Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Pov. Masky

— Nie... pojadę... samochodem... — wyszeptał Toby, po czym zamknął powieki.

— Toby! Toby, proszę cię, nie zasypiaj! — krzyczałem, ale szatyn już mnie nie słyszał. Przerażenie i adrenalina wzięły nade mną górę. — Hoody! Chodź tu szybko, musisz mi pomóc!

Już po chwili mój brat zatrzymał samochód obok mnie. Podniosłem nieprzytomnego Toby'ego i położyłem go na tylne siedzenia, sam również tam usiadłem. Hoody ruszył, gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi. Teraz liczył się czas. Każda upływająca minuta zmniejszała szanse Rogersa na preżycie. Próbowałem zatrzymać krwotok, ale rany były zbyt głębokie, abym mógł to zrobić w takich warunkach, z takim sprzętem i moimi umiejętnościami.

Spojrzałem na twarz Toby'ego, która wydawała się teraz niezwykle spokojna. Zupełnie tak jakby spał i śnił mu się przyjemny sen, a nie jakby właśnie umierał.

— Nie odchodź, Toby. Musisz walczyć — powiedziałem cicho do nieprzytomnego nastolatka.

***

Brian musiał złamać wiele przepisów drogowych, ale dzięki temu nasza droga do rezydencji była o wiele krótsza. Mimo wszystko bałem się, że ten czas może okazać się zbyt długi, aby pomóc Rogersowi. Gdy mój brat zatrzymał samochód, od razu wysiadłem z niego, wziąłem szatyna na ręce i pobiegłem do rezydencji. Nastolatek był bardzo lekki jak na swój wiek.

Biegłem przez korytarze budynku prosto do gabinetu Smile'a, nie zważając na krzyki i pytania pozostałych mieszkańców. Liczyła się każda sekunda. W końcu dostałem się do drzwi pomieszczenia i gwałtownie je otworzyłem. Doktor siedział spokojnie przy swoim biurku, ale gdy tylko mnie zobaczył, momentalnie poderwał się na równie nogi.

— Co się stało?! — zapytał zdezorientowany.

— Został dźgnięty dwa razy nożem w brzuch. Stracił dużo krwi, musisz mu pomóc! — poprosiłem.

— Szybko! Połóż go na łóżku operacyjnym! — polecił stanowczo i zaczął się chaotycznie krzątać po pomieszczeniu. Po chwili do gabinetu wbiegła Nurce Ann i Eyeless Jack, którzy pomagali Smile'owi w kryzysowych sytuacjach, a ta na pewno do nich należała.

— Konieczna będzie operacja i transfuzja krwi! Przygotujcie wszystko! Liczy się każda sekunda, on umiera! — krzyknął lekarz. Stałem z boku i przyglądałem się biegającym po sali osobom. Podłączali Toby'ego do jakiejś specjalistycznej aparatury. Nie mogłem się ruszyć. Patrzyłem, jak mój kolega z branży po prostu umiera, a ja nie byłem w stanie nic z tym zrobić.

Przydzieliłem mu tylko jedno zadanie, więc co się stało? Czy był aż tak zmęczony, a ja tego nie zauważyłem? Może mogłem zrobić coś więcej, aby mu pomóc?

— Maksy, wyjdź stąd! — krzyknął Smile, co wyrwało mnie z zamysłów. Spojrzałem na niego lekko nieobecnym wzrokiem. — Natychmiast!

Nie miałem wyboru. Wyszedłem z sali i usiadłem na krześle przed drzwiami tak zwanej sali operacyjnej. Spojrzałem na swoje dłonie, były całe brudne od krwi mojego towarzysza. Gdy zabijałem ludzi, wybierałem broń dalekiego zasięgu, żeby uniknąć bałaganu. Czy tego też mogłem uniknąć? Może, gdybym przydzielił zadania inaczej, akcja by się tak nie skończyła? Czy gdybym pozwolił Toby'emu odpocząć nie musiałby teraz walczyć o życie?

Z gonitwy myśli wyrwał mnie tym razem Brian, który położył rękę na moim ramieniu i usiadł obok mnie.

— Tylko nie waż mi się za nic obwiniać, rozumiesz? Wiem, że zawsze bierzesz całą odpowiedzialność na siebie, ale nie mogłeś nic zrobić. To nie jest twoja wina, okay? — powiedział łagodnie szatyn. Znał mnie bardzo dobrze, w końcu to mój brat. Wiedział, co mi chodziło po głowie. Członkowie rezydencji stali się moją rodziną. Wszyscy. Bez wyjątku. Nawet ci, z którymi, tak jak z Tobym, nie rozmawiałem zbyt wiele. Dali mi dom i poczucie bezpieczeństwa. Mógłbym oddać życie za każdego z nich.

— Jak to się stało? — zapytałem.

— Ta dziewczyna dźgnęła go, nie wiem, dlaczego jej po prostu nie zabił. On tylko stał i płakał. Nawet nie reagował, jak go raniła. Zabiłem ją, gdy chciała zadać mu kolejny cios, a on rozpłakał się jeszcze bardziej. Myślał, że chcę mu zrobić krzywdę. Bał się mnie... Nigdy nie wiedziałem, żeby był w takim stanie.

— Myślisz, że znał tę dziewczynę?

— Całkiem możliwe. Nie chciał jej zabić i wpadł w panikę, kiedy ja to zrobiłem — rzekł Brian. Spuściłem głowę i wpatrywałem się w swoje stopy. Chciałem to wszystko przemyśleć, potrzebowałem tego. Siedzieliśmy w ciszy około pół godziny, aż nagle przerwał ją, stłumiony przez drzwi, krzyk Nurse Ann:

— Tracimy go, Smile!

Te słowa sprawiły, że poderwałem się na równe nogi, po czym odruchowo podbiegłem do drzwi i pociągnąłem za klamkę. Przez cały pośpiech zapomnieli o tym, żeby je zamknąć, więc bez problemu wszedłem do środka. Zobaczyłem Rogersa, który był podłączony do najróżniejszego sprzętu medycznego. Wszędzie było pełno rurek i krwi. Smile stał przy Tobym i go reanimował, a Nurse Ann przygotowywała defibrylator. W tym samym czasie Jack zszywał ranę. Wszyscy byli tak pochłonięci pracą, że nawet nie zwrócili na mnie uwagi.

— Jak ci idzie, Jack?! — krzyknął lekarz.

— Już kończę! — odpowiedział niezwłocznie Eyeless.

Chwilę później obserwowałem jak pod wpływem wstrząsów elektrycznych z defibrylatora, ciało Toby'ego przechodziło wstrząs.

— No dalej, Toby! Nie poddawaj się — powiedział Smile. W tym momencie poczułem, że ktoś ciągnie mnie do tyłu za rękę. Momentalnie się odwróciłem i zobaczyłem mojego brata.

— Chodź, Masky. Nie powinniśmy im przeszkadzać.

Spojrzałem jeszcze raz na nieprzytomne ciało rannego nastolatka. Nie chciałem opuszczać sali. Wolałem widzieć wszystko na własne oczy i być na bieżąco, ale wiedziałem, że Hoody miał rację. Nieśpiesznie wyszedłem z sali i zacząłem krzątać się po korytarzu. Dalej słyszałem głosy dochodzące z sali operacyjnej. Czułem na swoich barkach palącą odpowiedzialność za to wszystko.

Czas ciągnął się niemiłosiernie. Miałem wrażenie, że każda minuta zamienia się w godzinę. Po długim czekaniu drzwi pomieszczenia w końcu się otworzyły i wszedł z nich Smile.

— Co z nim? — zapytałem od razu i równie szybko podbiegłem do niego.

— Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Jego stan był bardzo zły. Nie będę udawał, Masky. Nie wiem, czy przeżyje. Najbliższa doba będzie decydującą. Musimy być dobrej myśli.

Zamurowało mnie. Toby mógł umrzeć. Członek mojej rodziny mógł zginąć na moich oczach, a ja nie byłem w stanie nic na to poradzić. Stałem tam z otwartymi ustami, chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem. Moje gardło zacisnęło się tak, że nie przedostawał się przez nie żaden, nawet najcichszy, dźwięk.

— Czy możemy do niego wejść? — zapytał po jakimś czasie Hoody.

— Wiem, że bardzo się martwicie, ale obawiam się, że to nie będzie możliwe. On jest teraz pod intensywną hospitalizacją, nie powinniście tam wchodzić. Na pewno będę was informował na bieżąco o jego stanie.

— Toby umiera! Może już nigdy go nie zobaczymy! — krzyknąłem.

— Przykro mi, Masky, ale jesteś strasznie niespokojny. Będziecie mogli, go zobaczyć jutro, jeśli jego stan będzie bardziej stabilny. Teraz jest bardzo źle, w razie potrzeby musimy jak najszybciej móc mu pomóc. Nie możemy tracić czasu na wypraszanie gości. Przykro mi — rzekł doktor.

Wiedziałem, o co mu chodziło, doskonale to rozumiałem i w głębi serca wiedziałem, że tak powinno być, ale w tamtej chwili nie mogłem tego przyjąć do wiadomości. Smile ponownie wszedł do sali, zostawiając nas samych. Usiadłem na krześle, oparłem głowę na dłoniach. Zastanawiałem się, dlaczego byliśmy tam tylko ja i mój brat. Gdzie reszta rezydencji? Naprawdę nie obchodzi ich jego stan? Faktem było to, że Toby nie rozmawiał z nikim, w innym przypadku niż było to konieczne. Sam widywałem go tylko na misjach, ale mimo wszystko to jeden z nas. Reszta powinna tu być. Wtedy pomyślałem o Clocwork, ona była jedyną osobą, która widywała się z Tobym. Nikogo więcej nie wpuszczał do swojego życia, ale jej teraz nie było.

Podniosłem głowę i rozejrzałem się, ku mojemu zaskoczeniu zauważyłem, że nie było Hoody'ego. Zdziwiłem się. Może przesadzałem? Może też powinienem był iść i zostawić tę sprawę w spokoju. Olać to wszystko i zająć się swoim życiem tak jak reszta. W końcu, dlaczego miałem się przejmować jakimś odludkiem? Mimo wszystko nie mogłem.

Zastanawiałem się, czy gdybym to ja leżał na łożu śmierci, byłby ktoś, kto czekałby na mnie za drzwiami i martwił się o moje życie? Jakaś osoba, oprócz mojego brata?

Nagle zobaczyłem tak dobrze znaną mi postać. Brian wrócił.

— Operator nas wzywa, zapewne oczekuje wyjaśnień — oznajmił.

--------------------------------------------------------------

Siemka! Miał być rozdział i jest rozdział :) Jeśli spodobał wam się to zachęcam do zostawienia czegoś po sobie ;)
Kolejną część wstawię we wtorek
Do usłyszenia <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro