Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Każdy choć raz musi przeżyć ucieczkę

Przepraszam za zwłokę, ale pisanie 2 książek mnie przerosło XD
Teraz to jakiś nawał wszystkiego mam, jak nie praca to nauka, a jak nie to matura, a jak nie to spotykanie się z znajomymi czy rodziną bo o nich też trzeba dbać
A ja to bym chciała mieć tydzień wolnego na samo pisania. Marzenie.

-Spadamy! - oznajmił bez słowa sprzeciwu Cole i chwycił mnie za dłoń, ciągnąć w inną stronę wyjścia niż główne drzwi przez, które wychodził już tłumy ludzi, a raczej próbowali się przecisnąć. Inni porzucili plany skorzystania z drzwi i zwyczajnie uciekało z okien. Każdy próbował zatrzeć ślady swojej obecności i brał szybko swoje rzeczy lub bliskie osoby. Jeden chłopak wziął dwie dziewczyny na swoje barki i pognał między tłum, rozgarniając "przeszkody" na swojej drodze"

A ja nie myślałem o niczym innym jak o mocnym uścisku bruneta i o tym, że pomyślał o mnie w całym tym chaosie. Chciał ze mną uciec, a ja chciałem, aby zabrał mnie na koniec świata.

On kierował, a ja nie pytałem o nic. Znaleźliśmy się na tyłach domu w kotłowni z piecem, który na ten moment nie pracował. W środku było duszno i obok ściany stał stos równo ułożonego drewna. Nikogo nie było tutaj po za nami. Słyszeliśmy przytłumione odgłosy i krzyki oraz tupot stóp, rozgrywający się nad naszymi głowami.

Cole puścił moją dłoń, którą owiał chłód, gdy tylko rozłączył się ze mną, by podejść za stosik drewna i zacząć grzebać za nim. Przyglądałem się mu poddenerwowany tym, czując, że jeśli się nie ruszymy złapią nad i trafimy pod sąd rodzinny za nielegalne substancje i zakłócanie ciszy nocnej. Jestem przekonany, że inni zostałby posądzeni o inne rzeczy niż te, które wymieniłem.

-Co ty robisz? - zapytałem po chwili, dłużącej mi się niemiłosiernie.

-Czekaj, już jest - wymamrotał, będąc w połowie zanużonym pomiędzy ścianą, a stosem drewna. Jego głową nikła w jakimś zaułku - O jest! Nareszcie kurwa!

Wyciągnął z ogromną radością czarny plecak z pomarańczową kieszonką i nałożył go sobie na plecy, podchodząc w moją stronę.

-Pierwsza zasada imprez, mój drogi - wyszczerzył zęby w moim kierunku, a ja z zafascybowaniem spoglądałem na niego i chłonąłem sposób w jaki na mnie patrzył swymi czekoladowymi oczami - Zostawiaj swoje rzeczy w stanie trzeźwości i w miejscu, które będziesz pamiętać a inni nie znajdą

Automatycznie pomyślałem o swojej tobie, z którą przyszedłem i w panice zacząłem się rozglądać za nią. Okazało się, że cała czas miałem ją na sobie, odetchnąłem z ulgą.

-A teraz choć. Uciekniemy tyłami przez las - ponownie złapał mnie za dłoń. Znowu złapała mnie ta sama ekcystacja.

Skierował nas do drzwi, które otworzył z całą mocą i wybiegliśmy przez nie w momencie, kiedy nad naszymi głowami usłyszeliśmy głosy, które wykrzykiwali coś o zatrzymaniu się. Dotarł też do nas szczekanie psów.

Japierdole co to za obława.

Zasuwaliśmy przez podwórko w ekspresowym tempie od czasu do czasu patrząc za siebie i chowając się po zostawionych tam rzeczach jakieś na przykład stoły czy stoliki. Migiem dostaliśmy się do olbrzymiego żywopłotu i przeszliśmy przez furtkę, a tam dalej w las. Policjanci wyszliśmy już na podwórko willi, ale my już byliśmy w lesie, gdzie musieliśmy zwolnić nieco tempo, aby się nie wywalić przez korzenie czy kamienie. Tutaj było już bardziej dziko.

-Ten las jest właściciela domu czy kogo? - spytałem w jakimś momencie, nie mogąc powstrzymać ciekawości.

-Właściciela - wydusił z siebie.

-Kto to kurwa jest, że tyle zarabia?

Schyliłem się wraz z Cole'em pod gałęzią dęba.

-Nie wiem właśnie - prychnął śmiechem - Też się zastanawiam skąd on to wszystko ma. Wpakował w kryptowaluty czy w seks biznes czy o co chodzi?

-Czekaj - ucieszył mnie, gdy już miałem na to coś odpowiedzieć. Oczywiście czymś błyskotliwym. Nie, no tak naprawdę to nie miałem pomysłu na jakąś barwną i śmieszną odpowiedź - Są tutaj. Dajemy nura do krzyków

I tak jak zakomunikował to wyskoczyliśmy w gąszcz wysokich krzaków, obok niezbyt szerokiej ścieżki. Krzak kuł mnie w każde możliwe miejsce i miałem wrażenie, że liście przedostały się do moich ust. Modliłem się tylko o to, aby było to tylko liście, a nie robaki. Oby też żaden z nich nie chodził po mnie, bo bym chyba zwymiotował.

Byliśmy przykucnieni obok siebie, gdzie nasze ciała stykały się ze sobą. Cole przestał trzymać mnie za rękę, a zaczął czujnie obserwować otoczenie i nasłuchiwać. Ja zachowywałem milczenie zbyt podenerwowany... Wszystkim, kurwa wszystkim

Tą bliskością chłopaka, do którego wzdycham.

Możliwą obecnością robactwa, która na pewno tutaj jest.

Liśćmi w ustach i kurwa tą policją.

Ledwo rozpocząłem wakacje w towarzystwie Cole'a a już mam akcje życia. To ludzie nie tak żyją na co dzień? To tak się da?

-Poczekamy tutaj aż sobie pójdą - szepnął cicho w stronę mojego ucho.

W ten to zobaczyłem jak jakaś jasna dłoń spoczywa na barku mojego, przyszłego męża w niedalekiej przyszłości. On odwrócił się szybko za siebie i przewrócił się na mnie, a ja z nim. Na szczęście szybko zapałem się rękoma dlatego nie przewróciliśmy się tak całkowicie, ale spowodowało to, że brunet opierał się plecami o mnie.

-Wypierdalaj z tej kryjówki to moje miejsce - syknął Jay, który klęczał na ziemi z kilkoma liśćmi wplątanymi we włosach. Na policzku miał ciągłą plamę błota i nie wyglądał na zadowolonego. Bardziej na takiego, który chciałby zrobić nam krzywdę, poprawkę mi, bo właśnie zauważył moje istnienie.

-Ty - wskazał na mnie palcem, wmawiając to jedno słowo lodowatym tonem.

-Spadaj Jay to wolny las - burknął Cole, wstając że mnie i zbliżając się do swojego kumpla - I to nie twój krzak

-Kto pierwszy ten lepszy, więc to mój krzak - fuknął - A w ogóle gdzie ty byłeś! Wszędzie cię szukałem zjebie

-Tu i tam - przewrócił oczami - Pomagałem ludziom w ogarnięciu większych debil niż ty

-To co ty sam siebie ogarniałeś? Nikt nie jest większym debilem niż ty - prychnął śmiechem, co spowodowało spotęgowanie irytacji Cole'a i tym samym, że Jay zapomniał o mnie.

Ech nic nowego. Przynajmniej mogę tą umiejętność wykorzystać w takich sytuacjach jak ja. 

-Zamknąć się debile! -szepnął jakiś głos niedaleko nas. 

Zaczęliśmy się gorączkowo rozglądać wokół siebie, wstając na równe nogi, aby zobaczyć skąd dochodzi, a reszta pewnie kto to taki. Ja nie musiałem tego robić, doskonale wiedziałem do kogo należał głos. Dlatego też westchnąłem męczeńsko, co umknęło uwadze reszty. 

-Nya, gdzie jesteś! -rzuciłem, a pozostali dopiero wtedy na mnie spojrzeli pytającym wzrokiem.

-Kai? - oo wyczułem agresję w tym krótkim słowie. 

Moja siostra z wieńcem z liści na głowie wyłoniła się z potężnego krzaka na przeciwko nas. Jej zmarszczki na czole świadczyły o tym, że nie jest zadowolona, że jestem tuż obok niej z innymi hałaśliwymi osobami. Wręcz złość parowała z niej. 

-Wypierdalać mi stąd - syknęła - Przez was mnie złapią

-To ty spadaj stąd! - odparował Jay.

-Właśnie to wolny las! - dołączył się brunet.

-To też było do ciebie Cole - zaakcentował jego imię Walker, zmierzając go wzrokiem. 

Przez dłuższą chwilę tak na siebie patrzyli z mordem z oczach, czekając kto pierwszy skapituluje. Uważam, że gapiliby się tak na siebie przez całą wieczność przez swoją ogromną dumę i chęć dopieczenia tej drugiej osobie. Przerwał im pojedynek, który nie trwał jakość bardzo długo głośny upadek czegoś z drzewa. A te ,,coś" okazało się ,,kimś".

Ten ktoś upadł tuż za naszymi plecami z drzewa, które rosło nad nami i dawało nam dodatkowe schronienie dzięki swym dużym, zalesionym komarom. Automatycznie od wróciliśmy się za siebie, a moja siostra nawet wychyliła się bardziej że swojej kryjówki i wytężała wzrok by zobaczyć więcej.

Tym kimś okazał się Lloyd (haha w końcu zapamiętałem!), który leżał na plecach z ogromnym bólem wymalowanym na twarzy. Trzymał się za tyłek i starał się powoli podnosić.

-Lloyd mówiłem Ci, abyś nie wchodził na tą gałąź, bo nawet pod tobą się załamie - burknął następny nowy głos.

Japierdole ile nas tutaj jest? Kurwa, zaraz się okaże, że cała tutaj impreza się schowała to nici będzie z kryjówki. Nie no gorzej będzie, jakaś wojna o las. Co my jesteśmy postaciami z,, Chłopów", aby bawić się w takie rzeczy?

-A ty tutaj jesteś! - krzyknęła moja siostra, patrząc w górę. 

Następnie schyliła się i podniosła długi zaostrzony badyl, którym zaczęła dźgać Zane'a. Nie widzieliśmy tego z naszej perspektywy, ponieważ chłopak był schowany za toną liści i gałęzi i trzeba przyznać, że skubany umie się chować w przeciwieństwie do nas. 

-Ej no Nya, koleżanko! - odparł błagalnie białowłosy - Dogadamy się jeszcze Auć!

-Ja ci dam koleżankę, gdy mnie złapią za picie alkoholu i nielegalną sprzedaż owoców bez orzeczenia sanepidu! - przyśpieszyła dźganie Zane, który starał się umykać od jej ciosów robiąc przy tym masę hałasu.

A to dlatego tyle owoców znikało z sadu dziadków, a ona wmawiała im, że to jakaż gównazeria. Nie wiele się pomyliła tak szczerze

-Uspokójcie się! - rozkazał Jay, ale tamta dwójka go olała. 

-Już biegnę ci na pomoc! - odezwał się Lloyd, który nadal czuł skutku z upadku z drzewa, co można było zauważyć po jego koślawym kroku i trzymaniu się za plecy. Dosłownie czuję jego ból, bo kiedyś upadłem tak samo jak on.

Moja siostra zmierzyła go wzrokiem z czeluści. Czeluści mrocznej i niebezpiecznej, która paraliżuje strachem momentalnie, gdy się go poczuje na sobie. Wymierzyła przy tym swoją drewnianą broń i nie odezwała się słowem, co jeszcze bardziej spotęgowało mroczną atmosferę.

Jak to dobrze, że uodporniłem się na to spojrzenie. Ale trzeba przyznać, że Nya w tym momencie jest bardzo zestresowana skoro na każdą interakcję z nią reaguje chęcią mordu. Taka jej reakcja na stres, że musi go wyładować poprzez darcie się lub przemoc. Ma to po mamie, która gdy się denerwuje rzuca rzeczami, mówiąc, że nie rzuca oraz drze pizde dla samego faktu darcia pizdy. 

-Ja jednak ci później ci pomogę - rzucił zawstydzony, podnosząc ręce w geście poddania się i robiąc kroki wstecz w naszym kierunku. 

-Zdrajca - burknął na to Zane. 

Nim Nya na powrót się nim zainteresowała, zeskoczył z drzewa niczym najprawdziwszy ninja, robiąc przewrót w tył i zaraz stając na równe nogi bez żadnego zachwiania. Każde z nas zaniemówiło z wrażenia. No może oprócz Lloyda dla, którego nie zrobiło to wrażenia.

Jak ja bym tak zrobił to skręciłbym sobie kark najpewniej. 

-Zaniechajmy przemocy! - przemówił donośnym głosem, zwracając się do nas wszystkich. Rozłożył przy tym szeroko ręce, a następnie ułożył je w gest piramidki - Wiem, że niezbyt się znany, lubimy czy jakkolwiek szanujemy - tutaj znacząco spojrzeli na siebie w tym samym czasie Jay i Cole, a potem szybko odwrócili od siebie wzrok - Ale jestem pewny, że razem wspólnymi siłami zbudujemy kryjówkę przed policją i sanepidem, a może w niedalekiej przyszłości stworzymy system szybkiego reagowania na służby państwowe, dzięki czemu wy droga młodzieży będziemy mogli w spokoju pić, a ja dzięki temu będę miał pracę

-Ale o czym ty do kurwy mówisz?- wtrącił się rudzielec, ale Zane niezrażony kontynuował dalej

-Pracę w ogarnięciu was! Zawsze pobieram składki od was, kiedy wszyscy składamy się na alkohol. Kochajmy się, stwórzmy prawdziwą utopię melanżu, koleżeństwa oraz zgonowania

I tym momencie chłopak dostał z tyłu głowy od Lloyda, naszego bohatera, który wybawił nas od tej hipisowskiej paplaniny politycznej. Głowa Zane'a odeszła w przód i zaczął mrugać szybko, chcąc powrócić do rzeczywistości. Lloyd obszedł go i stanął na przeciw niego, kładąc mu ręce na ramionach. 

-Lepiej?

-Cholera...Chyba odezwały się w końcu skutki tej marihuany co w nią wpadłem niedawno

-Uff...- westchnął Cole-  Już się bałem, że uderzyłeś się w głowę i, że zostanie ci tak na zawsze

-Wystarczy mi, że muszę oglądać polityków w telewizji i słuchać ich pierdół. Nie potrzebuje dodatkowo kolegę lizodupca

-Ej widzisz to co ja?

Tak to kolejny nowy głos i tym razem żadne z nas nie wygląda, aby go znał. Patrzymy na siebie z przestrachem i bezgłośnie mówimy sobie, abyśmy zachowali ciszę i spokojnie się wycofali w głąb lasu. 

-Tak!

-Ale cicho bo się przestraszy...

Odgłosy są słyszalne bardzo dobrze i wyraźnie. Przez nasze kłótnie nie skupiliśmy się na nasłuchiwaniu otoczenia przez, co mamy teraz na głowie najpewniej dwóch policjantów, sądząc po ich rozmowie. Gdyby byli to nasi odezwaliby się do nas i nie staraliby się podkraść. Któregoś z nas zauważyli. Wyraźnie powiedzieli o liczbie politycznej, a nie mnogiej. Teraz pytanie brzmi kogo widząc? 

Najpewniej każdy z nas zastanawia się nad tym samym, bo automatycznie przylegamy do ziemi i zaczynami chodzić po czworakach wzdłuż ścieżki. Nie chcemy wchodzić do krzaków, by nie narobić niepotrzebnego szelestu. 

-Zniknął!

-Biegniemy!!

I na tą ich komendę my również podnosimy się na nogi w ekspresowym tempie nawet nie patrząc na siebie czy pod nogi. Skutkuje to tym, że o mało co nie upadam twarzą przez wystający korzeń. NO OCZYWIŚCIE MUSIAŁEM BYĆ TO JA. 

Kieruje nami Nya. Myślę, że nawet nie jest tego świadoma, ale każdy z nas podąża jej śladami, jakbyśmy byli jednym mózgiem czy tak samo myślącym stadem, a my ledwo siebie znamy. Jesteśmy zbieraniną przypadkowych ludzi, gdzie tylko pojedyncze osoby mają powiązanie z kimś, ale na pewno nie wszystkimi. I kiedy to moja siostra niespodziewanie skręca w prawo, my robimy to samo, biegnąc na złamanie karku, czując jak nasze serce uderzają w nasze klatki piersiowe, a ci lepsi znajdują się na przedzie. Ja z Zane'em zamykamy nasz pochód i tylko przelotnie spoglądamy na siebie. Widzę jak uśmiecha się blado, dziwię się, ale odwzajemniam to. 

Słyszymy jak kroki dwójki mężczyzn są tuż, tuż. Niestety nie są to policjanci z tych głupich amerykańskich filmów, gdzie policja zajada się pączkami i sama wygląda jak ta słodycz. 


***


-Znalazłem!

Odzywa się rozentuzjowany policjant. Jego ciemne włosy są zburzone przez szybki bieg, a czapkę policyjną porwała przypadkowa gałężą na, której teraz wisi, ale nie przejmuje się tym w zupełności. Jest nowy, pełen energii i cieszy się z zaliczonego zadania. 

-Brawo kolego! - odparowuje drugi, starszy od swojego współpracownika, mający już kilkanaście lat służby w policji. Jak na wiek prawie pięćdziesięciu lat trzyma się wyśmienicie i nie jest dla niego żadnym wyzwaniem przebiegniecie kilkunastu metrów szybkim sprintem. Ma zdrowe, lśniące czarne włosy z pofarbowanymi szarymi odrostami -No pokaż mi tego białasa!

Podchodzi do kolegi, który trzyma młodego psa rasy owczarka szwajcarskiego. Pies jest szczęśliwy i nie obawia się obcych. Jego biała sierść jest pokryta brudem. 

-I co Kefirku, ładnie to tak uciekać? - zwraca się pieszczotliwym głosem do psa starszy z nich. 

Pies liże go po ręce, a następnie daję się pogłaskać, ale już za chwilę wyrywa się z uścisku szatyna. Policjant szybko wyciąga z kieszeni obroże z smyczom i nakłada psu. Gdy owczarek znajduję się w końcu pod kontrolą, drugi wypuszcza go ostrożnie na ziemię i pies zaczyna ciągnąc ich w stronę domu. Obydwoje kierują się tam gdzie zwierzak chce.

-Czyli co zadanie zakończone skoro mamy już psa? - pyta młodszy. 

-Tak

-A to nie dziwne, że właściciel do nas zadzwonił z prośbą o odnalezienia psa, skoro ktoś był u niego?

-Nie rozumiem - dziwi się - Co masz na myśli?

-Nie widziałeś tej sporej grupki osób, które uciekły z jego domu? Jakiej grupki to były istne tłumy!

-Faktycznie...chyba nie zwróciłem na to uwagi, bo byłem zajęty mówieniem reszcie, że i tak nie mają nic ciekawego do roboty w tej okolicy, a za coś nam płacą i, że mają pomóc w poszukiwaniu psa właściciela, który jest niezłym bogaczem, a nawet miłym - wzdycha męczeńsko na samo wspomnienia przeprowadzonej rozmowy z czwórką pozostałych policjantów - Jak chcą jakieś poważniejsze sprawy to niech poproszę o przeniesienie do jednostki patrolującej ulicę Pierwszego Maja- prycha.

-Ale szefie co z tymi ludźmi? - dopytuje dalej - To chyba jakaś młodzież była i widziałem jak jakaś dziewczyna dźga coś nad drzewem...Niebezpieczna się wydawała

-Ech...Czyli skończyły się czasy spokojnej i nudnej okolicy - westchnął - Chodźmy zobaczyć jak wygląda środek domu i zadzwonimy do właściciela. Zobaczymy co powie

-Na pewno się ucieszy, że znaleźliśmy Kefira

Pies odwraca się do nich na dźwięk swojego imienia z radosną otwartą buzią. 






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro