I Need U
Ship: VMin (Kim Taehyung x Park Jimin)
Gatunek: Angst, Fluff
Długość: 1607 słów
Inne: BTS nie istnieje
To był toksyczny związek. Jimin był pokryty bliznami, które zostawił na nim sadystyczny partner.
Nie, żeby to zaczęło się bez winy Parka. Na początku seks był delikatny, jak cały ten związek.
To wszystko zaczęło się w Busan. Jimin mieszkał z rodzicami w małym domku, niedaleko morza. Dlatego właśnie na piaszczystych plażach bawił się z rówieśnikami. Pewnego letniego popołudnia, bawiąc się z przyjaciółmi ze szkoły w berka wpadł na innego chłopaka. Widział go pierwszy raz na oczy, a znał wszystkich mieszkających w okolicy.
Nieznajomy wyglądał w jego oczach jak przybysz z kosmosu. Ufoludek lub jakiś duch, majaczący się przed nim i patrzący na niego niezrozumiałym wzrokiem, gdy ten przepraszał za nieuwagę, jakby zupełnie nie znał tego języka (dopiero po kilku latach, kiedy na wycieczce do stolicy nikt go nie rozumiał, zorientował się, że w chwilach stresu paplał bzdury w dialekcie i nikt nie wiedział o co mu chodzi).
Stali tak przez kilka chwil. Jimin patrzał niezrozumiale na nieznajomego chłopca, oczekując jakiejś odpowiedzi. Ten jednak wpatrywał się w niego głębokimi, ciemnymi oczami i zdawał się przeglądać jego dusze jak najzwyklejszą książkę. Jednak tamtego chłopca z transu wytrącił głos kobiety.
"Taehyungie! Jedziemy do domu!"
Wtedy Taehyung uśmiechnął się szeroko i dość kwadratowo i z tym uśmiechem pobiegł w stronę kobiety w kwiaciastej sukni. Nie pożegnał się, nie powiedział, że nie ma za co przepraszać. Po prostu odbiegł, jakby Jimina tam nie było.
Kolejny raz z dziwnym chłopakiem spotkał się wiele lat później. Pojechał na wymianę międzyszkolną do Daegu i jak się okazało był z nim w jednej klasie. Siedzieli razem w ławce i już na pierwszej lekcji spojrzał na Jimina jakby byli przyjaciółmi od dzieciństwa.
"To ty jesteś tym chłopakiem, który wpadł na mnie na plaży, prawda?"
Park nawet nie pamiętał tamtego zdarzenia, a ten tak po prostu go poznał. Od razu znaleźli nić porozumienia i przez cały okres tej wymiany spędzali czas razem. Wymienili się też numerami i później utrzymywali ze sobą kontakt.
Byli świetnymi przyjaciółmi i uczucie zakwitło między nimi niespodziewanie. Jak wiosenne kwiaty, kiedy jednego dnia wszystko pokrywa śnieg i gruba warstwa dystansu i szacunku, bo są jedynie przyjaciółmi, a kolejnego, po nocnym deszczu wszędzie widać zieleń trawy i pierwsze pączki kwiatów, zarodki uczucia, zawarte w każdym spojrzeniu.
W tym przypadku deszczem była butelka soju, kiedy oblewali dobre wyniki egzaminów. Mieszkali w jednej kawalerce, spali w jednym pokoju na miniaturowych łóżkach ustawionych przy dwóch przeciwnych ścianach. Dlatego kolejnego ranka od razu dostrzegli czerwieniące się policzki drugiego i iskierki, które pojawiały się przy patrzeniu sobie w oczy. Nie pamiętali co mówili sobie w nocy, ale ich podświadomość zakodowała, że było to ważne.
Taehyung nie był sadystą. Znaczy... Nie na początku. Był czuły, delikatny, kochający. Po prostu chłopak ideał, chodzący anioł.
I ta delikatność denerwowała Jimina. Kim był ZBYT czuły, ZBYT anielski. Chciał wykrzesać z niego chodź trochę diabelstwa, żeby te zbliżenia nie były monotonne.
Jak się okazało niejednokrotne prośby o klapsa, szybsze i mocniejsze ruchy zamiast sprowokować Tae do poluźnienia łańcuchów siedzącego w nim demona, obudziły prawdziwego szatana. Zupełnie popuścił hamulce i seks stał się brutalnie, zupełnie bez uczuciowy.
Wszystko obróciło się w piekło dla Jimina. Tkwił w złym związku, bojąc się osoby, której kiedyś bezgranicznie ufał. Bał się, że kiedy Taehyung wróci z pracy pchnie go na podłogę i w formie swojej sadystycznej zabawy zacznie go okładać doniczką.
"Przecież na początku sam mnie do tego zachęcałeś. Teraz już ci się nie podoba, Jiminnie?"
Te słowa prześladowały go w koszmarach, tak samo jak nienormalny śmiech zaborczo obejmującego go Taehyunga, czy twarz wykrzywiona w przerażającym grymasie, ani trochę nie przypominającym tamtego wspaniałego uśmiechu. Bał się Kima i jednocześnie kochał go jak zupełny idiota, mając nadzieję, że któregoś dnia ten zrozumie, że on czuje się gwałcony i prześladowany.
Ale nie. Z dnia na dzień robiło się gorze, bolało bardziej. Nie wytrzymał i zbuntował się. Nakrzyczał na Taehyunga i chyba nawet ten wewnętrzny szatan uciekł, wystraszony. Bo kiedy Jimin przestał wytykać Tae błędy ten wyglądał jak zagubione dziecko.
Potem był płacz. Kim płakał tak, że serce starszego o te kilka miesięcy chłopaka rozrywało się na strzępy. Przepraszał, błagał o wybaczenie na kolanach, ale Park, pomimo tego iż ten widok łamał mu serce, patrzył tylko z niewzruszoną miną, żeby wyrzucić ukochanego za drzwi. Wytknąć, że stracił do niego całe zaufanie, wcisnąć mu w rękę połowę ich oszczędności, wypchnąć z mieszkania, a walizkę z ubraniami wyrzucić przez okno.
"Daj mi święty spokój, Taehyung. Jesteś potworem, a nie tym chłopakiem, którego kochałem. Wypierdalaj i więcej nie pokazuj mi się na oczy."
Teraz to te słowa dźwięczały mu w głowie, nawiedzały go w koszmarach i nie dawały spokoju. Tak bardzo żałował.
~~~~~~~~~~~~~
Każdego dnia siadał i poprawiał zamazane litery na liście. Data była zamazana, zakropiona przez łzy, zmieniana setki razy.
Tak samo zwrot grzecznościowy był już nie do odczytania. Najpierw było to napisane niedbale samo Taehyung. Z każdym dniem, złość na siebie i na przyjaciela mu przechodziła, więc poprawiał je bardziej starannie, dopisując kolejne fragmenty listu, więc po jakimś tygodniu widniało tam krzywe i grube Taehyung. Później dołączył tam Drogi i skreślił drugą sylabę, więc powstało Drogi Tae-hyung-. Były różne wariacje. Drogi Taehyngie, Kochany Taehyungie, Mój drogi Tae. Żadne mu nie odpowiadało, dlatego zakreślił te wszystkie wariacje i dużymi, starannymi literami zapisał Mój Kochany TaeTae.
Niektóre wyrazy w liście były zamazane przez łzy, inne pogrubione jakoby ważniejsze. Zakreślone, przekreślone, podkreślone. Ozdobione kolorowymi pisakami. Wypisał na ten list chyba pięć długopisów, każdy innej grubości o różnych kolorach.
Kartki też nie były jednolite. Jedne A4, z rysy papieru do ksero, inne to stara papeteria znaleziona na strychu. Były też takie wyrwane z zeszytów w kratkę. Przez pół roku zdążyło się tam nazbierać tyle kartek, że list przypominał pamiętnik, zapisany w zeszycie sklejonym z kilku mniejszych.
Wiedział gdzie mieszka Kim. Ten pisał nie raz nie dwa, błagając o wybaczenie. Pisał listy, tak było trwalej, intymniej i pewniej, że nie pomylił numeru lub że Park go nie zmienił.
Tęsknił za Tae. Jak jasne coś brakowało mu go, jego śmiechu, promiennego uśmiechu, przeszywającego spojrzenia ciemnych tęczówek. Chciał go mieć przy sobie, móc pocałować jak dawniej, wtulić się w większe ciało, zaciągnąć się truskawkowym zapachem skóry.
Mimo to bał się. Bał się że ten go wyśmieje. Najpierw pisał to, żeby się odstresować, nie wysyłał zbyt wściekły. Potem nadeszła tęsknota, ale przestały przychodzić listy. Pomyślał, że teraz to Taehyung był zły i nie chciał go znać. Znalazł kogoś innego, a takie uzewnętrznienie się, wysłanie mu listu, który przez sześć miesięcy służył mu za pamiętnik spotka się z dezaprobatą, wyśmianiem.
Jednak tego dnia wziął się w garść. Wygrzebał z szuflady najgrubszą kopertę, a potem spojrzał na niemal pustą, ostatnią stronę listu. Musiał tu coś napisać, więc po wypełnieniu danych adresata na kopercie i przyklejeniu znaczka, zaczął pisać na ostatniej kartce, z numerem 180 (tak, numerował strony).
Dzień dobry, Taehyungie. Jest niedziela, ale wstałem tak jak zwykle do pracy. Zegarek pokazuje siódmą rano, a ja nie piłem kawy, więc jestem porannym zombie.
Mimo wszystko uśmiecham się pisząc do ciebie, ostatnią stronę listu. No właśnie. Ostatnią. Wziąłem się w garść, dziś wyślę ci ten list. Równe pół roku po tym jak wyrzuciłem cię z domu, nie chcąc słuchać twoich przeprosin, chociaż na widok łez w twoich oczach krwawiło mi serce.
Strasznie za tobą tęsknie. Chciałbym to wszystko odkręcić. Co wieczór zasypiałem z myślą, że może to tylko paskudny sen, a rano obudzę się i będziesz mnie przytulał. Chciałbym cofnąć się w czasie i najlepiej nawet nie wymyślać, żeby coś zmieniać. Przepraszam cię, tak bardzo bardzo.
Wiesz. Przed chwilą się uśmiechałem, ale teraz... Teraz płaczę. Pewnie będziesz to widział, bo na kartce są te brzydkie mokre ślady. Nawet nie wiesz jak chcę żebyś wytarł mi łzy z policzkach i powiedział, żebym się nie mazgaił, tylko uśmiechną.
Strasznie tęsknię za twoim głosem. Za tym jak mówiłeś, że mnie kochasz, jak mruczałeś mi do ucha, jak śpiewałeś kołysanki, kiedy budziłem się z koszmaru.
Tęsknię za całym tobą. Za twoim dotykiem, przeszywającym spojrzeniem. Za tym jak odgarniałeś mi grzywkę z oczu, bo była przydługa. Jak muskałeś mój policzek ustami, mówiąc że porządnie zjadłem posiłek.
Wiesz dlaczego wtedy się głodziłem? Nigdy ci tego nie powiedziałem, ale... Ty byłeś idealny. Wysoki, szczupły i męski. Ja byłem niską kluską z malutkimi dłońmi. Myślałem, że mogę ci się nie podobać, że możesz myśleć, że jestem gruby. Też chciałem być tak piękny jak ty.
Przepraszam. Za wszystko, Tae. Za każdą rzecz, którą zrobiłem źle. Za to, że musiałeś się o mnie martwić. Że na ciebie nakrzyczałem, że cię zraniłem.
Mam wrażenie, że nie zasługuję, żeby prosić cię o wybaczenie, ale nie potrafię żyć bez ciebie. Więc... Gdyby to było możliwe chciałbym, żebyś mi wybaczył. Nawet jeśli znalazłeś sobie kogoś mniej beznadziejnego niż ja, kogo teraz kochasz... Chciałbym znów być przynajmniej twoim przyjacielem.
Potrzebuję cię, Taehyungie.
Na zawsze twój:
Park Jimin
Schował list do koperty i wstałe od biurka. Zje i wypije kawę w drodze powrotnej. Najpierw musiał włożyć list do skrzynki na listy, bo bał się, że się rozmyśli.
~~~~~~~~~~~~~
-Jiminnie Pabo- usłyszał za sobą, kiedy wracał do domu.
Obrócił się na dźwięk znajomego głosu. Tak utęsknionego przezwiska.
Kim wyglądał jak anioł. Za nim majaczył się zachód słońca, ale uśmiech na twarzy chłopaka, był setki razy bardziej promienny i tysiąc razy piękniejszy. Ubrany na biało, tak pięknie wyglądał w tym kolorze, że Jiminowi zabrakło tchu.
-Jak mogłeś pomyśleć, że cię wyśmieję? Jak irracjonalnie myślałeś, kiedy pisałeś, że może kogoś sobie znalazłeś? I dlaczego co chwilę przepraszałeś?- Niby proste pytania opuściły usta Taehyunga.
-Tae, ja...- zaczął się jąkać Park, jednak kiedy tak bezpieczne ramiona otoczyły go i przyciągnęły do większego ciała po prostu rozpłakał się, uczepiając się delikatnej koszuli. -Tęskniłem.
-Ja też Jiminnie. To ja powinienem cię przeprosić, że zrobiłem ci krzywdę. Ale teraz chodźmy do domu. Jeszcze się przeziębisz.
*****
Tak właściwie to mój pierwszy VMin.
Na koniec miał być jeszcze smut, ale odechciało mi się go pisać, może kiedyś dam jakiś siquel czy jak to się pisze.
No... Moje uczucia co do Jimina są mieszane. Najpierw mi go żal, potem mam takie "dobrze ci tak", a później jestem na niego wkurwiona, żeby koniec końców i tak było mi smutno przy wymyślaniu tego listu. Poza tym, niby Tae jest tutaj taki, że raz jest fajny, a potem gwałci Parka, ale z drugiej strony, to Jimin ma tu jakieś wahania nastrojów.
Zbierajmy na szpital dla Jiminniego. Psychiatryczny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro