18
(Mark)
Rano ubrałem się szybko i jak strzała wybiegłem z domu, pędząc do domu Jinyounga. Jackson wczoraj wrócił już do siebie, więc mogłem wyjść, nie martwiąc się, że coś może "przypadkowo" upaść, rozbić się, czy coś w tym stylu. Przez te dwa dni, moje naczynia wystarczająco ucierpiały.
Stanąłem pod drzwiami czarnowłosego. Wziąłem głęboki wdech i bez pukania, jak to zazwyczaj u nas wyglądało, wszedłem do środka. Ściągnąłem buty i poszedłem do salonu. Tak, jak myślałem, chłopak tam siedział i oglądał jakiś durny program, zajadając się chrupkami, o ile się nie mylę, serowymi. Usiadłem tuż obok niego na białej, skórzanej kanapie.
- Cześć, klusko. - Mruknął, nie odrywając wzroku od telewizora.
- Mógłbyś się wyrażać grzeczniej. - Jęknąłem, szturchając go w ramię.
- Oj, dobrze, dobrze. - Zaśmiał się i w końcu odwrócił głowę w moją stronę. - Co cię sprowadza w moje skromne progi? Może chrupka?
- Dzięki. - Uśmiechnąłem się i wpakowałem jedną sztukę do buzi. Nie myliłem się, serowe. - Chcę pogadać.
- O czym? - Otworzył szerzej oczy, unosząc brwi.
- Nie wiem. - Wzruszyłem ramionami. - To właśnie ty musisz mi powiedzieć, o czym. Co się takiego stało, że wypisujesz do mnie takie rzeczy?
- Ach, o tym. - Cmoknął ustami i odstawił miskę z chrupkami na stole, kładąc mi rękę na ramieniu. - Słuchaj, Markkie. Przyjaźnimy się, tak?
- Mhm. - Przytaknąłem lekko głową.
- No właśnie. I dlatego nie mogę ci powiedzieć. - Pomachał mi palcem przed twarzą i westchnął głośno, rozkladając się na kanapie.
- Junior...- Jęknąłem, dźgając go palcem w bok. - Dlaczego? Chyba to, że jesteśmy przyjaciółmi oznacza, że musimy sobie mówić o wszystkim.
- Ale to nie jest sprawa, o której mogę ci powiedzieć, jakbym mówił, jaki mamy dzień tygodnia. I są tego dwa powody. - Uniósł dwa palce w górę, by podkreślić swoją wypowiedź. - Pierwszy, mogę cię tym zranić. Drugi, możesz mi nie uwierzyć i powiedzieć, że kłamię.
- Park Jinyoung! - Krzyknąłem, uderzając go w kolano. - Jesteśmy przyjaciółmi! Uwierzę ci we wszystko! Przysięgam!
- Na pewno? - Uniósł jedną brew.
- Na pewno. - Potwierdziłem.
- Nie będziesz zły?
- Nie będę.
- Ale uwierzysz mi?
- Uwierzę.
- Na pewno?
- Tak, na pewno. - Coraz bardziej irytuje mnie ten człowiek. Przysięgam, że kiedyś go zabiję, a potem siebie, by mogli nas razem pochować.
- Ale jesteś pewny, że chcesz wiedzieć?
- Tak, jestem!
- Nie będziesz krzyczeć?
- Nie.
- Nie rozniesiesz mi mieszkania?
- Nie rozniosę.
- Jesteś mało przekonujący. Nie pobijesz mnie?
- Nie, nie pobiję.
- I jeszcze jedno.
- Hm?
- Obiecujesz? - Wyciągnął mały palec w moją stronę.
- Przysięgam na swoją matkę. - Złączyłem swój palec, z tym jego, a po chwili je rozplątaliśmy. - Teraz mów.
- Jackson cię zdradza.
><><><><><><><><><><><><><><
Hejaaa
Wiem, że NIE tęskniliście xD
Nie bijcie mnie, proszę ;;
Pamiętajcie, że was kocham ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro