiechnąłem się czule. Chciałem mieć go na wyłączność. Zawsze i tylko dla siebie. Jego słodkość wychodziła poza skalę, a sam jego poranny wygląd doprowadza mnie do szału.
- Mareczku, skarbie. - Jęknąłem.
- Słucham cię, Jackie. - Odpowiedział z uśmiechem.
- Muszę iść do toalety. - Wyszczerzyłem się, a on przewrócił oczami i zszedł ze mnie. Poszedłem do łazienki i załatwiłem sprawę fizjologiczną. Gdy wróciłem do pokoju, Marka tam nie było. Chwilę potem usłuszałem trzaśnięcie szafką, jak podejrzewam, w kuchni. Od razu skierowałem tam swoje kroki.
(Mark)
Kiedy chłopak udał się do ubikacji, pomyślałem, że przygotuję nam coś do jedzenia. Postawiłem na szybkie tosty z serem, których przygotowanie nie zajęło dużo czasu. Ułożyłem wszystkie na jednym talerzu i chciałem je postawić na stole, lecz coś, a raczej ktoś uniemożliwił mi to, zamykając w żelaznym uścisku. Spojrzałem na dłonie chłopaka, które łączyły się na moim podbrzuszu, po czym sam za nie złapałem i odwróciłem głowę w stronę tej jego, która aktualnie znajdowała się na moim ramieniu.
- Co tu tak ładnie pachnie? - Zamruczał mi do ucha, po czym delikatnie przegryzł jego płatek.
- Śniadanie. - Wskazałem na naczyczynie.
- Omaiga, uwielbiam tosty! - Wykrzyknął i puścił mnie, po czym usiadł przy kuchennym stole. - Masz może ketchup?
- Mam. Już ci daję. - Zaśmiałem się cicho na widok uradowanego blondyna. Podszedłem do lodówki i wyciągnąłem z niej czerwoną buteleczkę, którą zaraz postawiłem na stole, pod nosem chłopaka.
Udało mi się zabrać jedną opiekaną kanpkę, zanim Jack wszystko wpieprzył. Po skończonym posiłku, chłopak pogładził się po brzuchu.
- Najedzony? - Zapytał trochę troskliwie.
- Oczywiście. Jednym tostem na pewno się najadłem. - Odpowiedziałem sarkastycznie.
- Przepraszam. Byłem naprawdę głodny. Nie chciałem... - Jego twarz posmutniała, a ja lekko się uśmiechnąłem.
- Nie przejmuj się. Ważne, że ci smakowało. - Wstałem i włożyłem talerz do zlewu. Po chwili blondyn podszedł do mnie i złapał za biodra z zadziornym uśmieszkiem. - Powiedz...Kim my dla siebie jesteśmy?
- No jak to kim? Przecież sam mówiłeś, że się przyjaźnimy! - Zaśmiał się nerwowo. On kłamał. Nie rozumiem dlaczego okłamywał sam siebie i na dodatek próbował też mnie.
- Mhm...rozumiem. Dzięki, Jackson. - Poklepałem go po ramieniu i ze smutną miną wyszedłem z kuchni. Poszedłem do swojego pokoju. Chciałem pobyć sam. Usiadłem na łóźku. Mój spokój szybko został zakłócony, wtargnięciem Wanga do pomieszczenia. Przysiadł obok mnie, a ja od razu podciągnąłem kolana pod brodę i schowałem twarz w przestrzeni między moją klatkę piersiową a kolana.
- Jesteś na mnie zły? - Zapytał chłopak, głaszcząc moje ramię.
- Może i tak. - Burknąłem, a do moich oczu napłynęły łzy.
- Dlaczego?
- Bo cię kocham, a ty tego nie widzisz! - Krzyknąłem, pozwalając łzom lecieć.
<><><><><><><><><><><><><><>
Hej ^-^
Ogólny pierwowzór tego rozdziału był dłuższy, ale rozleniwiłam się trochę i nie chcę mi się przepisywać xD
Rozdziały do moich ff postaram się pisać jeden na dzień. (Chyba, że fajnie mi pójdzie, to mogą być dwa dziennie)
Zostawcie opinię!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro