Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Pov. Toby

Z trudem otworzyłem zaspane powieki, w pokoju były zasłonięte zasłony, więc słońce nie docierało tutaj przed okno. Mimo wszystko pokój nie był spowity w całkowitych ciemnościach. W dodatku zorientowałem się, że nie leżałem skulony na twardej, zimnej podłodze, a na miękkim łóżku, przykryty kołdrą. Spostrzegłem również, że ktoś siedział przy moim łóżku i głaskał mnie po dłoni. Podniosłem swój zaspany wzrok, od razu poczułem przyjemne ciepło na sercu, Masky był przy mnie. Gdy zobaczył, że miałem otworzone oczy, uśmiechnął się do mnie.

- Nawet nie wiesz jak bardzo mnie przestraszyłeś - powiedział cicho, za co byłem mu wdzięczny, gdyż trochę piszczało mi w uszach.

- Co się stało? - zapytałem szeptem.

- Spadłeś ze schodów, a potem zemdlałeś tutaj w pokoju. Trochę czasu zajęło nam, zanim udało otworzyć się te drzwi, znalazłem cię na podłodze i zabrałem do Smile. On z kolei zbadał cię i powiedział, że to nic poważnego, pozwolił mi cię zabrać tutaj, a ja postanowiłem czekać, aż się obudzisz - powiedział czuło, wciąż głaszcząc moją dłoń, którą zaraz potem zabrałem i przetarłem zaspane powieki.

- Ile spałem?

- Teraz jest 16, więc jakieś 4 godziny. Jak się czujesz? - zapytał, po czym odgarnął niesforne kosmyki brązowych włosów z mojego czoła.

- Jest w porządku - odparłem. Następnie próbowałem podnieść się do pozycji siedzącej, ale moje ciało było trochę zesztywniałe. Tim, widząc moje starania, złapał mnie pod ramiona i pomógł usiąść. Rozejrzałem się po pokoju, przypomniałem sobie plamy krwi, ciało Lyry. Szybko spojrzałem na swoje dłonie, ale nie były brudne. Pokój też był czysty, nie było w nim śladów po czerwonej cieczy. - Posprzątałeś tutaj?

- Co?

- Wszędzie była krew, posprzątałeś ją?

- Nie było żadnej krwi, Toby. Jak przyszedłem, to leżałeś na podłodze, przytulony do tego - rzekł spokojnie Tim i podał mi bluzę, którą od razu poznałem. Zacząłem ją oglądać, ale ona również była czysta, poza tym dalej pachniała perfumami Masky'ego. - Pewnie wydawało ci się tylko, to mogła być spowodowane upadkiem.

- Tak, pewnie masz rację - odparłem beznamiętnie, ściskając w dłoniach jego bluzę. Byłem pewny, że widziałem ciało Lyry, krew, nóż, ale nie zamierzałem o tym mówić. Może tylko przyśniło mi się?

- Jeśli chcesz możesz ją zatrzymać - powiedział Tim z uśmiechem na twarzy.

- Oh, nie. Jest twoja, ale dziękuję - rzekłem szybko, ostatni raz spojrzałem na materiał i oddałem bluzę właścicielowi.

-Przepraszam, że za tobą nie poszedłem, może wtedy udałoby mi się ciebie złapać. Eyeless Jack też będzie chciał cię przeprosić, nie miał zamiaru cię urazić. To jemu udało się otworzyć zamek w drzwiach od zewnątrz, jak zamknąłeś się tutaj przed omdleniem.

- Nic się nie stało. To ja przepraszam, że się uniosłem. Zachowałem się jak ostatni kretyn - wybełkotałem, musiałem to zrobić, bo tak podpowiadały mi resztki mojego sumienia.

- Nie mów tak - rzekł Tim i poczochrał mnie po włosach. - Toby, mógłbym cię o coś zapytać?

- Hmm?

- Kim jest... Lyra? - zapytał trochę niepewnie. Moja mina od razu spochmurniała.

- Skąd o niej wiesz?

- Jak zamknąłeś się tutaj w pokoju, po upadku, to krzyczałeś jej imię... - rzekł. W pomieszczeniu na chwilę zapadła cisza. Zastanawiałem się nad odpowiedzią, skłamać czy mówić prawdę? Jeśli skłamię, to głosy na pewno mnie zaatakują, ale jeśli wyznam prawdę, to na pewno się rozpłaczę. Po pewnym czasie wybrałem stosowną opcję i przerwałem tę niczym niezmąconą ciszę:

- No tak... Lyra to moja... siostra - powiedziałem cicho. Tak, wybrałem prawdę. Z jakiegoś dziwnego powodu nie chciałem okłamywać Tima. Jednak głosy i tak znalazły powód, aby mnie gnębić. Bo przecież najlepiej było kopać leżącego, prawda?

"Zabiłeś ją! Nie uratowałeś jej! Twoja wina, że zginęła! Ty powinieneś wtedy umrzeć! Ona cię nienawidzi, potworze! Błagała, żebyś jej pomógł, nieudaczniku!"

- Musi być dla ciebie bardzo ważna - powiedział spokojnie Tim. Jego głos również był cichy, ale przy tym taki szczery, zatroskany, pełen współczucia. Po jego słowach szybko odwróciłem głowę, starałem się powstrzymać łzy, żeby nie wyjść na jeszcze większą beksę niż w rzeczywistości.

- Była bardzo ważna, już nie żyje - rzekłem, mój głos stał się nienaturalnie ochrypnięty, zupełnie tak, jakby coś zaciskało się na moim gardle. Niemal czułem na sobie to spojrzenie pełne współczucia. Na chwilę znowu zapadła cisza, Tim nie wiedział co powiedzieć. Szczerze, to nie zdziwiło mnie to. Sam bym nie miał pojęcia, jak odpowiedzieć na coś takiego, nie miałem nawet pojęcia, co chciałem usłyszeć. Byłem pewny, że Masky chciał mnie zapytać, czy to ja ją zabiłem, ale w końcu wydusił coś innego:

- Przepraszam, po prostu chciałem się czegoś o tobie dowiedzieć. Nie powinienem był pytać, wybacz.

- Zginęła w wypadku samochodowym, po jej śmierci wszystko straciło dla mnie sens. Za każdym razem, gdy zamykam oczy, widzę wszystko jeszcze raz. Byłem wtedy obok niej, ale los postanowił zabić ją, zamiast mnie. Postanowił oszczędzić mordercę, a zabić bardzo dobrego człowieka... Do dzisiaj słyszę jej krzyki, widzę jej zmasakrowane ciało. Nie dali rady jej uratować. Za to ja wyszedłem z tego wszystkiego tylko z jakimiś drobnymi ranami. Myślisz, że bolało ją przed śmiercią? - zapytałem, po czym odwróciłem swoją głowę w jego stronę. Już nie obchodził mnie mój żałosny wygląd. Kilka samotnych, ciepłych łez spłynęło po moich policzkach. Masky wstał z krzesła przy moim posłaniu, po czym pewnie wszedł na łóżko, usiadł za mną i przytulił mnie od tyłu, z jednej strony byłem wdzięczny, że nie musiałem patrzeć mu w oczy ani pokazywać, jaki słaby byłem.

Swoją drogą wiedziałem, że nie zamierzał odpowiadać na moje pytanie, w sumie sam nie chciałem znać odpowiedzi, w zamian otrzymałem jego bliskość, która była warta zdecydowanie więcej niż jakikolwiek potok słów. On po prostu był przy mnie i starał się mnie wspierać. Tego nie dało się zastąpić.

- Tak mi przykro, Toby. Nie wiedziałem - powiedział cicho.

- W porządku, przecież to nie twoja wina - wyszeptałem, z niewiadomych przyczyn moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Tim bez słowa bądź chwili czekania bardziej opatulił mnie kołdrą, żeby zapewnić mi więcej ciepła i mocniej przytulił do siebie. Siedziałem pomiędzy jego nogami, oparty plecami o jego klatkę piersiową, na której odłożyłem również głowę, czułem jej unoszenie, przy każdym wdechu i opadanie przy wydechu. Jego dłonie przytulały mnie od tyłu i przyciskały do siebie, ale również ogrzewały. Czułem się bardzo bezpiecznie w tej pozycji.

Głośno westchnąłem, zdawałem sobie sprawę z mojej bezradności, przecież nie przywrócę jej do życia. Nikt tego nie zrobi. Jednak dręczyło mnie to, że każdej następnej "Lyry" również nie udało mi się uratować.

- To nie jest też twoja wina, Toby. Nie mogłeś nic na to poradzić - rzekł czuło Masky. Nie prawda, mogłem coś zrobić, gdybym to ja usiadł na jej miejscu, to ja bym umarł, a nie ona, ale nie mogłem mu tego powiedzieć.

- Wiem, ale to tak cholernie boli, że już jej nie ma, co jest dziwne, bo ja nie czuję bólu - wyszeptałem przez łzy. Tim wzmocnił uścisk.

- To normalne, że jest ci przykro, że boli. Też bym się tak czuł na twoim miejscu - odparł półgłosem. Na chwilę znów zapadła cisza, przerywana co chwilę moimi pociągnięciami nosa, byłem wdzięczny za to, że nie oceniał mnie, nie dawał "dobrych rad", co i jak powinienem zrobić. Tylko słuchał i starał się nie w jakimś stopniu pocieszyć, chociaż próbował. W końcu udało mi się pozbierać. Mogłem być z siebie dumny, że nie wybuchłem płaczem, a jedynie uroniłem kilka łez.

- Jesteś drugą osobą, której o tym powiedziałem... Nie lubię o tym mówić - rzekłem.

- Czyli jestem w jakimś stopniu ważny? - zapytał cicho Tim.

- Nie schlebiaj sobie - zaśmiałem się lekko. Mimo wszystko poczułem się lepiej, mówiąc o tym jemu. Dzieląc się czymś tak trudnym z kimś, kto stara się mnie wspierać.

- Niech ci będzie - odpowiedział. Byłem pewny, że się trochę uśmiechał, nawet nie musiałem na niego patrzeć, żeby to wiedzieć. - Nie zjadłeś śniadania, więc teraz już się tak łatwo nie wymigasz. Przyniosę ci coś zjedzenia, okay? Na co masz ochotę? - niemal słyszałem błaganie w jego głosie, więc pomimo tego, że nie byłem głodny, nie zamierzałem się sprzeciwiać.

- Może to, co ostatnio? - zaproponowałem.

- Czyli gofry z czekoladą i gorące kakao, tak?

- Tak.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Niedługo wrócę - oznajmił z uśmiechem. Cieszył się, że chciałem coś zjeść, jego radość nie pozostała mi obojętna, sam również zacząłem się uśmiechać. Masky wstał, po raz kolejny poczochrał mnie po włosach, tak że ich kosmyki opadły mi na twarz, zaśmiał się cicho na moją nadąsaną minę i wyszedł z pomieszczenia.

--------------------------------------------------------------

Witam wszystkich! To już jedenasty rozdział, idziemy jak burza XD Dzisiaj mamy mniej słów, ale to dlatego, że poprzednio było ich dość dużo ;)
A tak apropo rozdziału to Masky w  końcu dowiedział się o Lyrze, trochę mu to zajęło xD
Do usłyszenia w poniedziałek <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro