trójkąt bermudzki
Kiedy tak stoisz w parku i na mnie czekasz, choć dobrze wiesz, że nie nadejdę, wyglądasz nader spokojnie. Chyba właśnie dlatego pozostaję w odległość od ciebie i twojej ławki, jedynie przyglądając się i śledząc pieprzyki na twoim policzku. Dwa na lewym, trzy na prawym. To je pierwsze zobaczyłem. Nie szare oczy, nie żałosną lichą kiteczkę. Te trzy pieprzyki na prawym policzku, twój prywatny Trójkąt Bermudzki.
Jeżdżę wzrokiem od Miami do Puerto Rico, a ty pozostajesz spokojna.
Topisz się w kwaśnych łzach deszczu, a kiedy krople spływają po twoim płaszczu, toniesz, tak jak ja w twojej szarej osobie. Błoto na twoich kolanach i duszy nie wygląda zachęcająco, naprawdę. Mimo wszystko kocham się w tobie. Jak wariat, który na własne życzenie wypłynął na Bermudy.
Niebo płacze bardziej i bardziej, a ty, wciąż z kamienną miną, pozwalasz kwasowi spływać po policzkach. Głupia jesteś, głupia. Będziesz chorować na coś więcej niż martwicę środka.
Wstajesz, lampa mruga. Chciała się z tobą pożegnać? Odpowiedziałaś jej? Wkładasz dłonie do kieszeni. Pewnie są jeszcze zimniejsze niż zazwyczaj. Dwie bryłki lodu z obitymi kostkami. Przyciśnij je do ust, tak jak mam w zwyczaju, gdy gniewasz się na świat.
Pociągasz nosem. Zawsze nie masz chusteczek, to już komiczne, wiesz? Odrzucasz głowę do tyłu, więcej toksyn spływa po twoich czerwonych policzkach. Takie czerwone były wiśnie na drzewie twojego ojca, były, gdy jeszcze rosły. Ostatni raz wspinałaś się po nie przed trzema laty. Obtarłaś sobie wtedy kolana, a podeszwy stóp wyglądały jak polane sokiem.
Oddalasz się, idziesz w kierunku stawu. Biegnę za tobą jak cień, którym jestem. Zatrzymujesz się nad wodą, patrzysz w taflę. Chyba gdzieś tam jest, w ciemnościach ciężko stwierdzić. Kaczki siedzą na cienkich warstewkach lodu. Małe, bure, spokojne, wyziębione i bez okrycia głowy. Zupełnie jak ty.
Gdzie zgubiłaś czapeczkę, kaczuszko?
Położę ci dłoń na ramieniu, dobrze? Może wtedy nie skoczysz, a ja utonę na Bermudach, gdzieś między Miami a San Puerto Rico.
Ciągle jesteś spokojna, zupełnie jakby kwas był czystym H2O. Zupełnie jakbyś o tym nie myślała, gdy ja desperacko próbuję zaczerpnąć tlenu.
Wyciągasz z torby chleb. Paskudny, w worku, gumowy. Rozrywasz folijkę i wyciągasz kromkę. Rzucasz ją ptactwu, a ono skacze sobie do zielonych szyi, żeby tylko móc dostać kawalątek. Rwiesz zawzięcie pieczywo, a kaczki nie przestają krzyczeć. Płacz, wrzask, kwakanie.
Odwracasz się i patrzysz mi prosto w oczy, a ja topię się w szarych wodach Bermudów, gdzieś między Miami a Puerto Rico.
Twoje tęczówki jak burzowe morze, jak wody po sztormie. Zatonę dziś, czy jutro? Czy zdradziecki trójkąt w końcu zatopi mój statek?
Odchodzisz w spokoju sobie niezwykłym. Patrzę na twoje liche szare włoski. Wyglądają jak mokre piórka na krzyżówce. Mojej małej prywatnej krzyżówce, mojej zagadce nie do rozwiązania.
Jesteś coraz dalej, oddałam się od Puerto Rico, płynę gdzieś na stały ląd. Zgubimy się na trochę, by później wpaść na siebie w odmętach Bermudów. Jak dawni kochankowie, śmierć i agonia złączą nas ponownie.
I odejdziemy tak, jak ty odchodzisz, w swoich śmiesznych czarnych butkach, bo stąd nie ma innego wyjścia. Wpłynęliśmy w Trójkąt Bermudzki, nie ma odwrotu. Zabraknie nam tlenu, krew i woda rozerwą płuca. Zginiemy wśród kwasu i melancholii, mali i zagubieni jak kaczki krzyżówki, gdzieś w pobliżu Puerto Rico.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro