8. Jestem idiotą
Może Brenda jest perfekcjonistką, jeżeli chodzi o porządek. Nie wiem. Nadal myślę o jej tajemniczym zachowaniu – a mówiąc, że było ono tajemnicze, mam na myśli to, że moja siostra była dziś rano zbyt spokojna, żeby mogło się to wydawać normalne. Raczej nie muszę tłumaczyć, że nie tak to na co dzień wygląda. Rozumie się samo przez się, że opanowaniem to ona nie grzeszy.
Czekam na Harry'ego w parku od dobrych dwudziestu minut, coraz bardziej zirytowany jego wcześniejszym esemesem. "Jasne, będę na czas. Tylko się nie spóźnij!" – ha! Dlaczego ja się zadaję z hipokrytą-filozofem?
Belki starej, spróchniałej ławki, którą gardzą nawet miejscowe pijaki, zaczynają wbijać mi się w tyłek, więc mimo znużenia wstaję. Przestępuję z nogi na nogę, bo obie zdążyły mi zdrętwieć, a potem zaczynam się rozciągać, czemu przypatruje się z dezaprobatą jakaś kobieta z wózkiem. Udaję, że jej nie zauważam, więc mija mnie demonstracyjnie, piorunując mnie wzrokiem. Nie mam pojęcia, co jej przeszkadza, żyjemy przecież w wolnym kraju, a ja nic złego nie robię i mimo wielkiej chęci rzucenia jakiegoś chamskiego tekstu, powstrzymuję się i ponownie ją ignoruję. Za dużo kłócę się z ludźmi, których znam, po co dodatkowo wszczynać bezsensowną kłótnię z nieznajomymi?
Robię wypad na lewą nogę i rozglądam się wokoło. To miejsce jest pełne sprzeczności – z jednej strony widać, że dzieciaki często się tu bawią, ptaki świergoczą, drzewa się zielenią i kwiatuszki kwitną (uwaga, zaraz rzygnę tęczą), z drugiej zaś to istna patologia – flaszki po wódce można znaleźć praktycznie wszędzie, no i pełno tu podejrzanych typków. I ta dziwaczna kobieta z wózkiem się do nich nie umywa.
Atmosfera, która tu panuje, jakoś zawsze mnie zastanawiała... Swoista mieszanina, paradoks. Pozornie taka beztroska, odrywająca od problemów, a zarówno taka, jakby zza rogu miał wyskoczyć zaraz jakiś seryjny morderca i zadźgać, albo zestrzelić, jeśli byłby to snajper, i nikt by się o tym nie dowiedział. Nie chciałbym przyjść tu o zmroku.
Okej... Ma ktoś telefon do psychologa? Może rzeczywiście coś jest ze mną nie tak?
– Seth, sorry! Serio, przepraszam! –Głos mojego przyjaciela wyrywa mnie z zamyślenia. Podnoszę głowę. – Co ty w ogóle robisz?
– Stretching?
– Nie sądzisz, że to tak trochę dla bab? – Unosi brew, jak to on.
– Wiesz, dziwnym trafem skostniały mi nogi – mówię przez zęby.
– Tak się zaczyna stwardnienie rozsiane, kolego. Oj, stary! Niedługo nie będzie nawet mowy o deskach – żartuje, na co posyłam mu ponure spojrzenie.
– Bardzo śmieszne.
– Przestań, przeprosiłem przecież! Nie bądź takim sztywniakiem! – Trąca mnie w ramię, a ja prycham i robię wypad na prawą nogę.
– Właśnie się rozciągam.
– Wyglądasz śmiesznie. – Powoli wstaję, mierząc go wzrokiem. Marzę o tym, żeby patrzeć na niego przenikliwie z góry, jakbym znał każdy jego sekret, tak jak to często robi Brenda w stosunku do mnie – problem w tym, że on jest wyższy. Co prawda niewiele, ale jednak jest i nic nie wskazuje na to, że to się w najbliższym czasie zmieni –albo i w ogóle, bo jego bracia mają wzrost wręcz koszykarski.
– Przynajmniej nie jestem czarny. – Nawykliśmy już dawno do tego, że gdy tylko zdarzy się okazja do wzajemnego wyzywania, musimy ją wykorzystać. Przekomarzamy się prawie że nałogowo. Lecz kiedy ktoś zaczyna obrażać jednego z nas, stajemy przy sobie murem jak żołnierze na wojnie. Jak bracia.
– Odezwał się, białas jeden! – Zaciska usta, ale i tak wiem, że lubi te nasze kłótnie. – Czysto teoretycznie, zastanawiałeś się kiedyś, ile moi przodkowie, do cholery, pracowali w porównaniu do twoich? Bierzesz, kurna, za lepszego gościa tego, który osiągnął coś, bo miał jaśniutki kolorek skóry, blond włoski i niebieskie, kurna, oczęta, od czarnego, który przez całe życie ciężko harował?
– Michael Jackson wolał być biały. – Szczerzę się.
– Nie wolał, tylko był zmuszony, jeśli chciał coś osiągnąć, idioto. Przez takich jebanych, aryjskich rasistów, jak ty.
Śmieję się. Nic mnie tak nie relaksuje jak dyskusje z Harrym, które zresztą obracają się wokół paru niezmiennych tematów. Chłopak również ma zadowolenie wypisane na twarzy.
– Przeczytałem połowę pamiętnika – mówi. Drętwieję. Znowu ten temat! Nie mam pojęcia dlaczego, ale serce za każdym razem mi się ściska, kiedy o tym myślę.
– No i? I co? – ponaglam go, chociaż nie jestem pewien, czy chcę poznać treść notesu.
– Przyznam, niektóre wstawki były niezłe. Na przykład, jak nic nie pamiętała po jakiejś imprezie i spytała się jakiegoś gościa, co się wtedy działo. Ogólnie, chyba się wcześniej wszyscy czegoś naćpali – temu też się jakoś nie dziwię – bo wyszło, że obściskiwała się wtedy z Rachel, tańczyła na stole topless i takie tam. Do tego ma świetne przemyślenia na temat jej wszystkich "przyjaciół". – Robi cudzysłów palcami. – Na ogół ją wkurzają, i obgaduje tam prawie wszystkich ludzi, których zna. Do tego spała z Łysą Pałą i to tłumaczy te jej dobre oceny z histy.
– Że co?! Nie gadaj! – Nie jestem pewien, czy dobrze usłyszałem. Nie wierzę, że Brenda przespała się z tym oblechem! A może robi to regularnie? Okropność! To nie może być prawda – nikt nie byłby tak głupi, żeby opłacać seksualnie jakieś oceny, które i tak się mu do niczego nie przydadzą skoro z innych przedmiotów ledwo zdaje. Ach, Brenda! Harry mówi o innych wpisach, ale ja ciągle myślę o tym jednym. To musiało być takie upokarzające, chodzić na jego lekcje, widzieć ten obrzydliwy uśmiech, palce, piszące kredą na tablicy, które kiedyś jej dotykały... Fu! Nie chcę o tym myśleć. Tak, moja siostra jest jędzą, ale żeby coś takiego?
Już nigdy facetowi w oczy nie spojrzę, kiedy będę mijał go korytarzem. Nie przeszkodzi to w podłożeniu mu nogi, oczywiście. Cieszę się, że mnie nie uczy.
– To co? Publikujemy coś z tego? – Harry patrzy na mnie z podekscytowaniem. Kręcę głową. Nie byłbym w stanie zrobić czegoś takiego.
– Nie teraz, okej? Chodźmy już na te rampy, co?
– Jak tam sobie chcesz. – Wyczuwam zawód i lekką irytację w jego głosie. – Bierz dechę.
Wskakuję na moją wysłużoną deskorolkę i jadę, czując orzeźwiający wiatr we włosach. Harry nie zamierza być gorszy i wkrótce oboje mkniemy przed siebie jak strzały. Najlepszy sport. Najlepsza rozrywka. Jazda na deskorolce to moje życie. Nie wiem, czy jest coś takiego, jak zawody krajowe w tej kategorii, ale jeżeli tak, nie chciałbym brać w nich udziału (mimo że – nieskromnie przyznam – jestem w tym naprawdę dobry. Do tego przerastam umiejętnościami Harry'ego, co niekiedy doprowadza go do szału). Deski to coś mojego – gdybym wystawił się na pokaz w jakiejś durnej konkurencji, czułbym się, jakbym się sprzedał. A ja nie jestem taki. No i nie lubię, jak zbyt dużo ludzi mnie obserwuje.
– Wolne? Czy ktoś jest? – pytam, a Harry robi daszek z dłoni, żeby słońce go nie raziło.
– Dwie osoby stoją tam, na górze. – Wytężam oczy. Niestety mam lekką wadę wzroku, ale na szczęście nie taką, żebym potrzebował okularów, bo pewnie wyglądałbym w nich idiotycznie. – O! Elka jest! – Rozpromienia się chłopak.
– Co? Mówiła, że ma zawalone... – Marszczę brwi, mimo że już wcześniej zdawałem sobie sprawę, że to tylko tandetna wymówka.
– I jakiś chłopak.
Gdy spostrzegam tę dwójkę, czuję przypływ złości. Za bardzo do siebie pasują – ta oliwkowa cera, te ciemnobrązowe włosy, prawie że czarne. Pasują nawet zęby, które widzę dlatego, że się tak śmieją, są takie lśniące, białe i równiutkie. Harry chichocze niemalże dziewczęco.
– Ktoś tu jest zazdrosny...
Uśmiecham się sceptycznie.
– Ja? Dobre sobie!
– Zazdrośniku ty jeden...
– Zamknij się!
– Mogę głośniej, jeśli chcesz.
– Mówiłem, żebyś się zamknął! – Wwiercam spojrzenie to w Ellę, to w chłopaka stojącego obok niej na platformie przy rampie. Jadę coraz szybciej i szybciej.
– Seth, nie pędź tak! Zaraz się wyjebiesz! – woła mój przyjaciel.
Chcę, żeby Ella i ten frajer obok niej mnie zobaczyli. Szybuję przez asfalt, kontrolując drogę przede sobą, ale przyznam, że przychodzi mi to z trudem – oni ogromnie rozpraszają. Omijam wyrwy powstałe przez korzenie drzew, a gdy zauważam jakiś badyl przed sobą, przeskakuję go. Zerkam ponownie na dziewczynę, jej oczy również są skierowane w moją stronę, tamtego gościa zresztą też. Ich twarze są wykrzywione w przerażeniu. Kieruję wzrok w ziemię, żeby nie pomyśleli sobie, że mnie w ogóle obchodzą. Odpycham się nogą jeden raz, drugi, trzeci.
– Kurna, Seth! – krzyczy Harry. Odwracam się w jego stronę. Nabieram większej prędkości, przejmuje mnie lęk, że mogę nie wyhamować. – Nie gap się na mnie, przed siebie, idioto! Mur!
Co? O co niby mu chodzi? Posłusznie wykonuję jego polecenie, gdy dociera do mnie w pełni sens jego słów, ale wiem, że moje wcześniejsze obawy były słuszne. Nie zatrzymam się. Nie ma szans. Życie przemyka mi przed oczami? Jasne, że nie, nie ma na to czasu. Nie wiem, skąd wziął się ten stereotyp. W mojej głowie w tej chwili jest miejsce jedynie na dwie rzeczy: "idiotę", którym to ja dziś jestem i "mur". Znajduje się centymetry od mojej twarzy, gdy myślę sobie, że idiotycznie byłoby tak umrzeć, udaje mi się nawet wyobrazić sobie moją karykaturę rozpłaszczoną na ścianie.
Czuję, jak coś wjeżdża we mnie i nagle orientuję się, że leżę na trawię. Ha! Nie umarłem. Nie zostałem zmasakrowany przez mur, który wyrósł jak spod ziemi. Uchylam powoli powieki, orientując się, że coś, albo raczej ktoś, przygważdża mnie do ziemi. Już mam się uśmiechnąć, kiedy widzę nad sobą twarz Elli, ale niespodziewanie odzywa się:
– Harry ma rację. Jesteś skończonym idiotą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro