Rozdział 2.
- A więc przecena w sklepie.
- Tak! Właśnie, nie pokazałem ci. Bo mieli takie ładne sznury. Pani przy kasie spytała, na co mi to, to odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że do powieszenia się, ale ona chyba mnie nie wzięła na poważnie, bo się zaśmiała i stwierdziła, że jestem uroczy… Ale to akurat dobrze, bo jestem. Prawda?
Chuuya wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. Powoli wypuścił powietrze i policzył do dziesięciu.
- Nie. Lepiej idź już sobie! Żeby z tak głupiego powodu… Myślałem, że co najmniej ktoś ci umarł. A kto zadzwonił?
- Atsushi. Wiesz, ten uroczy dzieciak z mojej pracy. Bardzo pomocny, a do tego miły i oszczędny, często mi mówi o promocjach i w ogóle.
To nie zazdrość, nawet o tym nie myśl, nie, wmawiał sobie Chuuya. Cóż, obydwoje wiedzieli, że to nic innego jak zazdrość.
- Więc masz nauczkę. Nie zostawiać mnie dla jakichś dzieciaków. I żadnych więcej chorych pomysłów z taką dominacją, czy co to tam było.
- I tak zawsze jeste-
- Nieważne! Nie i koniec.
- Ta, a co do tego... - Dazai spojrzał na swoją torbę z uśmiechem, którego nie można było nazwać niewinnym nawet przy słabym wzroku i braku stabilności psychicznej. Jej zawartość nie mogła być, niestety, dzisiejszym obiadem. - Chuuya~.
- Co? Nie. O, nie, nie, nie.
- Wiesz, jak nie mam twojej zgody, to jest jeszcze ciekawiej~.
- Dazai, to się nazywa gwałt!
Im bardziej Osamu się przybliżał, tym dalej cofał się Chuuya. Aż natknął się na ścianę. Jak w jakimś słabym filmie pokroju 50 twarzy Greya.
- Więc się zgódź. Proooszę! Już nigdy cię nie zostawię, obiecuję.
- Obaj wiemy, ile warte są twoje obietnice.
Dazai przewrócił oczami ze śmiechem. Szkoda tylko, że jego humor i rozbawienie nie udzielały się Chuuyi, ale… poczuł, że jeżeli się zgodzi, to znowu zobaczy ten piękny, szczery uśmiech. Może warto spróbować.
- No dobra. Co ty tam masz?
- Serio? Dobrze! Patrz.
- ...Kajdanki.
- Dokładnie. Nie będą ci zdzierać skóry przy każdym ruchu, a ja ci moich bandaży pożyczać nie będę.
- Ty serio masz coś nie tak z głową. - Chuuya westchnął. - Co dalej? Bo, jak rozumiem, to niestety jeszcze nie wszystko.
- Oczywiście!
Za każdą następną rzeczą wyciąganą z torby Nakahara czuł się coraz mniej bezpiecznie we własnym domu. Okej, Dazai zawsze miał dość szczególne, niecodzienne upodobania, ale wszystko ma granice.
- Robisz się czerwonyyy~.
- Dz-dziwisz mi się?! Skąd ty w ogóle wytrzasnąłeś... to wszystko?
- Yokohama ma dużo miejsc, o których nawet byś nie pomyślał, kochanie.
Chuuya miał wrażenie, że zaraz zwróci dwa ostatnie posiłki.
- Co? Stresujesz się, Chuchuu?
- A mam czym?
Dazai pokręcił przecząco głową, ale jego mina mówiła zupełnie co innego.
*^*
- I co? Podobało się, hm?
W odpowiedzi Chuuya się obrócił i schował twarz w poduszce.
- Zgiń w piekle - wymruczał niewyraźnie po chwili.
- Tylko razem z tobą. - Dazai spojrzał na niego z czułością i odgarnął rude włosy. - A wiesz, że kajdanki to symbol małżeństwa?
- Hmm? Bo tracisz wolność do końca życia?
- Nie bądź już taki! Bo chodzi o to, że jesteście w tym razem, na zawsze razem, nierozłączni.
- To brzmi jeszcze gorzej... Mam wrażenie, że sam to wymyśliłeś.
- Niee?
Dazai złapał za choker i delikatnie przyciągnął Chuuyę do siebie, wywołując tym nieokreślony dźwięk.
- Co to było? - zaśmiał się.
- Nic! Ostrzegaj mnie najpierw.
- Nie bądź zły, Chuchuu, ja tylko chciałem zobaczyć twoje słodkie rumieńce!
- Mam dość! Wychodzę - rzucił chłodno Nakahara. - Żegnaj, Dazai.
- Ale to twój dom... Ubierz się chociaż!
- Wyjdź pierwszy. Ja się nie ruszam.
- Aleś ty marudny. - Osamu ledwo dotknął usta Chuuyi swoimi i wstał, pozostawiając za sobą niedosyt. - Leż, leniwa klucho. Pójdę po jedzenie.
Nakahara mruknął coś z niezadowoleniem. Jak tylko został w pokoju sam, pozwolił sobie na uśmiech.
No dobrze. Powinien się ubrać. Wyczołgał się spod kołdry i wyjął z szuflady bieliznę. Na razie wystarczy. Mógłby zostać tak, jak go mamusia urodziła, ale wtedy jeszcze Dazai sobie pomyśli za dużo. Nieważne, że od dawna oficjalnie byli razem, właśnie się przespali i przez dłuższy czas dzielili mieszkanie. Niech nie liczy na dużo.
Właściwie to Chuuya powinien dzisiaj iść do pracy. Właśnie sobie przypomniał. Jak on się wytłumaczy szefowi? Sorry, panie Mori, ale mój chłopak, który, nawiasem mówiąc, kazał ci przekazać, żebyś szedł do diabła, postanowił ponownie posiąść moje cztery literki i nie tylko, zajął mi za dużo czasu i się nie wyrobiłem na bezsensowne stracenie ośmiu godzin. Ale przecież był i plus. Przynajmniej tym razem się nie spił. Jeszcze.
Dazai wrócił z wysokim, parującym kubkiem i bagietką w rękach.
- Co?
- Stwierdziłem, że skoro jesteś Francuzem, to pewnie byś chciał taki fajny chlebek.
- Nie jestem… Skąd ty to w ogóle wziąłeś? Nie przypominam sobie, żebym miał to w kuchni.
- Czemu nigdy mnie nie doceniasz? - oburzył się Dazai. - Ja się staram! A ty tylko jesteś irytujący!
- Przesadzasz.
- Obrażam się.
Chuuya spojrzał na niego niepewnie. On tak na serio? Czy znowu żartował? Oby tak.
- …Chyba, że coś powiesz po francusku - dodał Dazai.
- Chyba śnisz! Ugh... Je t'aime. L' imbécile.
***
tak, żyje
i tak, użyłam tłumacza google
miała być jeszcze fajna scena ale KTOS mi nie dostarczył pf xD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro